WG #129 - I'm back!

BLOG
804V
WG #129 - I'm back!
lorddan569 | 15.07.2016, 13:00
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Wakacje nadeszły! Ostatnie upały skutecznie zatrzymały mnie w domu przy wentylatorze, więc grało się dużo. Nie przedłużając, lecim z tym koksem!

Persona 4 Golden

Ach Persona 4! Prawdopodobnie moja ulubiona gra ever. A przynajmniej do czasu aż skończyłem rozszerzoną wersję Golden na Vicie. Grałem wszędzie! W pociągu, na uczelni, w domu. Wszystkie inne gry poszły w odstawkę. Persony są tymi grami, które mnie uzależniają i w przypadku Goldena było tak samo. Nie będę pisał o fabule, walkach czy innych takich, bo ta gra już wielokrotnie się tu przewijała. Skupię się bardziej na porównaniu z oryginałem na PS2. Pierwszymi nowościami są social linki z nową postacią-Marie oraz znanym głupkowatym detektywem Adachim. Wątek Marie kręci się wokół jej prób odzyskania wspomnień, co ostatecznie po wymaxowaniu jej wątku pozwala kontynuować grę przez pierwsze półtora miesiąca nowego roku(na PS2 był to time skip), dzięki czemu łatwiej jest wymaksować większość social linków oraz odblokowuje nowy dungeon, w którym nie można używać swojego ekwipunku(trochę mi to przypomina Magnet Cave z czwartego Finala) i użyteczne jest jedynie to, co znajdzie się na miejscu. A wątek Adachiego trochę bardziej go rozbudowywał. Związane z nim jest też nowe zakończenie jeśli wybierze się w pewnym momencie odpowiednie linie dialogowe. W przypadku fuzji Person autorzy w końcu wprowadzili dobry system przenoszenia skilli na nowe Persony, gdzie można sobie wybrać, które umiejętności ma się odziedziczyć w przeciwieństwie do losowania skilli i ciągłych prób wylosowania tych odpowiednich.

Wprowadzono też znane z Persony 3 Portable karty ze skillami, które uczą Person nowych umiejętności, które szczególnie przydają się do zadań Margaret z tworzeniem tych o odpowiednich skillach, co na PS2 wymagało czasami fuzjowania kilku, żeby stworzyć w końcu tą co trzeba. Shuffle Time też został trochę zmieniony. W oryginale można w nim było tylko wylosować Persony, a w Goldenie można już wybierać nie tylko karty z Personami, ale też karty arkan tarota dające różne bonusy lub kary. Zmieniła się też minigierka z łowieniem ryb, gdzie zamiast szalonego spamowania X'a jest teraz pasek, na którym trzeba dociskać na dłużej kółko w odpowiednich fragmentach rzeczonego paska. Przy łowieniu największych ryb dłuższą chwilę to zajmowało, ale było mimo wszystko emocjonujące. Kolejną nowością jest możliwość wychodzenia w nocy na miasto i możliwość spotkania postaci z social linków, co przydaje się do przyspieszania wbijania kolejnych ich poziomów. Podczas walk po wykonaniu all-out-attack zdefiniowane postacie(dla mojej drużyny były to Chie i Yukiko) wykonywały jeszcze jeden dodatkowy atak. Pierwsi bossowie dostali słabości, przez co łatwiej było ich pokonać i nie wymagało to grindu jak w oryginale. Twórcy zlitowali się też nad nerwami gracza i śmierć w dungeonie nie oznacza już ładowania ostatniego sejwa i tracenia z godziny rozgrywki, tylko start od początku piętra na którym się zginęło. Doszedł też nowy rodzaj pogody-burza, podczas której przeciwnicy stają się jeszcze silniejsi i wychodzą też ich najrzadsze odmiany. No i najważniejszą zmianą było dodanie od groma nowych wydarzeń jak różne festiwale czy wypady za miasto dzięki dodaniu poruszania się za pomocą skutera do miejsc wcześniej niedostępnych.

Ogółem dodano bardzo dużo nowego contentu i nie jest to kolejny leniwy port, a prawdziwie rozszerzona wersja gry, od której inni devi mogliby się uczyć jak to się robi. Ci co w ogóle nie grali marsz do sklepu po swoją kopię, a ci co grali w oryginał też, bo po zagraniu w Goldena mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że oryginał był dość biedny jeśli chodzi o dodatkową zawartość i naprawdę warto jeszcze raz wrócić do Inaby i rozwiązywać wątek tajemniczych zabójstw.

 

Yakuza 5

Yakuza jest moją drugą ulubioną serią po Personie, więc piąta odsłona skutecznie zapełniła mi pustkę powstałą po skończeniu Goldena. Dalej jest tu kontynuowany znany z czwórki patent w postaci kilku grywalnych bohaterów. Jest stary wyga Kazuma Kiryu, który postanowił zacząć życie od nowa jako taksówkarz w innym mieście, aby Haruka mogła bez problemów z przeszłością swojego opiekuna zacząć karierę idolki. Z zawodem Smoka Dojimy wiąże się też jeszcze jego osobny wątek poboczny, który polega na przewożeniu pasażerów po mieście z zachowaniem zasad bezpieczeństwa oraz wyścigów z lokalnym gangiem. Za zarobione za ich wykonywanie pieniądze można kupować nowe ulepszenia dla taksówki, które poprawią jej osiągi, ale nie jest to nic skomplikowanego. Drugi Need for Speed Underground to nie jest. Sam wątek jest ciekawy, bo rzuca światło na szaloną przeszłość współpracowników Kiryu. Oczywiście przeszłość dopadła też Kazumę, który znowu musi założyć klasyczny szary garniak i mokasyny i obić parę facjat, żeby znowu uratować swój klan. Ta część gry trzymała poziom poprzednich części. Było wszystko co potrzeba: śmierć, zdrada czy honor, bez których ta seria by się nie obeszła.

Drugą postacią jest znany z czwórki Taiga Saejima, który próbuje rozwiązać tajemnice śmierci swojego przyjeciala. Wyniku pewnych wydarzeń ląduje on w wiosce myśliwych w górach Hokkaido. Jego wątkiem pobocznym jest polowanie na olbrzymiego niedźwiedzia-Yamaorochi, który sieje postrach w wiosce. Ten segment był bardzo ciekawy, bo dostaje się do łap strzelbę myśliwską i poluje na okoliczną faunę, która miała nieszczęście znaleźć się na drugim końcu lufy. Z broni strzela się w widoku fpp celując przez przyrządy celownicze. Zwierzynę zawsze zabija klasyczny strzał w głowę(chociaż myśliwi strzelają zazwyczaj w serce) i pozostałe po nich mięso czy skóry można sprzedać z dobrym zyskiem, co zawsze się w tej grze przydaje. Nie można przebywać w dziczy nieskończoność, przez ciężkie zimowe warunki, które opróżniają pasek zdrowia, który można odnowić jedząc mięso upolowanej zwierzyny. Dość mocno się wciągnąłem w te polowania i robiłem wszystkie związane z nimi zadania aż do ostatniego pojedynku z miśkiem, który kulom się nie kłania. Jak go pokonać? Oczywiście tłukąc go z piąchy, bo Saejima jest tak twardy, że nawet niedźwiedzia powali gołymi rękami! Ostatni rozdział zakończył się świetnie i chciałem jak najszybciej poznać część dalszą, ale nie było mi to dane przez...

fabułę Haruki! Granie nią wygląda zupełnie inaczej. Jej wątek to droga na szczyt kariery pop idolki i wszelkie walki są minigierkami rytmicznymi z tańcem w tle(Hatsune Miku anyone?!). Przy całej mojej niechęci do tego rodzaju muzyki praktycznie zawsze puszczałem sobie w tle jakiś metal, bo inaczej bym tego nie przetrzymał. W sumie i tak cierpiałem podczas tego fragmentu gry, bo był dla mnie niepotrzebnym zapychaczem mającym niewiele wspólnego z głównym wątkiem. Oczywiście zrobiłem wszystkie zadania poboczne z jej wątku czyli wszelkie koncerty, spotkania z fanami czy występy w telewizji. (Tak! Jestem masochistą!)  Z osobnych misji pobocznych dla jej postaci trudności sprawił mi quest, w którym brało się udział w kabarecie i trzeba było odpowiednie szybko wybierać odpowiedzi, które rozbawią publikę. Czytanie tekstu niewiele pomagało i musiałem zapamiętywać mniej więcej, kiedy kończyła się dana mówiona kwestia. Spędziłem nad tym z dobre 3 godziny, ale ostatecznie mi się udało. Na szczęście doszedłem do momentu grania Akiyamą, więc wróciło stare dobre okładanie wrogów po pysku, a nie jakieś idolki, jpop i inny tego rodzaju syf. Mam nadzieję, że przemęczenie się przez wątek Haruki był tego warty i fabuła dalej pójdzie już normalnym torem.

Nie byłbym sobą, gdybym przy okazji nie zaliczał wszystkich questów z hostessami, bo właściwie nie ma na co innego tutaj wydawać ciężko zarobionego hajsu. Co prawda jest ich teraz dużo mniej, bo jedna na miasto, ale ich wątki były bardziej rozbudowane niż wcześniej i przyjemniej się je śledziło. Zadbano nawet o w miarę dobrą mimikę. Ot. Mały przerywnik, a cieszy.

Bardzo spodobała mi się też muzyka podczas standardowych walk. Nie ma nic lepszego niż ciężkie riffy podczas obijania przeciwników kijem do bejsbola czy innym krzesłem lub ławką. Od czasu jedynki specjalnie mi się muzyka potem nie podobała, ale powrót metalowej ścieżki dźwiękowej zawsze witam z otwartymi ramionami. Strasznie się uzależniłem od tej gry. 50 godzin w niecały tydzień jasno na to wskazuje, ale dla takich gier warto!

Call of Juarez Bound in Blood

Dobrych gier w klimatach Dzikiego Zachodu niestety nie ma za dużo. Jeśli odliczyć od tego wszelkie crapiszony, to dałoby się je policzyć na palcach dwóch rąk. Z tych liczących się  oprócz Red Dead jest rodzime Call of Juarez. W dwójkę grałem niedługo po premierze, ale niewiele z tego pamiętam, więc powrót po latach dobrze mi zrobił. Jest to prequel pierwszej odsłony, który przedstawia historię braci McCall, którzy po dezercji z Armii Konfederatów zaczęli prowadzić gangsterskie życie uciekającym przy okazji ludziom ścigającego ich Generała Barnsbiego, który chce ich za wszelką cenę zabić za dezercję.  Każdym z braci gra się trochę inaczej. Ray to typowa postać do szturmu. Umie używać dwóch rewolwerów na raz oraz używać ciskać dynamitem we wrogów. Thomas specjalizuje się bardziej w działaniu na większy dystans. Używa lassa do do wspinaczki w predefiniowanych momentach, umie strzelać z łuku oraz większy zoom podczas celowania ze karabinka. Tam gdzie pojawia się ta dwójka, to rozróba jest gwarantowana, więc nie zabrakło pojedynków rewolwerowych z szeryfami czy innymi szujami, wizyt w kopalni złota, ucieczek przed całym miastem czy indian. Zabrakło chyba tylko poziomu w pociągu. Tytułowy Zew Juarez to swoista gorączka złota, która ogarnia tych, którzy poszukują złota Montezumy i jest to punkt centralny fabuły. Zdarzają się w momenty, w których można brać zlecenia i zarobić trochę kasy oprócz zbierania jej po zabitych wrogach, którą przeznaczyć można na amunicję i lepsze rodzaje broni. Do wyboru są różne rewolwery, strzelby, karabinki i karabiny snajperskie. Nie jest tego ogromna ilość, ale wystarcza. Jest wszystko co trzeba. Ogółem gra cały czas trzymała dobre tempo i nie zdarzały się momenty nudy. Nasi rodacy wykonali kawał dobrej roboty i ciężko jest mi wskazać jakieś słabości tej gry.. Może trochę rozmazane tła, ale jest to specyfika tego silnika, którą również widać w Dead Island. Jak ktoś nie grał, to polecam, bo za dużego wyboru w grach o tej tematyce nie ma zbyt wiele, a jest to bardzo przyjemna produkcja.

 

Star Wars The Force Unleashed 2

Świeżo po przejściu pierwszego Force Unleashed zastanawiałem się jaka będzie fabularna wymówka kontynuacji, która z punktu widzenia zakończenia jedynki nie miało za bardzo sensu no i okazała się być słaba. Nie powiem czemu, bo nie chcę rzucać spoilerami. Ogółem fabuła była dużo słabsza niż w poprzedniej części, ale za to system walki zaliczył zmiany na plus. Był szybszy i bardziej płynny dzięki walce dwoma mieczami świetlnymi. System rozwoju też został mocno zubożony i nie ma już tylu opcji rozwoju.  To wszystko zaważyło na ogólnie średnich wrażeniach z grania. Brakowało trochę ciekawych pomysłów i więcej walk z bossami(choć przedostatni i ostatni pojedynek były całkiem przyjemne). Zakończenia były o tyle dziwne, że złe miałoby prawo istnieć w wersji dobrej co podpowiedziało mi, że autorzy chyba nie mieli do końca pomysłów na te zakończenia. Krótki czas do ukończenia  ostatecznie wbił gwóźdź do trumny tej mocno średniej produkcji. Po całkiem przyjemnej jedynce jest to mocno niewykorzystany potencjał.

 

Tales of Xillia

Zabrałem się w końcu na poważnie za Xillię. Fabuła ciekawie się rozwija, do drużyny dołączyły nowe postacie. Młoda Elize ze swoją gadającą maskotką Teepoo, którzy o dziwo w ogóle mnie nie irytowali, bo postacie dzieci i ich magicznych maskotek zazwyczaj doprowadzają mnie do szału,a tutaj o dziwo nie, więc to już coś oznacza, stary lokaj i mistrz magii oraz energiczna Elize. Pomimo tego, że te postacie wpisują się we wszelkie schematy, to jednak są przyjemne i da się je lubić. Oprócz kontynuowania fabuły zacząłem robić wszystkie questy poboczne, bo jest to coś, co zawsze muszę zrobić w RPGu. Oprócz tradycyjnych "zabij, przynieś, pozamiataj" są też takie nastawione na przedstawianie przeszłości jak i same relacje między postaciami. No i niektóre z tych questów łatwo można pominąć, więc wspomaganie się poradnikiem od czasu do czasu nie zaszkodzi. Zawiodłem się trochę na standardowych walkach z przeciwnikami, które nawet na hardzie do tego stopnia nie sprawiały problemów, że mogłem spamować X w międzyczasie przeglądając coś na kompie. Jedynym wyjątkiem były walki z bossami oraz w dodatkowym dungeonie, w którym przeciwnicy mieli 3 razy wyższe poziomy, więc zmieniłem na easy, żeby mieć szanse na ich pokonanie i trochę pogrindować, bo levele leciały jak szalone. Przy okazji odkryłem po 20 godzinach gry, że jest możliwość teleportacji między lokacjami, a ja jak ten idiota potrafiłem do tej pory biegać z jednego końca świata na drugi. Nie mam pojęcia jakim cudem mi to umknęło. Jak oderwę się od Yakuzy 5, to będę dalej kontynuował grę.

 

Kącik Mangowy!

 

Gdy Zapłaczą Cykady

Przeczytałem drugi i trzeci tom Cykad. Jak zwykle nie zawiodłem się nad prezentacją wydarzeń z gry, które zyskały nawet jeszcze lepszy klimat dzięki wizualizacji. Zawiodłem się za to na kresce w trzecim tomie, która niezbyt mi się podobała, ale tak to jest jak każdy tom rysował inny mangaka. Zawsze znajdzie się ten, który będzie miał słabszą kreskę. Pod koniec miesiąca wychodzi 4 tom, na który oczywiście czekam.

 

Spice & Wolf

Jedna z tych mang, których pierwszy tom kupiłem na totalnym spontanie, a po jego przeczytaniu poleciałem po następne. Tak. Spice & Wolf bardzo mi przypadło do gustu. W świecie przypominającym średniowieczną Europę, wędrowny kupiec Lawrence trafia do wioski, w której odbywa się coroczny festiwal ku czci wilczego bóstwa urodzaju. Po zakończonym interesie oprócz towaru znajduję w swoim wozie Horo-rzeczone wilcze bóstwo pod postacią człowieka, ale dalej z zachowaniem cech wilka-ogon i uszy(już widzę jak co niektórzy uciekają :P). Mogę od razu powiedzieć, że nawet gdyby była normalnym człowiekiem, to wiele by ta manga nie straciła. Zawiązują między sobą umowę, że będzie mu pomagać w interesach w zamian za co doprowadzi ją do północnego kraju, z którego przybyła przed wiekami. O dziwo Horo ma łeb do interesów i bardzo skutecznie pomaga Lawrencowi. W trakcie jednego z nich dowiadują się o możliwym oszustwie gospodarczym, na którym mogą zbić niezły interes. W tym momencie zaczyna się bardzo specyficzna część tej mangi-szczegółowe, ale w miarę prosto wytłumaczone działania mechanizmów gospodarczych w tamtym okresie, dzięki którym lepiej można się zorientować o co chodzi. Bardzo przypadł mi do gustu pewien realizm tego świata-nikt nie jest skory do walki i dużo bardziej będzie wolał uciekać przed oprawcami no i nie ma też tam mistrzów miecza, którzy nie mają pojęcia o swoich umiejętnościach. Każdy chce zachować życie i zdrowie. Są oczywiście momenty akcji, ale nie ma ich za wiele. Bardzo fajnie została też nakreślona relacja Horo i Lawrenca, która cały czas się rozwija i widać, że będzie się przeradzać w coś więcej, ale to było do przewidzenia. W każdym razie mam teraz zastój w czytania z powodu 4 tomu, który osobno jest od ponad roku nie do zdobycia. Mam tylko nadzieję, że wznowią jego druk przy okazji wydawania 11 tomu.

 

Oblubienica Czarnoksiężnika

Kolejny zakup na ślepo dokonany pod wpływem pozytywnych opinii i nie zawiodłem się. Główna bohaterka-Chise zostaje kupiona na aukcji niewolników przez zdziwaczałego czarnoksiężnika Eliasa, który chce z niej uczynić swoją uczennicę i jak wskazuje tytuł-żonę. Jest ona zdolna widzieć różnego rodzaje magiczne istoty jak wróżki, smoki czy gadające koty, dlatego też przykuła uwagę Eliasa. Cały 1 tom jest wprowadzeniem do całego świata i na pewno czuję się zachęcony do przeczytania następnych tomów, bo jestem ciekaw w jakim kierunku rozwinie się historia.

 

Ajin

Skuszony ciekawą okładką kupiłem też Ajina. W tym uniwersum istnieją nieśmiertelni ludzie, którzy odradzają się w pełni sił po każdej śmierci zwani Ajinami. Każdy wykryty Ajin jest ścigany i zostaje kolejnym królikiem doświadczalnym. Główny bohater w wyniku wypadku również okazuje się być Ajinem i wtedy rozpoczyna się na niego obława, przed którą ucieka. Oczywiście dochodzą do tego kolejne tajemnice i inni Ajini. Kreska była bardzo przyjemna dla oka a ciekawie rozwijająca się akcja sprawiła, że nie zauważyłem nawet jak skończyłem czytać. To pewnie dlatego, że uwielbiam fabuły z gatunku "ucieczka przed całym światem. W każdym razie czuję się zachęcony i na pewno sięgnę po kolejne tomy.

 

Kącik Muzyczny!
Zacząłem słuchać sobie trochę zapomnianej już klasyki Hard Rocka-Nazareth. Znajdzie się coś dla każdego. Trochę ballad, trochę psychodeliczno-kosmicznych motywów no i oczywiście ciężkie riffy!

Kontynuując hardrockową klasykę posłuchałem sobie pierwszych 3 płyt Rainbow, zespołu, którego liderem był Ritchie Blackmoore-gitarzysta Deep Purple na których śpiewał legendarny (i nieżyjący już niestety) Dio. Co prawda nie był to ten sam muzyczny poziom co Purplach, ale dalej był to melodyjny Hard Rock, który bardzo dobrze się słucha.

 

W przerwach od ciężkiego grania wzięło mnie też na trochę gitarowego Jazzu.


Tyle ode mnie. Chwalcie się co tam graliście/oglądaliście/czytaliście/itd!

Oceń bloga:
0

A co TY zrobisz jak spotkasz swojego Cienia?

Zaakceptuję go
36%
Wyprę się go!
36%
Co to jest Cień?!
36%
Kto kurna wymyślał tą sondę?!?!?!
36%
Pokaż wyniki Głosów: 36

Komentarze (36)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper