W morzu dobra i zła

BLOG RECENZJA GRY
524V
chionae | 12.05.2015, 14:47
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Wraz z każdą kolejną odsłoną flagowego uniwersum Ubisoft karmi nas przekonaniem, że Zakon Asasynów głosi tę jedyną, nagą prawdę stawiając nas po ich stronie. Zabieg ten z automatu wpaja nam założenie, że to właśnie on kroczy drogą światłą i niosącą pokój. Czas poświęcony Assassin’s Creed: Rogue rodzi nigdy wcześniej nie postawione pytanie – co jeśli jednak jest inaczej?

Rogue to wyjątkowy przypadek w historii całej sagi. Jego bohaterem jest Shay Patrick Cormac, młody członek bractwa Asasynów, który otrzymuje za zadanie odzyskanie tajemniczego Puzdra i Manuskryptu z rąk Templariuszy. Kiedy okazuje się, że polecona mu misja kończy się zagładą miasta Shay decyduje się porzucić Zakon pod pretekstem jego bezlitosnych rozkazów. Tak więc rozpoczyna się opowieść, która zachwieje powszechnym opiniom o założeniach dwóch znienawidzonych bractw.

 

Nie będzie zaskoczeniem fakt, że wizualnie jest to schemat powielony któryś rok z kolei będący co najwyżej drobnym rozwinięciem od czasu przygody Altaira. Popłyniemy wodami znanymi już z Black Flaga, zawalczymy w ten sam sposób co Edward, czy też okradniemy podobne magazyny. W tym wymiarze niewiele elementów uległo zmianie, co dla mnie osobiście jest plusem, bo w poprzedniej pirackiej części zakochałam się permanentnie. W przeciwieństwie do rzekomo lepszego jakościowo Unity nie znajdziemy tu aż tak rażących bugów utrudniających rozgrywkę w jakikolwiek sposób. Animacja chrupnie nie raz, cienie to jakaś masakra, ale nie zapominajmy, że to jednak jakość minionej już generacji.  Nie jest to jeszcze jednak klasa, na widok której odpadają gały.

 

Wraca, oczywiście, wątek współczesny jako kontynuacja tego znanego z BF. Znowu pojawiamy się w siedzibie Abstergo i znowu zabawiamy się w przygłupie „informatyczne” gierki hakując systemy i odkrywając przeróżne materiały dotyczące uniwersum. Wcielamy się w niemą, bezcielesną postać, która odgrywa wspomnienia Shaya. Nie ukrywam, że materiał ten został już totalnie wymęczony i nie widzę sensu jego kontynuacji, ale tak rzadko zdarzały się sekwencje z nim w roli głównej, że można nań przymknąć oko. Motyw Cormaca z kolei rządzi się prawami tymi samymi co zawsze – skradnij, ubij i przeskocz to czynności na porządku dziennym. Cel również jak zwykle ten sam, i znowu, I ZNOWU ostatnie misje będą sekwencją zabójstw tych złych. Nowości, ani rewolucji nie zaznacie tu żadnych, zatem jeśli jesteście z grona hejterów powtarzalnych tasiemców to pewnie wynudzicie się tutaj na śmierć.

 

To, co totalnie obudziło we mnie już od jakiegoś czasu uśpiony sentyment do serii to fenomenalny soundtrack. Po raz pierwszy od kilku odsłon wraca główny motyw, który tak zawsze szczerze wielbiłam. Nowa aranżacja konkretnie przypadła mi do gustu budząc zapomnianą miłość do tej ścieżki dźwiękowej. Zmieniono kompozytora na niejaką Elitsę Alexandrową, która wyjątkowo poprawnie poradziła sobie z zadaniem. Poszczególne motywy podczas akcji, biegu czy cutscenek są bardzo dobrze wyważone nadając odpowiedni klimat (ZNOWU w przeciwieństwie do Unity). Wracają legendarne już szanty, które ochoczo podśpiewuję podczas różnych prac domowych (tak, czasem mi się zdarza!), a cały OST długo rozbrzmiewał w moich słuchawkach. Naprawdę dobry kawał ścieżki dźwiękowej.

 

Przygoda Shaya może być traktowana jako całkowicie odrębna i indywidualna historia ku komfortowi nowym i nieznającym serii graczy, natomiast weteranom okaże potężny bagaż smaczków, nawiązań, kontynuacji i wyjaśnień drobnych wątków. Ponownie spotkamy mojego kochanego Haythama Kenwaya, postawionego tutaj już jako Mistrza Zakonu, czy też młodszego Achillesa oraz starszego Adewale znanych z poprzednich części. Do grona nowych postaci historycznych dołączy James Cook, popularny angielski żeglarz, który stanie po stronie naszego bohatera. Historię Cormaca polecę szczególnie graczom zaznajomionym już z Unity, bo pod koniec doznamy pewnego szoku w związku z wydarzeniem, które okaże się być powodem całej działalności Arno Doriana.

 

Rogue, jako wyraz pożegnania minionej generacji, wiernego fana serii zaskakuje w niejednym wymiarze. Pierwszym, i chyba najważniejszym, jest fakt jego niepodzielenia fatalnego losu Unity, którego totalnie ssące przygotowanie wynikające z olewactwa twórców oficjalnie wzniosło serię na szczyty branżowych porażek. Historia Shaya to powrót do doskonałego Black Flaga, który dostarczył mi dziesiątek godzin bitew morskich, plądrowania statków i eksplorowania tajemniczych wysp. Tym razem nie było inaczej, dlatego też powrót do owej koncepcji zdecydowanie wyszedł produkcji na dobre. Co więcej,Rogue stanowi jedyny w swoim rodzaju przykład wizyty po drugiej stronie barykady. Wiecznie przekonywani, że to Asasyni wyznają credo służące powszechnemu dobru dowiadujemy się, że prawda wygląda nieco inaczej. Że fanatyczne dążenie do wolności pod przykrywką walki ze złem  okazuje się czasem być pustą walką jedynie o zysk przy pomocy metod bliskich tym, przeciwko którym się staje.

Oceń bloga:
0

Atuty

  • kontynuacja świetnego pomysłu z Black Flag
  • perspektywa z drugiej strony barykady
  • powrót znanych postaci

Wady

  • powtarzalność
chionae

chionae

Doskonały powrót do znanej koncepcji AC i świetny kontrast do zabugowanego Unity.

7,0

Komentarze (2)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper