Gry RETRO na Halloween

BLOG
3818V
Gry RETRO na Halloween
repip | 02.11.2018, 08:40
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Wchodzimy za bramy cmentarza gier wywlekając wszelkie tytuły, które pasują na tą okazję. Zapraszamy na fabularyzowaną podróż po grach od Atari i Commodore, przez Amigę i PSXa, a na PS2, PC i Wii kończąc. Podróż in retronagazie stajl.

Wpis został pierwotnie opublikowany na retronagazie.eu jest zapisem rozmowy wewnątrz redakcji w ramach cyklu "RetroMagiel", dlatego też ma formę dialogu, ale bywa mocno niepoważny, taki klimat ;)

RepipRepip: OK drodzy Panowie, jak wiecie idzie Halloween, wiecie też że to nijak „nasze” święto, ale branża gier to globalna sprawa, a Halloween wiąże się z bardzo specyficznym tematem i stylistyką. Krótka piłka z mojej strony, co polecilibyście retro-graczom z gier które można nazwać „Halloweenowymi”? Macie jakieś szczególnie upodobane tytuły? Idziemy na imprę pomiędzy nagrobkami o północy na cmentarz gier video! Zanim jednak ochoczo tam wskoczymy zacznę od starego cytatu z Borsuczej Nory - Zombie, Ghule i Smoki:

... a tu nagle, jebudu, ktoś spod łóżka mi wyskoczył! Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, a w piżamie czuję mokro… Starość, nie radość, a zwieracze trochę w życiu przeszły! Zapaliłem światło, patrzę zaspany – Kowalska spod Trójki! Troszkę niedożywiona widzę, pewnie przyszła znowu pożyczyć cukru… Zaraz zaraz, przecież ona nie żyje od dwóch miesięcy! Wpadam do kuchni po miecz do krojenia bochnów chleba, a tam ghul pije żur! Nie do wiary, w każdym pomieszczeniu jakieś poczwary! Skok przez okno opanowany mam od dziecka, więc udała się ucieczka… Migiem do szopy, tam mnie nic już nie zaskoczy… Przez próg krok, a tam smok!

No to teraz możemy przejść przez bramę, zaklęcie zadziałało!

avatar wojtWojT: To żeś przywalił jak dzik w sosnę... z takich tytułów to na początek kojarzą mi się dwa. The Adams Family (Ocean Software, 1992) - zarówno w wersji na Commodore 64 jak i na Amigę. Mimo, że nie miałem zbyt dużego sukcesu w tej gierce, to jednak dość dobrze ją wspominam - bo to typowy platformer, czyli mój ulubiony gatunek. Drugi to Frankenstein na Amigę (Zeppelin Games, 1992) - tutaj miałem nawet oryginała w pudełeczku i z krótką instrukcją. Gra bardzo sympatyczna - zasuwało się po planszy garbatym pomocnikiem doktorka - Egorem - i przynosiło się części ciała potrzebne do złożenia i ożywienia potwora. Tą grę akurat ukończyłem...

Frankenstein to nie  najwyższych lotów tytuł, ale... jest cmentarz, są duchy, jest poduszka... można grać albo spać...

Czarny IvoCzarny Ivo: Oj, na Halloween to na początek nie mogę polecić nic innego jak dobrze znaną, kochaną i oklepaną Castlevanię. Całą trylogia na NES'a! Jedynka i trójka typowo platformowe, z tym że część trzecia zdecydowanie bardziej rozwinięta. Możliwość werbowania nowych postaci i wybierania różnych ścieżek po drodze do tronu Draculi. Tak samo na SNES'a - Super Castlevania IV to fajny szpil. Zdecydowanie najłatwiejsza z całej serii, jednak nie znaczy to, że łatwa. Też są miejsca, że trzeba się napocić. Dalej bardzo dobra odsłona z konkurencyjnej Segi Mega DriveCastlevania The New Generation. Zwiedzany świat został rozszerzony na różne europejskie miasta, więc dzięki czemu miejscówki są bardzo różnorodne i ciekawe, ale tu już wraca wysoki poziom trudności - jak w całej serii. W ogóle wspólny mianownik wszystkich części to wysoki poziom trudności i świetny klimat starych horrorów. Spotkamy tu wampiry, potwora Frankensteina, meduzy, szkielety, zombie, wilkołaki, gargulce, ponurego żniwiarza czy nawet ... nietoperze!

Castlevania The New Generation na Megadrive urzeka grafiką oraz bestiariuszem.

RepipRepip: Ja polecę na początek moim konikiem, czyli MediEvil (PSX, SCEE Cambridge, 1998)MediEvil 2 (PSX, SCEE Cambridge, 2000), tym bardziej że w tym roku dziadek Sir Dan ma już 20 urodziny i kieruję się prosto do jego krypty. Burtonowska stylistyka to kwintesencja Halloween, a tej jest pod dostatkiem w tych tytułach. Jedynka to średniowieczna mieścina Gallowmere pełna cmentarzysk, ruin, jaskiń, pól uprawnych ze zmutowanymi dyniami, a nawet psychiatryk pełen oszołomów. Druga część to wiktoriańska Anglia i nawiedzony Londyn, po którym szaleje Kuba Rozpruwacz, wampirzy lord, czy ponętna mumia. Oj, wypijemy dziś kielicha z Sir Danielem wspominając stare czasy! Ten to sobie potrafił radzić, jak nie miał nic pod ręką to wyrywał własną i okładał nią przeciwników, jak się gdzieś nie potrafił wcisnąć to sadzał czachę na dłoń niczym w rodzince Addamsów i zasuwał na palcach do przodu. Humoru było tutaj dużo, dużo również było sieczki, ale i nie zapomniano o zagadkach. Jedyny mankament? Chłopak jest trochę sztywny i sterowanie mocno nawala, ale pograjcie chwilę i to przejdzie.

MediEvil recenzja PSX

Jak nic tytuł akurat na Halloween, o którym mógłbym godzinami opowiadać, warto posłuchać muzyki jeśli nie macie na czym zagrać. Klimat jednorazowy i wyjątkowy - Sir Dan nie ma dolnej szczęki, a wciąż nuci tę melodię!

Medievil Soundtrack - The Enchanted Earth / The Sleeping Village

avatar wojtWojT: Nie wie nic o Hallowen ten, co nie biegał w majtach po cmentarzu i nie tłukł zombiaków i kościotrupów. Czyli wiadomo - Ghosts'n Goblins (Capcom, 1985) i Ghouls'n Ghosts (Capcom, 1988). Dwa tytuły podobne do siebie i... tak samo psujące nerwy i powodujące, że chciałoby się jednak odpuścić i położyć na cmentarzu... Nie wiem jak dla was, ale dla mnie Ghost n Goblins to była i jest jedna z najtrudniejszych gier, w której bardzo długo próbowałem sukcesu i jeszcze nigdy jej nie przeszedłem... Chciałem ją pokonać na automatach (oj, dużo kasy poszło tam...) i na C64 i na Amidze. Młodszy brat - Ghouls n Ghosts, już mnie tak nie wciągnął, może dlatego, że pierwowzór mnie zmiażdżył trudnością i bałem się kolejnej porażki...

Trzeba pobiegać w majtach po cmentarzu... tu w wersji Arcade, która najwięcej krwi mi zepsuła...

RetroBorsukBorsuk: O co to za rozkładające się party zombiaków?! Trzeba je rozkręcić. Oczywiście, że latałem w samych gaciach po nekropoliach różnorakich i to wielokrotnie. Raz nawet kobitka po pałki zadzwoniła i zgarnęli mnie na 24 godzinki za te ekscesy, ale to stare czasy... A na poważnie bieganie w majciochach i walka z zombiakami - czyli jedna z moich ulubionych serii gier wszechczasów Ghosts'n Goblins to dokładnie tak jak wspomina WojT - arcytrudne wyprawy! Pierwszą część swego czasu ukończyłem na jednej blaszce zarówno w wersji salonowej jak i amigowej oraz na Commodore 64! Kozak, ze mnie, co nie? No ale to było dawno temu...

Skoro już jesteśmy przy tym kulcie, który był wielokrotnie wałkowany na naszej witrynie na przykład TAM oraz TUTAJ, może wspomnę o jednej z nowszych części przygód Króla Artura czyli Ultimate Ghosts'n Goblins (Capcom, 2006). To jeszcze więcej tego samego czyli trudnej jak cholera platformówki 2D (w pięknej oprawie 2,5D) połączonej z zarzynaniem potworów bronią rzucaną oraz elementami metroidvanii. Tak dobrze czytacie. Nikłe, bo nikłe ale naleciałości są... Gra jest świetna i jej największymi atutami są: czaderska oprawa graficzna i wspaniałe muzyczki, wieeeele broni plus ekwipunek do zbierania, który często daje naszemu bohaterowi dodatkowe umiejętności. Bestiariusz też jest ogromny, klasyczny z poprzednich odsłon serii oraz niewidziane wcześniej nowe bestyje plus oczywiście wielkie monstra do ubicia. Jeżeli chcemy zwiedzić i pozbierać wszystko w tej grze to naprawdę dłuuuga krucjata.

Ultimate Ghosts'n Goblins na PSP to świetna, długa i wymagająca wędrówka poprzez ciernie i bestie.

Pamiętacie jak kiedyś na wakacjach chciałem najpierw rozbić PSP młotkiem, a później spalić je w piecu? Wszystko dzięki uczciwemu poziomowi trudności... Kurewsko nieuczciwemu! Wiem, że to znak firmowy serii ale tutaj autorzy jeszcze bardziej przegięli. Wiadomo, że Arturem nie da sterować się w czasie skoku? Wiadomo. Czyli jak skoczymy to już możemy obserwować ino, czy chłopina wyląduje cały. I w tym momencie ukazuje się nam urok LOSOWYCH POTWORÓW - szczególnie tych latających kurduplów! Nikogo nie ma? To skaczemy nad przepaścią! Żeby było dowcipniej w czasie skoku pojawia się na jego trajektorii losowy stworek... Brzdęk. Tracimy zbroje i odrzuca nas do tyłu prosto w ...rozpadlinę. Nagminne i totalnie, totalnie nieuczciwe. Mogę się troszkę wyładować? Tak? No kurrrrrrrczaczek!!! Uff ulżyło mi, ale oprócz przegięcia z wyzwaniem zawartym w tej grze - to kawał zacnego szpila i dałbym mu minimum zielone światło w naszym retrometrze, a biorąc pod uwagę, że to ostatnia prawdziwa gra w serii to może i medal?

Dąb Bartek? Nie, dąb Zocha, co ma krzywego nocha! The Addams Family (Amiga, Atari ST, SNES, SMD)

Co do waszych propozycji na Halloween to klasyką taką zarzucacie panowie, aż miło! Ja także znam The Addams Family (Ocean, 1992) - szczególnie wersja na Amigę i SNES'a mi się podobała, i ta część, w której zasuwamy głową rodziny czyli Gomezem. Bo wiecie były jeszcze także tytuły z tej serii, gdzie chodziliśmy dzieciakami. Za to Frankensteiny pamiętam dwa. Jeden amigowy (którego wspomniał WojT), z widokiem z boku gdzie jako brzydki garbus Igor zanosimy doktorkowi części ciała do eksperymentu - Frankenstein (Zeppelin Games, 1992). To dosyć średnia gra, ale w sumie nie najgorsza. Drugi to naprawdę bardzo udana komnatówka action adventure na Commodore 64 (i nie tylko) zatytułowana Bride of Frankenstein (Ariolasoft, 1987). Zasuwamy narzeczoną martwego zombie-składaka Franka po pięknie przedstawionym zamku i jego okolicach i także próbujemy doprowadzić do końca eksperyment szalonego doktorka, którego wynikiem będzie nasz przyszły rozkładający się oblubieniec. Fajowa gra - polecam.

Narzeczona Frankensteina na Commodore 64. Prezentowała swe wdzięki także na Amstradzie i Spectrum.

Zapomniałbym cholewcia o małych, zielonych urwisach z diabelskim poczuciem humoru zwanych gremlinami, którzy stadnie opanowali swego czasu zarówno sale kinowe w przeboju filmowym w reżyserii Joe Dantego oraz komputery małobitowe. Dokładniej w bardzo grywalnej zręcznościowej produkcji, opartej na tym filmie zatytułowanej po prostu Gremlins (Atari, 1984). Ależ to były wredne i imprezowe paskudniki! Non stop na haju, balanga zamiast krwi, wszelkie nałogi świata najlepszą rozrywką i śmiertelne psikusy.... Ich zabójcze żarty na mieszkańcach naszego miasteczka, spowodowały lekkie zdenerwowanie młodocianego bohatera, który nie bacząc na niebezpieczeństwo konfrontacji z hordą małych poczwar wyruszył na żniwa. Nie byle jakie sianokosy, bo z mieczem ręku, a zamiast zbóż ścinał gremlińskie łby! Prosta w założeniach, jednakże ciągle bardzo miodna produkcja, przy której młody gracz mógł przyjemnie zarwać kilka nocy. Pełną recenzję tej gry znajdziecie oczywiście w mojej norze.

Gremlins c64 Title + Gameplay

Gremliny rozrabiały na Atari XL/XE oraz Commodore 64.

Obie części Medievila, także znam i jedynkę ukończyłem - mega produkcja, a Castlevanie to te nowsze ino na PS3 i szczególnie Lords of Shadow to fachowa krucjata przeciwko złu. Ale ja się rozgadałem, więc teraz wy może powiecie coś o tych grach, które wymieniliście? A ja poszukam jakiejś ciepłej dzierlatki na tym cmentarzysku...

RepipRepip: Lazłem po tym cmentarzu za smrodem Borsuka i nie zauważyłem że od jakiegoś czasu idę za nieumarłym śmierdzącym zombie, wpadłem za nim prosto na imprezkę do Barona Samedi! Ten jegomość popijający rum, popalający cygara, ubrany w gustowny surdut i cylinder jest jednym z bóstw w kulturze voo-doo! A oni jak wiadomo z kultem śmierci są powiązani nierozerwalnie.

Akuji the Heartless

Po kilku szklaneczkach zapodał mi tripa i nakazał grać w Akuji the Heartless (Crystal Dynamics, 1998) na PSX'a. Ludzie! Kapitalny szpil choć gargulec z kulawą nogą o nim nie pamięta. Nikt w sumie, nawet na premierę jakoś specjalnie nie skusił się na przygody księcia w zaświatach, a żałujcie! Psychodeliczne barwy, masa cmentarzysk i maszkar, spływ rzeką krwi... Skakanie plus walka czarami i dodatkowo slasher = miła młócka. A soundtrack?! Te dudniące i rytmiczne bębny potrafią wciągnąć, po raz kolejny podobnie jak przy Sir Danielu zapodam kawałkiem:

Akuji the Heartless Soundtrack - Okal Boss Theme

Wspomnieć należy, że Akuji to był pomost dla Crystal Dynamics pomiędzy Gexem, a Soul Reaver. Raziel... my angel of death. Napisałbym coś również wampirze Razielu, ale znalazłem już Borsuka gdzieś pomiędzy grobowcami nałożnic...

avatar wojtWojT: Oj... jak tak czytam te wasze opisy nowości, to... aż się zastanawiam czy ja się sam rozkładać nie zaczynam... Wyjeżdżacie tu z jakimiś PSXami i giercami z 2006 roku (Ultimate GnG) - toć to potwarz! Niechby Was zjadły gargulce na hallowenową kolację przy zniczach z grobowców waszych ofiar... Gdzie wyście się podziewali jak ja grałem w takie hity na PRAWDZIWYCH maszynach jak np.: Blinky's Scary School (Zeppelin Games, 1990), gdzie rzeczywiście gra się w nocy i to nie byle po co, a po to by przestraszyć władcę zamku, po którego komnatach przyszło nam hasać. Wiadomo - platformer - a jeśli jeszcze do tego taki, w którym nieco trzeba pogłówkować (żeby nam mózgu nie zeżarł jakiś zombiak, który wiadomo, że posila się tylko IQ < 80) to już woda na mój młyn. Grałem na C64 i dobrze mi było.

Duszek Blinky uczył się straszenia na C64, Atari XL/XE, Spectrum, Amidze i Atari ST.

No, a Ghostbusters (Activision, 1984)? Też nie pamiętacie??? Żeby nie było, że zbyt nowe wydanie tutaj omawiam (wiadomo, że na moim ulubionym C64 grałem w niego) to przypomnę, że na Spectrumie też go wydano - i mimo, że dwa lata później niż na komodzie, to na sprzęcie jednak starszym - oj przypomniałem sobie go w muzeum historii komputerów w Cambridge (może kiedyś napiszę relację z tej wycieczki), ale moje zgrzybiałe i zgrubiałe palce nie umiały wciskać tych małych gumowych klawiszy....

Pogromcy Duchów gromili zjawy między innymi na C64, Atari XL/XE czy Spectrum.

Żeby jednak nie było, że taki zramolały jestem i że już mi skóra gnije na grzbiecie i kieruję się w kierunku wytyczonym przez jeden z moich ulubionych stołów z amigowego Pinball Fantasies (21st Century Entertainment, 1992) - Stones 'N Bones, czyli na cmentarz - to zapodam świeżynkę! Kilka lat temu (2015 rok) prosto z Gliwickiego studia iDreams na mobilki (iOS/Android) wylądował super grywalny tytuł - Shoot the Zombirds - gierka w której ładujemy dyniogłowym umieszczonym w centralnej dolnej części ekranu, w przelatujące po niebie ptaki zombiaki. Ptaki te porywają od czasu do czasu nasze dzieci - dynusie - więc dodatkowo trzeba je pilnować. Strzelania z łuku co nie miara... Fajne wyzwania i super klimat pozwalał przetrwać posiedzenia na nagrobkach, znaczy na kibelku....

Ojoj, jak nabyłem pierwszego iPod'a a potem iPhone'a to wystrzelałem tych ptaszorów mnóstwo... a potem mi przeszło!

RetroBorsukBorsuk: Spirytus! Panowie, spirycik potrzebny od zaraz! Nie to, że mnie suszy, czy coś, tylko ranę odkazić muszę. Taka piękna i dobrze zachowana zombica, a gryźć musi! Cholernica chapsła mi małego... Eeeech, a tak dobrze zapowiadała się ta impreza. Myślicie, że zamienię się w zombiaka? O Repip, karku kochany, zawsze nosisz za pazuchą galon czy butelczynę, polewaj! Nie do kieliszków, tylko na ranę! Ojejej, ałaaaa, ale piecze! Dzięki stary...

Na czym to my stanęliśmy? Aaa, WojT się oburzył niby, że o zbyt nowych tytułach gawędzimy. Dobra, dobra już wracam pamięcią do tych hitów, które wymieniłeś. Bardzo dobrze znam Szkołę Strachów Blinky'ego i ukończyłem przygody naszego duszka zarówno na Atarynie jak i Komodzie. Fajna komnatówka, jak to od Zeppelinów, jedna z lepszych. Muszę dodać, że na Komciu calutka kolorowa, a na Atarynie mniej barwna, ale i tak grało się super. A wiecie, że Blinky straszył też na Amidze i na dodatek na Titanicu w kontynuacji? Titanic Blinky (Zeppelin Games, 1991) - jednak już tak dobre nie było, jak pierwowzór. Jak już jesteśmy przy duchach wszelakich to znam dobrze małobitowe Ghostbusters, Wojcie kochany. Niezły shit! Jedno z największych rozczarowań mego growego żywota i pisać mi się więcej o tym knocie nie chce...

Blinky straszy na Titanicu w konwersji na Amigę (także na C64, Spectrum, Amstrad, Atari ST)

Z łuku strzelanie do straszydeł powiadasz Wojcie? A to ci fajny pomysł. Zaraz, zaraz, przeca ja się w przeszłości nieraz z kołczanem na potwory wybierałem! Na wielkie pająki, insekty i inne robale oraz oczywiście duchy i zjawy w Zakazanym Lesie polowałem. Forbidden Forest (Cosmi, 1983) to bardzo klimatyczna wyprawa była, w tajemniczej atmosferze i grozy tak pełna, aż sierść i włosy mi dęba stawały! Wszystko potęgowała bardzo niepokojąca oprawa dźwiękowa. Oj, muszę sobie to ograć ponownie. Na Atarce i Komciu się zapuszczałem pomiędzy te zakazane puszcze i knieje. A wiecie, że nawet hit ten kontynuacji się doczekał? Beyond Forbiddden Forest (Cosmi, 1985) - to jeszcze więcej tego samego w lepszej oprawie, zaś pająki i inne robactwo jeszcze bardziej spasione na ludzkim mięsie. Fuuuuj!

Z łukiem na olbrzymie pająki w Zakazanym Lesie (Atari XL/XE, C64).

A jak jesteśmy jeszcze w 8-bitowych strachach to kurczę pamiętam jak dziś z moim przyjacielem Wojtkiem wyruszyliśmy do opętanego dworu na małej AtarynieMaxwell Manor (Avalon Hill, 1984) ta posiadłość się zwała i na Komcia też ją zbudowali. Ależ tam był klimat! Normalnie protoplasta wszelkich Alone in the Dark i Resident Evil. Widok z góry, gra action adventure, zbieramy naszym chłopkiem rożne bronie (pistolet, czy łuk) oraz najróżniejsze przedmioty, których możemy oczywiście używać i zwiedzamy nawiedzone włości. O co chodzi? Nie wiedzieliśmy z Wojtasem za bardzo, ale przelękliśmy się nie na żarty. Jakieś potwory, pająki, duchy, zabójcy, pentagramy, czaszki. Trochę mi pamieć szwankuje i musiałbym ponownie wybrać się na tą wyprawę. Smaczek mi wszedł zarówno na Dwór Maxwella, a i do Zakazanego Lasu też bym się z chęcią zapuścił ponownie!

Maxwell Manor - prekursor garunku survival horror (Atari XL/XE, C64)

Dobra były już duchy i pająki, to może teraz trochę o zombiakach? Wiem tego ścierwa pałęta się od groma na wiele systemów i każdy powie o Resident Evil znowu, ale ja napomknę o czymś mniej znanym. Pamięta ktoś taki szpil na Amigę i może jeszcze na inne systemy zatytułowany Horror Zombies From The Crypt (Milennium, 1991)? No, jasne, że nikt! Sam grałem w niego tylko dlatego, że to była jedna z pierwszych gier na Przyjaciółkę jaką posiadałem. Całkiem niezły platformer, gdzie zasuwamy naszym bohaterem po jakimś zamku czy krypcie, napieprzamy po mordach łażące trupy, używamy przedmiotów. Chyba nawet w wilkołaka mogliśmy się zmienić? Pamiętam jak przez mgłę. Raczej nie chce mi się do tego wracać, ale fajnie, że sobie przypomniałem o tej zapomnianej produkcji.

Zombie zachodzi od tyłu! HZFTC wyszło na Amigę, Atari ST i PC.

Ooo, jeszcze jeden tytuł mi się fajny przypomniał. Pierwszoosobowa przygodówka na podstawie filmu Georga Romero "Świt Zywych Trupów" (polecam przy okazji pierwowzór z 1978 i remake z 2004) - czyli gra Zombi (UbiSoft, 1989). Musieliśmy naszą drużyną złożoną z czwórki ocalałych uciec z miasta i wyspy opanowanej przez hordy tych rozkładających się spacerowiczów. Zbieraliśmy arsenał (broń biała i palna) oraz ekwipunek (apteczki, jedzenie, narzędzia), walczyliśmy, a na koniec hop do helikoptera i spieprzamy! Fajne to było i cioprałem w to najpierw u mojego kumpla na Atari ST, później u siebie na Commodore 64, a na koniec nawet na Przyjaciółce. Mam nadzieje, że Wojcie zadowolony jesteś teraz, iż więcej tematów z czasów leciwych zarzuciłem? No, tak myślałem. To polej! Tym razem do szklanicy bo mi w gardle zaschło.... Gulp, gulp, gulp. Imprezka się widzę rozkręca!

Krwiożercze zgnilce przyszły na hamburgera. Ten protoplasta Dead Island bawił na C64, Amidze, Atari ST i wielu innych sprzętach.

Napomknąłeś coś Repipie o wampirach jakichś? Poznałem w swoim żywocie kilku tych nieśmiertelnych krwiopijców, a szczególne wrażenie na mnie zrobili ci najwięksi z nich. Ci sami, z którymi ty spółkowałeś! Mówię o Razielu i Kainie. Szczególnie opowieści o przygodach tego pierwszego to epicka historia ze wspaniałym scenariuszem, zagadkami i walkami. Jak to bardy śpiewały?

Legacy of Kain: Soul Reaver soundtrack - Ozar Midrashim

"Jestem Raziel, jego pierworodny, pierwszy porucznik. U zarania imperium stałem wraz ze swymi braćmi u boku Kaina. Służyłem mu przez millenium. W miarę upływu czasu stawaliśmy się mniej ludzcy, a bardziej...boscy. Kain wchodził w stan przemiany i wychodził z niego z nowym darem. Kilka lat po naszym panu i my ewoluowaliśmy. Do czasu aż dostąpiłem zaszczytu przewyższenia mego mistrza. Otrzymałem za to nowy rodzaj nagrody... agonię".

Oj, stary, biedny i bohaterski wampir Raziel - kiedyś inkwizytor tropiący długozębych, później wampir, porucznik jednego z najpotężniejszych wąpierzy w całym Nosgoth - Kaina, którego ewolucyjnie prześcignął w rozwoju zapewniając sobie wieczne cierpienie, śmierć... i zemstę jednocześnie... A jego antagonista Kain? O nim też do dziś krążą legendy...

Raziel i jego duchowy miecz w Soul Reaver 2. Wszystkie gry osadzone w Nosgoth to arcydzieła fabularne. Najbardziej cenię przygody Raziela!

"Wiedziałem jak złowieszcza to była godzina w historii Nosgoth. Tutaj bowiem miało miejsce zdarzenie, które ukształtowało moją całą egzystencję... Odrzuciłem swój los, odmawiając ofiary, potępiając Filary i tworząc moje stracone królestwo na ich ruinach. Wskrzeszę kapłanów Sarafan jako moich najbliższych podwładnych, i pewnego dnia wrzucę najsilniejszego z nich, mojego sługę Raziela, do otchłani - wykonując ostatni ruch w grze przeciwko Losowi. Ale pod koniec, czy to coś zmieniło? Czy źle odczytałem znaki, które przekazał mi Moebius? Czy w swej arogancji, pominąłem mą rolę w przeznaczeniu?"

A któż to  Kain zapytacie? Bezwzględny, wampir, władca, wojownik, tyran, samolub. Ależ ich przygody miały scenariusze! Nie to co dzisiejsze gry. Ależ przydałyby się remaki lub nowe odsłony wampirzej sagi z Nosgoth... Oj, rozgadałem się, rozgadałem, widocznie spirytusik twój ładnie czerepik kopie, drogi Repipie! Może ty coś więcej opowiesz o przygodach tych dwóch wampirzych herosów? Może losy innych krwiopijców znacie? Zresztą mówta co chceta, bo ja się głodny bardzo zrobiłem. Przekąsić coś muszę! Hmm, dziwna ochota mnie zbiera na surowe mięso...

RepipRepip: Oj o upadłym Razielu i podłym Kainie mógłbym snuć opowieści, choć wino od Sir Dana i rum od Barona Samedi kołaczą mi się po czaszce. Monumentalizm Nosgoth przytłacza niczym grobowiec faraona, te komnaty sprawiają, że aż czujesz chłód marmurowych, oziębłych sal wypełnionych jeno zawodzącym wiatrem. Opowieść o tych dwóch zupełnie odmiennych choć splecionych razem losach jest scenariuszem na miarę Oscara, wątpię by dziś dało się powtórzyć ten wyczyn. Raziel i jego żądza zemsty, Kain i jego bezwzględna podłość, a wśród nich niczym cień czmycha mąciciel czasu… A Ozar? Ozar... Ozar... jest jak dźwięk monumentu... do dziś słucham, do dziś mam ciary...

Mushroom Men Wii recenzja

Jak tak patrzę jak Borsuk pałaszuje jakieś podejrzane delicje to sam zapuściłem żurawia i podjadłem jakiś grzybków i kurwa zaczynam się kurczyć! Bors! Bors! Co to za kosmiczny trip w negliżu!? Grzyby? Borowik? Łoo, kurde to oni istnieją! Przypomniała mi się moja przygoda z Mushroom Men: The Spore Wars (Wii, Red Fly Studio, 2008), produkcja przy której Tim Burton klaszcze z zachwytu. Gdzie zobaczysz zombi kaktusa giganta, zawalczysz z czubajeczką, czy będziesz się wspinał w górę zasyfionego kibla? No gdzie? A przecież jesteś tylko małym maślakiem napromieniowanym meteorytem, który chce uchronić swoje dupsko w tej Wojnie Zarodników. Bardzo fajny świat, niby martwy, a jednocześnie pełen życia, walka przy pełni księżyca z królikiem, który ma poroże - łoo jejejeje! Jest klimat! OK, to sobie poopowiadałem, ale dlaczego nadal wydaje mi się że mam 10 centymetrów i niczym nasz grzybowy wojownik potrafię cały dzień spędzić w szopie na wędrówkach? Wlezę na tego gargulca przy wrotach to może coś więcej zobaczę.

 

Wpis został pierwotnie opublikowany na retronagazie.eu jest zapisem rozmowy wewnątrz redakcji w ramach cyklu "RetroMagiel", dlatego też ma formę dialogu, ale bywa mocno niepoważny, taki klimat ;)

 

RetroBorsukBorsuk: Ha! Zwiał mi cholernik na kamiennego gargulca, a jak się zmniejszył to już miałem chcicę go skonsumować! Ojojoj, coś naprawdę chce mi się ludzkiego mięsiwa, a Naczelny Kark napakowany niczym kabanos. Nie schodź chłopcze na razie, póki ci życie miłe! O i Mroku się pojawił z mroku i coś tam poleca z horrorowych gierek...

MrokuMroku: Ja od siebie dorzucę Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth (Xbox - 2005, PC - 2006), czyli mroczną przygodówkę z elementami FPS, garściami czerpiącą z prozy Lovecrafta. Gasimy światła, słuchawki na uszy i można zgłębiać plugawe zakątki miasta Innsmouth, dobrze znanego miasteczka portowego. Pamiętam, że opis książkowy mieszkańców przedstawiał ich jako wyjątkowo groteskowe postacie i zostało to świetnie w grze odzwierciedlone. Ma się ochotę posłać im momentalnie serię z karabinu prosto w pysk. Sekwencja ucieczki z hotelu ładnie pompuje adrenalinę. Na święto dyni i duchów - tytuł jak znalazł.

Jakieś utopce czy ropucholudzie? Prawie jak Call of Duty! Dobry horror i świetny szpil jednocześnie.

RetroBorsukBorsuk: O i rozpłynął się nasz zgred najmroczniejszy! To będę kontynuował. O czym to ja wam gawędziłem... A już sobie przypominam. O grach o wąpierzach oraz zombiakach czy innych straszydłach. Właśnie przypomniała mi się jeszcze jedna produkcja z rozpikselizowanymi żywymi trupami w rolach naszych nieustępliwych przeciwników czyli Zombies (Bram Inc., 1983) na Małe Atari. Bardzo prymitywna graficznie, ale całkiem grywalna. Zasuwaliśmy naszym chłopkiem zbudowanym z paru kropek po wielkich grobowcach, piramidach a zombiaki ganiały za nami chmarami. Mogliśmy zatrzymać je za pomocą stawianych min, które je powstrzymywały. Wszystko w bardzo umownej grafice izometrycznej, ale z szybką rozgrywką i spędziłem przy tym tytule trochę przyjemnych nocy i dni.

Izometryczny berek z umarlakami w Zombies na Atari XL/XE.

Skoro jestem dalej w czasach 8-bitowych, to należy wspomnieć o co najmniej dobrym platformerze, którego akcja toczyła się w nawiedzonej przez duchy posiadłości czyli Ghost Chaser (Fanda, 1984). Opętany dom i zjawy straszyły nas zarówno na Atari XL/XE i Commodore 64. Dosyć wysportowanym bohaterem (umiejętności wspinaczki, zasuwania po poręczach oraz rzucania świętymi kamieniami) wędrowaliśmy po wszystkich pokojach chałupy i walczyliśmy z przerażającymi widmami. Fajna, kolorowa grafika, urozmaicona rozgrywka, i niewysoki poziom trudności spowodowały, że skończyłem tego Łowcę Duchów z przyjemnością.

Egzorcyzmy odprawimy w tej posiadłości (Atari XL/XE, C64).

Kurcze takim głodny, że nawet mięso zombiaka bym chyba schrupał bez popitki, albo zapił ludzką krwią... Weźcie zadzwońcie po jakiegoś łowcę potworów, żebym tu was chłopaki kochane nie wyrżnął w pień i nie obgryzł do kości... Najlepiej po dwóch łowców, takich jak na przykład w nowości na Komodę zatytułowanej Guns n Ghosts (Psytronik, 2013). Chłopaki nie pierniczą się w tańcu z duchami czy nieumarłymi i naparzają do nich ze strzelb czy innej broni palnej! Wszystko w widoku z boku, z trybem kooperacji, przeładowywaniem broni i naprawdę świetną grywalnością. Dobra to gra, która rozwija skrzydła w przypadku przechodzenia z towarzyszem broni. Na tyle dobra, że swego czasu zakupiłem ładnie wydany oryginał. Polecam!

Spluwy kontra duchy! Dosyć nowa gra kooperacyjna na Commodore 64.

Kolejną parą świetnych pogromców monstrów są bohaterowie Yo! Joe! (Hudson Soft, 1993) bardzo fajnej amigowej platformówki połączonej z bijatyką. Nasza dwójka herosów zasuwa po rożnych nawiedzonych przez zło światach, a w pierwszej planszy nawet po zamku Drakuli! Późniejsze plansze odzwierciedlają wierzenia i przesądy różnych nacji oraz tamtejszy bestiariusz. Kopami z wyskoku, czy prawym prostym posyłają z powrotem do grobu legiony wszelakich nieumarłych. Zombiaki, wampiry, jakieś zmutowane insekty, upiory, wielorękie demony - multum straszydeł tam kroją na plasterki i w pieczyste zamieniają. Ano bitka i rzeźnia ludziska w jednym! Wojaki walczą wszystkim co wpadnie im w ręce - mieczami, koktajlami Mołotowa czy nawet piłą mechaniczną! Gruuuubo! Bossowie, elementy platformowe, dobra grafika i muzyka, kooperacja, a nawet latanie na smoku. To byłby hit nad hity - tylko ma jedną wadę - dla mnie za łatwa ta przygoda była i skończyliśmy ją z kuzynem Gałasem w jedno popołudnie. Polecam sprawdzić!

Kooperacja + masakra nieumarłych piła łańcuchową w Yo! Joe! (Amiga, PC-DOS)

Następną grą, w której wcielimy się w łowców upiornych poczwar i za pomocą najnowocześniejszej broni palnej, a nawet laserowej tępimy te maszkary - jest bardzo dobry Demon's World (Taoplan/Taito, 1989). W tym wybornym run'n gunie z możliwością kooperacji zwiedzimy miejscówki żywcem wyjęte z japońskiego i amerykańskiego horroru oraz folkloru. Strzelamy do przeciwników wyjętych z klasyki gatunku: filmowych opowieści grozy, książkowych strasznych powieści czy religijnych wierzeń. Duchy jak z Ghostbusters, Jason z Piątku 13-tego, Frankenstein, japońskie czy chińskie smoki i długowłose dziwadła oraz wiele innych paskud przebrzydłych. Japoński tytuł tej gry to Horror Story i niech to będzie główną rekomendacją dla tej wielce grywalnej produkcji!

Kolejne świetne polowanie na duchy i potwory to Demon's World (Automaty Arcade)

Ooo, a teraz mi się przygoda godna opisania w moim amigowym cyklu o bohaterach przypomniała. Zwalczaj zło jeszcze większym złem, potworność - gorszą potwornością! Co powiecie, żeby wcielić się w cybernetycznego wilkołaka walczącego z wrogą organizacją, w której armii znajdują się gagatki tak przebrzydłe jak różnorakie mutanty czy wielgachne insekty?! Oj, na bogato się tu akcja rozgrywa. Nasz bohater w formie człowieczej używa bezpośrednich środków przymusu w postaci pięści, zaś kiedy zamieni się w wilkołaka strzela sferycznymi pociskami niczym w dobrym run'n gunie. WolfChild (Core Design, 1992) zawitało między innymi na takie platformy jak Amiga, SNES, Megadrive czy Atari ST. Świetna grafika, super muzyka i odgłosy dźwiękowe (skowyt w trakcie przemiany w wilka pamiętam do dziś), szybka akcja i połączenie klimatu science fiction oraz horroru - za to zapamiętałem tą bardzo udaną produkcję. Skończyłem ją nawet dwa razy - na Przyjaciółce i SNES'ie!

Wilkołak + science fiction to zabójcze combo! Wilczę Dziecię rozszarpywało wrogów w przyszłości.

Ha, a jak jesteśmy przy Super Nintendo to trzeba napomknąć o kolejnym demonie, który walczył z piekielnymi legionami. Czyli znowu potwór kontra monstra! Ojojoj, kapitalną grę wam polecę, zajebistą wręcz! Demon's Crest (Capcom, 1994) to wyborna produkcja action adventure, a w rzeczywistości platformer, połączony z naparzanką i zagadkami od mistrzów gatunku czyli Capcomu urozmaicony umiejętnością szybowania naszego podobnego do gargulca stwora. Kierujemy tutaj znanym z Ghosts'n Goblins wrogiem głównego bohatera - skrzydlatym demonem, który w tej grze już jako heros - zmierzy się z hordami wszelakiego demonicznego ścierwa, smokami, zombiakami, większymi od siebie potwornościami. Z czym zamarzycie! A wszystko oprawione w jedną z najbardziej klimatycznych i pięknych zarazem opraw graficznych oraz udźwiękowione nastrojową i niepokojącą zarazem muzyką. Oj, chyba muszę się wziąć za tego wartego medalu szpila!

Na samym początku starcie z wielkim smokiem, który powstał ze zmarłych. To jedna z najbardziej klimatycznych gier 2D!

Możliwe, że wszyscy starsi rodowodem gracze pamiętają dwójkę herosów, którzy potrafili zamieniać się w najróżniejsze łaki? Że co? Wiecie, w wilkołaki, niedźwiedziołaki, kotołaki, ptakołaki czy nawet demonołaki. Normalnie same maszkarony były cały czas na ekranie, gdyż nasi twardziele walczyli z innymi, wszelakiej maści straszydłami w klasycznej grze z automatów arcade zatytułowanej Altered Beast (Sega, 1988). W tej chodzonej bitce z możliwością współpracy pomiędzy graczami zmierzycie się wręcz z armiami najróżniejszych potworów. Ja nigdy fanem tej gry nie byłem, ale zagrałem kilkanaście razy. Wiem, że niektórym ta sieczka nawet bardzo się podoba! Aha,  i jeszcze wyszedł też remake tej produkcji w 2005 roku na Playstation 2, o tym samym tytule. Z trójwymiarową grafiką i ponoć bardzo brutalną i krwistą rozgrywką. Zresztą zerknijcie na screen poniżej, hehe. Wąpierze by pewnie chłeptały juchę z ekranu telewizora zamiast nocą robić wypady do dyskotek w poszukiwaniu krwi niewinnych. Zasady rozgrywki pozostały zbliżone do oryginału - to w dalszym ciągu piesza bijatyka. Mam tego szpila w szufladzie wśród pincet innych gier i kiedyś sobie poważniej go obadam. Robi przyzwoite wrażenie, a recenzje zbierał średnio - dobre.

Jucha leje się ciurkiem w remaku Altered beast na PS2 oraz Xbox.

Uff, ale się rozgadałem, ale dalej chce mi się żryć! To może zagadam ten głód... Pamiętacie tę seksowną, demoniczną kobitkę Elvirę, o bardzo pełnych i ponętnych kształtach? Ależ za młodu miałem z nią marzenia, ho ho ho ho, normalnie stawiała mnie na baczność ta czarcia czarnula! Gry zatytułowane jej imieniem Elvira - Mistress of the Dark oraz Elvira II - Jaws of Cerberus (1990 i 1992 Horrorsoft) - to jedne z najbardziej uznanych horrorów na 16-bitową Amigę oraz Atari ST. Są to produkcje przygodowe z widokiem z oczu bohatera, gdzie odwiedzimy wiele miejscówek żywcem wyjętym z planu filmowego najlepszych dzieł grozy. Takich o seryjnych zabójcach, wilkołakach, wampirach, szatańskich rytuałach czy pradawnych demonach. Gra otoczona wręcz kultem, do tego przerażająco trudna i ze skomplikowanymi zagadkami. Definicja gry horroru z widoku fpp w ujęciu przygodowym nawet z lekkimi elementami rpg - statystyki postaci, ekwipunek. Do dziś ma wyznawców i nawet doczekała się duchowego następcy zatytułowanego WaxWorks, ale to już bardziej rzemieślniczy wyrób niźli arcydzieło...

Wymyślne i obrzydliwe ekrany zgonu będziecie w Elvirach oglądać bardzo często. Robią wrażenie! (Amiga, Atari ST, PC i C64)

Wróćmy jednak do czegoś bardziej zręcznościowego, ale klawego jak cholera! Znowu zgodnie z zasadą zło zwalczaj złem - tym razem bohaterem rodem z Piątku 13-tego, czyli slashera dla nastolatków wyruszamy demolować demoniczne ścierwo. Rozgniatać głowy zastępom piekielnym, odcinać łby diabelstwom za pomocą tasaka, czy z dwururki strzelać do przekraczających ludzkie wyobrażenia obrzydlistw! Naszego bohatera opętała demoniczna maska, która ma do wyrównania rachunki z samym piekłem (pewnie za gaz lub ogrzewanie...) - stąd cała zawierucha. Splatterhouse (Namco, 1988) to jedyna w swoim rodzaju podróż na granicy szaleństwa, w stylistyce rodem z najbardziej chorych filmów grozy. Nawet miłośnicy gore znajdą tu coś dla siebie - czyli flaki, krew, odcięte kończyny, wnętrzności, śluz, fekalia i robactwo, a wszystko to przyprawione nutą satanizmu... Naprawdę smakowicie! Ta świetna gra akcji połączona z bijatyką wydana została oryginalnie na automaty arcade oraz doczekała się także dwóch kontynuacji na Segę Megadrive oraz remake na PS3/X360. Ja skończyłem na razie tylko pierwszą cześć i wznowienie przedstawione w pełni trójwymiarowym środowisku. Jedynkę oceniam na medal, zaś nowa wersja to niestety średniak.

Splatterhouse to głównie okrutna jatka pełna gore i flaków, ale także klimatyczna podróż przez gatunek horroru! (Arcade)

Dobra, żem się nagadał. A głodnym dalej jak pies, czy wilk, czy truposz jakiś nienażarty! Repip złazisz z tego gargulca bo bym cię schrupał?! I nie, nie chodzi mi o erotyczne igraszki, tylko mięsa mi trza! O kurczaka wędzonego mi zarzucasz z góry? No dobra. Lubię to! To ja pożrem trochę, a wy teraz pogadajcie...

avatar wojtWojT: Huh, Borsuk tak się tu rozgadał, że zacząłem się rozkładać ze starości - ale nie dziwota jak mu Repip tyle bimbru polał, że chłop wpadł w słowotok i zaczął ze swojego przeżartego grami do cna mózgu wyciągać tytuły jeden za drugim. Patrzę na siebie i se myślę, gdzie ja całe życie spędziłem, że 80% tych tytułów w ogóle nie znam? Czyżby uganianie się za panienkami i przesiadywanie w barach zabrało mi tyle przyjemności z życia???

Z tego co tu Borsuk zapodał to tylko z Yo! Joe! i Wolfchild miałem więcej styczności - ale to zrozumiałe, bo to fajne platformery/slashery. Oczywiście Elviry również nie ominąłem, ale to ze względu na to, że przyciągnęły mnie wtedy jej ponętne bimbały, które były eksponowane wszędzie w growej prasie. Kto nie pamięta jak nabrzmiały dekolt wampirzycy prężył się w Top Secrecie i jak każdy chciał w to zagrać, żeby tylko łypnąć okiem na te owoce niedostępne w tamtym czasie dla młodych? Niestety brak cierpliwości, znajomości języka, a także umiejętności rozwiązywania złożonych zagadek (w tamtych czasach of course) nie pozwolił mi ukończyć tego tytułu - a wiele razy dyskietki z Elvirą lądowały w mojej stacji komodorkowej.

Bohaterski pies ratował swojego pana w trakcie lunatykowania na Amidze, Atari ST, C64 i PC.

Polej no Repipie złoty, coby te żale i smutki utopić w tym twoim trunku życiodajnym, a jak masz tam jeszcze jakie psylocybki na talerzyku to daj na zagrychę - cofnę się w czasie i powspominam sobie w swojej wyobraźni/jaźni jak to drzewiej bywało i jak na moim commodorku grałem sobie w Sleepwalkera (Oceans Software, 1993) i swobodnie pomagałem mojemu panu nie wpakować się w tarapaty. Pies to najlepszy przyjaciel człowieka, no, oprócz kobitki ;-). Fajny to był platformer logiczny w sennych klimatach z ciekawym pomysłem na rozgrywkę. Sterowaliśmy bohaterskim sierściuchem, który usuwał przeszkody z drogi swojego śpiącego, lecz dziarsko maszerującego przed siebie pana. Przełączał przekładnie, uruchamiał zapadnie, windy, przesuwał skrzynki czy nawet robił za wiszący most, aby tylko uratować przed śmiercią swojego opiekuna. We don't need another hero!

Cholibka (jak to mawiał Hagrid) wygląda na to, że moje obcowanie z grami skończyło się gdzieś tak w okolicach 96-98 roku a potem już tylko sporadyczne szpile w Quake 3 czy inne casualowe gierki (takie coby parę minut pograć). Ale jak tak Mroku zapodał Call of Cthulu to mnie się przypomniało, że jeszcze można odejść od komputera na chwilę i zagrać przy stole z butelką jakiegoś napoju w fajną karciankę - Cthulhu Realms - w której troszkę klimatów w stylu Hallowen można poczuć. Jakby jednak kogoś dotykanie kart brzydziło, to w tą samą grę może zagrać na Androidzie lub iOS i to nawet w trybie na dwóch playerów (z przerzucaniem telefonu pomiędzy graczami) lub online z kimś losowo wybranym w sieci.

Najpierw zgrałem te karty z kolegą... a potem wsiedliśmy do metra i rżnęliśmy dalej... Wersja iOS też daje radę!

Dobrze, że alkohol Naczelnego Repipa zaczyna już mi się rozpuszczać we krwi, a bigos z grzybkami wypełnia żołądek - zrobiło mi się już przyjemnie, więc osunę się w moim fotelu i posłucham dalej gawędziarza Borsuka i porozważam możliwość zamiany w wampira coby żyć długowiecznie i móc ograć te wszystkie tytuły, które tu wymieniacie. Przynajmniej raz je włączyć i obejrzeć na prawdziwym sprzęcie - dla mnie produkcje z lat 2 000+ będą retro dopiero za 20 lat... A lubię retro, więc pozwolę wam tutaj zanurzyć się w teraźniejszości i oddaję pałeczkę.

Czarny IvoCzarny Ivo: Tak mi jeszcze przyszło do głowy, że Halloween niekoniecznie trzeba przeżywać tak całkiem samemu. Na SNES'a i na SMD bodajże też - wyszła bardzo fajna giera, i to jeszcze w kooperacji - Zombies (LucasArts 1993 - tytuł amerykansky Zombies Ate My Neighbors). Wcielamy się tam w parę nastolatków (ulubione pożywienie slasherowych zwyrodnialców) i próbujemy uratować nasze sąsiedztwo od panoszących się tam potworów. Umarlaki to akurat najmniejsze zagrożenie bo przyjdzie nam walczyć z każdym możliwym potwornym łachudrą. Wilkołaki, wampiry, mumie, goście z piłami mechanicznymi a nawet ... BOBASY Olbrzymy!!! Łatwo się domyśleć, że produkcja jest nieco stworzona z przymrużeniem oka, ale do gry z ładniejszą połówką (która zwykle ma słabsze nerwy) czy z pijanym kolegą (bo ciężko znieść trudy życia) w sam raz. Dodam, że produkcja jak to zwykle drzewiej bywało jest trudna i dłuuuga. Jest system kodów, ale nie uwzględnia on zbierania broni, które są bardzo potrzebne na późniejszych etapach więc raczej trzeba na jednej blaszce zasuwać przez cały świat.

Gigantyczne niemowlę atakuje mlekiem! Na SNES'ie i SMD i Wii.

Wróciłbym jeszcze na chwilę do serii o Duchach i Goblinach. Miałem przyjemność/nieprzyjemność grać w wersję na NESa, SNESa i SMD. Udało się ukończyć wszystkie, ale wersja na 8-bitowca Nintendo jest zdecydowanie kiepska. Pozostałe są naprawdę dobre, z naciskiem na recenzowaną tu przeze mnie wersję "Super", ale NES'owa to pomyłka. Grafika prymitywna, muzyczka z początku ciesząca ucho zaczyna z czasem drążyć dziurę we łbie, a poziom trudności ma taką zaletę w nadchodzących godzinach duchów, że może nam ułatwić podróż na TAMTEN świat.

RetroBorsukBorsuk: O i znowu jakiś czarny, już myślałem, że antyterrorystyczna tu wpadła za rozkopywanie grobów przeze mnie i szukanie ciepłych dzierlatek. Właśnie, nasze zgredy kochane - co wy macie z tymi ksywami? Czarny Ivo, Mroku, jakieś kółko satanistów czy co? ;-) Mroczną mamy redakcję, oj mroczną... A na poważnie muszę się ustosunkować trochę do opinii o Ghosts'n Goblins. Wiadomo, że będzie występować znacząca różnica w oprawie bo to trzy rożne części tej gry z rożnych lat. Od najstarszej i najbardziej hardkorowej czyli Ghosts'n Goblins  wydanej oryginalnie na automaty i wiele innych sprzętów w tym NES'aC64 (dwie wersje zrecenzowane TUTAJ), poprzez Ghouls'n Ghosts  - także automaty oraz między innymi C64, czy właśnie Megadrive, kończąc na Super Ghouls'n Ghosts (1991 Capcom). Ostatnia wyszła pierwotnie na SNES'a później między innymi na PSP czy PS1 w składankach. Wiec nie dziwota, że pod względem oprawy audiowizualnej dzieli te gry przepaść.

Super Ghouls'n Ghosts jest naprawdę super. Graficznie, dźwiękowo i pod względem poziomu trudności. (SNES)

Ja oceniam wersję NES'ową bardzo dobrze, jest ona wierna uwielbianemu przeze mnie oryginałowi zarówno oprawą, jak i stopniem trudności i z tej perspektywy należy ją oceniać. Pierwsza część GnG to dla mnie jedna z najlepszych gier wszechczasów, gdyż zapoczątkowała tą wspaniałą serię - ją najbardziej doceniam i lubię. Spędziłem na niej setki godzin w barakowozach, na C64 w dwóch wersjach oraz na Amidze. Najmniej lubię Ghouls'n Ghosts za najbardziej chory poziom trudności - w przypadku wersji na automaty arcade jest zaprawdę nieuczciwy i raczej nie do skończenia przeze mnie na jednym kredycie. Super GnG jest za to wyborne i ma najlepsze sterowanie z całej klasycznej trylogii (podwójne skoki) - no ale ta gra wyszła przecież na Super Nintendo, więc jej oprawa po prostu miażdży swoich pobratymców. Kto nie zna tej klasyki, lubi mroczne fantasy i jest sado-masochistą to polecam nadrobić!

Maximo: Ghosts to Glory to świetne przeniesienie Ghosts'n Goblins w pełne 3D! Poziom trudności może minimalnie niższy, ale dalej wymagający (PS2).

Skoro jesteśmy przy GnG należy jeszcze wspomnieć o odmłodzonym wcieleniu Króla Artura, wrzuconym w pełen trójwymiar oraz nazwanym dla niepoznaki Maximo: Ghosts To Glory (Capcom, 2001) oraz jego kontynuacji Maximo vs Army of Zin (Capcom, 2003). Obie gry są świetne i obie ukończyłem. Bardziej straszna jest pierwsza cześć, która zachowała stylistykę bliską pierwowzorowi i odpowiednio trudny poziom trudności. Młody Maximo w zbroi lub gatkach biega i skacze po mrocznych nekropoliach, jaskiniach, zamkach i walczy z zombiakami, goblinami, demonami czy innymi znanymi z oryginału wrogami lub wielkimi szefami. Wszystko płynniutkie w 50 klatkach na sekundę i naprawdę trudne! Druga cześć jest także bardzo dobra, bardziej przypomina grę action adventure (proste dialogi, używanie przedmiotów w odpowiednich miejscach), ale jest zdecydowanie łatwiejsza. Tym razem tytułowa Armia Zin czyli antyczne, mechaniczne robotostwory atakują świat, a nasz bohater ze Śmiercią u boku czyli Mrocznym Żniwiarzem, w którego może się przeistoczyć - wyrusza na bohaterską krucjatę. Wszystkim miłośnikom serii oraz trudnych platformerów z dużą ilością walki polecam zaopatrzyć się w te oba zacne tytuły! Na zakończenie dodam, że wspomniany przeze mnie dużo wyżej kapitalny Demon's Crest także należy do odnogi serii GnG zatytułowanej Gargoyle's Quest. Wydano tego dwie części na NES'a oraz tą najlepszą, o której napomknąłem wcześniej na SNES'a. Wszystkie polecam, chociaż grałem w nie dosyć krótko.

Kopniakiem w zombiaka, albo nawet spluwą w demona! Alone in The Dark - kamień milowy gier horrorów. (PC, 3DO i inne)

Dobra dosyć o duchach i goblinach przeskoczmy może na komputer PC, gdyż o dwóch wielkich klasykach chciałem napomknąć. Najpierw o grze, która była motorem napędowym zakupu przeze mnie popularnego PieCa, i która pozamiatała mną doszczętnie kiedy pierwszy raz ją ujrzałem u mojego kolegi Grzegorza. Alone in the Dark (Infogrames, 1992) - czyli wydane jeszcze w czasach kiedy siedziałem na mojej faworycie Amidze - pokazało mi nową jakość opowiadania historii z dreszczykiem jak i generowania trójwymiarowej grafiki. To pierwsza w pełni trójwymiarowa gra z gatunku survival horroru i chociaż teraz ciosy karate wykonywane przez Edwarda Carnby'ego (lub Emily Hartwood w zależności od wyboru postaci) w trakcie walki ze straszydłami mogą śmieszyć - wtedy naprawdę nie było nam do śmiechu. Klimat był tu tak gruby, że można go było kroić nożem, towarzyszyła temu atmosfera wielkiej tajemnicy, skakało się ze strachu i nawet zagadki rozwiązywało! Fabuła opierała się na twórczości Poe'a i Lovecrafta i trzymała bardzo wysoki poziom. Jedna z najważniejszych gier w historii gatunku, gdyby nie ona nie byłoby późniejszych Residentów. Mnie potargała na strzępy i pozostawiła w głębokim szoku, że właśnie w tak nowatorski sposób można poprowadzić rozgrywkę w grze video. Niby gra przygodowa, a jednak gra akcji jednocześnie. To było wtedy bardzo świeże, pomysłowe i straszne zarazem - po prostu arcydzieło.

Remake Samotnego w Ciemności - Nowy Koszmar to bardzo dobra produkcja.

Doczekała się dwóch kontynuacji wydanych w 1993 i 1994 roku, które już tak bardzo mnie nie wciągnęły, ale zebrały także dobre recenzje. Oprócz komputerów PC sequele wydawano także na konsole. Serię tą udanie reaktywowano poprzez Alone in the Dark: New Nightmare (Infogrames, 2001) zarówno na PC (i tutaj ją skończyłem) jak i na PSX, PS2 czy Dreamcasta. Gra posiadała piękniejszą, dopasowaną do ówczesnych standardów oprawę graficzną, dobrą fabułę i ponownie mroczny zakorzeniony w historiach o Cthulhu klimat. Zdecydowanie lepiej niż w pierwowzorze rozwiązano w niej walkę, oczywiście zagadki powodowały u grającego wysiłek umysłowy, zaś ciemności oświetlała nam bardzo sprytnie zaimplementowana latarka. Reaktywowano także dwójkę bohaterów znanych z pierwszej części. Nie była to może liga Silent Hilla, ale warto było zagrać.

Ucieczka przed minotaurem w Ecstatica. Wilkołaki też były! (PC)

Drugim tytułem rzadziej dzisiaj wspominanym przez graczy jest łącząca klimat średniowiecza i horroru (co jest dosyć rzadkim zabiegiem w grach) Ecstatica (Psygnosis, 1994), w którą zagrywałem się ponownie na PC. Jest to gra mocno wzorowana na Samotnym w Ciemności i prezentuje bardzo podobną rozgrywkę, oczywiście w innych realiach - z tym, że zamiast wielokątów, grafika tutaj oparta jest na kulach i walcach. Dzisiaj na graczach robi to zapewne śmieszne wrażenie, ale wówczas zadziałało. Włóczymy się naszym rycerzem po wymordowanej i przeklętej wiosce, gdzie jesteśmy prześladowani przez wilkołaka, minotaury, sukkuby oraz oczywiście pomniejsze paskudy, które tępimy głównie mieczem. Wieki temu w to grałem, bo chwilę po premierze, więc dokładnie wam nie opowiem historii jaka miała tu miejsce, ale tytuł wart był zarywania nocek i potrafił przestraszyć. Szczególnie wilkołak!

Mroczne fantasy, zawzięte bestie i piękne widoczki - Ecstatica II (PC).

Gra doczekała się świetnej kontynuacji Ecstatica II (Psygnosis, 1997), z grafiką podciągniętą do SVGA, z klimatem tym razem bardziej zbliżonym do mrocznego fantasy, z ulepszoną walką i znacznie powiększonym obszarem gry. Bestiariusz został poszerzony o stwory rodem właśnie z klasycznego fantasy czyli wielkie trolle czy małe gobliny, a nawet czarnoksiężników, Kto wie, może później w grze pojawiają się znowu wilkołaki? Pomimo, że tytuł ten niesamowicie mi się podobał nigdy go nie ukończyłem. Kurcze chętnie bym sobie odświeżył tę wyborną grę - czy na dzisiejszych Pecetach da się ją jakoś odpalić? Jeżeli ktoś wie niech wspomni o tym w komentarzach. Z gier podobnych do powyższych tytułów i osadzonych w stylistyce survival horroru  pamiętam jeszcze trylogię opartą na ówczesnym horrorowym niskobudżetowym megahicie filmowym - czyli Blair Witch Project. Szczególnie pierwsza cześć serii czyli Rustin Parr (Terminal Reality, 2000) miała świetny klimat, była bardzo mroczna i dobrze straszyła. Tą ukończyłem, następnych dwóch części już niestety nie. Cała rozgrywka w nich była zbliżona do dwóch gier opisywanych przeze mnie powyżej, z naciskiem na wątki paranormalne oraz okultystyczne. Wymiana uprzejmości ze straszydłami następowała tutaj za pomocą broni palnej.

Survival horror w uniwersum Blair Witch? Dobry shit! Pierwsza część - Rustin Parr (PC).

 

Wpis został pierwotnie opublikowany na retronagazie.eu jest zapisem rozmowy wewnątrz redakcji w ramach cyklu "RetroMagiel", dlatego też ma formę dialogu, ale bywa mocno niepoważny, taki klimat ;)

RetroBorsukBorsuk (kontynuuje dziadyga pieprzony): Skoro jesteśmy przy przygodówkach to może przejdźmy w klimaty horrorów science fiction? Bo jaki byłby to wpis gdybyśmy pominęli tutaj tę jakże świetną i grywalną, a zarazem przerażającą kombinację. Horror plus scifi to chyba lubię najbardziej! No, na pewno w przypadku filmów, ale czy gry miały tutaj także godnych przedstawicieli? Jak najbardziej! Zacznijmy od Dark Seed (Cyberdreams, 1992), która to gra sponiewierała mnie niemiłosiernie jeszcze na Amidze... Na PC także była obecna. Prawdziwie koszmarną i psychodeliczną przygodę przeżywa niejaki Mike Dawson, utalentowany pisarz, kupując swoją nową posiadłość w miasteczku Woodland Hills nie przypuszczał pewnie, że otworzy bramę do innego świata i przeżyje najbardziej przerażające chwile swojego żywota... Ból głowy następnego dnia prędzej wskazywałby na mocno zakrapianą parapetówkę niż na embriona Obcych wszczepionego w jego głowę... Jednakże senny koszmar zdaje się mówić coś innego... Co więcej - eksploracja strasznego dworu położonego przy Ventura Drive nie pozostawia złudzeń... Żyjące lustro okazuje się portalem do równoległego wszechświata zwanego, a jakże - Mrocznym Światem i rządzonego przez wrogo nastawioną ludzkości rasę Pradawnych. Sztuczne ciało w głowie bohatera nie jest tylko jego wymysłem lecz prawdziwym Mrocznym Nasieniem, które po wykluciu zniszczy całą ludzkość. Jedyna nadzieja dla Mike'a to tajemniczy Strażnik Zwojów, jedynie przyjaźnie nastawiony przedstawiciel obcej rasy...

Dark Seed to prawdziwie artystyczny horror i  psychodeliczna jazda! (Amiga, PC, PSX, Saturn, Mac)

Po zakończonej "sukcesem" misji odparcia Obcych w pierwszej części gry, nasz prawie "zbzikowany" do cna bohater wraca do rodzinnego miasteczka Crowley w Teksasie celem odzyskania równowagi psychicznej. Dzieje się to w wydanej na PC oraz PSX i Saturna kontynuacji zatytułowanej po prostu Dark Seed II (Cyberdreams, 1995). I pewnie by się chłopinie udało, jednakże zwłoki jego dziewczyny, znalezione na licealnym spotkaniu - komplikują sprawę... Każdy obywatel tego małego miasteczka uważa Mike'a za mordercę, a na dodatek pojawiają się starzy znajomi czyli... Pradawni! Obie części Dark Seed to z jednej strony typowi staroszkolni przedstawiciele przygodówek point'n click, z drugiej zaś artystyczne i narkotykowe wojaże twórców połączone z niepowtarzalną i niezapomnianą twórczością samego wielkiego Hansa Rudolfa Gigera - czyli tatusia Obcego z filmów Ridleya Scott'a. Kojarzycie chłopa w ogóle? Wspaniały szwajcarski malarz, rzeźbiarz, scenograf i reżyser oraz projektant najbardziej klimatycznego baru na świecie czyli Giger Baru. Kto będzie w Chur w Szwajcarii polecam odwiedzić ten przybytek, tylko proszę zaopatrzyć się najpierw w pieluchy i zacisnąć mocno zwieracze...

Dark Seed II to przede wszystkim oniryczny i chory wręcz klimat! (PC, PSX, Saturn i MAC)

Jednak wróćmy do mistrza - przeniesienie jego wizji na ekran monitorów nie było takie proste! Giger nie chciał się zgodzić aby jego dzieła pokazywano w niskiej rozdzielczość VGA (320x200 pikseli) i specjalnie do Dark Seed użyto trybów wyższej rozdzielczości (co w przypadku amigowych gier było zaskakujące i rzadkie) i przedstawiono świat tylko w 16 kolorach - uzyskując efekt świetnie oddający psychodelię twórczości artysty - chorej i poruszającej jednocześnie. Na zeskanowane obrazy mistrza nałożono digitalizowane postacie głównych bohaterów, dodano oczywiście graficzny interfejs użytkownika i powstała jedna z gier, które pamiętam do dziś! Druga część gry niestety nie powstała na moją kochaną Amigę i zagrałem w nią dopiero po latach na PC... Tym razem mamy tu już grafikę SVGA (na konsolach niestety niższa rozdzielczość), co jeszcze lepiej pokazuje koszmarność gigerowskich miejscówek... Największą bolączką omawianych tutaj tytułów jest upływ czasu w grze, który w trakcie rozgrywki biegnie swoim trybem i jeżeli go nie kontrolujemy (na szczęście postać posiada zegarek) - możemy przeoczyć ważne dla fabuły wydarzenia. A to oznacza zazwyczaj załadowanie poprzedniego zapisu... Panowie i panie czy w swoim growym życiu mieliście przyjemność spotkać zarówno Mike'a Dawsona jak i Hansa R. Gigera? Jeżeli nie to polecam!

Smaczny wędzony kurrrrczaczek?! Nie to twarzołap Obcych! (autor: FUVL)

Kurka się zdyszałem normalnie z tego gadania i nie dość, że kurczaka wędzonego opierniczyłem całego, to głód na ludzkie mięsiwo nie zaspokojony... - A to co kolejny wędzony kurczak? - Nie, nie jedz tego Borsuku! To jakiś robal z kosmosu! - Łooo pieruna, facehugger! Kurde felek, czyżbym wspominając Gigera przyciągnął największych kosmicznych drapieżników? Ksenomorfy zwane Obcymi? Łooo, skubany twarzołap przebrzydły! Szykuje się do skoku?! Aaa w sumie, głodnym w ciul, a facehuggera jeszcze żem nie jadł... Łaps, mam cię paskudo! Refleks ma się brachu, bo się w shmupy dużo grało buhehehe. I co teraz robaczku? Już nie uciekniesz Borsukowi, oj nie! Kurcze, takim głodny, że chyba na surowo nadgryzę... Jest tu gdzieś ten repipowy trunek? O jest! No, trzeba czymś zalać robala! Chaps, gulp, gulp, chaps, gulp, gulp...

RepipRepip: Z oddali słyszę monolog Borsuka, który gada sam do siebie widząc Czarnego Ivo, Mroka i WojTa, choć oni już pół godziny temu poszli dalej – niezły kwas w tych delicjach był. Swoją drogą WojT owinięty kocem i udający Draculę też wyglądał na smakosza delicji... Siedząc tak na gargulczym łbie nagle znów odzyskałem swój wzrost i tym samym chyba swoim ciężarem obudziłem ten posępny posąg. Jegomość nie był przyjazny choć kurduplowaty, od razu poszliśmy w zapasy rozwalając połowę nagrobków w okolicy. Cholernik wyglądał jak karaczan, ale nie dawał za wygraną! Ej chwila… toż to Scree z Primala na PS2! - No w końcu klapki na oczach ci zeszły gnoju niewdzięczny! My tu z Jen ochraniamy ci dupsko na tym cmentarzu, żebyś pijaczyno nie dostał po pysku od zombie, a ty słowem o nas nie wspomnisz! Tylko ten Sir Dan i Sir Dan na okrągło, a Cambridge stworzyło coś o wiele lepszego!

Jen i Scree - bohaterowie świetnej gry z gatunku akcja przygoda w ujęciu TPP - Primal na PS2.

A no tak, jak mogłem zapomnieć o tej dwójce! Scree przybył z otchłani by pomóc swej Pani w walce o równowagę pomiędzy dobrem i złem, na nieszczęście młodej Jen ona też jest częścią tej układanki. Piękna laska z rockowym pazurem, w innych wymiarach pokazuje swe mroczne oblicza, może korzystając z mocy czterech światów zmieniać się w cztery demoniczne formy i nie jest wtedy wcale miła! Borsuk na widok tej dzierlatki nagle wytrzeźwiał i zaczął skamleć że wraca do ksenomorfów, bo towarzystwo Obcych jest mu bardziej odpowiednie i chciałby dokończyć konsumpcję facehuggera na słodko-kwaśno. No cóż, ja z Jen i Scree znam się nie od dziś i wiem, że jej jak każdej kobiecie zaraz minie. Primal (PS2, SCEE Cambridge, 2003) – oj, śmiało można tu powiedzieć że jest to pod względem klimatu duchowy następca Soul Reavera. Fabularnie jest bardziej niż dobrze, design powala, a motyw z współpracą niskiego gargulca z demoniczną Jen wypada świetnie. Aż chciało mi się wycisnąć 100% z gry i odnaleźć wszystkie ukryte karty tarota.

Apogeum całości jest w trzecim świecie którym rządzi arystokracja wampirów. Wystawny bal z maskami i kreacjami minionych epok to tylko fasada za którą wampiry z niższych kast kłębią się po piwnicach uciekając przed egzekucją i pożarciem. - No w końcu sobie o nas przypomniałeś, jak się za rok spotkamy na tym cmentarzu znowu, a recenzji nie będzie to ci łeb urwię i nasram do środka! Jen, jesteś jak zwykle subtelna…

Poniżej zaprezentujemy najlepsze naszym zdaniem gry z Obcym (Ksenomorfem). Tutaj zobrazowana ta bestia w arcydziele Gigera.

RetroBorsukBorsuk: Błeee, niedobry ten twarzołap, kwaśny jakiś niczym spróchniały pocałunek bezzębnej Mańki! Fuuuj, ale co zrobić... Jak mawia klasyk głód nie wybiera, żryj facehuhuggera! Kurdelebele w smaku tragiczny, ale poczułem się jakby troszku lepiej. Ludzkiego ciała już mi się nie chce kosztować, jakby toksyny tego robala zabiły we mnie zombiakozę! (czytajcie: chorobę polegającą na przemianie w umarlaka). Ale skąd się tutaj wzięły te kosmiczne drapieżniki? Halloween widzę dzisiaj po całości, skoro ksenomorfy nawet zawitały. Ja bardzo dobrze znam Obcych, spotkałem się z nimi niejednokrotnie i to nie tylko w kinie...

Zacznijmy od najstarszej z nimi gry w jaką grałem czyli Aliens (Activision, 1986) opartą na Decydującym Starciu w sposób dosłowny, praktycznie scena w scenę i wydaną na Commodore 64. Tak naprawdę mogli się nią nacieszyć jedynie posiadacze stacji dysków, gdyż to rozbudowana produkcja była, z filmowym wręcz klimatem. Zestaw wielu minigier, z których każda oparta została na najważniejszych akcjach z filmu. Lądowanie wahadłowcem na gwiezdnej kolonii, planecie opanowanej przez Obcych, akcje w szybach wentylacyjnych czy naparzanka z samą Królową. Jeden z najlepszych tytułów na podstawie tego arcydzieła kina akcji i science fiction. Jest strasznie, jest duszno, jest trudno! Do tego fajnie udźwiękowiona. Pewnie teraz stopień trudności by mnie przeraził, tak jak w kolejnej produkcji zatytułowanej...

Pojedynek z Królową Obcych w Aliens od Activision na Commodore 64.

A jakże by inaczej - także Aliens (Electric Dreams, 1987) i też wydanej na Komodę. W grze tej należy upatrywać prekursora wszelakich strzelanin pierwszosobowych z ksenomorfami w rolach głównych! Powaga, nie zalewam. Widok FPP obecny, celownik naszej spluwy także na miejscu, chodzenie po korytarzach bazy kosmicznej jak najbardziej - z tym, że całą drużyną. Wredni Obcy atakują bez pardonu i z każdej strony - gra dosłownie przerażała młodocianych grających! Stopień trudności olbrzymi, ciśnienie nam skacze podobnie jak puls bohaterom, którzy schodzą jeden za drugim w ekspresowym tempie. Łatwo się było zgubić i szczerze to zbyt trudna była dla mnie ta gra za młodu. Klimat jednak porażający i jeśli, ktoś sobie życzy, aby przestraszyć się na 8-bitowej produkcji to polecam spróbować... Obydwie gry wyszły także na inne 8-bitowe systemy, pokroju Spektrusia czy chyba nawet Amstrada.

Obcy Decydujące Starcie jako prekursor strzelanin FPP. (C64, Amstrad, Spectrum).

Ha, oprócz sprzętów małobitowych kosmici zainfekowali także salony gier! Z pełnym sukcesem, bo jakże można było nie wykorzystać potencjału filmu Jamesa Camerona naładowanego akcją?! Świetny run'n gun, nazwany ponownie Aliens (Konami, 1990) naprawdę prawie wcale się nie zestarzał. Ripley widzianą z boku przemierzamy skażone kosmicznym robactwem miejscówki niczym w chodzonych bijatykach, a programiści udostępnili nam świetny arsenał spluw siejących niesamowitą pożogę. Normalnie nieraz eksterminacja oślizłych kosmitów na szeroką skalę! Multum różnistych giwer, przeciwników, wielkich bossów, napieprzanie nawet robotem załadunkowym oraz kooperacja z innym space marines. Kapitalna gra i muszę ją tu opisać.

Biegaj i strzelaj non stop! Aliens od Konami na automaty arcade to nieustanna walka o przetrwanie.

Kolejną wybitną grą z Obcymi, a także z Predatorami w rolach głównych, która zrobiła furorę w wozach Drzymały jest Alien vs Predator (Capcom, 1994). Jedna z najlepszych chodzonych mordoklepek w historii tego gatunku. Kosmiczny marines i jego koleżanka do wyboru oraz dwa wypasione Predatory: łowca i wojownik to nasi bohaterowie. Atakują nas ścierwa ksenomorficzne w ilościach hurtowych, które chyba zebrały się tutaj z całej galaktyki! Wszelkie ich odmiany, od małych twarzołapów po wielkich, śmiertelnie niebezpiecznych i najbardziej przerażających skurczybyków tego gatunku. Fantazja twórców była ogromna. Świetne i adekwatne do bohaterów narzędzia zagłady. Dla komandosów spluwy, granaty, miotacze ognia, czy nawet miecze, zaś dla predziów włócznie, nowoczesne halabardy, ostrza do rzucania, laserowe działko naramienne czy ładunki wybuchowe. Oj, kto jeszcze nie grał niech leci nadrabiać zaległości. Jedna z najlepszych gier w tym uniwersum w historii growej branży. Polecam i medal dałbym tu i teraz! Zresztą poprzednikowi od Konami chyba także. Trza je obie kiedyś opisać, kurrczaczek...

Trójka herosów kontra wyrośnięty ksenomorf. Chodzona bitka w uniwersum Obcych i Predzia to przemiodny szpil!

Teraz trochę ostudzimy wasze głowy, gdyż ostatnia gra należąca do dwuwymiarowych gier z przerośniętymi jaszczurkami wypełnionymi kwasem - czyli Alien 3 (Probe Software, 1992) - nie była już taka fajna. Cioprałem w nią zarówno na Amidze oraz SNES'ie i powiem wam, że wynudziłem się jej monotonią. Oparta zgodnie z tytułem na trzeciej części filmu - więc główną bohaterką jest łysa Ripley, która ze spluwą w ręku wyrusza do kompleksu opanowanego przez wiadomo kogo. I cholercia, większość pomieszczeń podobna do siebie, strzelanie do kosmicznych paskud zbytnio nie rajcuje, arsenał mocno średni. Fajna animacja głównej bohaterki, klimat odosobnienia i zaszczucia i w sumie tyle. Średniak jak w ryj strzelił! Obcy 3 wyszedł też na Segę Megadrive i w gorszych wersjach na Commodore 64 i Segę Master System.

Rozgrywka w Obcym 3 wygląda fajnie głównie na screenach. Zbyt jednostajnie i nudno. (Amiga, SNES, SMD i inne)

Kurcze, ja tu wam o grach z Obcymi opowiadam, a tu nagle jebudu! Wielkie jaja z facehuggerami z powietrza spadają! Gradobicie kokonami twarzołapów! Bum i bęc koło mnie... Trza kończyć imprezę, bo tylu małym pokrakom sam nie dam rady i ostrzec chłopaków! A to co na tle księżyca? Ja pieeeeerdziu... Wielki krążownik ksenomorfów, pewnie z wredna suczą, mamusią, królową balu na pokładzie! Do kitu, pozamiatane chyba mamy po całości... Moi drodzy - spójrzcie przez okno czy u was z nieba kosmity czasem nie srają jajami?! Materdyjo, co ja patrzę - jakąś wielką bombę spuszczają na nasz cmentarzyk?! Pewnikiem czarna materia albo pincet tysięcy jaj! Miło było chłopaki, nikt nie rzygał (chyba) ale to już pewnikiem nasz koniec... Wszyscy skończymy jako ciężarni, zgwałceni doustnie przez kosmitów... Fuuuuuuuj!

My tu gadu, gadu, a krążownik Obcych zaczął srać kokonami! (Projekt statku z filmu Alien: Covenant).

Nagle JEBUDU! - Nie peniaj Borsuku, zwijaj się stamtąd, wszystko pod kontrolą! Śledziłem drani od pierścieni Saturna. Baraszkowałem ze swoją nimfą, a tu nagle radary zwariowały! Patrzę,  ksenomorfy na przejażdżkę jadą... No to jestem. Bomba z czarną materią własnie zdezintegrowana! Nie dziękuj, napiszesz o paru moich przygodach i będziemy kwita. Za tamtym grobowcem zrzuciłem ci lasery, blastery i inne killery... Ruszaj! Ja tu polatam, deratyzację urządzę ścierwa pieprzonego, bo widzę nawet, że małe myśliwce mają?! Pewnie sztuczna inteligencja wszystkim steruje - to przebiegłe potwory, chociaż nie wyglądają...

- Ostatni Pilocie na Ziemi z nieba nam spadłeś! Kolejne jebudu i pierdut?! Co tam znowu tak jebło, hę Pilocie?! - Borsuku, gości macie! Właśnie storpedowałem karocę sucz-matki! Przygotuj się na niezłą jatkę. Za dziesięć minut krążownik z Królową Obcych i legionem jej trutni wejdzie w kurs kolizyjny z waszym cmentarzyskiem... Chybcikiem pędź po arsenał! Minigun w dłoń, czy jakiś miotacz ognia, albo blaster i potrenuj trochę na tych facehuggerach... Pędem Borsuku! Znalazłeś już ten mój zrzut? Koordynaty ślę ci na komórkę. Tam za tym wielkim grobem, widzisz? I jakichś sprzymierzeńców szukajcie z chłopakami. Może ziemskie straszydła wam pomogą, w końcu to Halloween?!

Obcy kontra Predator z 1999 roku i pojedynek z mamuśką. Dobra jatka, ale nie wszystko zatrybiło jak należy... (PC, MAC)

- Dobra mam. Wezmę ten granatnik, albo to cacuszko, laser górniczy, ooo faaaajny! Jak się tym strzelało? Muszę sobie przypomnieć, przecież napieprzałem spluwami do ksenomorfów już wielokrotnie w przeszłości... Pierwszy raz, tak na poważniej, to w Aliens vs Predator na PC (1999 - Rebellion). Całkiem udana to była rozpierducha pierwszoosobowa wzorowana w znacznym stopniu na sławetnym pierwowzorze z Atari Jaguara wydanym wcześniej, bo w 1994 roku. Jednakże bardziej od niego rozbudowana. Wcielaliśmy się w kogoś z trójki przedstawicieli gatunków uczestniczących w tym galaktycznym terrorze. Wiadomo w człowieka czyli kosmicznego żołnierza, świetnie uzbrojonego Predzia albo ohydnego Obcego, i każdy z nich miał swoją kampanię i inne umiejętności oraz narzędzia zagłady. Za bardzo tej potyczki nie pamiętam, bo była ona tylko ciszą przed burzą, czyli...

Aliens vs Predator 2 z 2001 roku to zdecydowanie najlepsza strzelanina FPP w uniwersum Obcego.

Aliens vs Predator 2 (Monolith, 2001) także na PC, która to była według mnie grą wybitną. Ależ mi się podobała! Świetna i przerażająca kampania dla kosmicznych marines - klimat niczym z filmu Aliens, od cholery pukawek filmowych, scary jumpy i inne bajery. A ścieżka łowcy czyli Predatora? Także mega klimatyczna i grywalna! Skakanie po drzewach, termowizjery, kamuflaż, spalanie ksenomorfów działkiem z nad ramienia, rzucanie wirującym ostrzem czy przebijanie przebrzydłych monstrów włócznią. Wszystko to w widoku FPP! Trzeba przyznać, że kampania dla Obcego była trochę gorsza jakościowo, bo wiadomo, że broni gadzina nie podniesie, bo łapy zbyt pazurzaste, ale z ogona czy szczęką potrafi przykurwić! Oj, potrafi. No i w twarzołapa można się było wcielić na samym początku tego scenariusza. Dawać mi remake tej gry! Zjadała wszystkie pozostałe strzelaniny osadzone w tym uniwersum na śniadanieAliens vs Predator (2010, znowu Rebellion) na PC/X360/PS3 było tylko dobre i nie miało zupełnie startu do przytaczanej przeze mnie produkcji, zaś Aliens Colonial Marines (Sega, 2013) było zadziwiająco słabe - przez całą grę męczyłem się strasznie i tylko dzięki kooperacji ukończyłem...

Widły w dłoń i upuszczamy krew! Wszystkim koszmarom! Blood na PC.

- Borsuku uważaj nadchodzą! Stada oślizłych drapieżników! Będę je kosił z powietrza, a ty przedrzyj się do kumpli. Worek z bronią na plecy i jedziesz z dziwkami na maksa! - Dzięki Pilocie, spadam! Uff, wór ciężki jak jaja nosorożca! Czekaj, przewiąże go czymś za pasem. Laser w jedną rękę, ooo widły znalazłem. Przydadzą się! Pamiętam jak odcinałem nimi łby zombiakom w pamiętnym Blood (1997 Monolith). Najlepsza sieczkarnia straszydeł wszelakich z widoku FPP w historii. Bestiariusz ogromny i halloweenowy totalnie, a i oręż pomysłowy. Doczekała się bardzo dobrej kontynuacji, ale nie mam już czasu by o niej opowiadać.... Pizg! - Zdychaj ścierwo z kosmosu! Ale fajno ten laserek skwierczy. Pizg, Pizg, Pizg! - I kolejne trzy wredne kosmity do piachu! Normalnie niczym w Doomie! Pięknie się tam kosiło zastępy piekielnych demonów... Pizg, pizg, pizg! - Ooo, ten brzydal jeszcze dycha? Ciul! Widły pod żebro i już nie dycha. Buhehehe. Może dobiegnę do chłopaków, widzę ciżba jakaś, tłumy wielkie? Armię nasze zgredy jakową zebrali czy cuś...

RepipRepip: Jak już wiecie Borsuk na statek Obcych poszedł robić zadymę i nie były to wcale wytwory spożytych delicji z trupim nadzieniem. Odgłosy jatki i huk walących z nieba statków zeźlił mieszkańców cmentarzyska nie na żarty. Podszedł do mnie ich dowódca, który miał na sobie wszystkie artefakty nekromancji z Heroes III i już wiedziałem że nie będzie dyskutował… Zabiły dzwony, zawył wiatr, słońce pożegnało horyzont...

Heroes of Might and Magic III soundtrack - Necropolis theme

- Wy! Tak Wy! Worki na płyny ustrojowe! Co roku to samo! Cały rok macie w dupie zmarłych, ale w listopadzie to nagle wielki najazd i wszyscy się tu pchają z kwiatami na nasze włości! Ale tym razem to już przegięcie! Stefan miał setne uśmiertniny i sobie w spokoju biesiadowaliśmy, już w zniczach był napar, już wiedźmy niosły kota, a tu JEB! Kokon Obcych wpada do kociołka! Teraz się dowiecie co to zemsta nieumarłych! Pozbierałem całą armię Necropolis i dorwiemy szubrawców!

Łoo, w mordę! To już nie żarty, w Heroes of Might & Magic III (PC, The 3DO Company, 1999) Nekropolia jako jedyna nie musiała się bawić w dyplomację, wystarczyła im… nekromancja. Taki bohater jak ten, który nas zjebał z góry na dół - potrafił samodzielnie stworzyć tysiące szkieletów zdolnych do walki. Ta ponadczasowa strategia do dziś fascynuje i zachowuje status "wiecznie grywalnej", kto raz nie zasiadł do ciepłych pośladków, ten nie wie co to gry. Popatrzcie na wygląd tego zamku, jaka dbałość o szczegóły! Cała gra jest tak prefekcyjnie wykonana, ma też chyba największy i najciekawszy bestiariusz ze wszystkich gier w dziejach razem wziętych. Muzyka to klasa sama w sobie, przepięknie ją skomponował Paul Anthony Romero, a Polacy kontynuują jego pracę w ramach Heroes Orchestra. Ja tylko setki godzin przegrałem w Herosów 3, ale są ludzie którzy przegrali setki tysięcy godzin!

Nekropolis budzi się do walki! Trzecia część herosów to arcygrywalny kozak po dziś dzień!

No ale my tu pitu-pitu, a wampiry, drakolicze, lisze i upiorni jeźdźcy już wyłamują się z szeregu z kości. Ziemia zadudniła, Borsuk przyniósł blastery, znalazła się reszta ekipy Retro Na Gazie, Scree i Jen zostali przy mnie, no cóż nie takim kłopotom stawialiśmy czoła. Popatrzyliśmy po sobie… - Na pohybel skurwysynom! krzyknął ktoś z nas choć nie pamiętam byśmy mieli krasnoluda w ekipie i ruszyliśmy do walki z uśmiechem na ustach. Dzień jak co dzień w branży gier!

Oceń bloga:
34

Komentarze (31)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper