Dziennik Zakrapiany Rumem, czyli z życia morskiego gracza: Gry zawsze ze mną cz.2

BLOG
2368V
Dziennik Zakrapiany Rumem, czyli z życia morskiego gracza: Gry zawsze ze mną cz.2
ROLAND NINJ4 | 09.06.2014, 00:08
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zmotywowany wieloma czynnikami do spisania tego dziennika, nie myślałem że będzie tak spory odzew ze strony portalowej braci gdy już zostanie opublikowany. Cieszy mnie to bardzo, tak więc kontynuuję snucie moich prywatnych morskich opowieści o statkach, szurniętych matrosach i grach oczywiście.

ROK 2008-2009

Tak jak poprzedni raz był na tym statku czymś wyjątkowym i konstruktywnym, tak ten był kompletną porażką i całkowitym przeciwieństwem tego czego doświadczyłem w trakcie mojego oficerskiego debiutu. Cała załoga polska już mówi sama za siebie. Im więcej naszych rodaków, tym większa zawiść i wredota. Obu kapitanów było tak wykolejonych że aż wstyd było się przyznawać w obcych państwach że jesteśmy tej samej narodowości. Jeden z nich był furiatem, za dużo gadał, za to jego zmiennik nie mówił nic, traktując wszystkich z góry jakby byli gorsi od niego. O dziwo ten pierwszy był uber fanem konsol i samego Nintendo, ale po jednej rozmowie, przestałem się z nim wdawać w dysputy bo on zawsze wiedział wszystko najlepiej. Jako że praktycznie oprócz kompana w postaci 50-letniego drugiego oficera nie było do kogo gęby otworzyć, zamknąłem się sam ze sobą i grami. Praktycznie chodziłem do pracy, spałem, jadłem i grałem i tak przez bite 4,5 miesiąca. Mówię wam można korby dostać! Na moim czerwonym potworze ogrywałem Crysis, Gothic 3 i TES IV: Oblivion. Komp spełniał dobrze swoje zadanie jako przenośne zastępstwo dla konsol stacjonarnych. Przy okazji udało mi się też ukończyć kolejnego znakomitego klasyka od ojców Fallout, czyli Icewind Dale. Był rok 2009, czas w którym PSP dostało małej zadyszki. Podjąłem więc decyzję o uderzeniu do konkurencji i przy pierwszej lepszej okazji w stanach zakupiłem DS'a z całym zestawem flagowych tytułów. Wpadły: Dragon Quest IV/V, Final Fantasy III/IV, The Legend of Zelda: Phantom Hourglass, Metroid Prime: Hunters, New Super Mario Bros., Super Mario 64DS oraz Guitar Hero: On Tour z gripem:-P Na PSP dodatkowo zestawik FF I/II Anniversary. No co? Trza było się zabezpieczyć nie?:-D Może mi uwierzycie, może nie, ale na tym statku przeszedłem pięć fajnali po kolei! FF I do IV oraz na dobitkę FF VIII, zainstalowane na PSP'eku. Normalnie po ósemce zacząłem gdakać jak chocobos, rzucać wyimaginowane czary i chlać potiony, a może to było Pepsi:-P Nigdy wcześniej nie zapodałem takiego maratonu jRPG. Duet PSP i DS znakomicie się uzupełniały i umilały mi czas. Cały ten niezbyt przyjemny kontrakt musiał się kiedyś skończyć. Finał miał miejsce na stoczni w Chinach gdzie większość załogi została podmieniona na brudnych ze Sri Lanki, ot takie tam cięcia kosztów przez firmę!? Nigdy wcześniej się tak podle nie czułem, nie dość że wymienili nas, Europejczyków, na niewykwalifikowaną tanią siłę roboczą, to jeszcze zwieźli nas ze statku jak jakieś bydło, na pace od picupa, dosłownie i bez przesadyzmu! Polak zrobił swoje, Polak może odejść, wyżyłowali załogę do granic możliwości. Do samego końca wszyscy tyrali jak woły, picując na glanc tą łajbę, a później przyszli "ciapaci" na gotowe i przejęli statek. Fakt, że była to niemiecka firma jeszcze bardziej człowieka dobijał, po raz kolejny wydymany przez szwaba, wiadomo, kategoryzować już nie wolno, bo hipokratyczna poprawność polityczna nie pozwala, ale nikomu nie życzę takich doświadczeń.

KOLEJNE WIDOKÓWKI - PERU, PANAMA, CHINY I WIDOK NA HONOLULU - OAHU;-)

ROK 2010-2011
Po powrocie jasnym było że za cholerę tam nie wrócę, więc trza było znów szukać pracy. 10 miesięcy doświadczenia na stanowisku pomagało w doborze firmy. I tak oto wylądowałem u Niemieckiego armatora u którego pracuję do dziś. Pierwszy kontrakt jaki podpisałem był najdłuższym jaki w życiu odbębniłem, mianowicie całe 6 miesięcy! Jednak taki był warunek jeżeli chciałem szybko awansować na drugiego oficera. Przerażony perspektywą półrocznego opuszczenia domowych pieleszy, człowiek musi sobie poukładać wiele rzeczy w głowie, od prostych spraw natury organizacyjnej do przygotowania się psychicznego na tak długi okres czasu. Nie jest to łatwe, gdyż trzeba sobie zawsze zdawać sprawę z tego że na morzu jest się odciętym od świata, jedyny kontakt z domem to kontakt mailowy, jak jest oczywiście takowy dostępny. Jak się trafi na wariatów w załodze to nie można sobie wyjść i wrócić do domu w ciepłe objęcia kobiety czy ulubionego fotela, jak to ma miejsce na lądzie, po prostu trza przygryźć język i odliczać kolejne dni, wiedząc że kolejnego ranka znów będziemy patrzeć na te same gęby. Na sześciomiesięczny kontrakt musi się bardzo dobrze przygotować w kwestii gier oczywiście. Był rok 2010 i PSP dostało drugi oddech, miałem do wyboru same mocne tytuły, takie jak God of War: Ghost of Sparta, Final Fantasy: Dissidia, odwlekane w nieskończoność Gran Turismo, które w końcu pojawiło się na kieszonkonsolce, oraz uber zabijacz czasu i bez wątpienia jedna z najlepszych gier na PSP, Monster Hunter: Freedom Unite, który pożarł około 200h z mojego życia. Na horyzoncie majaczył jeszcze wyczekiwany kieszonkowy sequel przygód Big Boss'a, ale na to trza było poczekać i zakupić za granicą, przy pierwszej lepszej okazji. Tak więc byłem stosownie zaopatrzony mobilnie, no ale musiałem zabrać ze sobą też "kloca". Bez lapka ciężkie jest życie dzisiejszego matrosa, oglądanie seriali to jedno, a granie to drugie. Wielofunkcyjność przenośnych pieców jest zawsze pożądana i w cenie. Tak się złożyło że po raz kolejny miałem farta co do załogi, nie dość że obu kapitanów, pomimo tego że dzieliła ich generacyjna przepaść okazało się zajebistymi ludźmi, to jeszcze wśród załogi poznałem ludzi z którymi kontakt mam po dziś dzień. W takiej atmosferze na prawdę przyjemnie się pracuje, szczególnie jeśli szefowie dbają o zdrowie psychiczne podwładnych np. organizując częste BBQ party na otwartym powietrzu. Chwila relaksu i chwila żeby zapomnieć o tym ile jeszcze zostało do końca. Mój pobyt minął pod znakiem rytualnego przechodzenia całej serii Hitman na PC (tak jestem świrolem i robię to regularnie co dwa lata:-), późniejszego podbijania średniowiecznej europy w Medieval II - Total War, oraz Monster Hunter, Gran Turismo, znów Monster Hunter, jakiś tam GoW i Monster Hunter... Niesamowite jak ta gra potrafiła wciągnąć! W to można grać w nieskończoność, pakując swoją postać, ubijając kolejne uber monstra, zdobywając kolejne elementy uzbrojenia i dbając o rozwój swojej górskiej wiochy. Długo nie miałem do czynienia z tak rozbudowanym tytułem. Praktycznie przez 1,5 miesiąca rozbijałem się po Europie rozbuchaną Husarią, podchodząc pod sam Watykan, obalając ostatecznie fanatyczne zapędy Papieża muahaha! Śmiesznie by wyglądała cała Europa w biało-czerwonych barwach, szkoda że takie rzeczy tylko w grze. Kolejne jakieś dwa tygodnie bawiłem się z łysym killerem, żeby ostatecznie wsiąknąć w świat Monster Hunter, który umilił mi czas do samego zjazdu. Oprócz roboty na prawdę miałem co robić i nawet nie zauważyłem kiedy minęło 5 miesięcy. Dopiero ostatni miesiąc zaczął się strasznie dłużyć. Ten okres w mojej karierze uważam za nad wyraz udany i konstruktywnie spędzony. Podsumowując, to udało mi się zarazić graniem mojego fellow comrade Hindusa, który wachtował ze mną przez całe pół roku. Ogólnie maniak samochodów, więc jak tylko dorwał się do swojego egzemplarza PSP w Holandii, zaraz wpadł w pożyczone ode mnie Gran Turismo jak w martwe bagno! A ostrzegałem go żeby nie szedł w kierunku tych seksownych błyskających ksenonów Mitsubishi Evo X:-P Oprócz rozprzestrzeniania zarazy, w trakcie podróży po świecie dotarłem do portu który z miejsca mnie zafascynował i stał się moim ulubionym. Singapur! Zwany trzecią Japonią, zaraz po Korei;-) Raj podatkowy, ale i siedlisko graczy i mekka elektroniki. Miejsce niesamowitego zagospodarowania terenu i wspaniałej architektury, będącej zderzeniem post kolonializmu i futurystyki. Do tego dochodzi jeszcze olbrzymia baza turystyczna. Bardzo wyjątkowe dla mnie miejsce o którym postaram się kiedyś coś więcej napisać. Wisienką na torcie był awans, który dostałem od jednego z kapitanów, co pozwoliło wspiąć się wyżej w statkowej hierarchii. Przepełniony bagażem doświadczeń wróciłem do domu i po obadaniu sterty czekających na mnie zaległych extrimów (mamuśka się spisała na medal;-) dotarło do mnie jak długo mnie nie było. Świat poleciał do przodu, a ja stałem w miejscu no ale trzeba było żyć dalej, nie? W domu posiedziałem 4 miesiące, to tak żeby wejść w grafik zdrowego systemu pływania, czyli 4 na 4 miesiące. Udało się co do dnia.

MOSTEK - MIEJSCE PRACY KAŻDEGO NAWIGATORA

Świeżo po awansie wróciłem na ten sam statek. Nie mam raczej za dużo do opowiedzenia o tym etapie gdyż śmigałem w tym samym rejonie, z połową tej samej załogi i strasznie mało grałem, za bardzo zaaferowany byłem przystosowaniem się do nowej sytuacji i obowiązków. No ocziwiście coś tam na ruszt wpadło. Wymęczyłem chyba wszystkie możliwe resztki na PSP i DS, no i położyłem swoje spocone łapska na MGS: Peace Walker, które rozłożyłem na czynniki pierwsze. PSP osiągnęło szczyt możliwości i mogło powoli i z dumą przechodzić na emeryturę. Na piecu nie grałem już w ogóle, głównie męcząc seriale i filmy. W trakcie tych czterech miesięcy udało mi zwiedzić Singapur wzdłuż i wszerz, który do dziś jest dla mnie jak moje własne rodzinne miasto. Ten czas w zawieszeniu udało mi się spędzić nad wyraz spokojnie, a to dzięki całej polskiej obsadzie mostka. Dziwię się że to wszystko współgrało, ale jak widać trafiają się odchyłki od reguły i Polacy potrafią się czasami dogadać. Przegadaliśmy w sumie setki godzin rozprawiając na wszystkie możliwe tematy natury egzystencjonalnej, a jako że każdy miał swoje poglądy, to te mostkowe spotkania przy kawie były bardzo budujące i dobrze wpływały na nasze morale. Nowe stanowisko, kasa zarobiona w bardzo przyjemny sposób, więc czas było wracać. Jeszcze wtedy nie byłem świadom rewolucji jaka mnie czeka w życiu;-)

ROK 2011-2012
W tym urlopie poznałem kobietę mojego życia, ówczesną partnerkę, mentalną żonę i matkę mojego wspaniałego syna! Jak to zwykle zakochańce mają w zwyczaju, nie myślą zbyt racjonalnie, tak było i ze mną. Wpadłem na szalony pomysł zabrania swojej kobiety ze sobą w morze. Korzystając z możliwości jaką daję aktualna firma polecieliśmy razem w świat. To uczucie kiedy po pracy w twojej kabinie czeka ktoś na ciebie, zrozumie już tylko drugi marynarz. Wspaniale mieć taką możliwość, oczywiście ważnym aspektem była zgoda zaprzyjaźnionego kapitana, który był aktualnie na burcie. Samo zabranie kobiety ze sobą na statek, nie było jedynym szalonym pomysłem. Gdy dowiedziałem się że na statku znajdują się małe LCD'eki w kabinach, było tylko takie Lightbulb! Biorę ze sobą stacjonarkę! PS3 za krowiaste, więc wybór padł na X'a. I tak oto ostatnie ograniczenie zniknęło na dobre, laptop przestał się liczyć, moje hobby mogło podróżować ze mną i nie musiałem niczego przerywać, będąc cały czas na bieżąco z nowościami. 21" calowe tv nadawało się jak ulał do grania. Razem z moją kobitką męczyliśmy Hexica i Limbo. Takie tam odstresowywacze, pomiędzy zwiedzaniem kolejnych krajów i ogólnym zachwytem morskim życiem. Gdy wróciła do domu, gdy znów zostałem sam, zacząłem nadrabiać zaległości. Na pierwszy rzut poszedł znakomity Fallout: New Vegas, potem cała seria masterowanych Gears of War, CoD: Modern Warfare 3 oraz miniturniejowanie w PES 2010 z moimi ukraińskimi towarzyszami. Jednak to co zmiotło moją skromną osobę z powierzchni ziemi i zmiksowało jaźń zostawiłem sobie na deser. Nie wierzyłem, że jeszcze kiedyś ktoś stworzy grę która z miejsca wskoczy bardzo wysoko w merytorycznej hierarchi doganiając moje ulubione dzieła z serii MGS i Assassin's Creed. Stało się! Stał się Deus Ex: Human Revolution! Gra na którą hype był równomierny z ostateczną jakością wykonania. Gra z miejsca ujęła mnie cyberpunkowym klimatem, nakreślonym obłędnym soudtrackiem Michaela McCanna, dojrzałym scenariuszem oraz naciskiem na granie stealth, a co może być lepszego dla mentalnego współczesnego Ninja niż skradanka właśnie;-P To jest to co tygrysy lubią najbardziej! Jednogłośnie i niepodważalnie Gra Roku! Reszta pobytu leciała jak z płatka, niestety nie wszystko było kolorowe, pech, zrządzenie losu i zbieg wielu różnych czynników doprowadził do tego że na początku padłem ofiara lotniskowego złodziejstwa. Mój bagaż został okradziony i straciłem moje nieodłączne Duo wraz z 13 grami, wszystkimi save'ami i całą sentymentalną historią:-( Zdążyłem już nawet o tym wspomnieć na łamach Ekstrima gdy publikowano mój HC Room;-) No nic, trza było żyć dalej i cieszyć się z towarzystwa X-Pudła. Wiedziałem jedno że tak już musi być zawsze, że muszę mieć ze sobą stacjonarną konsolę, tylko jak obejść problem braku TV na większości statków? Odpowiedź była jasna jak słońce, będę jeździć z własnym telewizorem! 

STATEK NA SUCHYM DOKU - CZASAMI PRZYTŁACZA MNIE CIĘŻAR OBOWIĄZKÓW;)

Kolejny z szalonych pomysłów został zaakceptowany przez żeńską lożę, która po skutecznym głaskaniu dała ostatecznie zielone światło dla całego projektu;-) Wybór padł ostatecznie na Toshiba LED 22", gdyż był najlżejszy, najcieńszy, największy i najtańszy w swojej klasie. I tak oto zacząłem śmigać na statki z własnym mobilnym HC Roomem. Pogodziwszy się ze stratą moich elektronicznych kobitek:-( ich miejsce musiała zająć też nowa generacja. Tak oto PS Vita zagościła w mojej kieszeni i od razu stała się sztandarowym zabójcą czasu, godnie zastępując swoją poprzedniczkę. Dlaczego Vita? Przez swoją multimedialność, fakt że są to trzy konsole w jednej no i swoje niebywałe parametry. Wszystko to jest dla mnie jako marynarza bardzo ważne. Pomimo tego że Vita zastępuje mi godnie PSP, to i tak odkupiłem i jedną i drugą konsolkę za na prawde śmieszne pieniądze. Wysłużonego DS'a już dopada starcza demencja, więc powoli zbliża się moment w którym jego miejsce zajmie młodszy, trójwymiarowy braciszek;-) Niech tylko będzie w końcu w co na tym grać to lecę do sklepu z miejsca. Potrzeba mi gier dobrych, długich i pokazujących możliwości sprzętowe, a tych 3DS nie ma za wiele. Nowej Zeldy się już doczekałem, Monster Hunter 3 też jest, a będzie i czwórka, no ale już o remake'u Dragon Quest VII w wersji PAL to chyba mogę sobie pomarzyć. Swoją drogą nie rozumiem dlaczego reszta świata czeka tyle czasu na ten tytuł, z tego co pamiętam to poprzednie remake'i były wydawane jakoś z pół roku po japońskiej premierze. Co jak co, ale lista argumentów za zakupem 3DS'a powiększa się z miesiąca na miesiąc i mam nadzieje że moja nowa parka też nawiąże romans którzy przysporzy mi masy rozrywki w moich podróżach.

MAURITIUS - RZADKO, ALE CZASAMI KOCHAM TĄ ROBOTĘ;-P

ROK 2012
Tak oto przez ostatnie 2 lata śmigam z wypchanymi po brzegi bagażami. Na początku problemem była kwestia transportu, no bo trza jakoś zabezpieczyć podręczny survival kit prawda? Wyszło że nie ma nic lepszego niż pospolity, miękki Jasiek tzn. Małgosia, bo ja nie z tych nie?:-P TV obłożone dookoła ręcznikami, koszulkami, skarpetami ze zbroją z "podusi" przeleciało już 3 razy w jednym kawałku, konsole też. Ostatnio XBoxa podmieniła PS3 super slim bo w końcu da się ją upchać do torby, o wożeniu czarnego "monolitu" nawet nie myślałem, może tylko przez chwilę:-P

PORTABLE HC ROOM - PIERWSZA WERSJA MOJEJ STATKOWEJ OAZY SPOKOJU

Ostatnie dwa kontrakty odbębniłem w dwóch różnych krańcach świata. Na przełomie roku 2012-2013 bujałem się niczym prawdziwy wilk morski po Karaibach. Dotarłem do tak egzotycznych miejsc jak Trinidad & Tobago, Dominicana czy Puerto Rico, plus prawie całe północne wybrzeże mojej ulubionej Ameryki Południowej. Kocham te klimaty i mógłbym tam pływać do emerytury. Chyba nigdzie na świecie nie ma tak zchilloutowanych ludzi, którzy nigdzie nie pędzą, nigdzie im się nie śpieszy, a robota i pieniądze są zawsze gdzieś na czwartej-piątej pozycji, zaraz po wylegiwaniu się na słońcu, dzikich pląsach z chicitami i jedzeniu. Całe życie wśród prawdziwych latynosów, kręci się w rytm słów Mañana czyli jutro. Jak coś ma być zrobione to zostanie zrobione to jutro, nadchodzi kolejny dzień więc trza przyjąć że robotę trzeba zrobić jutro i tak w kółko, nie to co zesztywniali Europejczycy, z kijem w życi, wiecznie latających za chlebem! Prócz oczywistej fascynacji subtropikalnym klimatem regionu był czas i na gry. X360 wyposażony w cały możliwy zestaw cRPG, spisał się nad wyraz dobrze. Zdecydowałem, że tym razem po kończe parę długich gier i hitów co to mi zalegały na półkach od paru miesięcy, tudzież lat. Na pierwszy rzut nowe dziecko twórców serii Gothic, czyli Risen. Gra świetna w założeniu, miała być tym czym nie był Gothic 3 i stwierdzam że się udało. Gra nad wyraz dobra i przyjemna w odbiorze oraz pełna pomysłów, gdyby tylko Piranha Bytes sami zabrali się za port tej gry zamiast oddawać ją jakimś amatorom, którzy doszczętnie spartaczyli oprawę na X'sie przez co gra wyglądała szkaradnie i "płynęła" w tempie prawie że zastygłej hemoglobiny! Zaraz po Risen przyszedł czas na dokończenie mojej ulubionej Space-Opery w postaci Mass Effect 3. Kontynuacja mojej osobistej gry roku 2010 w ogóle nie zawiodła i tak jak tego oczekiwałem, pozostawiła mnie po finale ze łzami w oczach, wstrząśniętego i zmieszanego. Nie mogłem uwierzyć że to już koniec trylogii, serii która za każdym razem fabularnie rozbijała mnie na kawałeczki, wpajając kolejne ważne wartości o międzyludzkich relacjach. Gra dla mnie bardzo osobista gdyż jej głównym elementem było właśnie zarządzanie grupą osób różnych ras, charakterów i poglądów politycznych. Trzeba było być dla nich kapitanem, oparciem i przyjacielem, zupełnie jak w mojej profesji, a czy ten statek pływa czy lata to już dużej różnicy nie robi. Dla takich momentów jak obcowanie z Mass Effect na prawdę warto żyć. Gdy już ciśnienie opadło i rozpłynąłem się jak lód calipso na słońcu przyszedł czas na coś nowego, mniej angażującego emocjonalnie, padło na Alan Wake, który zalegał mi na półce przez dwa lata, no cholera jakoś nie było okazji ukończyć, a na statku zawsze się znajdzie jakiś czas. Gra bardzo dobra, jednakże nie tak wibitna jak swego czasu był inny twór Remedy czyli znany wszystkim "Maksymilian Ból". Po jednym z ostatnich przedstawicieli prawdziwego Survival Horroru, postawiłem sobie wyzwanie, które kosztowało życie jednego pada od X'a;-/ Mianowicie postawiłem sobie za punkt honoru, chronologiczne przejście przed premierą Halo 4, całej serii od Halo Wars aż po Halo 3 i wszystko na poziomie Legendary! Damn it! Na prawdę chyba od tego momentu zacząłem ostro łysieć!? Chyba żadna seria nie może się pochwalić tak wrednym i zmyślnym A.I. przeciwników. Cała banda Covenants na najwyższym poziomie trudności zachowuje się wręcz jak żywa i ustrzelić takiego jednego z moich ulubieńców Elitarnych to wyzwanie i nie lada sztuka. Bez podgryzania pojedyńczymi seriami się nie obędzie. Gdy jeden z padów leżał w kawałkach wszędzie w mojej kabinie, na czubku głowy pojawiło się "lotnisko" a paznokcie wyglądały jak brzeszczoty, dotarło do mnie że seria została odświeżona i czas było zbierać się na chatę. 

 

TO BE CONTINUED...

 

Autorem tych jakże artystycznych zdjęć w galerii, jest mój zaprzyjaźniony filipiński kucharz-fotograf Eduardo "Wado" Baroquillo. Człowiek o nieprzeciętnym wyczuciu dobrego smaku w kuchni jak i w doborze ujęć w swoich fotkach. Nie jedno razem przeżyliśmy i nie jedno piwko upłynniliśmy;-)

Oceń bloga:
19

Komentarze (12)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper