Asasyn w Ameryce

BLOG RECENZJA GRY
1387V
Asasyn w Ameryce
emas | 16.11.2014, 22:58
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Trójeczka w tytule, nowy asasyn, nowe miejsce akcji...

Akcja trzeciej (numerowanej oczywiście) części opowieści o Asaynach i Templariuszach dzieje się zaraz po wydarzeniach z Revelations. Desmond i reszta ekipy odnajdują jaskinię, a w niej ruiny starożytnej cywilizacji i tajemnicze zamknięte drzwi. Nasz współczesny asasyn znów musi wejść do Animusa aby, poznając historię swojego kolejnego przodka, znaleźć klucz. Po takim wstępie wskakujemy w buty kolejnego Asasyna, który tak właściwie nie jest w ogóle Asasynem tylko Templariuszem. I do tego nie jest głównym bohaterem. Taki mały  plot twist na samym początku gry. Haytham Kenwey – to w jego buty wskakujemy – jest ojcem naszego protagonisty, a jego historia ciągnąca się przez trzy sekwencje jest prologiem do właściwej historii.  

 

 

Tańczący z wilkami


 

Ratonhnhaké:ton  (pierwszy raz w serii imię protagonisty nie oznacza orła tylko wilka) bądź Connora (przybrane imię) poznajemy jako dzieciaka bawiącego się z rówieśnikami w chowanego. Sielanka nie trwa jednak długo gdyż po chwili jego wioskę atakują ludzie pod dowództwem Templariusza Charlesa Lee. Wioska zostaje podpalona, a w czasie ataku ginie matka Connora. I tak oto chcą pomścić śmierć swojej matki nasz bohater wkracza na ścieżkę przeznaczenia by stać się Asasynem. Twórcy zbytnio się nie wysilają i po raz kolejny dostarczają nam motyw zemsty, który przeradza się później w walkę w większą sprawę. Cóż dodam tylko od siebie, że jeśli miałbym wybierać, który jest ciekawszą postacią czy Hayatham, czy Connor, to wybrałbym tego pierwszego. Jest to postać bardziej charyzmatyczna, a Connor wydaje mi się taki trochę nijaki i bez wyrazu. W temacie fabuły napiszę jeszcze, że akcja gry ma miejsce w czasie rewolucji amerykańskiej. Tak więc nasz bohater będzie brał udział w takich ważnych wydarzeniach historycznych jak Bostońska Herbatka czy też Podpisanie Deklaracji Niepodległości oraz spotka takie wielkie nazwiska tamtego okresu jak na przykład Jerzy Waszyngton.

 

 

 

 Z tomahawkiem na czerwone kubraki


 

Nie będę rozpisywał się bardziej na temat zawiłości fabularnych i przejdę od razu do systemu walki, który niestety nie zmienił się od czasu poprzedniej części i wciąż opiera się na wciskaniu „kółka” odpowiedzialnego za blok a potem kontra „kwadratem”.  Do tego dochodzą dodatkowe akcje jak rzucenie przeciwnikiem w wybranym kierunku („kółko” + wychylenie gałki), rozbrojenie „iksem” (jedyny sposób na pokonanie większych przeciwników) bądź też użycie broni dodatkowej „trójkąt” . Jako broń dodatkową możemy wybrać pistolety (trzeba pamiętać, że ich przeładowanie trwa dłuższą chwilkę), łuk (zastąpił on kuszę), minę, zatrute strzałki czy też nowość w serii – linka z ostrzem. Niestety długo nie dane było nam się cieszyć z Hookblade’a. Wyleciał z gry tak szybko jak się pojawił.  Na jego miejsce wskoczyła właśnie wyżej wymieniona linka z ostrzem. Dzięki niej możemy przyciągać do siebie przeciwników niczym Scorpion z bijatyki Mortal Kombat. Natomiast siedząc na gałęzi możemy na niej powiesić kolesia znajdującego się pod nami.

Wyrzucono opcję skupiania się na przeciwnikach i teraz bez problemu możemy wybrać dowolnego przeciwnika z grupy wychylając gałkę w jego kierunku. Niestety przeciwnicy dalej atakują pojedynczo i czekają na swoją kolej. Warto nadmienić, że zdarzają się sytuację kiedy zaatakuje nas dwóch żołnierzy na raz. Wtedy wciskając „kółko” odpala się animacja, w której Connor w bardzo efektowny sposób rozprawia się z przeciwnikami. Żołnierze także potrafią korzystać z broni palnej i robią to bardzo często w ferworze walki. W takim momencie wystarczy wcisnąć „iksa” a Connor z przeciwnika, który jest pod ręką zrobi żywą tarczę.

 

 

 

Polowanie dla casuali


 

Kiedy dowiedziałem się, że w grze będzie można polować na zwierzynę to bardzo się ucieszyłem. Już wtedy wiedziałem, że będę spędzać sporo czasu biegając po lesie tropiąc swoje ofiary aby zdobywać cenne futra, poroże czy kły i pazury, które potem będę sprzedawać za spore sumy pieniędzy.

Mamy w ekwipunku przynętę, którą zwabimy każdą zwierzynę. Na mniejsze osobniki jak królik czy lis rozstawiamy sidła. Na większą zwierzynę możemy przyczaić się w krzakach, ustrzelić z odległości za pomocą łuku czy też wdrapać się na drzewo i zaatakować  z góry za pomocą ukrytego ostrza.

Niestety wielce się zawiodłem na samym tropieniu zwierzyny. Otóż polowanie na zwierzynę jest tak uproszczone, że aż brak mi słów. Jeśli chcemy wytropić dane zwierzę wystarczy podejść do krzaczka czy drzewa podświetlonego ikoną, by po krótkim zbadaniu miejsca, ofiara została zaznaczona czerwoną kropką z podaną dokładną odległością. Liczyłem, że ten motyw będzie bardziej rozwinięty o wykorzystywanie Zmysłu Orła. Twórcy niestety poszli na rękę niedzielnym graczom. Natomiast walka z drapieżnikami takimi jak niedźwiedź to po prostu festiwal QTE.

Skoro już wspomniałem o Zmyśle Orła to ta umiejętność została w ACIII nie tyle co potraktowana po macoszemu, ale można nawet powiedzieć, że całkowicie zmarginalizowana. Jeszcze w AC: Revelations, aby zlokalizować cel do zlikwidowania trzeba było użyć właśnie Zmysłu Orła. W ACIII ta umiejętność mogła być nieobecna, bo jest totalnie zbędna i do niczego tak naprawdę się nie przydaję, bo wszystkie cele w grze są automatycznie zaznaczane. Kolejny krok twórców w stronę niedzielnych graczy.

 

 

 

Indianin wilkiem morskim


 

Całkowitą nowością w serii AC jest możliwość stanięcia za sterami statku. Motyw, który na początku uważałem jako ciekawostkę i swoisty dodatek do gameplayu okazał się najmocniejszą częścią całej gry. Całość została wykonana bardzo dobrze i jest mocnym punktem całej gry. Stojąc za sterem mamy bardzo dobre pole widzenia a sterowanie statkiem jest intuicyjne. Prędkość zwiększamy/zmniejszamy przez rozkładanie lub zwijanie żagli. Pływanie statkiem jest przyjemne, ale wisienką na torcie są bitwy morskie, które zrealizowano wręcz idealnie. Trzeba cierpliwości, unikania ostrzału i dobrego manewrowania, aby wyjść cało z walki. Najczęściej walczymy z więcej niż jednym okrętem, a przeciwnicy nie są głupi i wykorzystują każdą okazję do oddania strzału. Misje skupiają się na osłanianiu innych jednostek, eskortowaniu ich oraz na zwykłej walce morskiej pomiędzy okrętami. Do celu trzeba dotrzeć czasami przepływając przez wąskie przejścia omijając skały, aby nie uszkodzić okrętu. Nasz statek możemy dodatkowo ulepszać dokupując np. wzmocnienie kadłuba, taran czy większą ilość dział oraz różne rodzaje pocisków. Szkoda tylko, że wszystkie misje można przejść w dosłownie kilka minut. Przez co cała zabawa w kapitana szybko mija. Chciałoby się dużo dużo więcej.

 

 

 

Wataha wilków


 

Multiplayer w trzeciej części AC także nie uległ większym zmianą w porównaniu z poprzednią częścią. Wszystkie tryby powracają. Mamy dwa nowe tryby Dominacja i Wataha. W tym pierwszym czteroosobowe drużyny walczą o trzy strategiczne punkty na mapie. Ten drugi tryb to kooperacja czterech graczy. Celem jest eliminacja kolejnych wyznaczonych celów w 25 falach. Każda z nich ma swój określony pułap punktów do zdobycia i limit czasu na ich zdobycie. Nie chodzi tutaj tylko o jak najszybsze wyeliminowanie celów, ale także o zdobycie jak największej ilości punktów za każde zabójstwo. Nowy tryb całkowicie kładzie nacisk na kooperację czterech graczy. Trzeba mieć dobrze zgraną ekipę aby dojść 25 rundy. Granie z tzw. randomami, którzy często trafiają się niedoświadczonymi graczami którzy biegają bezmyślnie po arenie zabijając za marne punkty mija się z celem. Czasu jest mało a próg punktowy rośnie z każdą kolejną rundą. Tylko ścisła współpraca i koordynacja działań pozwolą na osiągnięcie celu. W multiplayer wpleciono osobną fabułę. Zdobywając kolejne PD i wykonując odpowiednie czynności odblokowujemy kolejne filmiki promujące produkty Abstergo, a także ich zhakowane wersje. Dzięki czemu dowiadujemy się o ciemnej stronie korporacji.

 

 

 

Wilk, orzeł i niedźwiedź wchodzą do baru…


 

AC III, tak jak poprzednie części, doczekał się fabularnego dodatku zatytułowanego "Tyrania króla Waszyngtona". Składa się on z trzech oddzielnych DLC: Hańba, Zdrada i Odkupienie.

Historia opowiada o alternatywnej rzeczywistości, w której Jerzy Waszyngton pod wpływem mocy Jabłka staje się bezwzględnym tyranem, a Connor nigdy nie wstąpił w szeregi Asasynów. Akcja rozgrywa się w trzech znanych nam miejscach odpowiednio: Pogranicze, Boston i Nowy Jork, ograniczonych tak do 1/3 całej powierzchni. Na Pograniczu wszystkie domostwa to teraz spalone zgliszcza, a na drogach pełno ludzkich i zwierzęcych ciał. Natomiast w samym środku Nowego Jorku stoi egipska piramida.

To co najbardziej wyróżnia ten dodatek to oddane nam do dyspozycji trzy moce zwierząt. Każdą z nich odblokowujemy w kolejnym DLC. Moc wilka przywołuje trzy wilki, które pomagają w walce. Pozwala także na stanie się niewidzialnym dzięki czemu możemy przemykać pomiędzy przeciwnikami niezauważonym i niczym predator cicho ich eliminować. Moc orła natomiast pozwala na szybkie przemieszczanie się pomiędzy wybranymi punktami, a także na zabójstwo z powietrza. Ostatnia moc niedźwiedzia to potężne uderzenie w ziemię, które wyrzuca w powietrze przeciwników. Nic nie jest za darmo. Używanie tychże supermocy zabiera nam energię z paska życia. Trzeba się pilnować aby nie skończyć na w pół żywym w otoczony przez przeciwników. Energię odnawiamy w kryjówkach (krzaki, stóg siana) i gdy jesteśmy w trybie Incognito. Moce zwierząt nie pasują za bardzo do serii AC, ale samo DLC jest to miła odskocznia od głównej gry i całkiem fajna zabawa.

Odnośnie długości rozgrywki to na każdy dodatek poświęcicie około 2 godziny. Tak więc całość daje około 6 godzin gry.  Łącznie ze zdobyciem 100% w każdej sekwencji DNA.

 

 

 

Na nowo Ameryki nie odkryto


 

Twórcy zarzekali się, że w tej części pokażą iż Templariusze nie będą już tymi złymi i to, że zaczniemy się zastanawiać się, która z grup postępuje właściwie. Niestety na obietnicach się skończyło. Mimo, że w ACIII motywy Temaplriuszy są najlepiej ukazane ze wszystkich innych części, to i tak przez całą grę widać było, że bez względu na to czy ich postępowanie jest właściwe, są oni tymi złymi, których trzeba powstrzymać. Ja po przejściu gry jakoś nie zastanawiałem się czy postępowania, którejkolwiek strony jest dobre czy też złe. Podział został ten sam. Asayni walczą o wolność tak więc są tymi dobrymi. Tempalriusze chcą wprowadzić porządek poprzez rządy twardej ręki, czyli są tymi złymi.

Wracając do samej gry. Niestety nie doczekaliśmy się tak dużego skoku jaki był pomiędzy pierwszą a drugą częścią. Drobne kosmetyczne zmiany to jedyne co wprowadza trzecia część Assassin’s Creed. Zmieniono animację biegu i dorzucono możliwość płynnego przeskakiwania przez przeszkody. Podczas biegu wciskając „kółko”/”iksa” Connor płynnie przeskakuje nad przeszkodą bądź ślizgiem pod nią. Poprawiono także wspinaczkę. Teraz wystarczy wychylić gałkę aby płynnie wspinał się po ścianach i łapał się kolejnych półek skalnych. Nowością jest za to możliwość wchodzenia na drzewa i poruszania się po gałęziach. Możemy także przykleić się do rogu budynku a także chować się po krzakach. W ucieczce bardzo pomocne jest to, że możemy teraz wbiec do budynku (przez otwarte okno lub drzwi) i zgubić pościg. Skrywanie się w tłumie także zostało poddane liftingowi. Powraca ławeczka, ale dorzucono też kilka innych miejscówek gdzie można się „schować”.

 

 

W grze nawet po zakończeniu głównego wątku, którego przejście zajmuje około 15 godzin, jest co robić. Mnóstwo znajdziek do zebrania a także ogromna ilość misji pobocznych sprawią, że z grą spędziłem około 100 godzin zanim osiągnąłem 100% synchronizację. Czego tutaj nie ma. Zaczynając od klasycznych zleceń zabójstw, dostarczania poczty, tropienie groźnych zwierząt zlecane przez myśliwych, wyjaśnianie zagadek Wielkiej Stopy czy Jeźdźca bez głowy, misje gildii, zdobywanie fortów kończąc na wyzwoleniu miast czy też zbieranie fragmentów danych by odblokować kody w Animusie. 

Gra jest pełna drobnych błędów typowych dla sandboxów jak pojawiający się/znikający mieszkańcy czy niewidzialne ściany. Jest oczywiście koń zacinający się na najmniejszych przeszkodach (norma w serii AC) czy błędy AI: przykładowo strażnicy nie zwracający uwagi na to, że pozbawiam życia ich kompanów. Gra nawet dwukrotnie mi się zwiesiła jak w stylu gier na NESa kiedy wyciągało się kartridża bez wyłączania konsoli.

 

Podsumowując dostaliśmy kolejnego (jak co roku) dobrego Asayna. Nowości w serii jest tutaj jak na lekarstwo a o rewolucji można zapomnieć. Jest to jednak dobry tytuł, świetny sandbox z mnóstwem rzeczy do zrobienia i świetnym trybem multiplayer.

 

 

Głosowanie na recenzję tygodnia odbywa się na blogu użytkownika Montana. Nowy blog pojawi się... Kiedyś w przyszłości...

 

Oceń bloga:
0

Atuty

  • bitwy morskie
  • pory roku i efekty pogodowe
  • długość i różnorodność rozgrywki
  • multiplayer
  • bieganie po drzewach
  • moce bestii, mimo że pasują do gry jak pięść do oka
  • ogólny lifting...

Wady

  • ... i tylko tyle, brak konkretnych zmian w porównaniu z poprzednimi częściami
  • drobne błędy
  • system walki bez większych zmian
  • czasami kamera
  • Zmysł Orła całkowicie pominięty
  • polowanie na zwierzynę i walka z drapieżnikami za bardzo ułatwiona
  • więcej bitew morskich
emas

emas

Obyło się bez rewolucji w serii.

8,0

Komentarze (13)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper