Final Fantasy XIII - krzywdźcie twórców gry, nie muzyki!

BLOG
884V
Vince Brooks | 15.12.2013, 23:49
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Ach, to FINAL FANTASY. Ubóstwiane przez wielu, a znienawidzone przez jeszcze więcej osób, w dużej mierze starych fanów, którzy swą „grową” inicjację zaczynali od przygód Clouda i Aeris, Squalla i Rinoi, Zidane’a oraz Garnett lub jeszcze później, za czasów pierwszych obdarzonych ludzkim głosem bohaterów FF – Tidusa i Yuny...

... Rządzeni sentymentem gracze wszystko w starych produkcjach spod dłuta Sakaguchiego widzą, słyszą i odbierają lepiej. Nawet, jeśli całość wyświetlana byłaby na czternastocalówce z głośnikiem mono. Uwaga, w tekście mogą pojawić się informacje, które niektórzy uznają za spoilery.

 

Na początek jedno, bardzo ważne pytanie – które FINAL FANTASY jest najlepsze? Odpowiedź jest bardzo prosta, przewrotna i inna niż Ci się wydaje – to nie część siódma, a pierwsza, w którą grałeś. Bez znaczenia, czy była to boska siódemka, genialna ósemka, specyficzna, acz niesamowita dziewiątka czy jakakolwiek inna instancja. Dla mnie najlepszą jest romantyczna, pełna zwrotów akcji, sentymentu i humoru historia ogrodu Balamb, w której to grupa absolwentów rozpoczyna niesamowitą podróż nie tylko wskroś wód i lądów, lecz również czasu, gdzie losy głównych bohaterów przeplatają się ze zwariowanym, gapowatym Laguną będącym ‘ucyfrowieniem’ Forresta Gumpa. Nie mam jednak zamiaru przekonywać Cię do tej opinii, gdyż jest bardzo prawdopodobne, że się z nią nie zgadzasz, ponieważ Twoje pierwsze FINAL FANTASY nosiło inny numerek. Nic na to nie poradzisz, tak samo, jak nie poradzisz nic na to, że dla niektórych osób pierwszym ‘fajnalem’ był numerek trzynasty. Nie mam zamiaru pisać kolejnej rozprawy o tym, jak bardzo nowe części różnią się pod względem grywalności lub fabuły od swoich poprzedników, gdyż na ten temat napisano wystarczająco dużo prac. Ten wpis chciałbym poświęcić czemuś innemu, co przez krytykę całokształtu nowoczesnych ‘fajnali’ cierpi niezasłużone, według mnie, oszczerstwa. Czemuś, co zawsze w tej serii stało na gigantycznie wysokim poziomie i, co najważniejsze, nadal tam stoi. Czemuś, bez czego FINAL FANTASY byłoby jak Wilki bez „Son of the Blue Sky”, Oasis bez „Wonderwall’a” lub Metallica bez „Master of Puppets”. Czemuś, co nazywa się po prostu świetną, niepowtarzalną muzyką.

 

 

Bodźcem, który pchnął mnie do napisania tego artykułu był wpis z Muzyki Gracza zamieszczony na PPE.pl 15 grudnia 2013 roku, gdzie autor zarzucił Masashiemu Hamauzu zamieszanie i brak solidnej ścieżki od początku do końca. Stając w obronie muzyki z „nowych” (tzn. kolejnych po dziesiątce) FINAL FANTASY, prawdopodobnie narażam się na sporą falę krytyki i zyskam tym samym paru przeciwników, ale co tam, w Internecie każdy jest mocny, więc i ja spróbuję swoich sił. Mówiąc o muzyce w serii FF, trudno uciec od wymienienia nazwiska Uematsu. Człowiek, który stworzył setki genialnych utworów nieodzownie kojarzących się z kolejnymi częściami wciąż jest wyznacznikiem i punktem odniesienia, jeśli chodzi o udźwiękowienie fajnali. Battle with four friends, Battle with Gilgamesh, Prelude, Tina, Aeris theme, Eyes on me, One winged angel, Tifa’s theme, Main theme of Final Fantasy VII, Liberi Fatali, Tell me, Silence and motion, Melodies of life, Steiner’s theme, Massanger of Ruin… nie sposób zliczyć tych wszystkich znakomitych utworów, jakie Nobuo zaserwował nam na przestrzeni kilkudziesięciu lat swojej twórczości. Czym jednak różni się muzyka Uematsu od Hamauzu? Z pewnością jest wielu specjalistów mogących powiedzieć wiele więcej na ten temat niż moja skromna osoba, jednak zauważam, że większość recenzentów i osób wypowiadających się na temat ścieżek dźwiękowych tworzonych przez obydwu panów nie dostrzegają jednej, bardzo istotnej kwestii, traktując muzykę z FF jako dający się odłączyć element, który można postawić na kredensie i podziwiać go godzinami. To tak, jakby wyjąć oczy pięknej dziewczynie i patrzeć się na nie w odosbnieniu. Czy takie oczy, bez dziewczyny, robiły by wrażenie? Zdecydowanie nie, tak samo, jak ta dziewczyna, tyle, że z wyjętymi oczami, zdecydowanie nie byłaby tą samą piękną dziewczyną.

 

 

Uematsu, według mnie, miał nieco łatwiej, by zapaść graczom w pamięci. Przez większość życia bowiem tworzył muzykę do gier, w których bohaterowie nie mieli głosu. Jak więc inaczej wyrazić emocje danej sceny, niż poprzez odpowiednio ułożone nuty? Jak inaczej w szybki sposób można było scharakteryzować Steinera, niż poprzez urocze, rubaszne, trochę gburowate Steiner’s theme? Jak inaczej można było oddać uczucia między Squallem i Rinoą w scenie po wylądowaniu Ragnaroka, niż poprzez romantyczne, zrównoważone, spokojne My Mind (Rinoa’s theme)? Jedno jest pewne – w tamtych czasach bez głosów aktorów, inaczej się nie dało. Muzyka musiała po prostu opowiadać jakąś historię, nieść w sobie pewne ukryte treści. Uematsu mógł sobie pozwolić, by zwrócić uwagę gracza na swoje kompozycje, ponieważ nie miał konkurencji wśród aktorów. Tak samo działa muzyka w starych bajkach z serii Looney Tunes – muzyka nie jest jedynie tłem, jest wręcz istotną częścią dokładnie zaplanowanego scenariusza. Hamauzu nie miał i nie ma takiego komfortu, jak jego znakomity poprzednik. Jeśli coś ma być zabawne, wystarczy, że aktor wypowie swoją kwestię z przekąsem. Jeśli coś ma być wzniosłe, bohater/bohaterka odwróci wzrok, uniesie głowę lub splecie palce i wyszepta coś ledwie, najlepiej w ciszy, bez niepotrzebnego akompaniamentu muzyki. To właśnie uważam za największą niesprawiedliwość, jaka spotyka Hamauzu w ocenie jego twórczości związanej z serią FINAL FANTASY – nierozpoznanie przez recenzentów okoliczności w jakich kompozytorzy muszą tworzyć swoje utwory i przestrzeni, którą mogli przez siebie zagospodarować. Mimo to, Hamauzu wiele razy pokazał, że potrafi.

 

 

Kiedy jednak dochodzi do potrzeby stworzenia czegoś uniwersalnego i odtwarzalnego, co będzie towarzyszyć graczowi przez większość jego czasu, czyli np. utwory podczas starć czy zwykłej eksploracji, zarówno Uematsu, jak i twórcy OSTów do najnowszych ‘fajnali’ radzą sobie bardzo podobnie. Gdy usłyszałem po raz pierwszy Lake Bresha (FINAL FANTASY XIII) czy New Bodhum (FINAL FANTASY XIII-2, zdaje się autorstwa Mitsuto Suzuki), poczułem się jakbym zażył na raz całą paczkę cukierków Halls. Świeżość płynąca z tych utworów wypełniała mnie od stóp po sam czubek głowy i sam nawet złapałem się na tym, że przystanąłem na dłużej na piasku plaży New Bodhum, żeby tylko nasłuchać się tej świetnej, lekkiej piosenki jakże znakomicie pasującej do otoczenia i klimatu panującego w słonecznym miasteczku zamieszkałym przez Serah i spółkę. Do you remember touch of the wind on you?

 

 

 

Powstaje jednak pytanie – czy w pewnych momentach twórcy muzyki z nowych ‘fajnali’ nie mogli pozwolić sobie na opowiadanie muzyką, co czynił Uematsu? Pewnie mogliby, jednak stworzono by tym samym soundtrack bardzo niespójny i byłoby wielce prawdopodobne, że to te utwory nie pasowałyby do reszty, a nie na odwrót, co byłoby wymuszone specyfiką samego FINAL FANTASY XIII czy XIII-2.  Mimo to jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że w walkach z Barthandelusem i Caiusem gracz czuje, że pisze historię.

 

 

 

Na koniec warto zaznaczyć, że nowe ‘fajnale’ pełne są utworów wokalnych, a więc New Bodhum to nie wyjątek. Dzięki temu całkiem odważnemu krokowi seria FINAL FANTASY wzbogacona została o wiele ciekawych, niekiedy inspirujących utworów. Na szczególną uwagę zasługuje Noel’s theme, który jest jednym z lepszych kawałków tego typu w całej serii gier spod znaku FF i śmiało może stawać w szranki z legendarnym dla fanów utworem Eyes on me, czy Melodies of Life (szczególnie w wersji Layers of harmony). Również końcowy utwór z XIII-2, jednak ten pochodzący z japońskiej edycji, wypada całkiem nieźle na tle wszystkich poprzedników. Co ciekawe, na YouTube można znaleźć wiele znakomitych interpretacji Noel’s Theme, wcale nie gorzej wypadających od oryginału.

 

 

 

 

 

Mam nadzieję, że ‘pechowa trzynastka’ wyda Ci się teraz nieco lepsza i tak jak ja, znajdziesz w niej wiele pozytywów, jeśli oczywiście do tej pory byłeś do niej negatywnie nastawiony. Jeśli jednak nadal jesteś – trudno, moim celem nie było przekonać Cię do lubienia trzynastki. Chciałem jedynie przeciwstawić się krzywdzącej opinii, jaka według mnie spotkała ścieżkę dźwiękową tej gry. Sztuka się zmienia, ale nie staje się ani gorsza, ani lepsza. Dokładnie tak samo jest z muzyką.

Oceń bloga:
7

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper