Piątkowa GROmada #75

BLOG
2336V
Piątkowa GROmada #75
REALista | 02.03.2018, 00:07
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dzisiaj gramy na konsolach stacjonarnych, na handheldach, na PeCetach i nawet na telefonach. Zapraszam.

Witam wszystkich zGROmadzonych!

Do dzisiejszej GROmady powraca Pierogowa Angela i mimo, że niedawno pisała to od tego momentu w jej życiu zaszły duże zmiany, bo teraz jest już Panią Inżynier (zdane na piątkę). Gratulujemy! W blogu wystąpi też syn SquareSoftera (tak kiedyś miał napisane w profilu) Gameronqyy, który zmienił nicka na Metallicat, oraz zgłosił się do mnie dość dobrze znany z blogosfery KamilossPL, który udowadnia, że na PC i na nawet na smartfonach (!!!) też da się grać i w sumie ja też coś napisze, a jako, że biorę na warsztat ambitną gierkę także będzie trochę znęcania się. Jak to mówi D. Va: zapinamy pasy i startujemy!


Pierogowa Angela

Hejo moi growi pobratymcy :D W końcu po zdanej obronie pracy inż., miałam wreszcie czas na to co uwielbiam najbardziej czyli na granie. Zebrał się już ogromny stos gier, ponieważ pomimo braku czasu i tak nie mogłam się oprzeć kupnu nowego tytuły, naturalnie z myślą „Na pewno znajdę chwilkę, żeby odpalić”, no i wtedy nie znalazłam, ale wszystko powoli nadrabiam.

Pierwsze rzuciłam się oczywiście na remake Shadow of the Colossus. Na wstępie zaznaczę, że piszę z punktu osoby, która nie posiada żadnego sentymentu do tej produkcji, gdyż jakoś kolosy mimo, że takie wielkie ominęły mnie już dwukrotnie, zarówno na PS2 i 3, więc w końcu nadarzyła się idealna okazja. Nie będę się rozwodzić jaka dobrą robotę zrobiło studio Bluepoint przenosząc jedno z dzieł Fumito Uedy na obecną generacje i jak ta gra jest graficznie piękna, bo każdy widzi, po prostu opowiem o moich wrażeniach. A była to przygoda krótka, którą przeszłam za jednym posiedzeniem czyli ok. 7h, ale też bardzo intensywna, coś jest w tej grze magicznego, że gdy się ją zacznie to chce się przejść do końca, a zarazem chce się by ta podróż trwała jak najdłużej. Historia jest prosta, nasz bohater chcąc przywrócić do życia bliską mu osobę udaje się do przeklętej krainy, a w niej do świątyni, gdzie zawiera pakt z tajemniczą siła, w którym musi pokonać 16 kolosów. Mimo tej prostoty, fabuła jest poprowadzona w tajemniczy i intrygujący sposób. Tak naprawdę ciekawość pcha nas od jednego olbrzyma do drugiego, ciekawość jaki będzie nasz kolejny przeciwnik i jak ta przygoda się skończy.

Podróż zaczynamy od świątyni, gdzie na grzbiecie naszego czarnego rumaka przemierzamy pustą krainę z pozostałymi antycznymi ruinami w poszukiwaniu kolosów. Nie uświadczymy mini mapki, znaczników itp., jedynie miecz wskazuje nam drogę, a dodatkowe aktywności to napotkane po drodze jaszczurki i ołtarze zwiększające zdrowie i wytrzymałość, to wszystko pozwala na wczucie się w historie i świat bez zbędnych zawracaczy głowy. Czuć, ze mechanika jest niedzisiejsza i nieintuicyjna, przez co na początku nieźle się wkurzałam ile wysiłku kosztuje mnie wspięcie się o stopień wyżej albo sterowanie koniem, a kamera doprowadzała mnie do szału. Jednak po jakimś czasie przyzwyczajamy się i gra się w porządku, chociaż i tak czasem bywały momenty gdzie klęłam na to, że postać nie może chwycić się kolosa.

To jest jedna z tych gier gdzie granie przemienia się w doświadczanie. Jak silne emocje może wywołać zobaczenie po raz pierwszy ogromnego, milczącego i pełnego majestatu kolosa, który żyje sobie spokojnie w swoim świecie nie robiąc nikomu krzywdy, a ty wtargasz z buciorami do jego domu i próbujesz go zabić. Na początku jesteśmy jak upierdliwa mrówka błąkająca się na ziemi i próbująca znaleźć sposób by wejść na kolosa, niektóre nie zwracają na nas uwagi, a niektóre próbują nas przegonić, ale gdy już znajdziemy się na grzbiecie to kolosy nie mają najmniejszych szans, rozpaczliwie próbują się bronić chcąc nas zrzucić, ale my wiemy, że to na nic, kłujemy je raz po raz w czułe miejsca zadając ból, aż w końcu, gdy zadamy ostatni cios, kolos w ciszy pada, a my czujemy smutną satysfakcję. To właśnie w tej grze jest najpiękniejsze, ten słodko-gorzki posmak wygranej i zaduma nad tym czy jednak robimy dobrze, czy śmierć tych istot jest warta życiu jednego człowieka. Dobra kończę, bo zrobiło się za bardzo wzniośle, ale taki jest Shadow of the Colossus, godny zagrania i zapamiętania.

Grałam ostatnio jeszcze w Bayonette na Switchu, ale może opowiem o moich wrażeniach, gdy przejdę obie części, ale też na pewno jakiś Pan z GROmady z miłą chęcią ją przedstawi, bo chyba nie da się nie zakochać w tej lateksowej wiedźmie :D Monster Hunter World też przewinął mi się przez ręce i jak na razie po 30h mogę stwierdzić, że jest jeszcze dużo, dużo do roboty, ale jest to robota przyjemna o ile można tak powiedzieć o polowaniu na potwory. Bije się jeszcze w Dragon Ball FigterZ i dostaje wprost oczopląsów od tej świetnej grafiki lepszej niż w anime, jest to idealna gra dla mnie, gdzie osobiście nie ciągnie mnie do uczenia się skomplikowanych ruchów, kombosów itp. i to dla różnymi postaci, po prostu mam ochotę dać komuś po twarzy raz na jakiś czas i już.

Jak widzicie na chwile obecną nadrabiam tytuły, które wyszły niedawno, ale już powoli przechodzę do starszych, mam na oku Yakuze Kiwami czy też nie tak starego Shadow of War, chociaż nie wiem jak mi się to uda przy marcowym wysypie gier. Pani od pierogów życzy miłego grania w weekend :D


Pani Pierogowa Angela prowadzi też kanał na youtubie Niedobre Pierogi


 

Metallicat

Witam GROmadowców. Spytacie "kto to Metallicat?". Otóż to ja, Gameronqyy. Mieliście już okazję kilka razy przeczytać mój tekst. 
Tym razem jednak - Persona 4 Golden.

Persona 4. Początkowo ta gra stworzona przez Atlus wyszła na Playstation 2. Zremasterowana, pod tytułem Persona 4 Golden trafiła na Playstation Vita. 
W Personie 4 trafiamy do miasteczka Inaba, gdzie będzie się nami opiekował miejscowy policjant - Dojima. Sam główny bohater nie ma imienia narzuconego przez grę. Sami go nazywamy, a dialogi same się dostosują. Przejdźmy dalej - że główny bohater jest nastolatkiem - musi chodzić do szkoły. Więc pójdziemy, do szkoły, gdzie spotkamy przyjaciół. Proste i oklepane, nie? Myślę jednak, że lepiej jest to poprowadzić tak, niż za pomocą udziwnień, których świat jeszcze nie zna. Pierwsza jest Chie - dziewczyna chodząca non-stop w zielonych ubraniach, krótko ścięta blondynka (nie żebym coś sugerował). Drugi jest Yosuke - chłopak. Z ich pomocą poznajemy Yukiko ("czarnowłosą mimozę", jak to powiedział jeden z PPE'owiczów). Ale Persona 4 to nie tylko chodzenie do szkoły. Jest wieczór, na dworze pada. Co robić? Można spać, albo... oglądać telewizję! W Personie 4 podczas deszczowych wieczorów pojawia się tajemniczy kanał TV - Midnight Channel. Pewnego razu nasz główny bohater dotyka palcem telewizora. Głupi pomysł. Warto dodać, że to jeszcze telewizor wyglądający na CRT, więc tym bardziej nie dotykałbym go, bo powoduje nieprzyjemny efekt (sam tak kiedyś próbowałem). Persona to jednak gra wideo i to nie byle jaka, bo japońska! Więc palec naszego bohatera znalazł się wewnątrz telewizora, więc odkrył coś, czym warto się pochwalić!

Następnego dnia w szkole pochwalił się więc swoim odkryciem. Kilka dni później radosne grono nastolatków przyszło do Junes - Personowego supermarketu, w którym da się kupić wszystko. Bardziej nawet pasowałoby do Junes określenie centrum handlowe, ale tak na prawdę nie robi to żadnej różnicy. Naszych trzech towarzyszy sprawdza, czy bohater miał rację. Chie jednak postanowiła się odsunąć, żeby uniknąć kłopotów. Główny bohater postąpił odwrotnie - włożył głowę do telewizora (a raczej w telewizor). Chie zobaczyła personel sklepowy. W panice zaczęła biegać jak spłoszony zając i nasza grupka wpadła do telewizora. Tam podczas eksploracji grupka zobaczyła niepokojący, zakrwawiony pokój z wieloma obrazami, łóżkiem i krzesłem na środku. Mogłoby się wydawać, że to główna zagadka do rozwikłania, ale wraz z rozgrywką schodzi ona na dalszy plan. Nie wyprzedzajmy jednak faktów - podczas drogi powrotnej napotykamy misia o imieniu Teddie. Próbuje więc wygonić bohaterów z telewizyjnego świata. Okazuje się, że ma niesamowitą umiejętność wyrzucania z siebie telewizorów, za pomocą których można wydostać się z innego wymiaru. Wychodzimy, mija kilka dni i w Midnight Channel pojawia się nasza czarnowłosa koleżanka - Yukiko. Jak na złość, następnego dnia nie ma jej w szkole. Opowiedziałem część fabuły. Tak to mniej więcej będzie wyglądało przez cały czas gry. Najważniejsze jednak dopiero przed nami. Trzeba wrócić do misia Teddiego. Ten już jest spokojniejszy i oprowadza nas po świecie telewizora. Tam nasz bohater zauważa samego siebie. Doprowadza tym samym do tego, że dostaje Personę. Zaraz dojdziemy, jak da się je wykorzystać. Trzeba uratować przecież Yukiko! Teddie zaprowadza nas do jej zamku - dungeonu, gdzie roi się od przeciwników. Są to tzw. cienie (Shadows). Skoro to przeciwnicy - trzeba ich pokonać. Mamy więc do wyboru zwykłe ataki (ich siła zależy od wyposażonej broni), albo umiejętności naszych Person. Te mogą służyć jako ataki, ale za ich pomocą można też odzyskać punkty życia, lub usunąć efekty oszołomienia itp., które mogą nałożyć przeciwnicy. Przeciwnicy są różni i mają różne słabe punkty (np. są odporne na obrażenia od ognia, ale atak lodowy (Ice) powala ich i zadaje wyższe obrażenia). Innymi postaciami może sterować gracz, lub komputer.

Po walce w Personie 4 toczymy normalne życie. Możemy chodzić po różnych punktach w mieście, kupić książkę, wziąć ofertę pracy. Wieczorem można iść spać, uczyć się, czytać książki, czy też wykonywać wyżej wspomnianą pracę, np. tłumaczenie. Wszystko to zwiększa statystyki naszej postaci. Po szkole możemy również spotykać się ze szkolnymi towarzyszami. To zwiększa poziom tzw. Social Link. Dzięki wysokiemu poziomowi Social Linku możemy liczyć na różne bonusy, czy umiejętności dla Person. 

W Personie 4 cały czas jest co robić. To jest jej największa zaleta. Zaletą też jest muzyka. Po szkole rozluźniająca, podczas walki niespokojna. Soundtrack jest idealnie dopasowany do sytuacji. 

Jeśli połączymy się z Playstation Network możemy też oglądać kanały telewizyjne, albo podczas walki użyć przycisku SOS, dzięki któremu przywołamy innego gracza.

Gra kosztuje tylko 40 złotych na Playstation Store, więc tym bardziej warto ją kupić. Polecam.

Muzyka na piątek i cały weekend: 

 

KamilossPL

  Siema ludziska! Może mnie kojarzycie ze sfery blogowej, bo prowadziłem swego czasu serię o mojej podróży w NMS, zapowiedziałem również podobną serię o The Division. W Gromadzie zazwyczaj udzielałem się w komentarzach wrzucając zdjęcia z postępów moich prac nad modelami redukcyjnymi z plastiku. Postanowiłem jednak napisać do gromady kilka słów, bo widzę, że inne Hanysy ze Śląska piszą to i ja się mogę udzielać. Niestety w gwarze pisać nie będę, bo wystarczy mi, że już jej w robocie używam - a jestem górnikiem, więc ze mnie typowy Ślązak. Dziękuję Realowi, że mnie dopuścił do słowa.
     Ostatnimi czasy, właściwie już od początku roku mam przerwę od konsoli, którą swoją drogą użytkuję przeszło dwa lata. Tak się złożyło, że przerwę miałem mieć tylko tydzień, a wyszły dwa miesiące. (w tą niedzielę Żyleta wraca pod strzechę wreszcie!) Czas pomyśleć o czyszczeniu, więc jak znacie jakiś dobry poradnik krok, po kroku jak wyczyścić konsolę z kurzu, zmienić pastę termoprzewodzącą i termopady to będę zobowiązany.
    Zanim jednak kupiłem konsolę byłem zagorzałym graczem pecetowym. Nadal na szczęście mam piecyk w domu, choć bebechy ma już leciwe, to odpali jeszcze sporo gier, których stertę mam w domu dosyć pokaźną, bo przez lata zbierałem CDA, to i krążków się nazbierało. Dwa lata temu obłowiłem się grami po kilka złotych. Właśnie co się teraz z rynkiem PC podziało! Gry dosłownie za kilka złotych.. szkoda tylko, że rynek gier na krążkach nie istnieje, bo wszystko musisz dziś przypisywać do konta Steam, Origin, Uplay, GoG i Bóg wie co jeszcze. Z okazji absencji od konsoli wróciłem na stare śmieci i postanowiłem ograć zaległości. Dokończyłem Batman Arkham Asylum i myślałem nad The Walking Dead od TellTales (darmoszka!) kiedy wyskoczył GoG z ...

...Dungeons 2

    Tak! Chciałem w to zagrać od dawna.. nawet widziałem tytuł na PSS i sobie myślałem, że można by zakupić w jakiejś promocji, a tu proszę, gra za frajera. Choć jestem wielkim fanem Dungeon Keepera, to do tytułu podchodziłem z rezerwą, bo pamiętam, że pierwsza część Dungeons była mocnym średniakiem - wiem, że przez bugi nawet jej nie ukończyłem. Ale mając w pamięci kurczaki biegające po kurniku i pamiętne "DZIEŃ WYPŁATY" czy "TWOJE STWORY SĄ ATAKOWANE" ( miałem pierwsze DK z polskim lektorem - ciężko ją dziś dostać, jak ktoś ma dostęp to chętnie odkupię, bo mój krążek gdzieś przepadł, a wersja z GoGa jest tylko Eng).
    Wracając do D2, to grę pobrałem i o dziwo odpaliła płynnie na moim komputerku. Pierwsze co rzuca się w oczy to modyfikacja koncepcji. Równolegle przy budowie podziemi dostajemy świat na powierzchni. I tu w obu przypadkach klasycznie. Pod ziemią bierzemy w Łapę potwory i rzucamy gdzie chcemy, ale są samodzielne, natomiast na powierzchni kierujemy nimi jak w Warcratcie. Nie będę Wam tu opisywał fabuły, bo tutaj też jest klasycznie - walka Wielkiego Zła z dobrymi i słodziutkimi bohaterami, którzy schodzą pod powierzchnię łasy na nasze skarby. Aby jednak ich pokonać musimy rozbudować nasze podziemia. Tutaj natomiast jest nieco inaczej - nie ma np Kurnika, ale jest Browar, w którym stwory piją prosto z beczek. Nie ma leża, ale jest szpital, który pełni podobną rolę. Za to do awansu o poziomy pozostawiono salę treningową. Tutaj niespodzianka - w grze jest tylko 5 potworów plus chochliki - tutaj nazwane ..ekhm Gnojkami. Ale! każdy potwór ma swoje dwie wersje. Tzn Trol może awansować, albo na Trola rzucającego kamieniami, albo na wielkiego potwora przypominającego Demona Żółciowego. Co z 5 potworów daje nam 15. Do tego w połowie gry dostajemy drugą frakcję. Obok Hordy z Trolami i Orkami, dostajemy drugą frakcję podobną potworami do klasycznego DK - Żelazne damy z pejczami czy ogniste demony. Do tego dochodzi kuźnia polepszająca cechy danych potworów, dodające im umiejętności, czary (ale tylko działające w podziemiach) no i pułapki. W sumie wszystko czego fani gry Bulfroga potrzebują.

    Na osobną pochwałę zasługuje lektor. Gdy np jesteśmy opieszali mówi coś w deseń, że Zło nic nie robi, aby pokonać plątających się po powierzchni bohaterów. Nawet wspomina o kurniku! Oczywiście po chwili uświadamia sobie, że to nie ta gra... innym razem zachęca do zakupu kryształów przyspieszających budowę, po czym dochodzi do tego, że to przecież nie gra FTP. To oczywisty prztyk do twórców DK na smartfony.
    Wszystkie starcia toczą się, albo w obronie naszych podziemi, albo na powierzchni. Tutaj w obronie bez pułapek się nie obędzie. Są toczące się kule, wybuchające skrzynie, zbiorniki ze smołą, oczywiście są też drzwi, nawet takie z kolcami! No i niejednokrotnie do naszych włości prowadzą trzy wejścia, więc trzeba kontrolować sytuację, szczególnie kiedy wysyłamy potwory na powierzchnię. Na tej ostatniej zazwyczaj zawsze kończymy każdy scenariusz, który polega na zabiciu kluczowego bohatera wraz z całym jego miastem. Ja obecnie jestem w ostatniej z 11 misji, więc czeka mnie długa przeprawa, bo to ponoć najdłuższa rozgrywka w grze. Gra na kilkanaście godzin jakby ktoś pytał - misje trwają od 30 minut do półtorej godziny. Ale nikt nas nie ponagla to w końcu strategia, a nie wyścigi.
     Gierka naprawdę warta polecenia.

Bladebound

    Drugim tytułem, o którym chcę wspomnieć jest Bladebound, gra na smartfony polskiego studia Artifex Mundi, słynącego głównie z gier Hidden Object. Jest to HNS w stylu Diablo. Jako, że mam nowy telefon, to chciałem spróbować, bo ponoć fajny szpil i miło się zaskoczyłem. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się za wiele po tym tytule, a tutaj proszę. Fabuła raczej nieistotna - dobro przegrywa, a po latach jeden z bohaterów powraca, zakłada zakon i odbiera to, co jego. Nigdy nie zwracam zbytniej uwagi w grach tego typu na fabułę, naprawdę! Swego czasu ogrywałem każdy tego typu tytuł, dlatego z powodu niedoboru takich gier sięgnąłem po tego polskiego siekacza.

Gra Oferuje kilka trybów:
    Kampanię podzieloną na 7 rozdziałów każdy po 10 części, czyli 70 lvli z zaznaczeniem kolejnej części z adnotacją WKRÓTCE, więc podejrzewam, że gra nadal będzie rozwijana. Tutaj znów klasycznie - twórcy wrzucają nas w różne środowiska, zarzucają nas masą potworków i bossów, w zamian dając tonę żelastwa. Pisząc tonę mam na myśli 500 sztuk, bo tyle podaje mniej więcej zakładka "kolekcja" czy to mało? Nie wiem, chyba jak na grę, w której jedno posiedzenie trwa kilka minut to chyba sporo. Same przedmioty dzielą się na kilka żywiołów, oczywiście poszerzając to na zależności - np woda bije ogień itd. Każdy miecz czy zbroja ma swój poziom, łącząc ze sobą przedmioty tego samego żywiołu zwiększamy ich właściwości. Dodatkowo każdy item ma kilkugwiazdkowy "subpoziom" oznaczający rzadkość przedmiotu - wiadomo pospolity, rzadki, legendarny itd. Po uzyskaniu 30 poziomu, łącząc go z 5 kamieniami ewolucji z pospolitego robi się rzadki, z rzadkiego legendarny itd. Fajny system. Potworki sieka się tym wszystkim przyjemnie, natomiast postać nie ma zadeklarowanego systemu rozwoju. Tzn zdobywa poziomy, ale umiejętności wynikają z noszonych przez nas przedmiotów. Natomiast każdy z kilkuminutowych poziomów można rozegrać na trzech dostępnych poziomach trudności, które dają lepszy drop.
    Wydarzenia, czyli Eventy - cyklicznie odpalane miejscówki, po ukończeniu których dostajemy Księżycowe Skały potrzebne do ewolucji przedmiotów. Jeśli z początku wydawało mi się, że w kampanii nie da się zginąć, to tutaj jeszcze nie udało mi się NIE zginąć.
    Arena - to tryb hordy, w którym przez trzy minuty musimy odpierać ataki wrogów, co ustala nasz wynik w rankingu światowym itd. Fajny mechanizm, bo daje sporo kasy potrzebnej do ulepszania itemów.

    Ogólnie napiszę po krótce jeszcze o mikrotransakcjach. Występują tutaj trzy waluty. Złoto, za które ulepszamy przedmioty, miedziane krążki za, które losujemy przedmioty w loterii (ale tylko do max 3 gwiazdek) no i wyśmiane przez Kalypso Kryształki. Te ostatnie są potrzebne do :
- wskrzeszenia bohatera po śmierci (co jest zbędne bo ten po zgonie traci tylko poziom w przedmiocie, a to żadna strata)
- uzupełnieniu energii (do każdej akcji, areny wyzwania są potrzebne energie [dwa rodzaje], które z czasem się regenerują, choć idzie to bardzo szybko. Mimo wszystko mam świadomość, że ludzie z pierwszych miejsc rankingowych muszą je kupować, ale jak ktoś nie ma parcia na podium, to się bez nich obędzie, poza tym wypada ich trochę z zadań rzucanych nam przez grę)
-losowania lepszych przedmiotów (i tu jest trochę dziwnie, bo o ile w kampanii wypadają na wyższych poziomach trudności lepsze itemy to te z loterii mogą wydać się uber... z tym, że tutaj nie ma typowego pvp, a walki na arenie w ramach rankingu, to tylko jeden z powodów by mieć najlepszy stuff)
    No i to tyle. Sami oceńcie czy warto. Odpalcie sobie filmik z gameplayem i zobaczcie, że naprawdę fajnie to wygląda... nie myślałem, że doczekam czasów gdy mobilnie na smartfonie będę mógł siekać potworki, a teraz jest to możliwe. I co najfajniejsze, jest to gra polskiego studia :) PS. Podobno robią teraz FPSa, aż ciekaw jestem, co z tego wyjdzie.
    Pozdro i udanego weekendu.

 

REALista

Undertale (PS Vita)

Ostatnio na promocji (jak zawsze z resztą) zakupiłem sobie za pośrednictwem internetowego sklepu Sony grę o nazwie Undertale, która sporo czasu temu wyszła na komputery. Mimo iż była w cross-buy skupiłem się na grze na konsoli przenośnej PS Vita. Od początku było coś podejrzanego w trochę zbyt wysokich ocenach tej gry zazwyczaj oscylujących w okolicach maxmylanych not, bo z daleka śmierdziało od tego ambitną produkcją, a redaktorzy chcąc wyjść na super inteligentnych zawsze wystawiają zawyżone oceny. W każdym bądź razie osoby czytające GROmadę od dłuższego czasu wiedzą, że z ambitnymi grami mi kompletnie nie pod drodze oraz, że nie ufam ocenom w branżowych serwisach i nie są one dla mnie żadnym wyznacznikiem zajebistości gier, a wolę sam się przekonać z czym mam do czynienia. Także trochę ponad 100MB znalazło się na karcie pamięci kliknąłem ikonę gry i zaczęło się…

Intro jest w formie statycznych obrazków (strasznie minimalistycznych z resztą), z którego dowiadujemy się, że w jakimś baśniowym świecie żyły ze sobą potwory i ludzie między, którymi rozpoczęła się wielka wojna po, której potwory zostały uwięzione pod ziemią no, a my jesteśmy jakimś bliżej niezidentyfikowanym chłopcem, który postanowił wdrapać się na górę na szczycie, której znajduje się wejście do świata potworów. Na miejscu potykamy się i o korzeń i spadamy prosto do podziemi w których żyją wspomniane monstra. Na początku gry spotykamy coś co kojarzyło mi się z humanoidalną kozą, która uczy nas walki z wrogimi potworami oraz pokazuje jakie pułapki czyhają na nas w tym świecie. Do tego momentu było ciekawie, a najbardziej zaskoczył mnie sposób prowadzenia walki, ponieważ jest on turowy, ale nie jest to rozegrane jak w innych turowych RPG: pierwszy cios zadajemy my, pojawia się pole po, którym szybko przesuwa się linia zatrzymujemy ją poprzez kliknięcie X największe obrażenia zadamy jeśli uda nam się zatrzymać linie na środku ekranu, potem atakuje przeciwnik, a my możemy się obronić przed jego atakiem: w małym kwadracie pojawia się serce, którym możemy kierować, a przeciwnik atakuje nas w najróżniejszy sposób, zazwyczaj są to jakieś kropki, gwiazdki czy chmurki pojawiające się obrębie kwadratu, w którym znajduje się serce, a my mamy nim kierować tak, żeby nic z tych rzeczy go nie trafiło. Jeśli unikniemy wszystkich ataków to nie otrzymujemy obrażeń, a im więcej „kropek” trafi w nasze serce tym więcej  punktów życia stracimy. Przyznam było to dość nowatorskie i na początku nawet podobało mi się, ale im dłużej grałem tym bardziej powtarzalne zaczęło to być. Z większością wrogów, których napotkamy na swoje drodze można pogadać czy po prostu darować im życie (po odpowiednim zmiękczeniu).  Ja się w to nie bawiłem tylko wszystkich na swoje drodze zarąbałem. Gra ma kilka zakończeń, a prawdziwe zobaczymy tylko jeśli przez całą grę nikogo nie zabijemy.

Dobra, ale jest to ambitna gra tak jak podejrzewałem i po pewnym czasie zaczyna nużyć, dlatego przechodzę do zjechania tej produkcji: niby ma to udawać RPG, jest levelowanie, nasza postać za pokonanie przeciwnika dostaje złoto i EXP, a po zdobyciu odpowiedniej ilości EXP wzrasta nam poziom, który tu nazywany jest LOVE, nasze statystyki rosną wraz z każdym kolejnym poziomem, ale ja w ogóle tego nie odczuwałem. Zdradzę tylko, że EXP i LOVE znaczą co innego niż myślimy. Problemem były przedmioty, albo raczej ich ilość: przed ostatnią walką zebrałem łącznie po cztery sztuki broni i pancerza, które za wiele nie zmieniały. Złoto, które dostajemy szczerze mówiąc nie wiem po co jest potrzebne, bo zwyczajnie nie ma na co je wydawać. Gra jest najeżona zagadkami, które rozwiązało by pięcioletnie dziecko (nie wiem po co je dawali? Chyba po to, żeby wydłużyć rozgrywkę), ale i tak największa padaka tej gry to pseudo-śmieszne żarty i gagi, którymi jesteśmy raczeni w grze. W każdej recenzji jaką miałem okazje czytać zawsze pojawiały się opisy jak bardzo ona jest śmieszna, zabawna i ogólnie boki zrywać. Nie wiem czy przez cały ten czas uśmiechnąłem się chociaż ze dwa razy, a najgorsze było to, że kilka godzin przed końcem spotkałem naukowca, z którym wymieniliśmy się numerami telefonów (od kozy na początku gry dostajemy smartfona) i co dwa kroki (dosłownie co dwa) pojawiał się komunikat o tym, że naukowiec zmienił swój status na jakimś portalu społecznościowym, albo napisał coś. Na początku nawet to czytałem, ale po niedługim czasie zaczęło to denerwować, a po chwili po prostu przeklikiwałem te komunikaty byle tylko mógłbym spokojnie iść dalej. W grze pojawia się masa naprawdę nie potrzebnego tekstu, który ma ją wydłużać. Kolejną denerwująca rzeczą są nic nie znaczące walki: czasem trafimy fabularnie na jakiegoś przeciwnika, którego nie da się pokonać, bo on po prostu musi z nami wygrać i tyle. Nie da się go zabić, bo takie założenie było od początku i tyle. Walcz sobie z nim, ale koniec końców i tak nie wygrasz. Po co!?! Grafika w tej grze to wczesny Pegazus i tutaj zastanawiam się czemu redaktorzy branżowych serwisów tak rozpływali się nad stylem graficznym, który ma nawiązywać do czegoś tam. Niby gra robiona przez jedna osobę, ale ja wymienię 20 gier niezależnych robionych przez jedną czy dwie osoby, które graficznie zjadają Undertale na śniadanie. Nie wiem jak się w to gra na telewizorze, ale szczerze to nie radze, bo podejrzewam, że wypala to oczy i przeżera mózg.

Ogólnie moim zdaniem gra jest słaba, przegadana, nieśmieszna brzydka i nudna. Ostatnie dwie godziny to była męka i oczekiwanie kiedy to się wreszcie skończy, dlatego radziłbym ją sobie odpuścić, bo nic się nie straci. Do tego autor ma jakiś odpał na punkcie psów, bo wszędzie ich pełno i dużo gagów nawiązuje do nich. Nie czaje o co chodzi. Ogólnie ta gra to mokry sen łowców trofeów, bo platynka robi się tam sama.

Oceń bloga:
27

Komentarze (213)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper