Piątkowa GROmada #61

BLOG
2125V
Piątkowa GROmada #61
REALista | 24.11.2017, 02:55
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Czarny piątek trwa, a tymczasem wychodzi GROmada.

Czekaliśmy aż cyfrowe sklepy wiodących producentów konsol uraczą nas promocjami z okazji dzisiejszego czarnego piątku i... nie było warto. Promocje są beznadziejne. Tak cena jak i dobór gier jest po prostu nieudany i nie wiem czy ktokolwiek jest zadowolony z tego co znalazło się w ofercie. Obawiałem się czy mój portfel wytrzyma przeceny, niestety niepotrzebnie. To tyle jeśli chodzi o złe wiadomości, ale są też dobre: politycy wzięli się na poważnie za lootboxy i wygląda na to, że istnieję całkiem spora szansa na całkowite zablokowanie. EA chciało sprawdzić jak bardzo mogą przegiąć, ale chyba aż takie reakcji się nie spodziewali (Battlefront 2 wciąż od użytkowników na metakrytyku w wersji na PS4 ma ocenę 0.9/10) Pierwszy raz, gdy ktoś wtrąca się do wolności w branży gier jestem zadowolony. Nie sądziłem, że kiedyś to się stanie. Do tego pojawiło się oficjalne stanowisko ESA (stowarzyszenie zajmujące się grami w Stanach Zjednoczonych. Należy do nich między innym Blizzard, Capcom, Activision, Ubisoft czy wspomniane EA): otóż twierdzą oni, że lootboxy to nie hazard, bo gracz dobrowolnie może z nich skorzystać i nie jest do tego zmuszany. Ech... Skoro takie tuzy są w tej organizacji to mogli sypnąć kasą na wymyślenie czegoś lepszego, bo ten argument jest tak słaby, że gorzej już być nie może, dlatego pozwolę go sobie obalić: do jednorękiego bandyty też nikt nie każe ci wrzucać kasy, sam o tym decydujesz...

No, a w GROmadzie dziś gośćmi są Muminek, który chce pochwalić się swoją nową konsolą, drPain, który w sumie też niedawno kupił nowy sprzęt i chcę coś napisać o flagowym produkcie na niego oraz opowiedzieć o pewnym survival horrorze z Playstation 3 z czasach kiedy był on jeszcze survival horrorem, no a ja ostatecznie rozprawiam się ze Śródziemiem i tłumacze jak to jest z tymi lootboxami w przypadku tej gry. Zaczynamy!


Muminek

Siema Luje!

    Ktoś mądrzejszy ode mnie, powiedział, że trzeba znać swojego wroga. Dlatego też jeżdżę na zloty (nienawidzę Was Zlotowicze!), piję wódkę (brzydzę się!) i jako przeciwnik firmy od wąsatego hydraulika, kupiłem kolejną ich konsolę. Nie cierpię amiibo, wtórności, durnej polityki, friend – codów, od niedawna marnych konwersji na Switcha… i kupiłem Snesa Mini – tak, nie ma to większego sensu. Nie pytajcie, kiedy kupię Switcha.

Dlaczego?

    Zastanawiam się, co tak naprawdę może napisać Muminek, skoro konsole sprawdzili już tacy wyjadacze jak Roger w ostatnim numerze szmatławca, czy autor najciekawszych materiałów na YouTube: Dark Archon. W dodatku jestem trzeźwy. Może coś wymyślę.
    Do Snesa Mini przekonał mnie fakt, iż jest to bezpieczny zakup, ponieważ mamy do czynienia z bliźniaczą konstrukcją, świetnie ocenionego młodszego brata: Nesa Mini, docenionego za responsywność i bezawaryjność. Do tego jest dużo tańszy, ładniejszy i ma dwa pady, z dłuższymi kablami. Sam Snesa oczywiście nigdy nie miałem.

Mały, ale wariat, do tańca horom curke prosił.

    Brak emocji przy rozpakowaniu zakupu, szybko zastąpiło zdziwienie. Jak mały jest Snes Mini? Bardzo. Jego wymiary to według kilku sklepów: 16.5 x 22.5 x 7.8 cm. Mówi Wam to coś? Pewnie tak, ale suche dane nie zastąpią pożywki dla wzrokowców. Dlatego też przygotowałem kilka zdjęć, z przedmiotami, które każdy z Was powinien mieć pod ręką. Proszę:

Responsywność.

    Bebechy, którymi obdarowało nas Nintendo, to identyczny zestaw, jak ten w obudowie Nesa, więc wiedziałem, na co się piszę. Responsywność, szybkość i płynność to główne cechy menu, z poziomu którego uruchamiamy gry. Nie ma mowy o żadnych zwolnieniach, a sam sprzęt ani razu się nie zawiesił. Niby to Nintendo, ale paradoksalnie napisałbym, że najbliżej mu do znienawidzonych przez wielu sprzętów z nadgryzionym jabłkiem. To po prostu przyjemnie się użytkuje. Jest kolorowo, a utwór przygrywający w tle automatycznie uruchamia wspomnienia. Jestem pewny, że nikt nie będzie narzekał na jego prostotę, ponieważ głównym bohaterem są tutaj oczywiście gry.

Gry.

    Chyba każdy wie albo czytał, że szesnastobitowa era konsol ominęła nasz kraj, jednakże aspekt, o którym chcę powiedzieć był obecny również, w tej dobrze nam znanej - ośmiobitowej. Mowa oczywiście o wysokim poziomie trudności gier. Śmieję się na samą myśl o tym, jak rzuciłem padem o podłogę, przy Metroidzie, czy wyklinałem przy Contrze. I może jestem lamus i amator kwaśnych jabłek, ale nie tęsknię za grami, które z gracza szydzą i mają za zadanie go upodlić. Protoplaści skryptów i tanie zagrania dały mi ostro po dupie, ale gram nadal i czerpię z tego radość. Usłyszenie ponownie sampla z jednej z pierwszych piosenek czwartej Castlevanii, nie może nie wywołać uśmiechu. To nie jest sentyment. Te gry są po prostu bardzo dobre. Fajnal szóstka (śnieg w intro!), Super Mario RPG, Zelda: A Link to the Past. Jakość obrazu i odtworzone wiernie sterowanie robi wrażenie. No i najważniejsze: gry, w które można grać z kimś siedzącym obok! Zasłonić oczy, popchnąć ramieniem, zwyzywać od podwórkowych lujów! Składam zdania jak drugoklasista, ale rynek ponownie mnie zaskoczył i teraz muszę rozłożyć czas już na pięć maszynek. 
    Co dalej? Zerkam w stronę nielegalnych romów i Chrono Triggera. Sprzęt bezproblemowo radzi sobie z grami z Nesa, Nintendo 64 i… Segi. Nie mam legendarnego, w niektórych zakątkach PPE „honoru gracza”, a postawa roszczeniowa koliduje z tym, czego oczekiwać możemy od wydawcy sprzętu w naszym kraju. Nie będę miał dla niego litości. Sprzętu będącego wzorowym produktem, jeżeli mówimy o jakości materiałów, pomyśle i zestawowi gier. To jest idealny fizyczny emulator.

"Nintendo syf”?

    Co nie zagrało? Wydłużone kable od padów, są nadal za krótkie, a ja oduczyłem się siedzenia na podłodze, co poskutkowało natychmiastowym zakupem przedłużaczy. Same pady są idealnie odwzorowane, a przez to nie tak wygodne jak nowoczesne konstrukcje. Ba! Daleko im nawet do tych z Saturna, czy PlayStation One. Rozwiązaniem może być podpięcie odpowiednika z Wii, co uzmysławia kolejną rzecz, której zabrakło: przycisk Home. Sama polityka i dziwne zagrania dystrybutora są karygodne i nie znajduję żadnych słów, na ich wytłumaczenie. Pierd*l się Conquest Entertainment!

Do napisania i spiracenia!
Z poważaniem,
Bartosz.

 

drPain

Hej! Dzięki Real za ponowne zaproszenie do Gromady. Zajebiście jest być częścią tego projektu. Obyś miał siłę prowadzić to jak najdłużej. Tym razem ode mnie będzie o dwóch rewelacyjnych tytułach. Jednym, mającym już swoje lata, oraz drugim, który śmiało można nazwać mocnym kandydatem do miana gry roku. Zaczynajmy więc.

Dead Space [PS3]

Z pierwszym Dead Space’em miałem już styczność parę lat temu. Dokładniej to w dniu, w którym EA (eat ass?) postanowiło rozdać go za pośrednictwem platformy Origin. Zagrałem dosłownie chwilkę, pozbyłem się go z dysku i zapomniałem. Niby było całkiem okej, lecz odrzuciło mnie lekko toporne sterowanie i ociężałe ruchy bohatera. Minęło kilka lat, a ja przypadkiem stałem się posiadaczem animowanego filmu Dead Space: Downfall. No dobra, może nie tak przypadkiem. Przecież pieniądze same nie uciekły mi z portfela. ,,Upadek’’ miałem od dłuższego czasu na liście rzeczy do obejrzenia. Co mogę o nim powiedzieć? Jakie to ku#wa było dobre. Fajna opowieść, brutalność wylewająca się z ekranu, oraz fakt, iż kilka razy potrafiło przestraszyć. Po tym seansie nabrałem ogromnej ochoty na grę. Pomyślałem sobie, że następnego dnia ruszę do sklepu i się w niego zaopatrzę (nie chciałem grać na pececie). Chwilę później twarz bolała mnie od wykonanego facepalma. Pain debilu! Przecież ostatnio kupiłeś całą trylogię na PS3! A no faktycznie...

Niesamowite zaskoczenie. Tak mogę opisać moje pierwsze minuty z produkcją Śp. Visceral Games. Miażdżący jajeczka mroczny klimat, na który składa się głównie bardzo dobry soundtrack. A dokładniej, wszelakie odgłosy. Jest to naprawdę fenomenalne przeżycie. Na odbiór całości wpływa przerażające uczucie samotności i odizolowania od świata. Jesteśmy w teorii wspierani przez naszych towarzyszy, aczkolwiek jest to wyłącznie wsparcie radiowe. Zakamarki statku USG Ishimura musimy przemierzać samotnie. Mimo faktu, iż przez całą grę (okolice 10 godzin) włóczymy się po dość podobnych lokacjach, to na szczęście raczej nie odczujemy monotonii. W przeciwieństwie do takiego Alien Isolation (którego nie bardzo lubię), DS potrafi momentami zaskoczyć, a także zachwycić wykonaniem etapów. Backtrackingu uświadczymy tu na tyle mało, że nie bardzo można na niego narzekać. Ot taka naturalna czynność wynikająca z przebiegu fabuły. Odrobinę słabiej wypada oprawa graficzna. Widać, że gra do najnowszych nie należy. Da się na to przymknąć jednak oko, gdyż panujący mrok świetnie maskuje te niedoskonałości.

O co tu w ogóle chodzi? Jako Isaac Clarke, badamy tajemnicę wspomnianego już przeze mnie statku USG Ishimura, z którym utracono kontakt. Po dotarciu na jego pokład, szybko dowiadujemy się, o wymordowaniu jego załogi, oraz przejęciu ich ciał przez pewne pasożyty zamieniające je w śmiercionośne poczwary. Nie będę zdradzał reszty, ponieważ jest to opowieść na tyle interesująca, że warto ją poznać samemu. Dodam tylko, że występują tu twisty, faktycznie robiące wrażenie.

Olbrzymim plusem pierwszego Dead Space’a są starcia z reprezentantami obfitego bestiariusza. Maszkary swoim wykonaniem potrafią wywołać dreszcze. Mutanty, które kiedyś były ludźmi, wielkie macki, pająko podobne gówienka (nie lubię pająków), czy popierdółki przypominające małe dzieci... Tego jest masa. Dzięki dostępnemu uzbrojeniu, jesteśmy w stanie podjąć w miarę równą walkę. Przez całą przygodę używałem tylko podstawowego pistolecika i karabinu. Ciężko mi więc opowiedzieć o reszcie. Ogólnie rozgrywka dość mocno nawiązuje do klasyków gatunku. Resident Evil jest tutaj mocno wyczuwalny. Magazyny pozwalające na przechowywanie ekwipunku (skrzynie z RE), powolnie otwierające się drzwi, a także ociężałe ruchy postaci. W przeciwieństwie do starszych odsłon Rezydencji Zła, możemy się w DS’ie poruszać podczas strzelania. Samo wypluwanie pocisków sprawia przyjemność. Gigantyczną satysfakcję odczujemy przy rozczłonkowywaniu przeciwników. Jest to tak cholernie miodne. Adwersarze będą ,,gubić’’ kończyny często. Odpowiednio wykonany kopniak po znokautowaniu takiego przyjemniaczka, nierzadko pozbawi go głowy. Gra jest brutalna. Nie jest to bezsensowna brutalność. To element nadający charakteru całości. Pokuszę się również o stwierdzenie, iż jest to nawet sposób narracji tego programu. Do naszej dyspozycji oddano również sympatyczne moce specjalne, z którymi jest związanych kilka ,,zagadek’’ środowiskowych. O ile takie magnetyczne przyciąganie raczej nie przyda się w walce, tak już spowalnianie obiektów potrafi być pomocne.

Podczas eksploracji natkniemy się na masę stuffu. Amunicja, apteczki, schematy dzięki którym odblokuje się dostęp do nowych broni, pieniądze... Pieniądze? Tak pieniądze. Dzięki znalezionym kredytom, będziemy mogli uzupełnić puste magazynki, dokupić zapasy środków leczniczych, ulepszyć pancerz, czy też kupić specjalny węzeł mocy. Te ostatnie znaleźć też można w odpowiednich szafkach. To dzięki nim dodamy więcej mocy naszym pukawkom, a także wzmocnimy kostium.

Dead Space, czyli rewelacyjna mieszanka klimatycznego horroru, z chorą wyrzynką. Całość została polana smakowitym residentowym sosikiem. Tytuł do samego końca trzymający w napięciu. Jeżeli jeszcze nie graliście, a szukacie jakiegoś przyjemnego straszaka, to DS jest wyborem idealnym. Jedno z moich większych growych zaskoczeń.

The Legend of Zelda: Breath of the Wild [Switch]

Zelda, Zelda, Zelda... Gra, która niemalże samodzielnie przekonała mnie do zakupu pstryczka. Jest to chyba najpiękniejsza produkcja jaką miałem (w sumie nadal mam) przyjemność ogrywać na konsoli przenośnej. Już po pierwszym jej odpaleniu wiedziałem, że czeka mnie niesamowita przygoda. Opuszczenie lokacji startowej i... szczęka na podłodze. Nadchodząca epickość zwaliła mnie z nóg. Moje ciało nie było na to gotowe. Zagadkowa historia, na której dopiero jestem początku (gram coś koło 4-5 godzin). Mimo, iż spędziłem z najnowszą Zeldą dopiero chwilkę, to już jest ona moim mocnym kandydatem na grę roku. Ten tytuł zachwyca chyba pod każdym względem. Świetne udźwiękowienie, masakrycznie klimatyczne lokacje, miliony możliwości... Zalety można wymieniać bez końca. Eksploracja stoi na poziomie porównywalnym do Skyrima. Wszędzie chce się zajrzeć. A jest co zwiedzać. Cudowne laski, pustynie, góry. Widoczków do podziwiania jest tu niezliczona ilość.

Największą zaletą (moim zdaniem) nowych przygód Zeld...wróć, Linka, jest ogrom możliwości. Możemy ściąć drzewo, które na przykład posłuży za prowizoryczny most. Możemy je również pociachać bardziej i dostaniemy w ten sposób gałązki przydające się do rozpalenia ogniska. Drewniany kijaszek posłuży nam również jako tymczasowa broń. Ścięcie drzewka czasami umożliwi nam dostęp do rosnących na nim jabłuszek. Jeżeli akurat nie mamy pod ręką żadnej siekierki, to możemy się na takie drzewko wspiąć. Doskoczenie do interesujących nas owoców, również jest skuteczne. Zdobyte w jakikolwiek sposób jabłka, odnowią nam cześć zdrowia. Jeśli zdecydujemy się je upiec, bądź też ugotować (z innymi składnikami), to zdrówka przywrócą więcej. Ciepło z ogniska podgrzewającego nasze papu, pomaga w korzystaniu z lotni. Dbałość o szczegóły jest przepiękna. W zimniejszych rejonach, niezbędne jest cieplejsze ubranko. W innym wypadku Link zaczyna marznąć, co kończy się stratą zdrowia. Tych małych pierdół jest od cholery.

Jeśli już miałbym się do czegoś przyczepić, to na tą chwilę będzie to walka. I nie chodzi mi o sam jej system. Ten jest bardzo przyjemny. Powiedzmy, że delikatnie czuć w tym slashera. Irytująca jest króciutka żywotność dzierżonego oręża. To, że kijaszki, kości, czy inne miotły pękają po chwili, oczywiście rozumiem. Ale fakt, iż po pokonaniu kilku podstawowych przeciwników tracimy mieczyk, czy siekierkę jest małym nieporozumieniem. Domyślam się, że w późniejszych etapach dostaniemy wytrzymalsze uzbrojenie, aczkolwiek nigdy nie byłem fanem broni z ograniczoną wytrzymałością (Dead Rising, myślę głównie o Tobie). Jest to chyba jedyna wada tej produkcji. Na jakieś większe błędy również jeszcze nie natrafiłem. Sporadyczne zwolnienia animacji są akceptowalne. W zamian otrzymujemy świetnie zbudowany, ogromny świat z chorą ilością drobnych szczególików.

I to tyle o nowej Zeldzie. Krótko, bo krótko. Jestem dopiero na początku przygody, lecz już chciałem coś o niej napisać. Jeśli po pięciu godzinach, uznaję grę za objawienie roku, to sądzę, że świadczy o niej zajebiście dobrze. Czy warto dla niej kupować Switcha? Powiem tak. Kupowanie konsoli za około 1500zł, dla jednej gry jest głupotą. Jasne, jest to tytuł, który może być jednym z powodów kupienia tego sprzętu, ale nie może być jedynym. Jeśli będziecie mieli możliwość zapoznania się z tym programem, to nie będzie to czas stracony. Przepiękna, przecudna, gra z duszą. Chcę takich więcej. Ogrom świata przedstawionego może początkowo przytłaczać, lecz jest to jednocześnie coś zachwycającego. Żeby zrozumieć o czym piszę, trzeba to po prostu przeżyć.

Koniec. Dzięki za uwagę, no i dzięki Real za zaproszenie. To co, miłego weekendu. U mnie szykują się dwa dni pracy, więc pewnie tylko (albo aż) pocisnę dalej Zeldę. Papa.

Pain

 

REALista

Śródziemie: Cień Wojny (PS4)

Kończę już Cień Wojny, który porzuciłem dla dodatku do Horizona i muszę przyznać, że jednak przy orkach bawię się znacznie lepiej niż przy wspomnianym DLC. Nie wiem czym to jest spowodowane, bo jednak Shadow of War jest grą robioną strasznie na jedno kopyto. Sprowadza się do tego, że biegając po świecie głównie zajmujemy się łapaniem orków i wcielaniem ich do swojej armii, ale jednak muszę stwierdzić, że jakby na to nie patrzeć jest to dość wciągające i na obecną chwile znajduje się w czwartym ostatnim akcie, w którym twórcy się nie popisali, bo jedyne co trzeba tam zrobić to przetrwać dwadzieścia pięć szturmów na twoje zamki, a to trwa długo i jest to typowy grind. Kwestia skrzynek wciąż pozostaje dla mnie otwarta, bo jeszcze żadnej nie kupiłem za realną kasę (i na pewno tego nie zrobię), a kasy, którą dostarcza sama gra mam na tyle dużo, że mógłbym kupić za nią całkiem pokaźną ilość lootboxów, do tego mamy tu też wyznaczane zadania po, których wypełnieniu dostajemy walutę za, którą trzeba normalnie zapłacić, a od czasu odkąd belgijski rząd ma zająć się problemem mikropłatności w grach tych wzywań za, które dostajemy złoto jest jakoś tak więcej, a jego ilość jaka wpada na nasze konto za wypełnianie ich jakby wzrosła. Jakie to piękne :D

Szeloba. We Władcy Pierścieni wyglądała trochę inaczej...

Miałem też napisać czy kupowanie lootboxów rzeczywiście ułatwia grę: muszę stwierdzić, że raczej tak. Orki, które mamy w oddziale zazwyczaj mają niższy poziom niż my, a żeby obronić zamek trzeba podnieść ich do jak największego poziomu, najlepiej maksymalnego (czyli taki jaki mamy my). Tylko to gwarantuje nam, że dany ork będzie zadawał duże obrażenia i poradzi sobie w walce z wrogim kapitanem podczas, gdy my będziemy musieli zająć się innym. Podniesienie poziomu orka trwa, bo albo trzeba pomóc mu wypełnić zadanie, albo wysłać go do dołu i mieć nadzieję, że przetrwa (mój rekord to gdy mojego kapitana pokonał ork mający dwadzieścia siedem poziomów mniej), a ze skrzynki od razu wypadają ci wysoko poziomowe orki. Do tego za tę płatne wyskakują legendarne, które same w sobie są lepsze, a więc lootboxy na pewno przyśpieszają rozgrywkę i ułatwiają, ale czy są konieczne do kupienia? Jak ktoś nie ma czasu na podnoszenie poziomów orków w normalny sposób to na pewno mogą mu się przydać i przyznam, że ja kilka razy kupowałem skrzynie za walutę w grze, z których wpadają orki heroiczne (trochę gorsze niż legendarne), ale moje podejście do skrzynek jest jasne: w grach F2P mogą być, a w pełnopłatnych trzeba to zlikwidować, a twórców, którzy próbują w ten sposób dymać graczy poddać ostracyzmowi i jeśli kupować ich produkcje to tylko z drugiej ręki i nie korzystać z mikrotransakcji.

Gram na poziomie Nemezis i jest tak jak się spodziewałem: trudno było tylko do czasu rozwinięcia Taliona. Po odpowiednim rozdaniu mu umiejętności gra staje się nie tyle za łatwa co nie dostarczająca większych trudności, ale przyznam, że czasem można się zagapić i niechcący umrzeć, co może być szczególnie bolesne podczas obrony zamku, bo twoja warownia zostaje zdobyta w momencie, gdy zginiesz. Cieszy szczególnie poziom wykonania gry, bo nie spotkałem wielu błędów, a na pewno nie miałem okazji zmierzyć się z czymś co by kompletnie psuło rozgrywkę. Fakt, że przy sandboxach nie sposób uniknąć bugów i zdarzyło mi się, że podczas przemierzania lokacji kapitan będący z rasy Olog-Hai (trolle, które dzięki magii Saurona nie zamieniają się kamień w świetle słonecznym i są mu bezgraniczne posłuszne) pojawił się na snopku siana, który znajdował się blisko ściany budynku  takim miejscu, że ani ja nie mogłem mu nic zrobić (był odporny na ataki dystansowe) ani on nie byłby wstanie mnie zaatakować, gdyby nie to, że potrafił wzywać karagory, które robiły to za niego. Chcąc nie chcąc poszedłem sobie stamtąd i później spotkałem go w innym miejscu. Spotkani przez nas kapitanowie muszą się wygadać zanim zaczniesz walkę. Czasem to wybija z rytmu szczególnie jak jesteś w trakcie starcia z innymi przeciwnikami. To co mówią to najczęściej są groźby, ale potrafią też rzucać ciekawymi tekstami, a gdy jest ich kilku ich wypowiedzi następują jedna po drugiej i fajnie się zazębiają, ale i tak wygrał kapitan, który na mój widok wyciągnął gitarę i zaczął na niej grać i śpiewać... 

Sama gra sprawia, że nie raz patrzyłem się z podziwem na to co się w niej dzieję. Szczególnie efektowne są egzekucje, których animacji jest naprawdę sporo i z tego co się okazało można je wykonywać też na potworach znajdujących się w grze np. na drakach (to na czym latały Nazgule w filmie). Efektowność ich wykonania jest naprawdę spora, a i sama animacja trochę trwa: Talion najpierw obcina drakowi nogę potem wspina się na jego grzbiet i wbija mu w niego swoje ostrze przez co drak unosi głowę by za chwilę ją stracić na skutek spotkania miecza z jego szyją, ale i tak zdecydowanie najlepsze są akcje łączone, które Talion wykonuje razem z Upiorem, a szczególnie, gdy podrasuje się je trochę poprzez odpowiednie rozdanie umiejętności. Mamy możliwość wykupienia kontry z egzekucją co skutkuje tym, że spotkany przez nas ork, gdy zostanie skontrowany w odpowiednim momencie zamiast zostać odepchnięty po prostu zostaje zabijany i właśnie podczas skontrowania dwóch na raz, gdy za zabijanie jednego przeciwnika bierze się Talion, a za drugiego Kelmbrimbor wtedy dopiero widzimy rzeczy, które wielokrotnie później oglądałem sobie na powtórkach i z każdym razem wyglądało to świetnie. Jedną z najfajniejszych umiejętności jest łańcuch cieni pozwalający nam zabić z ukrycia kilku orków na raz. Polega to na tym, że my zabijamy jednego, a za pomocą kwadrata namierzamy kolejnych, którymi zajmuje się Upiór. W ten sposób możemy zabić i pięciu orków na raz, ale zdecydowanie najbardziej podobała mi się akcja, gdy podczas wybierania kolejnych przeciwników do załatwienia przez przypadek kliknąłem, że następną ofiarą my być Olog: Upiór pojawił się przy nim popatrzył na niego, ale wróg nie zamierzał czekać i od razu zaatakował skończyło się tym, że Upiór wykonał dwa szybkie uniki po czym zniknął nie zabijając trolla (prawdopodobnie był za duży żeby dało go się pozbyć w ten sposób).

Ten ork to jakaś pomyłka. Zabijałem go cztery razy na różne sposoby (tutaj z obciętymi rękami), a ten za każdym razem wracał silniejszy i po tym co tu widzicie też wrócił nie dość, że z wyższym poziomem niż ja to jako legendarny kapitan...

Jeśli o mnie chodzi to jestem zadowolony z zakupu. Gra jest bardzo fajna, wciągająca i ma wszystko to co powinien mieć dobry sequel czyli rozwinięcie najlepszych pomysłów i usunięcie tych poronionych (chociaż ten ostatni grind jest trochę przesadzony). Z samej gry dowiedziałem się o uniwersum Władcy Pierścieni więcej niż z książek i filmów, dlatego dla fanów jest to pozycja obowiązkowa. Z tego co widzę to cena szybko spada, a więc jak komuś się nie spieszy może zaczekać, ale uważam, że zagrać w to trzeba. Naprawdę warto.

Oceń bloga:
42

Komentarze (174)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper