Pozycja, którą warto odświeżyć, czyli o nieco przereklamowanym Metro: Last Light.

BLOG RECENZJA GRY
1222V
Pozycja, którą warto odświeżyć, czyli o nieco przereklamowanym Metro: Last Light.
cthulhu2012 | 18.01.2015, 14:55
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zdarza się, że mało znane studio stworzy prawdziwą perełkę. Tak było w przypadku Metro 2033. Nie obeszło się bez pewnych potknięć, które naprawia sequel jednocześnie dorzucając garść nowych.

 

Metro: Last Light jest bezpośrednią kontynuacją części pierwszej, pozwalając nam ponownie wcielić się w skórę Artema – stalkera ze stacji WOGN. Po tym jak w poprzedniej odsłonie główny bohater wystrzelił rakiety w stronę Ogrodu Botanicznego, szybko dowiadujemy się, że po bombardowaniu prawdopodobnie ocalał jeden z Cieni – tajemniczych, inteligentnych istot zamieszkujących powierzchnię planety, zaś dowództwo stacji zleca nam zlikwidowanie niedobitka. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, a stworzenie, które do niedawna było naszym celem, teraz zmuszeni jesteśmy uratować z rąk wrażej frakcji.

 

Nowe Metro przekonuje, że nie ma w wykreowanym świecie miejsca na nadzieję i radość. Ponury klimat utrzymuje się niemal przez cały czas, zaś niemy przez większość gry protagonista wkomponowuje się w zastaną rzeczywistość dość dobrze. Aczkolwiek ciężko go polubić - to szary żołnierz, który nie wzbudza żadnych emocji. Kilka scen mogłoby to zmienić gdyby nie zbytnie epatowanie patosem czy przerysowanym bohaterstwem. Dialogi momentami zbyt patetyczne bądź, sprawiają wrażenie napisanych przez pięciolatka. Na plus zaliczę z pewnością rosyjski dubbing, a na minus wersję angielską, która razi teatralną sztucznością. Fabuła, choć zawiera kilka ciekawych motywów i zwrotów akcji jest mimo wszystko nieco słabsza od historii zaprezentowanej w jedynce.

 

Dom w głębi lasu?

 

Odprawa przed misją.

 

Podczas pościgu za Cieniem zwiedzimy kilometry podziemnych lokacji i obszarów, zniszczonych wskutek wojny nuklearnej. Tereny naszych działań to najczęściej liczne stacje metra i tunele je łączące, ale nie raz przyjdzie nam postawić stopę na radioaktywnej ziemi, gdzie maska gazowa i worek filtrów powietrza będą naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Same poziomy skąpane są w dość monotonnej, szaro brązowej kolorystyce, przez co często towarzyszy nam wrażenie wędrówki wciąż po tych samych lokacjach. Całe szczęście tempo gry nie pozwala się nudzić. Choć dość liniowe, etapy obfitują czasem w rozgałęzienia, w których znajdziemy dodatkowy sprzęt, broń i amunicję, a nawet zadania poboczne, co jest zawsze mile widziane.

 

Wojna atomowa sprawiła, że ludzie musieli przystosować się do życia w nowym otoczeniu jakim są tunele i stacje metra. Natkniemy się na prowizoryczne domy, cerkwie, czy nawet burdele urządzone na tym co było wówczas pod ręką. Widać to też w posiadanym uzbrojeniu - cały sprzęt nosi znamiona narzędzi stworzonych metodami chałupniczymi oraz wygląda na mocno zużyty i zardzewiały. A jeśli chcemy używać latarki bądź noktowizora niezbędne jest ciągłe ładowanie baterii podręcznym dynamem. Choć mamy tu do czynienia z dosyć standardowym arsenałem: począwszy od rewolwerów, przez kilka modeli karabinów maszynowych, snajperskich, strzelb, czy miniguna, którym dałoby się zboże kosić to natkniemy się również na broń pneumatyczną. Na dodatek lwią część ekwipunku można zmodyfikować na przykład przez dodanie lepszej lunety czy tłumika albo powiększając magazynek. Co daje się we znaki, szczególnie na wyższych poziomach trudności, to waluta jaką płacimy za zakupy – naboje. Podstawowej amunicji są dwa rodzaje: zwykła i specjalna. Ta pierwsza jest o wiele słabsza, druga natomiast robi większe dziury i da się wymienić za cenne dobra znalezione w sklepach. Obie łączy znikoma ilość znajdowana tu i ówdzie. I jak to bywa w życiu, są momenty, gdy to, czego akurat najbardziej pożądamy, nie ma pod ręką, więc warto chomikować co nieco na czarną godzinę. Wszystkie te składowe nie tylko rewelacyjnie wpasowują się w przedstawione realia oraz ramy czasowe, ale stanowią o fantastycznym ujęciu klimatu i atmosfery cyklu autorstwa Dmitra Glukhovsky-ego.

 

Bardzo podobały mi się etapy, będące małymi piaskownicami, gdzie twórcy pozwalają nam na dowolność w tym jak poradzimy sobie z wrogami. To czy przemkniemy niezauważeni cicho eliminując nieprzyjaciół nożem, czy z dzikim okrzykiem na ustach wyrżniemy w pień napastników zależy tylko od nas. Chyba, że w danej chwili nie pozwolą nam na to, słabo zakamuflowane, skrypty. Uwielbiałem biegać po ciemnych lokacjach za niczego nie spodziewającymi się nazistami (ich też tu spotkamy, a co?) z ekstremalnie zmodyfikowaną wiatrówką i noktowizorem by jednym strzałem pozbawiać wrogów głupich pomysłów. Jak mówi staropolskie przysłowie: heady siadają. Czasami można nawet strącić hełm z głowy albo zestrzelić latarkę ograniczając tym samym zakres widzenia przeciwnika. W tym miejscu należy wspomnieć o oświetleniu, które ma niebagatelny wpływ na rozgrywkę – prawie każde źródło światła, poza ogniskami, da się albo wyłączyć albo zniszczyć co pomaga przekraść się za plecami adwersarzy bez wzbudzania alarmu. Gra nagradza takie zachowanie między innymi, alternatywnym zakończeniem, które uzyskamy nie zabijając ani jednego żołnierza.

 

Grupowe tulaski.

 

Pamiętasz by nie podążać w stronę światła na końcu tunelu? Cóż, tutaj może to być jedyna opcja.

 

Co ciekawe, nawet jeśli wzniecimy otwarty konflikt, najczęściej będziemy mogli skryć się za rogiem by zniknąć przeciwnikom z pola widzenia, gdzie, ssąc kciuk, zregenerujemy swoje rany po kulach. A jeśli będziemy w tym konsekwentni adwersarze szybko zrezygnują z poszukiwań, radośnie stwierdzając, że ich kumpli pewnikiem nafaszerował ołowiem przysłowiowy szczur. O ile wygląda to dziwnie to, nastawiając się na skradanie, dzięki takiemu rozwiązaniu, wciąż mamy pewien margines błędu. Sama walka jest stosunkowo wymagająca. Ludzie spróbują nas oflankować, czy wywabić z ukrycia granatem. Niestety chwile słabości zdarzają im się równie często, wówczas jak jeden mąż prą ślepo przed siebie jak gdyby mieli między sobą zakład, w którym dostaje flaszkę ten co zbierze najwięcej kulek na klatę. A co jeśli na swojej drodze spotkamy przedstawicieli moskiewskiej fauny? Cóż, tu o jakiejkolwiek finezji można zapomnieć, bo gros tych potyczek to staroszkolna rzeź rodem z Serious Sama, w której mięso armatnie wylewa się w naszym kierunku po linii prostej. Z przykrością zaobserwowałem również znaczny spadek klatek animacji na powierzchni za każdym razem gdy atakowało mnie co najmniej czterech przeciwników. W takich chwilach wolałbym już oglądać, wyświetlaną przez epileptyka, prezentację w PowerPoincie.

 

Graficznie tytuł prezentuje się dość ładnie. Autorski silnik potrafi wygenerować zarówno spore, otwarte przestrzenie jak i wypełnione detalami klaustrofobiczne wnętrza. I o ile doceniam artyzm i przywiązanie do szczegółów, tak według mnie gra cierpi na przesyt przeróżnych filtrów graficznych, które potrafią utrudnić odbiór pozycji. Po części winę za to obarczam niską rozdzielczość, która wespół z przeciętnej jakości teksturami serwuje kolorowe kleksy zamiast flar świetlnych czy rozbłysków w czasie burzy. I do tego wiecznie ciemne korytarze. Zdaję sobie sprawę, że mamy tu do czynienia z grą osadzoną w metrze, ale całość na dłuższą metę wygląda mdło. To jest oczywiste, ale warto wspomnieć, że grę w wersji na Playstation 3 od materiałów promocyjnych dzieli przepaść. Dźwięk wypada raczej poprawnie, chociaż nie obyło się bez wpadek, na przykład odgłos towarzyszący wystrzałom z miniguna brzmi niczym depilowany pęsetą York. Zaś muzykę towarzysząca przygodzie zapominamy chwilę po odłożeniu pada.

 

Ponieważ dane mi było zapoznać się z Metro: Last Light w wersji Complete Edition to nie omieszkałem sprawdzić zawartości przepustki sezonowej jaką znajdziemy na płycie. Co ciekawe pierwotnie autorzy z ukraińskiego 4A Games posunęli się do dość nieczystej zagrywki usuwając najwyższy poziom trudności ze skończonego tytułu – ów Tryb Stalkera można było dokupić oddzielnie. Na szczęście wersja kompletna zawiera zarówno ten „dodatek” jak i rozdziały wchodzące w skład pakietów Wieży, Frakcji, Kronik oraz Twórców, które uzupełniają uniwersum Metro o kilka poziomów, pozwalając spojrzeć na niektóre wydarzenia z innej perspektywy. Same etapy nie odbiegają zbytnio od tego co poznaliśmy w skórze Artema – mamy tu zarówno fragmenty nastawione na skradanie, arenę gdzie walczymy z coraz liczniejszymi falami wrogów oraz poziomy kładące nacisk na eksplorację i poznawanie fabuły. Ogólnie dodatki wpływają pozytywnie na odbiór całości, jednak nie wszystko działa jak należy. Wcielając się w żołnierza Rzeszy zostajemy zrzuceni do lokacji tak bardzo przesyconej efektami graficznymi, że nadawałaby się do robienia benchmarków sprzętu na pececie. Niestety poczciwe Playstation 3 potrafi zaserwować framerate tak boleśnie pikujący w dół, że miałem ochotę wydłubać sobie oczy widelcem.

 

Om nom nom.

 

Zegarek, który bynajmniej nie pokazuje godziny, a zużycie filtrów powietrza.

 

Co gorsza w całej grze występuje masa glitchy i pomniejszych błędów. Zdarzyło się, że mogłem przechodzić przez zamknięte drzwi, ale akcji posunąć do przodu już się nie dało ponieważ, gdzieś po drodze zabłądził skrypt, który miał o to zadbać. Trzy razy gra zawiesiła konsolę i pomógł jedynie twardy reset. Do tego niektóre dźwięki wystrzałów i kroków bohatera chwilami przestawały się odgrywać. Albo latarki, które świeciły przez ściany. Nie są to błędy, przez które nie da się ukończyć tytułu, ale niestety całą pieczołowitą pracę artystów z 4A Games szlag trafia bo liczne przekłamania lekką ręką burzą immersję psując z mozołem budowany klimat. Ciężko przychodziło mi zanurzyć się w ten świat, gdy co kwadrans wyrywał mnie z niego frustrujący błąd, bądź wciśnięte na siłę, quick time eventy. Pod tym względem część pierwsza stanowi niedościgniony wzór.

 

I oto całe Metro: Last Light – pozycja o wręcz podręcznikowym klimacie świata post apokaliptycznego oraz satysfakcjonującej mechanice strzelania, przeciętnej fabule, zepsuta licznymi błędami, niedoróbkami i nieco zbyt nachalnymi skryptami. Niemniej jednak jest to wciąż solidna strzelanina, która wystarczy przynajmniej na kilkanaście godzin zabawy. Fanom części pierwszej, Fallouta oraz mariaży Call Of Duty z Thiefem (na pewno są tu jacyś) polecam.

Oceń bloga:
0

Atuty

  • mechanika strzelania,
  • klimat i atmosfera,
  • wizja świata po wojnie atomowej,
  • mini piaskownice pozwalające wybrać czy przejdziemy poziom "na Jana" czy po cichu, a co za tym idzie - zabawa oświetleniem,
  • projekt niektórych poziomów,
  • długość rozgrywki,
  • dodatki wersji Complete Edition

Wady

  • liczne glitche i błędy,
  • naciągana fabuła,
  • widoczne jak na dłoni skrypty, które pchają akcję do przodu,
  • monotonna kolorystyka,
  • sztuczna inteligencja przeciwników,
  • angielski dubbing,
  • spadki animacji na PS3
cthulhu2012

Piotr B.

Metro: Last Light na Playstation 3 to dobry średniak.

7,0

Komentarze (2)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper