Byliśmy Hardcorami

BLOG
2978V
Byliśmy Hardcorami
Jana84 | 09.12.2018, 17:00
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Wiele razy na PPE wspominałem ludziom, jak to w dawnych latach pykaliśmy w ISS PRO/Winning Eleven To nie była zwykła rozrywka, bo każdy z nas podchodził do sprawy niezwykle poważnie, a dla niektórych to była sprawa honoru. Ogólnie to miał być mega blog, ale wiele osób z rożnych względów odmówiło napisania 3 groszy, a inni nie mieli czasu, ale dwaj bracia - Sesek i Wandzik - oraz Joker nie zawiedli i dali rade przelać trochę wspomnień na poniższy tekst.


SESEK
 

Parę dni temu Jana zapytał mnie, czy nie odświeżę swojej zakurzonej pamięci i nie skrobnę paru zdań na temat moich wspomnień związanych z ISS/PRO EVO/WINNING ELEVEN i szajby oraz kultu, jaki się kręcił wokół tego. Tak więc, sięgnąłem w otchłań moich wspomnień i cofnąłem się w czasie...

Od czego by zacząć? Jest jakoś druga połowa lat 90 - Elbląg, Zatorze - blokowisko jakich setki w Polsce. Na dzielnicy istnieje prężna społeczność skupiona wokół PS1 i wesołe czasy totalnego piractwa, dzięki czemu można było być na bieżąco ze wszystkim oraz miało decydujący wpływ na to, co miało nadejść. Nim do tego przejdę, wspomnę o ludziach, którzy jako pierwsi organizowali jakiekolwiek dzielnicowe turnieje. Jak dobrze pamiętam Jana robił od czasu do czasu u siebie na chacie turnieje w Tekkena, plus - niejaki Czaki - udostępniał swoją jaskinie na potrzeby turniejowe. Potrafili zebrać niezłą grupę ludzi, jak na pojemność swoich pokoi i nie rzadko to było z 10 osób na małej przestrzeni, co nikomu nie przeszkadzało, a atmosfera była nie do opisania. To właśnie na takich turniejach piłem pierwszą gorzałę w swoim życiu mając jakieś 12-13 lat i rzygając potem jak kot.
 
Jak wspomniałem wyżej, udało się stworzyć fajną grupę ludzi do wspólnego grania, plus do tego trzymaliśmy razem na podwórku. Regularne granie w piłkę, lub tzw. "pola" (coś jak siatko-noga) i ogólne zainteresowanie piłką zacieśniało ekipę. Jeśli idzie o gry piłkarskie, to już za czasów Pegazusa katowaliśmy Goal 3, który był kochany przez wszystkich i inne kopanki, a niektórzy - starsi - pamiętali kopanki ze starszych sprzętów. Jako, że koniec lat 90'tych w Polsce to wielki czas PlayStation 1, to i na tym sprzęcie było ostre granie w gałe. Pierwsze co ogrywałem to - doskonale pamiętam - Actua Soccer 2 i Adidas Power Soccer, a dalej FIFA 98 i 99. Na tamte czasy myślałem, że to najlepsze gry pod słońcem i już nic więcej nie da rady wymyślić w takich grach. Nawet nie wiedziałem w jakim byłem w błędzie.
Co ciekawe - mimo, że wyżej wymienione gry były ogrywane, to mimo wszystko rzadko przeciw sobie, tylko głównie bito kompa. Czemu tak było? Nie wiem po dziś dzień. Może podświadomie wyczuwaliśmy, że to były "chujowate kopanki".
W tamtym czasie z PSX EXTREME dowiedziałem się o serii ISS PRO i udało mi się zagrać w salonie NINTENDO 64 w edycje 98 jeśli dobrze kojarzę. Pamiętam że z bracholem graliśmy przeciw sobie i zaskoczyła nas złożoność tej gry i to, jak trudno było coś skleić. Potem nastała cisza w temacie, aż do pewnego momentu - który jak mi się wydaje - był chyba początkiem mojej najlepszej przygody z grami w życiu.

Na wstępie zaznaczyłem, że piractwo miało decydujący wpływ na to, jak się zaczęła ta przygoda, bo tylko w taki sposób każdy miał dostęp do swojej kopii gry. Kopii, która nie pochodziła z Europy! Ten kto nie piracił w tamtych czasach niech pierwszy rzuci kamieniem i nie pierdoli, że to było złe.
W ten oto sposób dochodzę w końcu do sedna. W pewnym momencie(nie jestem w stanie stwierdzić, który to był rok dokładnie ) niesie się wieść po dzielni o niesamowitej nowej gierce. Chodzą słuchy, że to nowa japońska kopanka, która zmiata wszystko co było do tej pory w grach piłkarskich. Myślę sobie - brzmi ciekawie - ale chwilowo nie sprawdzam plotek. Po paru dniach wpada brat do domu zajarany tak, że od razu poszedł do mamuśki wysępić 20 zł na nową grę. Pytam - o co chodzi? Powiedział, że grał u Czakiego w tą japońską kopankę i jest tak zajebista, że to wygląda jak prawdziwe i się gra jakby to był prawdziwy futbol. Następnego dnia zaufany pirat Mirek zaopatrzył nas w kopie gry. Pierwsze odpalenie i zaliczam zonka. Jak to? Przecież tu wszystko po japońsku. Napierdala gościu po japońsku - coś jak - "ŁINDO SAKA DZIKIJO WINNING ELEVEN 4" i wchodzą menusy. Wszystkie oczywiście po japońsku. Zniesmaczony tym faktem stwierdzam - jak tu dojść do czegokolwiek? Do tego te nieoryginalne imiona. W FIFIE to prawdziwe są, no ale dałem szanse i zagrałem. Pierwszy mecz i od razu plecy, drugi też. Myślę sobie - ale to trudne i ta japońszczyzna - choć nie ukrywam, że radocha ze słuchania była ogromna. Odpuszczam nie gram dalej, a brat się bunkruje i katuje gierę, że aż się pali. W ciągu paru dni na dzielni to temat numer jeden - grają chyba wszyscy poza mną.

Jest jakoś wikend i nagle Jana zaprasza do siebie na turniej w Winning Eleven 4. Nie ma starych można grać. Staram sobie przypomnieć ile osób wtedy było i wydaje mi się, że mój pierwszy turniej odbył się w gronie 6 osób (Ja, Jana, Wandzik mój brat, Czaki, Mały Rzepek i duży Rzepek). Na 5 meczy przegrałem 5 - to były ciężkie baty. Dodatkowo wybrałem Francję i była ze mnie polewka. Byłem dostarczycielem punktów, bramek i odechciewało mi się grać. Jednakże miałem pierwszy raz okazje oglądać jak inni grają przeciw sobie i to był straszny szok. Akcje, które klepali i bramy jakie walili, to było jak prawdziwy futbol. Oglądało się z niesamowitą przyjemnością i to było dla mnie też przełomem. Skoro oni tak potrafią, to i ja się nauczę. Nie pamiętam kompletnie kto wygrał ten turniej, ale pamiętam doskonale atmosferę rywalizacji i zawziętość, z jaką każdy grał poza mną. Po powrocie do domu zacząłem granie. Tak się złożyło, że mój młodszy brat pojechał na obóz piłkarski na dwa tygodnie, a to znaczyło, że tylko ja będę okupował konsole i ostro trenował. Tu też podjąłem decyzję, że będę grał Francją, z której była niezła polewka, chociaż skład miała konkretny. Minęły dwa tygodnie i brat wrócił. Wyzwałem go od razu na pojedynek no i… kurwa bęcki 3:1. No ja pierdole - pomyślałem sobie - ale drugi mecz wygrałem i zaskoczyłem brata. Następne dni to ostre granie przeciw sobie i chociaż mój brat był ciągle lepszy, to nawiązywałem walkę jak równy z równym. Poczułem się pewniej i byłem gotów wziąć rewanż na kolegach za ciężkie lanie na pierwszym turnieju.

Krótko potem Jana ponownie zaprosił na turniej do siebie - tym razem mówiąc, że będzie cały dzień grania i sporo osób przyjdzie. To była przysłowiowa bomba. Ilość osób? Ja, Jana, Brat, Czaki, Alan, Chochel, Mały Rzepek, Duży Rzepek no i bracia Nowiccy Tomek i Patryk. Mały pokój i my - ściśnięci jak sardynki - i jakieś 30 stopni na zewnątrz, a w pokoju z 40. Mimo, że turniej był u Jany, to wodzirejem był Tomek Nowicki, który z precyzją kalkulatora pierdolnął rozpiskę i trzymał pieczę nad kapownikiem, w którym notował wszystkie wyniki, i napierdalał swoje tabelki. Tak zostało już na stałe i było swoistą tradycją. Co turniej rozpiskę robił on, a jak go nie było, to chujowe rozpiski robili inni :P
Dla mnie osobiście ten turniej był jeszcze większym szokerem niż ten pierwszy. Nie chodzi o ilość ludzi, bo na turniejach w Tekkena bywała podobna ilość , ale poziom rozgrywek i emocje. Tym razem czułem się pewniej, zrobiłem duży progres, ale rzeczywistość mnie zweryfikowała. O ile byłem w stanie nawiązać walkę z większością, tak bracia Nowiccy zrównali mnie z ziemią grając Nigerią i Kamerunem. Zresztą innym zrobili to samo będąc o parę poziomów wyżej. Co takiego robili? A no zaskoczyli znajomością japońskich menusów i zmianami w formacji oraz przesuwaniem zawodników co skrzętnie wykorzystywali. Jeśli mnie pamięć nie myli zająłem 7-8 miejsce wyprzedzając tylko Czakiego, Chochla i Dużego Rzepka. Co zapamiętałem jeszcze to, że wkurwiłem strasznie Małego Rzepka remisując z nim i zabierając szanse na podium. Wyzywał mnie mocno. Ogólną zaskoczką było to, że każdy bez wyjątku był lepszy niż poprzednio, a zwłaszcza zaskoczył mnie Alan grający Anglią. Jednak najważniejsze było to co zrobili bracia Nowiccy i to jak byli dobrzy. Zwycięstwo Tomka na koniec było w pełni zasłużone, a jego pojedynek z bratem prócz emocji dostarczył takiej beki, że nie mogliśmy ze śmiechu jak się wyzywali. Jak mówiłem - emocje na maksa. Ten turniej był dla mnie początkiem czegoś wielkiego - dla innych uważam, że też. Każdy nagle zapragnął być jeszcze lepszy i rzucić wyzwanie braciom. Tak zaczęła się szajba.
 
Zaraz po tym zaczęliśmy grać następne turnieje u różnych osób choć głownie u Jany, którego pokój był głównym centrum turniejowym. Jeśli nie grało się turniejów, napierdalało się w domu przeciw kompowi. Kolejne turnieje to coraz wyższy poziom. O ile do pewnego momentu nie byliśmy żadnym wyzwaniem dla Tomka i Patryka, tak w którymś momencie przyszedł turniej, gdzie w końcu udało się wygrać komuś innemu i z tego co pamiętam pierwszym był Alan. Wtedy też weszła jeszcze większa zajawka. Każdy niemalże wszedł na taki poziom, że nie dało rady wskazać faworyta. Cieszyła różnorodność - każdy niemalże grał inną ekipą. Nigeria, Kamerun, Argentyna, Brazylia, Anglia, Francja, Włochy, Holandia. Różne style i formacje. Rzadko dwie osoby grały tą samą ekipą. Pojawiły się też nowe twarze na turniejach. Chinio, Górny, Daras czasem Misiu i ludzie z innych ekip, które też grały na dzielni jak Młody Krajerz, Kędzior czy Tomasiak. Każdy kto dołączał od razu się wciągał na maksa. Już wiedział co chce robić - grać w Winning Eleven 4 i być jak najlepszym. W tamtym czasie słowa japońskiego komentatora weszły do naszego codziennego słownika. Zwroty jak tutu karasiuto, skorpion szuto, czy sroindes wryły się w łeb naprawdę mocno. Nawet ostatnio podczas meczu mundialowego kumpel napisał: „ale przyjebał ostre karasiuto „:P Naprawdę cieszył progres jaki robiły osoby, które dołączyły później jak np. Górny. Nie miał konsoli grał na kompie, ale zawsze jak miał okazję na turnieju zagrał. Oczywiście dostarczał punktów i goli, ale pewnego razu brutalnie zaskoczył. Pożyczyłem mu konsolę na tydzień, a ten ostro ponapierdalał w Winning Eleven nikomu nie mówiąć. Następnie nadszedł duży turniej u Chinia na chacie i giga niespodzianka już w pierwszej kolejce. Jana zawsze był jednym z najgroźniejszych graczy i każdy musiał się mieć na baczności grając przeciwko niemu. Losowanie było łaskawe i w pierwszej kolejce trafił właśnie na Górnego. Każdy oczekiwał łatwego zwycięstwa Jany i tak samo myślał Jana. Jakież było zdziwienie wszystkich gdy Jana zaczął być w opałach. Niespodziewanie stracił gola na 1:0, a potem na 2:0 i to po takich lobach, że sam Leo Messi obecnie by się nie powstydził. Szok. Jana przegrał w pierwszej kolejce , a Górny pourywał punkty następnym turniejowiczom. Nie było już słabych graczy na turniejach.
 
Szaleństwo trwało. Turnieje odbywały się niemalże co tydzień. Czy to nam się nudziło? W cale. Co z tego mieliśmy? Prestiż i chwałę Nawet nie tylko wygrywając turnieje, ale strzelając piękne gole czy zaskakując czymś nowym. Ja np. zaskoczyłem czymś co zostało nazwane kosmiczną formacją Mianowicie grając trzema napastnikami przesunąłem środkowego na prawą stronę tak , że było dwóch prawych napadziorów, a obrona przeciwnika nie wiedziała co z tym zrobić i zyskiwałem duża przewagę na prawej zwłaszcza stosując podania na dobieg Turnieje to też masa niesamowitych wspomnień, których nie wymaże się po śmierć. W pamięć zapadały mi mecze Chinia i Małego Rzepka. Jeden grał bardzo agresywnie (zresztą na normalnym boisku też) , a drugi był bardzo nerwowy podczas grania i nie żałował obelg. Niekiedy myśleliśmy, że Rzepek jebnie Chiniowi gdyż ten nie radząc sobie z lepiej grającym oponentem potrafił skończyć mecz nawet w 8 byle, żeby dowieźć korzystny wynik do końca co często było za wiele dla nerwowego Rzepka Jak wspominałem graliśmy w wielu miejscach w tym piwnicy. To była sroga miejscówa swoisty Mordor. W pralni była kanapa jakieś wiadra, a Patryk podpierdalał na lewo prąd (wiedział jak w końcu elektryk nazwany przez nas super elektryk chyba jak z piosenki muisc instractor,która rządziła wtedy) i można było grać całą noc. W pamięci zapadła mi jedna rzecz. W piwnicy byliśmy zamykani na noc przez świętej pamięci Maryśke tak, żeby było spokojnie i o 6 rano bodajże byliśmy wypuszczani. Któregoś jednak razu Czaki nie wytrzymał do rana i nasrał do wiadra. O ile lanie nie stanowiło problemu tak stolec był już cięższa sprawą. Czaki był znany z tego, że gnił od środka i załatwił nas tak, że prawie poumieraliśmy w zielonym smogu, a do otwarcia jaskini zostały jakieś 2 godziny. Na początku pisałem, że na pierwszych turniejach u Jany piłem swoją pierwszą wódę i jakoś tak wychodziło, że na niektórych turniejach wóda potrafiła się mocno polać. Alkoholowym patronem był niejaki Kłejk - właściciel meliny w bloku Jany - który za parę złotych dostarczał mocnego rosyjskiego paliwa rakietowego. Pamiętam jak od jego płynu Chochel zrobił się zielony i zakończył turniej nieprzytomny nie rozegrawszy wszystkich meczów. Kolejnym motywem, który nas rozbroił była zajawka Tomka na poprawianie nieoryginalnych nazwisk. Nim turniej się zaczął musiał podpiąć memorkę i wgrać nazwiska. Dobrze wspominam również gdy zamiast na rekolekcje do kościoła szliśmy w odwrotnym kierunku do Darasa, który też lubiał zorganizować turnieje u siebie, a potem wymyślaliśmy gdzie byliśmy gdy nas nie było w kościele, a były to czasy kiedy nie było wtedy lekcji. Dużym wydarzeniem był również turniej w Empiku. Nasza ekipa z Zatorza stawiła się tam naprawdę licznie. Było jakieś 30 osób. Rezultat ? 6 pierwszych miejsc zajęte przez naszych żołnierzy. Akcji związanych z całym graniem w serie od Konami było mnóstwo. Gdy nastąpiła era PS2 wciąż graliśmy, chociaż ja już kontynuowałem granie na pececie, ale turnieje wciąż się odbywały. Nie tak intensywnie, ale wciąż nie brakowało chętnych. Turniej sylwestrowy u Chinia zapadł w pamięć niesamowicie. W trakcie turnieju ktoś wpadł na genialny pomysł by rzucać psem w choinkę (pies po paru rzutach nie odniósł żadnych obrażeń), dzwonić po ludziach i ich wkręcać (pomysł Alana) i kulminacja gdy Chinio się zrzygał na podłogę a pies to opierdolił. Wszystko to nie odbyłoby się bez tej wspaniałej gry no i wypadku sylwestra alkoholu od Kłejka.

Co mi jeszcze się przypomina? Turniej piwniczny za czasów PS2 i jego przed wczesne zakończenie, gdyż Tomek zabrał swoją cenną niedawno zakupioną PS2 w obawie przed zniszczeniem. Powód? Mały Rzepek i Alan dostali szału po gorzale i zaczęli radośnie niszczyć drewniane drzwi i kopać w rzeczy dookoła. Dobrze wspominam późniejsze turnieje u Chochla na działce, który miał prąd jako jeden z niewielu działkowiczów. Tam gorzała i jaranie szło równo.
 
Na pewno tego było więcej. Mnóstwo grania, turniejów. Pewnie jakby długo myślał to jeszcze by mi się przypomniało. Co można o tym czasie powiedzieć? Niezapomniany, legendarny? Myślę, że wszystko naraz. To był jeden z najwspanialszych okresów mojego życia. Czas beztroski, czystej zabawy, gdzie rano wstawałeś nie z myślą, że trzeba iść do tyrki tylko po, żeby ostro napierdalać w Winning Eleven 4. To były również czasy kanapowego grania „duch epoki”, który już nigdy nie wróci, a mógł się wydarzyć tylko w tamtym okresie. To tyle. Wielkie pozdro dla wszystkich, z którymi przyszło mi rywalizować i dzięki, którym stawałem się coraz lepszym graczem. Zwieńczeniem szajby w moim przypadku, który zaczął się wraz z Winning Eleven 4 było zajęcie 4 miejsca na mistrzostwach polski PES 2010 w Braniewie. Chociaż nie gram już dużo w PESA to co rok od chyba 1999 gram w każdą następną edycję




WANDZIK
 

Moja historia z "Pro Evo" zaczęła się w 1998 r. Było to ISS PRO EVEOLUTION, a w całości INTERNATIONAL SUPER STAR SOCCER PRO EVOLUTION. Na przemian z japońską wersją Winning Eleven do tamtej pory bylem zatwardziałym fanem FIFY. Po paru rozegranych meczach wiedziałem, że będzie to moja ulubiona gra piłkarska. Od razu upodobałem sobie kadrę Brazylii, gdzie był Ronaldo - który przedryblował każdego - i tajna bron w postaci Roberto Carlosa, który miał 99 power shot i przesuwałem go razem z  Ronaldo do ataku. Jakież to brameczki wpadały z 40 metrów. Brata i kumpli doprowadzałem do białej gorączki.

W kolejnych częściach rozwijałem swojego skila, grając z bratem i kumplami niezapomniane osiedlowe turnieje, które były wyrównane i pełne emocji. W 2006 roku do mojej niezawodnej ekipy - Brazylii -  dołączyła jeszcze jedna postać. Napastnik Adriano, który również - jak Roberto Carlos w poprzednich częściach - miał 99 power shot. Te piękne brameczki z niemożliwych pozycji znowu doprowadzały moich rywali do łez.

Adriano tak mi przypadł do gustu, że zacząłem grać Interem, w którym występował. Był tam jeszcze jeden magiczny zawodnik - może nie tak dobry jak Adriano, ale tez kot - czyli Ibrahimovic. Dzięki temu duetowi w pewnym momencie bylem najlepszy w gronie ludzi z którymi grałem. Adriano potrafił przepchnąć każdego i zasadzić bramę z kąta w okienko z 40 metrów. Rywale byli bezradni. Zlatan też wiele razy wygrywał mi mecze. Kolejne części to doskonalenie umiejętności i kolejne, ale już poważniejsze turnieje. Ja niestety byłem i pamiętam tylko jeden - w pizzerii u nas w mieście pojechaliśmy z kilkoma kolegami. Czułem się faworytem, lecz presja była zbyt wielka i uległem w półfinale - w meczu ze swoim bratem który znał już na pamięć moje zagrywki Zlatanem i Adriano i oklepał mnie 3:1. Na otarcie łez wygrałem mecz o 3 miejsce, a brat wygrał cały turniej także zwycięstwo pozostało w rodzinie.

Niestety później zaczęło się dorosłe życie i już nie było tyle czasu na granie co za małolata, ale kumple jeszcze jeździli na turnieje. Byli nawet na mistrzostwach polski w 2009, gdzie mój brat zajął 4 miejsce, także on pewnie więcej o tym opowie, a moja przygoda z PES-em zakończyła się jak dobrze pamiętam na 10 części.

To z grubsza tyle moich wspomnień. Może trochę więcej o sobie, niż o turniejach ale od palenia "bunia" pamięć już zawodzi, także coś może ode mnie Ci się przyda.

Pozdro.


 

JOKER (CHOCHEL)
 
Winning eleven 4 - początek z niesamowicie wciągającą historią...

Part I


Po odkupieniu PSX-a od Jany, dostałem wraz z konsolą kilka gier, między innymi była to gra o zwycięskiej jedenastce.
Moja historia zaczyna się od opowieści Jany o grze, w której  wymiataczami byli Tomek i Patryk Nowiccy. Po tych opowieściach zacząłem intensywnie uskuteczniać umiejętności właśnie w Winning Eleven 4 .Minęło trochę czasu, po czym Jana organizuje "jakiś turniej u niego na chacie"! Ja, jako generalnie nowicjusz w calej grupie, bo dopiero co zapoznałem ekipę. Pierwszy turniej u Jany. Po odczekaniu na swoją kolej przychodzi czas by zmierzyć się z największym kotem WE4! Tomek Nowicki, z którym zmierzę się w przyszłości na turnieju organizowanym przez Empik w Elblągu, ale o tym później. Oczywiście zdenerowanie dochodziło zenitu, lecz jakimś cudem mecz wygrywam.
Już nie pamiętam jaki to był wynik, bo było to około 17 lat temu! Euforia u mnie jak nic, a u wszystkich zdziwienie! Niestety po rozegraniu rewanżu wszystko wyszło… Jednak był to przypadek i przegrałem, a Tomek pokazał mi miejsce w szeregu. Po tym czasie dopiero zacząłem kumać o co tam chodzi. Jak wiecie WE4 to japońska wersja Iss Pro Evolution więc sytuacja ogarnięcia Menu i innych opcji była utrudniona ale to nie przeszkodziło by dalej trenować.W końcu zacząłem zmieniać w Edit Mode wszystkie nazwiska, by móc szybciej ogarnąć piłkarzy. W tym momencie już była taka zajawka, że nic się już nie liczyło więcej!


Part II


Wyjście z cienia.
Po rozegraniu już wielu meczy mogłem się trochę zbliżyć do ekipy i ich umiejętności. W skład tejże ekipy wchodzili:
Jana, T. Nowicki, P. Nowicki, Sesek, Alan, Czaki, Mariusz i Marcin Rzepka.
Zaczęliśmy organizować turnieje nie tylko w domach (Jana, Sesek, piwnica), ale także w plenerze tj działki...
Pamiętam, że na jednej nich po opróżnieniu kilku napojów wyskokowych, dochodziło do pewnych sytuacji, w których
pady były niemiłosiernie rzucane o podłogę, bo niby guzik nie zadziałał, a Tomek, jako osoba najbardziej ogarnięta, nie mógł
na to patrzeć. Nas jednak było więcej, więc nawet nie próbował wnosić sprzeciwu :)


Part III


Tak mijały lata beztroskiego życia małolata. Przyszła kolej na Playstation 2 i związane z nią następne kontynuacje już wtedy Pro Evolution Soccer! Pamiętam, że gdy po raz pierwszy chłopcy dorwali tę grę, to dostałem sms od Jany: tu nie da rady strzelić gola, mecze kończą się wynikiem z reguły 1:1, 0:1 itd! W końcu dorwałem ją w swoje łapy. Po załączeniu i obejrzeniu intra, w końcu mecz. Za chwilę na ryju euforia, jaka tu zajebista grafa! Następnie PES2 dla mnie najlepsza na PS2 i wspomniany już wcześniej turniej w Empiku. Turniej, a raczej mini turniej bo mało kto wiedział, że taki jest organizowany. W finale ja z T. Nowickim. Pamiętam, że wygrywałem chyba nawet 2 golami, ale jednak Tomek zdołał wygrać, lecz jego zadowolenie było dwojakie, bo on dostał za I miejsce grę Tomb Raider, a ja za drugie pada, co było wtedy dużo lepszym nabytkiem. 


Part IV
 
Dalej z biegiem lat generalnie wszyscy się jakoś razem trzymaliśmy i na kanapach razem graliśmy, lecz przyszedl czas by ogarnąć się wreszcie (co nie do końca sie udało:) ) i zacząć poważniejsze życie. Graliśmy coraz mniej, każdy miał już swoje inne wizje na świat. W końcu przyszła era na granie on-line, co do dziś nie jest dla mnie, bo klimatu związanego z graniem w jednym małym pokoju nigdy nie zapomnę. Historia ta zostawiła wiele zajebistych wspomnień z najlepszego wieku małego Jokera:) i zawsze będę wracał do tych chwil z uśmiechem na twarzy! I może szkoda, że już nigdy się razem nie spotkamy, by zagrać partyjkę w PES-a, ale to kolej rzeczy i nic na to nie poradzimy. Teraz, po 17 latach, dalej człowiek włączy i pogra, ale z już z 10-letnim synem, który potrafi dołożyć staremu bęcki! :) To było by na tyle na szybkiego, bo pamięć zawodzi.

Tyle
 się działo, nie wspominając, że te wszystkie mecze były po sfajczeniu kilku butli! Tu Joker z deszczowego Bergen!!!!!! Nara
 

JANA
 
Moja historia z piłeczką Konami była już kilka razy opisywana, ale korzystając z okazji dodam coś od siebie. A więc był to rocznik 97, wtedy to właśnie Ojciec kupił ISS PRO 97, dotychczas na szaraku ogrywaliśmy Adidas Power Soccer i Actua Soccer, wybór zapewne padł dlatego że grę zrobiło Konami, a razem z ojcem szanowaliśmy ta firmę bo dostarczyła nam kupę zabawy na nesa i smd, które mieliśmy przed szarakiem. ISS PRO 97 okazał się mega szpilem i szybko zapomnieliśmy o innych piłeczkach, Ojciec grał kiedy ja byłem w szkole, a jak wracałem często musiałem czekać z swoim graniem bo Tato akurat przechodził 10 raz mistrzostwa świata. Z biegiem czasu moi znajomi zaczęli doceniać ISS PRO, jednak cale szaleństwo miało dopiero nadejść. Kolejna część z dopiskiem 98 już tylko przyklepała to co było wiadomo i okazała się najlepsza piłeczką na rynku, coraz więcej osób na dzielni zaczynało mieć podobne zdanie, a my z ojcem pofatygowaliśmy się nawet o dokupienie wersji deluxe kilka miesięcy od premiery podstawowej wersji i to wtedy pierwszy raz zagrałem w wersje japońską. W końcu nadszedł mesjasz, a mianowicie Winning Eleven 4, nikt już wtedy nie czekał na wersje PAL, która miała wyjść kilka miesięcy później i od razu zaopatrzył się w japońca.
 
Już wcześniej odbywały się w moim domu mniejsze turniej, ale od Winning Eleven 4 wskoczyło to na wyższy poziom, praktycznie każdy z ekipy ostro trenował by wypaść dobrze na kolejnym turnieju, a te były organizowane w przeróżnych miejscach takich jak mieszkania, piwnica, a nawet altanka na działce u Jokera. Najwyższy poziom prezentowali bracia Nowiccy, czyli Tomek i Patryk, którzy wymiatali zarówno na konsoli jak i na boisku. Ogólnie byli specyficznie bo na psxa ogrywali tylko kilka gier, głownie wszelkie menadżery piłkarskie i ISS PRO, ale trzeba przyznać że byli w tych grach naprawdę dobrzy. Inni również prezentowali wysoki poziom i co ważne z miesiąca na miesiąc było widać progres, to już było czyste szaleństwo i nic innego się nie liczyło wykorzystywaliśmy każdą możliwa okazje żeby zebrać jak najwięcej ludzi i zorganizować turniej. Taki stan rzeczy trwał przez kilka dobrych lat, w prawdzie To Nowiccy nadal dominowali jednak poziom się wyrównał i czasami turnieje wygrywali tacy ludzie jak Alan czy Sesek, ja tez często byłem w czołówce jednak nie pamiętam bym kiedyś wygrał cały turniej :) O ile w Tekkena byliśmy z Alanem najlepszymi zawodnikami na dzielni tak w ISS PRO mogłem zapomnieć o byciu liderem. Wraz z wejściem ps2 wróciliśmy do ogrywania PALowskich wersji, a turnieje nadal miały się dobrze i wszyscy reprezentowali wysoki poziom i miastowy turniej w empiku w PES 2 był tak naprawdę naszym turniejem bo zajęliśmy  pierwszych 5 miejsc o ile mnie pamięć nie myli. W późniejszych latach turnieje zamieniały się w imprezy, a ruski spiryt lał się strumieniami, nie podobało się to Nowickim, którzy stronili od takich akcji i powoli zaczęli się od nas oddalać  Szczególnie Tomasz, który był perfekcjonistą i przychodził zawsze z gotową tabelką turniejową i memorką z edytowanymi nazwiskami piłkarzy i formacjami. Chłopina nie mógł znieść widoku niszczonych padów, które często były rzucane w nerwach, albo tego że pod koniec turnieju już byliśmy ostro nawaleni.
 
Ogólnie z PESem byłem do roku 2008, ale ostatni dzielnicowy turniej odbył się gdzieś w 2005, później wiele osób poszło w swoja stronę, z innymi pogorszyły się stosunki i ogólnie się zesrało, ale i tak jest co wspominać bo to były piękne czasy, żyliśmy tą serią dobre kilka lat i byliśmy wymiataczami, to mogło się udać tylko w tym czasie i tylko z tą ekipą dlatego wszystkim serdecznie dziękuję. W galerii zamieściłem tabele z meczami z rożnych turniejów, niestety jest to tylko niewielki ułamek bo reszta z ubiegiem lat zaginęła. Ten blog nie jest do końca tym czym miał być bo zabrakło wiele person, ale i tak cieszę się że udało się coś zebrać. 
 
Pozdro dla całej ekipy czyli: Alan, Joker, Marian, Tomek, Patryk, Czaki, Górny, Chino, Sesek, Wandzik, a nawet Rzepków :)
 
Oceń bloga:
68

Komentarze (76)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper