Piątkowa GROmada #46

BLOG O GRZE
1943V
Piątkowa GROmada #46
Daaku | 11.08.2017, 00:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Po paru publikacjach "za pięć dwunasta", tym razem idziemy na całość i startujemy najwcześniej, jak tylko się da!

Cześć i czołem! Dzisiejsze wydanie GROmady zdominowane zostało przez PlayStation 4. Co jest w pełni zrozumiałe, patrząc na sierpniową listę wydawniczą - developerzy nie dają Żylecie wytchnienia, po raz kolejny zalewając ją wieloma świetnymi grami. Dwie z nich opiszą dla nas stali bywalcy cyklu - REALista (ten bardziej stały, normalny) oraz Zdun (ten epizodyczny, odchylony). Ja też miałem Was czymś zaskoczyć, ale w międzyczasie kurier zaskoczył mnie - nawet, jeśli pudełko z grą uda mi się odebrać z samego rana (w co w sumie wątpię), to przez jej przynależność gatunkową nie będę w stanie zajść w niej wystarczająco daleko, aby coś składnego o niej napisać. Niech więc pudełko to zostanie niespodzianką na kolejny tydzień... Kto wie, może nawet nie będę musiał opisywać go samotnie?

Tyle odnośnie smutów duszpasterskich. Zapraszam do lektury!

 

REALista

 

 

Shadow Tactics: Blades of the Shogun

Brakuje mi takich gier. Już ich nie robią, a cholernie lubiłem ten gatunek, dlatego gdy zobaczyłem Shadow Tactis przypomniały mi się wszystkie Commandosy, Desperados, oraz Robin Hood, które swego czasu przechodziłem. Okazało się, że na PS Store można pobrać demo gierki i zobaczyć czy się podoba. Zawiera dwie misje, ale ja po przejściu pierwszej już wiedziałem, że chce to mieć no i kupiłem.

Dla takiego weterana tego typu gier najwyższy poziom trudności nie powinien stanowić problemu, dlatego pierwsze dwie misje przeszedłem na poziomie hardcore i szczerze mówiąc za dużo hardcoru tam nie było. Stwierdziłem, że prawdopodobnie pyknę gierkę w dwa wieczory i wtedy przyszła misja trzecia. Złorzeczyłem, groziłem twórca gry śmiercią, groziłem płycie z grą, że ją sprzedam, chciałem pogryźć pada, zniszczyć konsole, a telewizor wywalić przez okno, ale nic to nie dawało. Wymyśliłem kilkaset tysięcy taktyk, ale gra chyba nie przejęła się groźbą sprzedaży, bo z łatwością zarzynała moje genialne pomysły już w pierwszych sekundach wcielania ich w życie... Nie spękałem (tylko trzy razy się popłakałem) i w końcu udało się. Po trzech godzinach przeszedłem jedną(!!!) misje. Po wszystkim byłem szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Stwierdziłem, że to będzie ciężki tydzień i miałem racje.

Gra oferuje bajeczne widoki

 

Zanim przejdziemy do dalszej części gry należałoby napisać o co w niej biega. Gra zaczyna sie we wczesnej epoce Edo kiedy Szogun dochodzi do władzy. W tych ciężkich czasach poznaje się dwójka naszych bohaterów: ninja wynajęty przez Szoguna i samuraj z wojsk Szoguna. Panowie dzięki obopólnej współpracy wykonują pierwszą misje jaką jest otwarcie wrót do fortu, w którym bronią sie wrogowie Szoguna przed atakiem jego wojsk. Kilka lat później Szogun już rządzi krajem, ale ma problem: ktoś uzbraja wojska przeciwko niemu. Trzeba zniszczyć w zarodku powoli rodzącą sie rebelie i tak oto nasi bohaterowie spotykają się ponownie, aby znowu podjąć współprace i zapobiegnąć katastrofie. Wszystkich bohaterów mamy pięciu: ninja, samuraj, strzelec, złodziejka oraz mistrzyni kamuflażu. Każdy z nich posiada inne zdolności i są one bardzo różne i nie raz będziemy musieli z nich korzystać, żeby ukończyć misje, a ilość i rodzaj bohaterów jakimi będziemy kierowali w kolejnych misjach jest ściśle wyznaczona i nie możemy nic w tym temacie zmienić, ale ich umiejętności zawsze są dobrane w taki sposób, aby dzięki nim dało się daną misje skończyć, chociaż czasem będzie trzeba kombinować, czasem szybko działać, a jeszcze czasem po prostu liczyć na szczęście. Wspomniałem, że każdy z bohaterów ma inne zdolności, a więc przydałoby się je omówić.

Ninja o imieniu Hayato potrafi rzucać shurikenem, który zabija na miejscu, oraz kamieniem co sprawia, że wrogowie przez chwile wpatrują sie miejsce jego upadku. Samuraj Mugen zostawia butelkę sake, po którą idą wrogowie, a my w tym czasie możemy się zaczaić na nich. Jego drugą umiejętnością jest huragan ostrzy - polega on na tym, że ustawiamy pewien okrąg i wszyscy wrogowie znajdujący się w jego zasięgu zginą zabici przez Mugena, ale nasz samuraj musi być blisko celów, żeby go użyć. Następna w kolejce jest złodziejka Yuki, która zostawia na ziemi pułapkę, a następnie może zagwizdać na flecie co sprawi, że wróg będący w jego zasięgu zacznie iść w miejsce, z którego wydobywał się dźwięk. Ze wszystkich postaci ma ona też najbardziej sadystyczną animacje zabijania wrogów, bo najpierw przejeżdża wrogom sztyletem po nogach, a potem błyskawicznie wbija go w kark, a dźwięk jaki temu towarzyszy tylko potęguje wrażenie sadyzmu. Przy okazji warto wspomnieć, że chce ona, żeby Hayato został jej mistrzem i nauczył ją jak być ninją. Strzelec Takuma, jak sama nazwa wskazuje, strzela i mimo, że jest dość posunięty w wieku to wzrok wciąż ma doskonały i może robić to na wielkie odległości. Drugą jego umiejętnością jest wypuszczanie tresowanej tanuki, która swoim piskiem potrafi zwabiać strażników. Ostatnią bohaterką jest Aiko, w której Mugen jest ewidentnie zabujany, a sposób w jaki ona się do niego odnosi pozwala myśleć, że z wzajemnością. Posiada ona proszek na kichanie, który przez pewien czas solidnie zmniejsza pole widzenia wrogów, oraz umie się przebierać i zajmować strażników rozmową co sprawia, że reszta ekipy może sie przekraść gdzieś niezauważenie, albo podkraść się do strażników i ich zabić. Ona sama też może to zrobić, ale tylko jednego na raz, dlatego przy większej ilości przeciwników warto mieć wsparcie.

A skoro już mowa o wrogach to jest ich kilka typów:

Cywile – niegroźni, ale jak nas zobaczą to zawiadamiają strażników. Profilaktycznie lepiej ich zabić.

Zwykli Strażnicy - podatni na każda metodę zwabiania czy odwracania uwagi najlepiej zaprowadzić ich gdzieś daleko od innych przeciwników i zarąbać.

Słomiane Kapelusze - jedyne co można z nimi zrobić to zagadać ich za pomocą Aiko. Inne metody odwracania uwagi czy zwabiania nie działają. Mogą wysłać zwykłego strażnika do sprawdzenia podejrzanej rzeczy.

Samuraje – nie da się odwrócić ich uwagi, nie da ich się zabić pułapką czy shurikenem, nie da się ich zagadać, bo od razu poznają, że to przebrana Aiko, a każdą podejrzaną rzecz sprawdzają osobiście i w walce tylko Mugen może ich zabić bez niczyjej pomocy, w innym przypadku członkowie drużyny muszą ze sobą współpracować (czyli np. postrzelić ich Takumą i błyskawicznie dobić inną postacią zanim się pozbiera).

Bohaterowie naradzają się przed następną misją

 

Gra jest piekielnie trudna. Im dalsza misja tym wrogowie są lepiej ustawieni, pojawia się coraz więcej słomianych kapeluszy i samurajów, wykrycie praktycznie jest równoznaczne ze śmiercią, jeśli mapa pokryta jest śniegiem wrogowie sprawdzą dokąd prowadzą ślady pozostawione na nim, jeśli pada deszcz zajście przeciwnika od tyłu jest niemożliwe, bo hałasujemy biegając po kałużach, za to w nocy pole widzenia przeciwników jest zmniejszone, ale dookoła palą się pochodnie, które możemy zgasić, ale czujny strażnika zapali jest ponownie. Fajne jest to, że do celu zawsze prowadzi kilkanaście dróg i tylko od nas zależy to, która wybierzemy, ale jedno jest pewnie niezależnie jak spróbujemy wykonać misje zawsze będzie to trudne. Czasem musimy wykonać akcje, w której granica błędu to jakieś 0,5 sekundy. Mamy też opcje o nazwie Tryb Cienia jest to chyba najfajniejsza rzecz. Polega na tym, że przypisujemy każdej dostępnej postaci, albo tylko kilku jakąś akcje i uruchamiamy ją poprzez wciśniecie trójkąta i udawało mi się wykonywać naprawdę efektowane akcje np. Mugen zarzyna strażnika, Hayato rzuca w innego shurikenem, Takuma strzela jeszcze w innego, a w tym czasie Yuki przebiega obok wroga, który zainteresował się zamieszaniem, które wywołali moi ludzie.

Sługa, który zawiódł swojego pana wykonuje seppuku, asystujący mu samuraj utnie mu głowę

 

Ogólnie gra jest świetna składa się z trzynastu misji, a ze względu na to, że na konsolach nie ma żadnej konkurencji jest najlepszą grą tego typu. Jeśli lubiłeś Commandosa, Robin Hooda czy Desperados, o którym wspominałem na początku tekstu to zamiast to czytać powinieneś już mieć tą grę. Obecnie nie spotkałem się w niej z żadnymi bugami. Brać i grać. Pokażcie twórcą, że warto wydawać takie produkcje na konsole.

P.S. Gra daje nam możliwość wybrania czy wolimy grać z japońskim czy angielskim dubbingiem (posiada polskie napisy).

 

 

Zdun

 

Daaku znów szczela sobie w kolano i zaprasza mua do wpisu więc zapiąć pasy bando „niedorobów” i lecimy!

 

Czołem banda nerdzików i zwyrodnialców. Jako że red. Nacz. Nie miał kogo dać do wpisu będę was tym razem zabawiał ja. Robię to oczywiście dla dziwek, hajsu, splendoru i qurwa punktów bez których żyć nie mogę no i laserów bo bez nich ani rusz. Ostatnio, ze względu na dość ciężką sytuację w rodzinie, mam naprawdę mało czasu na granie ale postanowiłem się poświęcić, wypić trochę „Dżonego Walkiera’ i skrobnąć parę zdań bez ładu i składu których i tak żaden z was fajansiarzy nie czyta więc nie wiem po huja się staram, wystarczy przecież skrobnąć 3 zdania wstępu potem: „dsjasknaskd dasjkdj dasdasd dasda’ i na końcu pyerdolnąć jakimś górnolotnym tekstem że polecam wam ten szrot i kutas wam w czoło. Ale nie, nie, nie, siedzę, piję i piszę bo to lubiem a sakwa napełni się dukatami bo tak.

 

Jeśli kogoś tam ciekawi co u mnie, otóż postanowiłem jakoś zmienić swoje życie i je przeżywać aktywniej, inaczej, mniej egoistycznie. Mniej pracować, lepiej zajmować się ukochaną osobą. W życie wszedł też mój plan wydziarania całego swojego ciała, w tej chwili połowa pierwszego rękawa za mną (w sumie nawet nie wiem ile już łącznie tatuaży mam na ciele…).

Oczywiście w motywy yakuzowe i kiyajskie za pan brat, jeśli Real ogarnie mmsy co mu wysyłałem i prześle daakowi to gdzieś niżej zobaczycie efekt na ten moment (oraz zdjęcie z salonu tatuażu gdzie w tle macie mojego autorskiego mobi dika którego kontury już znajdują się na moim przedramieniu).

Dodatkowo oczywiście nadal rysuje a że wszyscy mieli yebnięcie na temat crasha tak powstał „crashowo punkowy fak de systemowiec” którego zdjęcie też powinno być gdzieś poniżej. Więc staram się gdzieś tam rozwijać i inwestować w siebie a nie tylko granie, chlanie i tyra…

Dobra koniec smutasowania, czas na mięso czyli w co tam naqurwiam.

 

 

Hellblade : Senua’s Sacrifice

 

Ninja Theory (therapy) to dość dziwna firma. Każda ich gra podoba mi się chociaż nie ukrywam że każda w jakimś tam stopniu jest niedorobiona i ma jakieś braki. Kiedy na premierę poprzedniej generacji kupiłem konsolę razem z ich grą o nazwie Heavenly Sword ta rozebała mój umysł. Głównie za sprawą niesamowitej kreacji aktorskiej gościa co grał Golluma we władku pierścienia [taki brzydal imieniem Andy Serkis -dop. Daaka] jako głównego bad guya który to zrobił swego czasu niesamowity mind fak w mojej nierozgarniętej głowie. Owszem klatki animacji w w/w tytule w trakcie zadym wołały o pomstę do nieba, ale historię Nariko uznaje za jedno z bardziej pozytywnych growych przeżyć w życiu i nawet dziś dla tych co nie grali powinni spróbować by zaznać orgazmu kreacji postaci w tym tytule. Potem było dość dobre ale dla mnie nie aż tak czadowe Enslaved no i w końcu niedoceniony przez fanatyków białogłowego emo cwela w lateksach którzy twierdzili że właśnie ów gekon jest bardziej męski niż jego nowa wersja czyli DmC który w moich oczach był idealnym resetem serii i jako tytuł bardzo ładnie wszedł w mój kijowy growy gust. Ale nie ma tu być o Ninja The(rapy)ory tylko o grze w którą teraz napyerdalam a głównym jej bohaterem jest… CHOROBA PSYCHICZNA.

Może chwila wikipedyjnego bełkotu mądrzejszych ode mnie odnośnie głównego bohatera tego tworu:

„Choroba psychiczna, często określana jako psychoza, powoduje znaczącą dezorganizację zachowania i ogólnej sprawności umysłowej, charakteryzuje się znacznym upośledzeniem oceny rzeczywistości, zwykle w jej przebiegu występują urojenia, omamy, dezorganizacja mowy, zaburzenia zachowania. Osoby, które przeżyły psychozę, opisują ją jako chaotyczny, czasem pełen zagrożenia stan psychiczny, który nie mieści się w dotychczasowym porządku myślenia.”

Podpisano jakiś mądry zyeb z wikipedii

 

Senua bo to opowieść o dziewczynie o takim imieniu. MA PRZEYEBANE… Słyszy głosy (mistrzowska narracja!), co chwilę obraz jej się zniekształca, ma zwidy i ostre schizy. Ot nieźle pyerdolnięta w głowę babka. Ta celtycka wojowniczka bierze udział w wędrówce w głąb własnej choroby by… W sumie tu stop (spoiler free biczys!)… Niby chodzi o jakieś ratowanie jakiegoś chłystka z rąk śmierci i Odynowych łap czy innego ścierwa. Mam jednak wrażenie (jeszcze tytułu nie ukończyłem) że to ratowanie wieśniaka to jakaś ściema. W dupie mam go jako obserwator całego tego dzieła bo to, jak poprowadzili tórcy kreację choroby głównej bohaterki i jej kreację to absolutne mistrzostwo świata. Sam grając w ten tytuł mam wrażenie że jestem jednym z głosów głównej bohaterki która często i gęsto poza głosami w swojej chorej głowie słyszy i mnie gracza… Taki zabieg sprawia że z zapartym tchem śledzimy historię i nie możemy się od niej ani na chwilę oderwać. Tak w tej kwestii tytuł ten to niekwestionowany lider. No dobra więc rada numer jeden cebule: kupić choćby dla tego aspektu i nie żałować… Skoro napisałem to co chciałem i dla mnie w tym tytule najważniejsze zajmijmy się suchymi technikaliami (najpierw tylko skończę szklaneczkę Walkiera co by was nie zanudzić).

 

W sumie najtrudniejsze to napisać czym ten tytuł jest…. Qurwa nie wiem. To taka dziwna mieszanka wielu gatunków i w sumie tworzy jakiś własny odłam. Niby to taka gierka jak teraz w modzie typu jakieś tam raptury czy inne chodzone gówna typu idziesz i kutas – nic nie robisz, ale tu poza takimi spacerami masz cały czas rozbudowaną warstwę narracyjno fabularną oraz frekwencję dość prostej gry logicznej oraz dość częstej walki. Poza schizofreiczną atmosferą która udziela się od pierwszej minuty obcowania z tym tworem mamy tu do czynienia z prostym ale satysfakcjonującym systemem walki. Co prawda dość schematycznej i nie ukrywam że prostej ale jakże efektownej, Cios mpcny, słaby i yebniecie z buta, rollowanie i blok ot cały podstawowy wachlarz ciosów który nie zachwyci fana np. Bayonetty czy dmc ale dodając do niego parowanie w odpowiednim momencie aby po naładowaniu pewnego paska móc wykonać zwolnienie czasu i naqurwiać niczym wściekła wiedźma od platynowych swoje ofiary. System ten sprawia się dobrze i robi robotę. Do tego dochodzi… QURWA MUZYKA!!! Wyobraźcie sobie wielkiego przehuja wstającego z ognistego tronu a w tej sekundzie naqurwia takie brzmienie!!

Pozostając na chwilę przy muzyce i dźwiękach. Nie grałem w swoim życiu jeszcze w tytuł który zyskuje tyle przy założeniu słuchawek . Orgazm dźwiękowo/ muzyczny ot co! Podobno twórcy mają za sobą wiele sesji z psychiatrami od pedagogiki klinicznej jak również sporo sesji z ludźmi chorymi co przekłada się na niesamowitą ferię wizualno dźwiękową w tym tytule. No ja po około 4 godzinach obcowania z nim nie ukrywam że czuje się kończąc sesję nieswojo, jakoś dziwnie… Twórcom udało się środkiem przekazu jakim w tym wypadku jest gra: wejście w umysł chorej osoby. Chciałbym z miejsca zaznaczyć że przez waśnie taką koncepcję tytuł uważam za dość zamknięty i nie dla każdego ale mnie jednak porwał. Porwał do tego stopnia że jak dawno tego nie czułem, tak teraz, gdy kończę grę myślę o tym co stanie się przy kolejnym odpaleniu konsoli. Czym twórcy mnie jeszcze zniesmaczą, zaintrygują, jak głęboko dalej weszli w stan człowieka chorego…

 

Nie potrafię jednoznacznie polecić tej gry gdyż znów mamy tu do czynienia z dziwnym eksperymentem. To taka psychodeliczna wersja Journey/brothers w sumie tak bym nazwał najnowszy twór ninja theory. Jeśli ty jako gracz lubisz takie eksperymenty, jarają cię twory inne i lubisz w grach mrok i psychodelę : celuj śmiało i się jaraj!

Bonus: Zajebisty utwór creditsowy

 

Prywata:

W tym roku starałem ogrywać wszystko co najważniejsze i naprawdę wiele zacnych tytułów wychodziło. Moim największym growym rozczarowaniem to bez wątpienia horiozon który okazał się wypchaną wydmuszką ubi like którą się zawiodłem . Były gry które spełniły moje oczekiwania jak yakuza 0, resident evil 7 czy nowa zelda no i jest ta trzecia część gier. To trochę jak średnia dziewczyna która nie grzeszy urodą ale jak wejdziesz z nią do wyra: nie wychodzicie z niego parę dni… Trochę tak jak z Hellblade, nikt nie mówił że będzie super, a jest. Jak dla mnie kandydat na czarnego konia roku 2017 ale więcej napiszę jak już ją skończę .

 

To właściwie wszystko co miałem wam na ten moment do przekazania więc: nara szpara nerdy i do następnego razu. Może w lżejszym i mniej psychodelicznym klimacie. Ja już liczę mamonę za ten opis i kończę z wami póki co. Na zakończenie .

 

Kocham was. Wasz portalowy gbur. Zdun

 

 

Daaku

 

Killzone: Shadow Fall

 

Niechronologicznej przebieżki po uniwersum Helghastów ciąg dalszy. Zaliczyłem Najemnika, zaliczyłem trójkę, teraz nadchodzi kolej na Shadow Falla... A o dwóch pierwszych - i w sumie najbardziej wiążących - odsłonach tej serii wciąż wiem tyle co nic. Pozostaje oszukiwać siebie samego, że kiedyś się zaliczy, prawda?

Tym, którzy po latach spędzonych z serią interesują się jeszcze fabułą kolejnych odsłon, zrobię małe wprowadzenie w setting Killzone: Shadow Fall. Kto pamięta końcówkę Killzone 3 ręka w górę. No, las rąk widzę... W każdym razie gra kończy się w momencie, gdy Rico "zepsowywuje" Helghan - rodzinną planetę Helghan (w sensie rasy Helgnan...ów?). I to zepsowywuje ją, spuszczając na jej powierzchnię głowice petrusytu, silnie niestabilnego związku błyskawicznie niszczącego wszelkie aktualnie życie ją zamieszkujące i jednocześnie czyniące ją niezdatną do zamieszkania przez jakiekolwiek życie przyszłe. A że Helghan (w sensie rasy Helghan...ów?) jeszcze się w przestrzeni kosmicznej trochę uchowało, toteż ISA (ci niby "dobrzy", "nasi" itp.) proponują im w ramach reparacji połowę swojej planety, Vekty. I tak sobie od tamtej pory żyją dwa narody na jednym globie: Vektanie po stronie vektańskiej, Helghanie po stronie helghańskiej, a pomiędzy nimi The Wall - gigantyczna instalacja a'la Chiński Mur oddzielająca jednych od drugich, bo mimo wszystko stare rany dość bolą i jedni i drudzy ustawicznie skaczą sobie do gardeł. Ale skaczą oczywiście w sposób cywilizowany, poprzez przeróżne misje szpiegowskie i wywiadowcze, przez co "dyplomatyczne wymiany więźniów" między obiema stronami stały się zjawiskiem tak powszechnym, jak marsze KODu na Marszałkowskiej. Tylko może z mniejszą pompą. Celami najświeższej wymiany są vektanin Lucas Hellan w randze Shadow Marshalla oraz helghańska agentka i skrytobójczyni Echo. Jak się okazuje, Lucas nie znalazł się poza The Wall przypadkowo - było to częścią jego misji wywiadowczej, dlatego zaraz po amnestii mimowolnie wraca na terytorium wroga, aby zdobyć tajne informacje o będącej w produkcji nowej broni biologicznej, która miałaby zostać użyta na Vektanach. Jak widać, w mieście nikt się nie patyczkuje...

 

Tyle przydługiego wprowadzenia do akcji właściwej, a jak prezentuje się sama gra? Otóż, drodzy panowie, sama gra prezentuje się OBŁĘDNIE. Guerilla Games miało dość czasu na przyszykowanie nowej konsoli Sony tytułu startowego wypalającego gałki oczne i z tego zadania wywiązali się celująco. Faktura różnego rodzaju materiałów, oświetlenie, cieniowanie, tekstury otoczenia, ogrom otwartej przestrzeni - wszystko to ma uwidocznić przejście na nową generację sprzętu i jednocześnie potwierdzić, że warto zainwestować w nowy sprzęt. Od premiery konsoli minęły już cztery lata, a Killzone: Shadow Fall nadal robi piorunujące wrażenie oprawą graficzną. Wcześniej tylko Infamous: Second Son w pewnych miejscach powodował mimowolny opad szczęki i na tyle, na ile nie grałem jeszcze w Horizon: Zero Dawn, tak najświeższego aktualnie Kilzona uznaję za najładniejszą grę dostępną na PS4.

A co w takim razie z samą rozgrywką? Będąc po zabawie z vitowym Killzone: Najemnik stwierdzam, że jest... standardowo. Pierwszym krokiem jest oczywiście dopasowanie sobie schematu sterowania - takiego killzonowego, obecnego w serii od jej początkoów, oraz bardziej standardowego, spotykanego w większości gier z gatunku FPS. Niby z przyzwyczajenia lepiej wybrać schemat standardowy, ale wychodzę z założenia, że jeżeli już obcujesz z Killzonem, to steruj nim jak na Killzona przystało. Po przyswojeniu sobie klawiszologii nadchodzi czas na zapoznanie się z arsenałem - z tego co widziałem, są to w większości starzy, wypróbowani znajomi w nowych szatach (pistolety, karabinki automatyczne, moje ulubione "pompki", snajperki) oraz parę rodzajów granatów. Najciekawszym znalezionym do tej pory egzemplarzem jest LSR44 Spoor - hybryda karabinu maszynowego oraz snajperskiego klasyfikowana jako... maszynówka. Posiada on dwa tryby prowadzenia ognia, z czego ten bardziej standardowy to AR o całkiem sporej celności i szybkostrzelności. Znacznie ciekawszy jest jednak tryb drugi - lufa broni rozsuwa się i wydłuża, wizualnie upodabniając jej design do... railguna. I to właśnie superszybkimi wiązkami ładunków elektrycznych strzela po dłuższym przytrzymaniu klawisza Spoor. Świetna, uniwersalna broń na wiele sytuacji, która - nie wątpię - będzie służyć mi przez długi czas.

Poza standardowymi pukawkami Lucas ma także do dyspozycji jednostkę OWL - w pełni autonomicznego, wielozadaniowego drona pomocniczego, z którego technologii korzystać będziemy w zasadzie na każdym kroku. OWL posiada cztery tryby działania, podczas których nastawiony jest na inne wykorzystanie. Może to być coś tak prostego, jak dodatkowy ogień zaporowy przydatny podczas większych zadym - tudzież energetyczna tarcza, jeżeli wolimy pozostać w defensywie albo brak nam osłony terenowej. W razie wtopy może on też wstrzyknąć nam w serducho dawkę adrenaliny, która błyskawicznie postawi nas na nogi - ale że jej zapas na misję jest ograniczony, to lepiej zbytnio na niej nie polegać. Ostatnią funkcją OWLa jest tworzenie linki do zjazdu w miejscach do tego przeznaczonych - rozwiązanie przede wszystkim fabularne, choć okazyjnie pomocne w przyjęciu lepszej pozycji na polu bitwy. A biorąc pod uwagę, że względem poprzednich odsłon serii zwiedzane lokacje są znacznie obszerniejsze i często oferują alternatywne drogi do celu - warto to wykorzystać.

Na tyle, na ile udało mi zajść w kampanii (trzy misje) gra mi się całkiem przyjemnie - choć jednocześnie muszę przyznać, że nie jest to poziom wczuwki znany mi z Killzone: Najemnik, zachęcający do wykonywania wyzwań na style czy zdobywania pobocznych trofeów. Traktuję to bardziej jako tytuł z gatunku "zalicz, zamień, zapomnij" - czyli byle do końca kampanii i robimy miejsce na półce na coś innego. Pozostaje mi liczyć, że pełnoprawny Killzone 5 powróci już do bardziej "militarnych" korzeni serii...


 

I na tym zakończymy dzisiejszy wpis. Mam nadzieję, że teksty kolegów przekonały Was do opisywanych przez nich tytułów i za tydzień to Wy pochwalicie się nam Waszym progresem. Ja tradycyjnie pomarudzę na pogodę (34 stopnie! #JPRDL) i pozostawię Was piątkowej błogości - najlepiej z czymś zimnym w ręku. Do zobaczenia pod kolejną odsłoną!

Daaku

Oceń bloga:
40

Które z poniższych byłoby dla Ciebie najlepszym partnerem do co-opa?

Honorowy samuraj, którego mowy nie rozumiesz
97%
Ostra, ale zeschizowana laska
97%
Wyszkolony szpieg, ale ze świerzbiącym palcem spustowym
97%
Pokaż wyniki Głosów: 97

Komentarze (116)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper