Piątkowa GROmada #41

BLOG O GRZE
1098V
Piątkowa GROmada #41
Daaku | 07.07.2017, 16:44
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Po jamrajowym szaleństwie, w tym tygodniu także nostalgicznie!

Tydzień temu nasz dorotekkk, do spółki z REAListą i jakimś niebieskim przychlastem, zafundowali Wam nostalgiczną podróż 20 lat wstecz, do czasów pierwszego PSXa. Wszystko za sprawą premiery Crash Bandicoot N-Sane Trilogy, przypominającej nam najbardziej znane przygody wariackiego liska (dla laików) tudzież jamraja (dla kumatych). Wielu z Was także dało się porwać zbieraniu jabłek (dla laików) tudzież owoców woompa (dla kumatych), czemu wyraz dawaliście w komentarzach, chwaląc się progresem lub na odwrót - narzekając na trudności w progresie. W tym tygodniu Crasha już nie gościmy, za to w wyniku dziwnego zrządzenia losu obu piszących współprowadzących naszło na kolejne powroty do przeszłości - raz nieco nam bliższej, a raz prawie że prehistorycznej. Jedno jest jednak pewne, obie opisywane gry to bardzo mocne pozycje poparte soczystymi kawałkami tekstu. Także nie przedłużajmy już więcej i zaczynajmy wymarzony od poniedziałku piątek!

P.S. Po paru długich miesiącach rozłąki odnalazł się nam Affek, którego zaraz zagoniłem do pisania do cyklu. Młody potrzebuje jednak najwyraźniej pewnego okresu przygotowawczego, aby dojść z powrotem do dawnej wprawy, bo miał podesłać tekst do dzisiejszej GROmady i nie podesłał. Wybiczowałbym, ale z uwagi na kolor skóry jegomościa w jego avatarze do oskrażeń o znęcanie się nad retardami na głównej na konto doszedłby mi jeszcze rasizm...

 

 

Musiel

 

Ninja Gaiden (NES, 1989, Tecmo)

Gry to od zawsze miała być czysta rozrywka, a nie rzucanie padem i głośne wyzywanie prawda?  Cóż widać nie zawsze tak było, a przykładem tego mogą być gry z serii Mega Man czy też Ninja Gaiden na Nesa, których poziom trudności został wywindowany do 11 O Mega Manach nie będę pisać, bo to już zrobił Czarny Ivo na Retro na Gazie (polecam Wam jego tekst :D). Ja za to zajmę się Ninja Gaiden, a dokładnie pierwszą częścią. 

Pierwsze Ninja Gaiden wyszło w 1989 roku na Nesa. Za jej produkcje odpowiada Tecmo. Tytuł opowiada historię młodego ninjy Ryu Hayabusy, który w dzień po zniknięciu swojego ojca znajduje w jego pokoju list zaadresowany do młodego ninjy. Napisał w nim, że jest w drodze na pojedynek na śmierć i życie. Poprosił również Ryu by ten zabrał Miecz Smoka (broń przekazywaną z pokolenia na pokolenie w rodzinie Hayabusy) do amerykańskiego archeologa Waltera Smitha gdyby on sam nie wrócił do domu. Oczywiście nasz wojownik podejmuje się tego zadania. Jednak podróż do Ameryki to tylko początek przygody. 

Ruchome cutscenki do dziś wyglądają super i robią wrażenie

 

Sam gameplay jest prosty jak budowa cepa. Jest to platformówka w której idziemy i ciachamy wszystko mieczem lub przy pomocy dodatkowych broni ( m.in. shuriken, shuriken-bumerang, osłona ognia). Czasami się też wspinamy jak to ninja, ale niestety Ryu nie potrafi jeszcze chodzić po ścianach, więc trzeba skakać ze ściany na ścianę, co w niektórych momentach może wydawać się troszkę frustrujące (dopiero od drugiej części Ryu potrafi wspinać się po ścianach jak na ninję przystało) Więc gdzie niby ta trudność zapytacie? Ano w tym, że przeciwnicy, a raczej patterny na ich uderzanie są tak ułożone, że trzeba uderzać w dokładne miejsca i w odpowiednim momencie. Ale to nie wszystko, w tej grze nie ma co się cofać, ponieważ zabici przeciwnicy się respawnują, ba wystarczy się źle ustawić, a zabijany przeciwnik będzie respawnować się w nieskończoność. No chyba, że my zrobimy krok do przodu i wtedy uniemożliwimy jego odradzanie się, bo gra wyłapie, że jesteśmy już dalej. I to właśnie sprawia, że pierwsze Ninja Gaiden jest trudne. Nie bossowie (którzy poza ostatnim nie są jacyś trudni), nie plansze, a upierdliwi przeciwnicy sprawiają, że można głośno zaklnąć ze złości. 

Pytanie za 100 punktów. Które działko z tego zdjęcia mnie zabiło?

Odpowiedź: Żadne, bo zrobił to ten nietoperz :P

 

Jeśli chodzi o odwiedzane lokacje, to są one różnorodne. Odwiedzimy miasto, ruiny, podziemia, jaskinie czy też dżunglę. Tak więc nie będzie nudy podczas podróżowania. No chyba, że ich wszystkich nie ujrzycie, ponieważ wcześniej wyłączycie grę i do niej nieprędko wrócicie :D A jest czego żałować, bo każde z miejsc jest bardzo ładnie wykonane i za to należą się gratulacje dla devów.

 

  

Ryu to sobie pozwiedza świat. Trochę zazdro :D


Muzyka w Ninja Gaiden to istna perełka czasów Nesa. Nie ma w ścieżce dźwiękowej za dużo kompozycji, bo w niektórych lokacjach utwory się powtarzają, ale to nie przeszkadza, ponieważ cały OST jest naprawdę świetnie skomponowany, wpada w ucho i nie chce prędko z niego wylecieć :P W cutscenkach lecą wolne utwory, ale za to podczas rozgrywki usłyszycie szybkie i dynamiczne brzmienia, które idealnie pasują do tempa w samej grze. 8-bitowa muzyka w najlepszej formie! Kiedyś jak grałem to nie zwracałem zbytnio uwagi na ten soundtrack. Ale gdy dziś go słyszę, to mam ochotę siedzieć i słuchać zamiast grać. Zresztą posłuchajcie sami :)

 

Jeśli chodzi o długość produkcji, to nie jest to zaskakująco długa gra. Owszem przy pierwszy podejściu może zająć Wam kilka godzin (zwłaszcza ostatnia plansza, która jest największym hardkorem, ponieważ gdy stracisz życie przy ostatnim bossie, to nie zaczynasz od ostatniego fragmentu planszy, ale od jej początku! Co z tego, że masz jeszcze życia, jedziesz od nowa :P), ale jeśli nabierzecie wprawy, to ten tytuł możecie ukończyć w niecałe 2 godziny. 

Na koniec powiem, że szpilam w to na emulatorze i pewnie wielu sobie pomyśli „Pfff, gra w to na emulatorze, co to za problem przejść to w ten sposób. Wystarczy robić sejwy co jakiś czas. Cienias” A ja właśnie robię inaczej, ponieważ nie sejwuję co chwilę, a gram w starym stylu. Czyli odpalam grę i gram bez żadnego zapisywania co planszę. Nawet gdy stracę życie przez własny głupi błąd, to jadę dalej :) Mam nadzieję, że w ten weekend uda mi się w końcu ukończyć Ninja Gaiden, bo jakoś w tygodniu nie dałem po prostu rady. Ostatnia plansza mnie wymęczyła i odpuściłem sobie NG, ale spokojnie, pad jest jeszcze cały, a ja nie powiedziałem Ninja Gaidenowi ostatniego słowa. Już ostrzę miecz na weekendowe starcie :)

Ciekawostka: Podobno Ninja Gaiden jest jedną z pierwszych gier na Nesa w których użyto ruchome cutscenki. I było to dobre zagranie, bo dzięki temu historia wydaje się być jeszcze ciekawsza. 

 

 

Daaku

 

W zeszłym tygodniu mogliście przeczytać, jak to za pośrednictwem Crash Bandicoot N-Sane Trilogy pastwiłem się nad pierwszą odsłoną serii o jamraju... a raczej jak ona pastwiła się nade mną, oferując mocno staroszkolny poziom trudności i męczące sekcje platformowe. W obliczu takiego stanu rzeczy szybko zwróciłem wzrok w stronę mojej ulubionej, trzeciej części, Crash Bandicoot 3: Warped, i w zasadzie równie szybko ją ukończyłem, bo raptem w dwa wieczorki. Głód platformówek został we mnie rozbudzony na nowo - mam czasami takie nieoczekiwane chcice na dany gatunek - i pewnie już brałbym się za rozpoczęcie Crasha 2, gdyby nie flash sale na amerykańskim Storze, oferujący mnóstwo zniżek na tytuły z PS Vity. Dzięki temu mogłem sobie za jednym zamachem sprezentować parę składanek o skaczących uszatkach: Ratchet&Clank Collection, Jak&Daxter Trilogy oraz Sly Trilogy. Jako, że w doborze kolejnego ogrywanego tytułu miałem wolny wybór, w pierwszej kolejności wybrałem znajome już z czasów PlayStation 2 przygody wygadanego Lombaksa. Reszta będzie musiała zaczekać na swoją kolej!

 

Ratchet & Clank HD [PSV, Insomniac Games 2014]

 

Kto przeglądał sobie dotychczasowy dorobek "Bezsennych" (albo jest wystarczająco stary, aby wyrecytować go z pamięci) ten zauważy, że większą jego część można podzielić na trzy główne stadia: Spyro the Dragon (PSX), Ratchet & Clank (PS2 > PS3) oraz Resistance (PS3). Oznacza to, że seria o długouchym gościu z kluczem francuskim w łapie jest taką wypadkową rozwiązań platformerów starej szkoły oraz postępujących ciągot studia do bardziej dynamicznych tytułów strzelanek. Ewolucję tę widać na przestrzeni serii jak na dłoni, zwłaszcza w stale zmieniających się proporcjach skakanie/strzelanie. Pierwszy Ratchet & Clank to ten sympatyczny początek czegoś nowego - masa świeżych pomysłów, z których część nie końca zdała egzamin, inne z kolei doczekały się w kolejnych odsłonach szlifowania i rozwoju. 

Historię naszego dynamicznego duetu, mimo dość starej daty, zapewne znacie - w zeszłym roku doczekaliśmy się w końcu nie tylko prześlicznego rimejku pierwszej odsłony serii na PlayStation 4, a ci, którzy konsoli nie posiadali, mogli zafundować sobie "cinematic experience" w postaci kinowego filmu animowanego bazującego na tej samej osi fabularnej. Jeżeli nie zaliczasz się, Czytelniku, ani do pierwszej, ani do drugiej grupy, to serwuję po łebkach prolog, nieszczególnie zresztą złożony. Na planecie Veldin, gdzie to mieszka sobie nasz bohater (pamiętajmy: LOMBAKS, i nie pytajmy co to) rozbija się wyposażony w sztuczną inteligencję robocik XJ-0461. Ratchetowi niespecjalnie przechodzi to przez usta, daje więc nowopoznanemu przyjacielowi ksywkę Clank i zgadza się na współuczestnicwo w jego misji powstrzymania Prezesa Dreka przed eksploatacją kolejnych planet w poszukiwaniu idealnego domu dla swojej rasy Blargów. A ponieważ żaden z nich specjalnie bitny nie jest, postanawiają zamówić sobie jeszcze asystę Kapitana Quarka - medialnego superbohatera, którego supermocą wydaje się być chyba gigantyczna, rzeźbiona w najdrobniejszych detalach, szczęka. W ten sposób zaczyna się epicka przygoda, podczas której Ratchet uzbiera sobie za pazuchą arsenał narzędzi zagłady, których nie powstydziłby się sam Duke Nukem czy Serious Sam. Bo mottem serii jest Always Outnumbered, Never Outgunned!

Tak jak wspominałem wcześniej, Ratchet & Clank to wypadkowa między platformowym Spyro the Dragon a strzelanym Resistance - co nie oznacza oczywiście, że obie te wypadkowe współgrają ze sobą idealnie. Czuć, żę solą gry jest tutaj właśnie platformowość - skacze się tutaj, rozbija skrzynki i przeczesuje lokacje w poszukiwaniu sekretów bardzo naturalnie. Zdecydowanie bardziej naturalnie niż strzelanie, które wymaga tutaj wyboru odpowiedniej pukawki z kontekstowego koła wyboru (podczas większych zadym mocno niewygodne) i przycelowania z widoku pierwszej osoby. O ile nie korzystamy z przeznaczonego na bliski zasieg Pyrocitora, takie rozwiązania niespecjalnie się sprawdzają, dlatego w walce zdecydowanie bardziej preferuję siać Mordor kluczem francuskim - Ratchet wie, jak nim wywijać, ma więc do dyspozycji 3-hit combo, cios z naskoku oraz rzut niczym bumerangiem, co pozwala w wielu przypadkach obyć się bez zużycia amunicji. Trzeba tu oczywiście zaznaczyć, że charakteryzująca nasze artykuły spustowe siła ognia bardzo ułatwia życie i niezależnie od tego, czy akurat ciskamy granatami z Bomb Glove, snajpimy Blasterem czy posyłamy cel w diabły rakietą z Devastatora - gra jest warta świeczki.

Jeśli miałbym się w tym miejscu do czegoś przyczepić, a i tak byłby to minus na siłę, to byłaby to oprawa wizualna. Niby składowa "Kolekcji HD", niby remaster - a jest brzydko. Zwłaszcza na Vicie i zwłaszcza podczas scenek liczonych na silniku gry, które z jakiegoś powodu wydają się strasznie rozmyte. Niezmieniony pozostał za to charakteryzujący serię, zawsze obecny gdzieś w tle kreskówkowy humor (a to komuś coś wybuchnie w twarz, a to ktoś spadnie w przepaść, zostanie zjedzony itp. itd.) oraz to, co podczas grania na PlayStation 2 - tak dziwaczne, że aż śmieszne w swojej niezręczności animacje głównego bohatera oraz jego mimika twarzy. Przesadzone podnoszenie brwi, przewracanie oczami, nagłe uśmiechy od ucha do ucha - nie jest to poziom Mass Effect: Andromeda, ale swoje dla przepony robi.

 

Na razie nie jestem szczególnie skrupulatny, jeżeli chodzi o wyszukiwanie poukrywanych po planetach Skill Pointów czy Złotych Śrub. Skupiam się raczej na zaliczaniu kolejnych plansz i zdobywaniu koniecznych ulepszeń, przy okazji pilnując, aby zawsze mieć kasę na nową pukawkę. Modyfikacje do złotych broni, farmę nakrętek na R.Y.N.O. i wyciskanie stu procent gdzie się tylko da zostawię sobie na drugie przejście gry, kiedy będę miał pod ręką i Challenge Mode, i listę warunków dla SP. 

Pozostaje tylko pytanie, za co wezmę się po zremasterowanym R&C - za dostępną w kolekcji część drugą, czy za remake na PS4, który kurzy mi się na półce i z wyrzutem w oczach czeka na pierwsze odpalenie? Byłoby z tego naprawdę ciekawe porównanie!

 

 

Krótka rzecz o Nintendo w Polsce

Staram się unikać pisania w GROmadzie prywat i innych gawęd o życiu, bo wychodzę z żałożenia, że nie od tego jest ten cykl i nie dla takich rzeczy tu wchodzicie (choć akurat gościom pozwalam na pełną samowolkę). Tym razem jednak postanowiłem zrobić wyjątek, bo rant raz, że dotyczy naszego growego poletka, a dwa, że jest bardzo na czasie i pewne bolesne rzeczy dzięki temu uzmysłowi.

Otóż brat mój rodzony - XeRo, szczęśliwie ożeniony i potomkiem nagrodzony, postanowił sprezentować swojej lubej na urodziny coś z rodziny 3DSów. Padło na New 3DSa w wersji Metallic Blue, a głównym argumentem była możliwość odpalania... klasyków ze SNESa przez Virtual Console. Ale ten sam gość kupił Xboxa One dla wstecznej kompatybilności, także to nie pierwszyzna. Ale mniejsza z tym. Model już ustalony, sklep w którym nabędziemy sprzęt także (Świat Gier i Konsol na Chmielnej), lecimy więc sfinalizować zakup i przy okazji wypatrzeć może coś dla siebie. OK, konsolka jest nasza, wypadałoby więc nabyć jeszcze jakąś zdrapkę do eShopu, coby mieć środki na jakieś cyfrowe zakupy. Takie w ofercie posiada w zasadzie tylko jedna sieć kiosków - InMedio, pole poszukiwań mamy więc konkretnie zawężone.

I tu zaczynają się schody. Obchodzimy niemal cały pasaż handlowy pod Dworcem Centralnym. Obchodzimy całe Złote Tarasy, w tym dla pewności Empik. Obchodzimy w końcu sam Centralny i dopiero tam, w jakimś mocno randomowym kiosku, udaje nam się zdrapkę zdobyć. Jasne, sytuacja Nintendo w naszym pięknym kraju nigdy nie była specjalnie różowa, ale w tym momencie wkraczamy na wyższy poziom absurdu. W podsumowaniu całej sytuacji XeRo używa oldskulowego określenia Nintendon't, ja z kolei poprawiam go, podkradając dissa imć Klimaszewskiego - Nintedno. W drodze powrotnej do domu postanawiam sprezentować solenizantce prezent w postaci drugiej zdrapki. W tym celu zahaczam do pobliskiej mi Galerii Mokotów - są tam aż dwa punkty InMedio, w których od lat sam kupuję doładowania z Marianem i Toadem. I w żadnym nie ma na stanie interesującego mnie towaru - kasjerki nie potrafią jednoznacznie określić, czy akurat wszystkie wyprzedano, czy też zostały one wycofane z dystrybucji. Widocznie jest to część jakiejś nowej strategii ConQuestu - jeżeli wsadzą sobie Polskę odpowiednio głęboko w rzyć, to nie będzie im się ona rzucać w oczy. Bo w końcu co z oczu, to z serca...

To jeszcze nie koniec, będzie puenta! Dwa dni później ponownie zachodzimy w progi tego samego Świata Gier, ponieważ New 3DS nie posiada w zestawie ładowarki, a XeRo liczył, że obecna w domu, dla DSa, będzie kompatybilna (nie była obecna, bo zaginęła podczas przeprowadzki ani nie była kompatybilna, bo moja własna nie załatwiła problemu). Kupujemy więc sobie po ładowarce, XeRo przyciśnięty potrzebą, ja z czystej przezorności - po latach tachania ze sobą konsolki aktualna jeszcze działa, ale coś już jej w środku lata, a sam kabelek trzeba niekiedy powyginać przy wtyczce, aby "zaskoczył". Obaj płacimy w kasie po... 45 PLNów, co mnie cokolwiek zaskakuje, bo takie ładowarki stoją na Allegro po dychu i wiecej wychodzą koszta wysyłki. Ćwieka w całej sytuacji zabija mi jeszcze sprzedawca napominając półgębkiem, że cenę w tym tygodniu i tak mają dobrą, bo zwykle ładowarki stoją po złociszy 69...

Powtórzę się - Nintedno.


 

No, trochę pogburzyłem, ale to już koniec lektury na dzisiaj. Transakcja "od nas do Was" udana, pora więc na Waszą inwencję - teraz to Wy napiszcie Wam, w jaki to sposób rozpoczynacie w weekend piątkowy wieczór!

Daaku

Oceń bloga:
38

Komentarze (114)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper