Piątkowa GROmada #38

BLOG O GRZE
985V
Piątkowa GROmada #38
Daaku | 16.06.2017, 14:29
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dzisiejsza odsłona składana w całości na dotykowym tablecie. Doceńcie poświęcenie.

Okej, technikalia na bok, cześć i czołem! Ostatnie dni minęły większości z nas pod znakiem targów Electronic Entertainment Expo (E3) - kto traktuje swoje hobby nieco bardziej poważnie, ten śledził przebieg przynajmniej części z odbywających się tam konferencji, aby na własne oczy przekonać się, co czeka nas w branży w najbliższych miesiącach. Z tej okazji każdy z dzisiejszych współprowadzących odpowie na powiązane z tematem pytanie tygodnia dotyczące jednego tytułu, który zrobił na nich największe wrażenie na przestrzeni całych tegorocznych targów. Niby możemy narzekać, że w tym roku zabrakło najmocniejszych salw w postaci Red Dead Redemption 2, Bloodborne 2 czy The Elder Scrolls VI, ale przyjemnych niespodzianek i tak było aż nadto - o tym przekonacie się poniżej. Zapraszam do lektury!

 

Elanczewski

 

Suikoden (Vita, klasyk z PSX)

 

Vitę kupiłem do grania w Personę 4 Golden [ha, a bo ty jeden ;) - dop. Daaka] i klasyki z PSX-a, którego nigdy nie miałem. O ile za "dżejerpega" od Atlusa wziąłem się od razu i skończyłem go w mig, tak z tymi klasykami coś nie do końca mi wyszło. Trzy pierwsze Metal Geary leżą odłogiem od kilku miesięcy (wiem, wstyd) i podobnie było z obiema częściami Suikodena, którego kupiłem w ciemno, nie bardzo zdając sobie sprawy czym jest. Ale jak już się przemogłem i uruchomiłem jedynkę, wsiąkłem i zarwałem przy niej cały dzień. Ale taki naprawdę cały, ze 12 godzin.

Nie będę się za bardzo rozpisywał na temat tego, czym jest Suikoden, bo pewnie każdy to wie (a jak nie wie, to niech sobie na wikipedii przeczyta, że to jRPG od Konami na pierwsze PlayStation,w którym kierujemy losami Tira (imię domyślne), zaangażowanego w ruch oporu przeciwko tyranii cesarstwa), a skupię się na odczuciach. Gra zaskoczyła mnie kilkoma rozwiązaniami. Ponad setka bohaterów do zrekrutowania? W dodatku ci, których nie mam aktualnie w ekipie nie dostają doświadczenia? Na szczęście istnieje możliwość szybkiego wbicia wysokiego levela żądanym postaciom, co przydaje się głównie w kontekście zadań pobocznych, w których dani towarzysze muszą uczestniczyć. Co było dla mnie chyba największą niespodzianką, starcia odbywające się w ramach wątku głównego były do tej pory bardzo proste. Spodziewałem się ciężkiego przetarcia, w końcu rolplej sprzed dwudziestu lat, a tu zazwyczaj czekał mnie spacerek.

Drugi aspekt Suikodena, który wprawił mnie w zdziwienie to losowość. W pewnych momentach gry toczymy starcia pomiędzy armiami i polegają one w dużej mierze na farcie A już kompletną loterią są pojedynki z generałami wspomnianych armii, podczas których wybierajmy jedną z trzech komend – atak, rozpaczliwy atak oraz obrona – i czekamy na to, co wylosowała dla naszego oponenta sztuczna inteligencja. Dziwne rozwiązanie, którego nikt nie zaimplementowałby do gry w 2017 roku, bo by go gracze zjedli, ale stanowiące pewną odmianę. Niech będzie.

Do końca gry nie zostało mi już chyba zbyt wiele (w końcu nie jest ona specjalnie długa), ale zapewne szybko zabiorę się za dwójkę, bo podoba mi się koncepcja tej serii. No i podobno sequel jest szczytem tego cyklu. Skoro gra robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie także i teraz, nietrudno mi sobie wyobrazić jakie zamieszanie zrobiła pod koniec lat 90 i dlaczego jest tak ciepło wspominana do dziś.

 

 

Shovel Knight: Specter of Torment (3DS)

 

Shovel Knighta kupiłem w dniu premiery, bo uwierzyłem w ten projekt (chociaż nie aż tak bardzo, by wesprzeć go na Kickstarterze). Okazało się, że była to jak najbardziej słuszna decyzja – Yacht Club Games zadebiutowało świetną platformówką, która nie żeruje na nostalgii, a udanie czerpie z czasów słusznie minionych. W to się po prostu dobrze gra – dwa razy przeszedłem grę tytułowym łopacianym rycerzem, prawie dwukrotnie ukończyłem udostępnioną za darmo kampanię Plague Knighta, a na samym początku czerwca, na dzień dziecka właściwie, 3DSowa wersja gry (jako ostatnia... choć gra sprzedała się najlepiej właśnie na przenośniaku Nintendo...) dostała za friko drugie DLC, pozwalające wcielić się w Specter Knighta. Przygoda rycerza z kosą to prequel oryginału, który wyjaśnia, jak doszło do sformowania Order of No Quarter, z którym rozprawia się potem Shovel Knight, oraz kim był Specter Knight przed tym, jak stał się Specter Knightem, wiernym sługą głównej złej całego uniwersum, The Enchantress. Ta platformówka ma fabułę i potrafi ona zainteresować. Nieźle.

Specter Knight to najłatwiejsza do prowadzenia postać. Ten skurczybyk z kosą potrafi biegać po ścianach, odbijać się od nich, a także, co chyba najważniejsze, wykorzystywać przeciwników i obiekty do skoków pozwalajacych pokonać mu znaczną odległość. Zdechlakiem śmiga się po mapie z łatwością. Dodatkowo szybko zdobywamy możliwość leczenia, więc jesteśmy właściwie niezniszczalni. O ile nie przeszkadza to w eksploracji, bo dziękim tym wszystkim mocom jest przyjemna i inna niż poprzednio, tak potęga bohatera przeszkadza w walkach z bossami, które są banalnie proste i polegają na zasypaniu oponenta gradem ciosów i ewentualnie podleczeniu się. Słabo to wygląda.

Na szczęście także i w tym DLC nie brakuje humoru – oglądamy chociażby ślub pary szkieletów czy zostajemy królikiem doświadczalnym rozkładającego się amanta, który ćwiczy pocałunek śmierci – dzięki czemu, który to już raz, bez większego wahania oddałem Shovel Knightowi kilka godzin życia (około 6, to najkrótsza z przygód spośród wszystkich trzech). Yacht Club Games obiecuje jeszcze jeden darmowy dodatek i choć niesamowicie podoba mi się to, że za 60 zł, które zapłaciłem jakieś 3 lata temu nadal dostaję dodatkową rozrywkę, to wolałbym, by studio skupiło się już na kolejnym projekcie. Bo talentu im nie brakuje i szkoda marnować tyle czasu na jedną grę. Cokolwiek zrobią – łyknę bez popity.

 

 

Pytanie tygodnia: Moja prywatna bomba całego E3

Impreza już się właściwie zakończyła, wszystkie najważniejsze konferencje i ogłoszenia ujrzały już światło dzienne, więc można co nieco podsumować cały ten ambaras.

Nie będę ukrywał – najwięcej interesujących mnie gier ogłosiło Nintendo. Co prawda nie mam jeszcze Switcha, bo jako szczęśliwy posiadacz Wii U (tak! To dobra konsola ludzie) zaopatrzyłem się w Zeldę na tę właśnie platformę, a w Mario Karty to już się tyle najeździłem, że mi się już nie chce, to planuję kupić konsolkę jeszcze w tym roku. I będzie warto, bo Super Mario Odyssey, Xenoblade Chronicles 2 czy Splatoon 2 to rzeczy, które na pewno mi przypasują. A to tylko ten rok – potem będzie przecież nowy Yoshi, Metroid Prime 4, Pokemony czy kolejne Shin Megami Tensei. I to wszystko przenośnie, czyli tak, jak lubię najbardziej. Ależ to się dobrze zapowiada.

PS. Szkoda, że 3DS został potraktowany po macoszemu. Co prawda zapowiedziano Metroida i remake Superstar Saga, ale podczas wielogodzinnych pokazów rozgrywki z gier Nintendo wolało po raz wtóry częstować nas rozgrywką z ARMS czy DLC do Breath of the Wild, a nie zobaczyliśmy nawet minuty gameplayu z trzecch tytułów Atlusa zapowiedzianych na końcówkę tego / początek przyszłego roku.

 

Jeśli chodzi jednak o jedno ogłoszenie, które zrobiło na mnie największe wrażenie, to... jednego nie wybiorę, wezmę dwa.

Pierwsze z nich nastąpiło niespodziewanie na konferencji Sony. Capcom ogłosił, że szlifuje nowego Monster Huntera, który wyjdzie na wszystko... prócz konsol Nintendo. Duża część nintendozjebów poczuła się zdradzona i wylała na Capcom wiadro pomyj – tak jakby nie pamiętali, że seria starowała na konsolach Sony – ale mi to nawet pasuje. Mam PS4 (kupioną dla Persony 5 oczywiście) i chętnie zobaczę MonHuna w jakości lepszej niż kalkulatorowa, a po przeczytaniu informacji na temat gry, które wypłynęły do sieci jestem pewien, że nie będzie to żadna odsłona przeznaczona dla "tych głupich każuali z Zachodu, co to nie rozumieją, że bez ekranów ładowania co minutę to nie prawdziwy Monster Hunter", a pełnoprawna część cyklu. Jasne, że wolałbym to mieć na handheldzie, ale nie można mieć wszystkiego. Może Capcom wyda jednak na Zachodzie odsłonę XX i łowców potworów czeka kłopot bogactwa? Zobaczymy.

Drugi trailer, który wziął mnie zupełnie z zaskoczenia to oczywiście video zapowiadające Beyond Good & Evil 2. Nie jestem wielkim fanem jedynki, bo trudno być fanem czegoś, w co się nie grało, ale jest to bardzo miła informacja co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze – Ubisoft daje Michelowi Ancelowi wolność twórczą i pozwala pracować nad czymś ambitniejszym niż Kórliki. Po drugie – Ancel to gość, który nie pozwoli sobie wejść na głowę i zrobić kolejnego Asasyna albo Far Cry'a. Po trzecie – świat gry będzie czymś, czego nie widzieliśmy nigdy wcześniej. Gadające świnie, małpy i murzyni w futurystycznym, acz niesztampowym, niecyberpynkowym (jak w 3/4 osadzonych w przyszłości grach) mieście? Piszę się na to. Wiem, że fani oryginału oczekiwali kontynuacji przygód Jade, ale nie oszukujmy się – gra sprzedała się słabo i sequel miałby zbyt wąską grupę docelową. Wielu wielbicieli Zeldy też narzekało w stylu "a co to za otwarty świat, pewnie będzie zbieractwo i fabuła się rozmyje", a okazało się, że dostaliśmy fenomenalny tytuł. Apeluję, byśmy dali popracować Francuzom w spokoju. Zapewne i tak nie zagramy w to przed 2020, więc nie ma się co niepotrzebnie emocjonować. A zwłaszcza złorzeczyć.


 

hop

 

Serwus! Przede wszystkim podziękowania dla gospodarza, czyli Daaka, za zaproszenie do Piątkowej GROmady. Kiepski to dla mnie okres na debiut w roli współprowadzącego. Z uwagi na długi weekend, obowiązki w pracy oraz niekończący się remont, nie mam specjalnie czasu na granie, co przekłada się na znikomą ilość "materiału do obróbki". Jednak postaram się skrobnąć co nieco o tym, co się aktualnie dzieje w moim growym światku.

W poprzedniej GROmadzie Royos opisywał swoją przygodę z Dishonored. Tak się szczęśliwie złożyło, że mogą pociągnąć temat tego uniwersum, ponieważ na tapecie znajduje się u mnie kontynuacja tego świetnego tytułu. Na jedynkę trafiłem przez przypadek. Poszukując alternatywy dla Thief'a, który okazał się dla mnie strasznym zawodem, postanowiłem dać szansę zupełnie nowemu IP od Arakane Studios, które po prostu mnie oczarowało. Tego właśnie szukałem! Możliwość wyboru własnego stylu gry, duża swoboda w działaniu, ciekawa fabuła, świetny klimat, doskonała muzyka. Słowem - gra niemalże perfekcyjna, którą oceniłem na mocne 9/10.

W związku z powyższym, względem części drugiej, moje wymagania były już dokładnie zdefiniowane. Liczyłem na to, że Dishonored 2 będzie pozycją nie gorszą od pierwowzoru i na chwilę obecną, po ograniu 3 rozdziałów, wygląda na to, iż sprosta moim oczekiwaniom.

BTW sytuacja zupełnie odwrotna, jak w przypadku najnowszego Deus Ex'a, który totalnie mnie rozczarował.

Wracając do meritum. Są gry, których nie można ot tak sobie przejść. Niewątpliwie dzieło wydane przez Bethesdę jest jedną z nich, dlatego postanowiłem ukończyć je na dwa sposoby. Nie chcę Wam psuć frajdy, toteż daruję sobie opisy wątków fabularnych. Zabawę zacząłem Emily i narzuciłem sobie cichy, skradankowy sposób działania. Staram się poruszać niezauważalnie, ogłuszam, a nie zabijam wrogów, wybieram działania, które nie wpływają na podwyższenie poziomu chaosu. Drugie podejście zacznę starym druhem - Corvo stawiając na totalną masakrę bez grama litości dla spotkanych oponentów.

Tak jak już wcześniej wspomniałem, jestem na stosunkowo wczesnym etapie gry, wobec tego nie jestem w stanie rozpisać się szczegółowo o swoich wrażeniach. Na pewno świetne są te nowe moce, z którym moją ulubioną (na razie) jest domino, czyli łączenie jaźni przeciwników, co przy ogłuszeniu jednego z nich, powoduje ten sam efekt u reszty (max 4). Wydaje mi się również, że lokacje w dwójce są bardziej rozbudowane. Możliwości dostania się z punktu A do punktu B jest zdecydowanie więcej, co daje dużą swobodę. Ja mam niestety tak, że grając muszę wejść wszędzie, także po wyczyszczeniu sobie obranej drogi z przeciwników i tak wrócę, coby czegoś ciekawego nie ominąć, co akurat może znajdować się w budynku pełnym strażników.

Jeśli chodzi o lokacje, to w mojej ocenie Karanka jest o wiele ciekawszym miejscem od Dunwall. Różnorodność tej lokacji sprawia, że na razie nie doświadczam tej monotonii, która towarzyszyła mi podczas lizania ścian miasta w pierwszym Dishonored.

W międzyczasie Sony zrobiło mi nie lada niespodziankę i do Plusa wrzuciło dwa tytuły, które od dawna znajdowały się na mojej kupce pod tytułem "do ogrania w dobrej cenie", tj.Tales from the Borderland oraz Alienation. Z tego też powodu zdecydowałem się, po przeszło 3 latach, na odnowienie subskrypcji. Jako, że pozycję od Telltale Games ograłem już prawie miesiąc temu, a w ex'a od Sony cioram regularnie, tak skupię na na tym drugim tytule.

I jakby to powiedział wnuczek z reklamy zajepasztetu - "Babciu to jest zajebiste!". Nie wiedziałem, że wykaszanie kosmitów w grupie zupełnie nieznanych mi osób może dać tyle przyjemności. A wszystko to w świetnej oprawie wizualnej. Dla mnie jest to odkrycie, a zarazem jedna z bardziej niedocenianych gier jakie wyszły. Fun jest tym większy, że swego czasu mocno rozczarowało mnie Diablo III, kupione pod kątem lokalnej kooperacji.

I tutaj mega pozytyw, twórcy dodali kanapowego co-op'a, co daje możliwość zabawy ze znajomymi. W weekend robię mała parapetówkę, na która wpadną moi bracia... rzecz jasna z padami, także obcy mogą szykować się na mocne skopanie tyłków.

Rozwałkę rozpocząłem sabotażystą, z uwagi na fakt, iż w Diablo najbliżej było mi właśnie do postaci mnicha. Miecz plazmowy robi robotę, a maskowanie pozwala na skuteczną ucieczkę w sytuacji, kiedy horda zagoni mnie w kozi róg.  Wbiłem już 30 poziom i szczerze mówiąc to nie wiem co dalej? W senie, że niby wątek fabularny nie został jeszcze przeze mnie ukończony, także piszcie, jak tu teraz działać, żeby doprowadzić go do mety. :) Generalnie nt. fabuły nie ma się co rozpisywać, gdyż stanowi ona wyłącznie tło dla rozgrywki. W wolnej chwili biorę się za rozwój dwóch innych klas, czyli obrońcy i biospecjalisty.

Jeśli chodzi o kategorię "Moja prywatna bomba całego E3" to gameplay ze Spider-Mana. Przedstawiony materiał wyglądał bardzo soczyście, system walki przypomina ten z Batmana, ale jest bardziej efekciarski, co na pewno cieszy. Wierzę, że Insomaniac Games staną na wysokości zadania i doczekam się na konkretny kawałek kodu zwłaszcza, że tytuł trafi na jedną platformę, a to na ogół gwarantuje dużą dbałość o szczegóły i wysoką jakość produktu.

Dzięki, trzymajcie się ciepło i do usłyszenia. :)

 

 

 

Daaku

 

Carmageddon: Max Damage [PS4, Stainless Games 2016]


Wyobraźcie sobie taką sytuację. Jesteście sobie grupką pieszych - zwyczajnych, grubych, na wózkach, kosmitów, albo krów czy pingwinów jeżeli tak wolicie się identyfikować - i podążacie sobie akurat piechotą, jak to piesi, do miejsca przeznaczenia. Na mecz futbolu, do pracy, obejrzeć zawody albo poprażyć się na plaży, w końcu mamy na to sezon. A więc jesteście kim jesteście i zmierzacie gdzie zmierzacie a tu nagle JEB!, najbardziej wysunięty z was zalicza czołówkę z rozpędzonym do stu dwudziestu psycholem z sekatorem na zderzaku. Pozostałości po byłym grubasku/kosmicie/krowie latają w powietrzu, ale nie macie czasu nawet odwrócić głów, krzyknąć, wyłapać numery rejestracyjne - przejeżdżające obok kolejne pojazdy, z umocowanymi na przedzie odpowiednio drutem kolczastym i wiertłem, dodają jeszcze kilka cyferek do ogółu ofiar. Ale zostańcie ze mną. Mijający was wóz holowniczy nie potrąca potem nikogo - za to wszystkim obecnym w niewyjaśniony sposób odpadają nogi. Beznogie kadłubki zostają następnie przysmażone prądem przez sportówkę z generatorem na dachu, a następnie wciągnięte w wirniki zamykającego stawkę aerofłotu. Taki ogółem dramatyczny obrazek.

 

Wyobraziliście sobie to wszystko? No to wiedzcie, że cały nagromadzony w tym momencie przez przechodniów ból nie może się równać bólom, w jakich powstawała czwarta odsłona Carmageddona. Zapowiedziana jeszcze w 2003 r. jako kolejna gra oryginalnych twórców serii, przez kolejne lata była ofiarą licznych przesunięć daty premiery, zmian zarówno developera, jak i wydawcy, anulowania projektu, wznowienia go, utraty i odzyskania praw do marki, przejścia na zbiórkę kickstarterową i kilkukrotnej zmiany nazwy. Nie pomogła szczodra dotacja od założyciela studia Bullfrog, patronat Square-Enix, kolejne progi fundacji - prace postępowały w ślimaczym tempie i w zasadzie każdy fan kibicujący temu tytułowi zdążył już postawić na nim krzyżyk i iść dalej ze swoim życiem. A tu niemalże jak na złość, w 2015 r., Carmageddon o na poły ironicznym podtytule Reincarnation wylądował na pecetach, by następnie rok później, w dopakowanej wersji Max Damage, zawitać także na konsolach obecnej generacji. Na dobre i na złe.

Na dobre, bo era gatunku samochodowych sieczek (vehicular combat) minęła po śmierci pierwszego PlayStation i od tamtej pory mało co było w stanie zadowolić na dłużej wielbicieli giętej blachy i zdartych opon. Na złe, bo przedłużające się prace nie mogły wejść grze na dobre, przez co kuleje ona w wielu aspektach. Zwłaszcza w oprawie graficznej oraz modelu jazdy, bo to pierwsze mogłoby udźwignąć PlayStation z dwójką zamiast czwórki w nazwie, a drugie wymaga wyrobienia sobie odpowiednich nawyków, aby pojazd prowadziło się pewniej od wózka sklepowego. Ale wiecie co? Po pierwszym kontakcie z grą i lekkich narzekaniach doskwierać przestało mi i jedno, i drugie. Może jest to wina swoistego wyposzczenia w tym względzie, ale przy drugim-trzecim evencie coś po prostu "zaskoczyło" i od tamtego momentu kolejne miejscówki zwiedzało się z niemal turystycznym zacięciem, rzadko kiedy kończąc na innym miejscu podium niż pierwsze.

 

A trzeba powiedzieć, że jest w tym Carmageddonie co robić. Czekają na nas w sumie 63 eventy podzielone na 16 rang, awans pomiędzy którymi uwarunkowany jest nagromadzeniem odpowiedniej puli punktowej. Samo ukończenie wyścigu zapewni nam jej ułamek - cała reszta zależy już tylko od naszej inwencji w sianiu szeroko pojętej rozpierduchy. Tą możemy uskuteczniać na różne sposoby: złomując naszych oponentów, wyżywając się na pieszych albo gromadząc bonusy za efektowne ewolucje i kombinacje. W praktyce jednak wszystkie te czynniki płynnie się ze sobą mieszają i przebicie licznika 100.000 punktów nie należy w późniejszych stadiach gry do rzadkości. Nie zawsze jednak będzie nam dane palić gumę na ulicy, bo trybów rozgrywki jest kilka i mocno się one od siebie różnią. Classic Carma to swego rodzaju trójbój, w którym wygramy albo wskutek przejechania wszystkich okrążeń, albo pokonania piątki pozostałych rywali albo przejechania wszystkich ulokowanych na mapie przechodniów (średnio po 700 na miejscówkę, także krzyżyk na drogę...). Ich pojedyncze sesje to odpowiednio Death Race oraz Car Crusher. W Ped Chase gra wyznacza losowego przechodnia, którego trzeba skasować - zwycięzca musi wyrobić normę przed innymi. Nieco mniej brutalną, ale wciąż dynamiczną alternatywą jest Checkpoint Stampede, gdzie zamiast do pieszych trzeba dojechać do punktów kontrolnych. Listę zamyka Fox'n'Hounds, w którym jedna osoba zostaje "lisem" i musi przez określony czas uniknąć zderzenia z innymi "łowcami".

Oczywiście nie samymi zderzakami człowiek żyje. Na podorędziu będziemy mieć mnóstwo power-upów, nie tylko takich zwiększających nasze możliwości ofensywne, ale też ułatwiających nam życie oraz takich wpływających na zachowanie przechodniów. Muszę w tym miejscu pochwalić inwencję twórców, bo nie ograniczyli się do standardowego wachlarza rakieta-bomba-turbo, spotykanego w każdej innej samochodowej rozwałce. Tutaj samonaprowadzajek nie znajdziemy, mamy za to bajery w rodzaju biologicznego "tajniaka" (ten uczuć, kiedy strzelisz wiatra i wszystkim wkoło pękają szyby!), wielkiej kuli na łańcuchu, którą targamy za sobą i wywijamy nią zgodnie z prawami fizyki, czy też... kowadła. Tak, nic nie mówi "pie*dol się" tak dosadnie, jak pizgnięcie komuś na pełnym gazie kowadłem i patrzenie, jak siła odrzutu złomuje go na najbliższej ścianie. Dodajmy do tego pochowane po mapach żetony służące do ulepszania naszych bryk oraz po jednej specjalnej znajdźce na mapę, a otrzymamy tytuł, przy którym można spędzić długie godziny. 

 

I tak też czynię, bo po kilku intensywnych sesjach mam już za sobą ukończony tryb kariery i odblokowane większość wózków. Plan na sobotę (niedziela pracująca) zakłada ukończenie reszty brakujących eventów oraz próbę oczyszczenia jednej mapy w taki sposób, abym jedno wydarzenie ukończył na wszystkie trzy sposoby Classic Carma. Trofika za 16.666 przechodniów łaskawie sobie daruję - kończąc karierę nie dobiłem jeszcze do kamienia milowego za 6.000 trupów, więc dobicie do trzech razy tyle byłoby naprawdę męczącym grindem... Natomiast jeśli już ktoś ma ten tytuł bądź planuje zakup, to chętnie pokręcę się po trybach sieciowych.

Aha, tego tekstu nawet by tu nie było, gdyby gra nie wpadła mi w oko na dysku konsoli ALFika podczas naszego zjazdu na zeszłoroczne PGA. Wielkie pozdro dla Ciebie ALF i liczę, że spotkamy się online!

 

Pytanie tygodnia: Moja prywatna bomba całego E3

Moje drobiazgowe podsumowanie targów znajdziecie w przyszłym tygodniu u Gomlina, w tym miejscu pozwolę sobie więc pokrótce opisać mojego osobistego zwycięzcę tych paru dni. 

Ci, którzy znają mnie bliżej wiedzą, że mimo wyraźnej ekscytacji podobnymi wydarzeniami, oczekiwania staram się trzymać na wodzy - nie jaram się niczym ponad miarę, nie robię też uprzednio żadnych list wymarzonych tytułów, o których chciałbym usłyszeć. (Jasne, nowy Armored Core na miarę 8. generacji ryłby beret, ale przeżyję i bez niego). Pomimo posiadania na stanie PlayStation 4 jako głównej stacjonarki nie ruszały mnie też plotki o drugim Bloodbornie czy równie drugim The Last of Us - zamiast tego czekałem na gameplay nowego Spider-Mana od Insomniac oraz jeszcze więcej wysokiej jakości japońszczyzny, takiej, jaką Sony uraczyło nas w pierwszej połowie roku. A i tak na tle tych wszystkich pewniaków - Days Gone, God of Wara czy dodatku o Chloe do Uncharted 4 - na łopatki położył mnie zwiastun czegoś, o czym przed targami słyszeliśmy tylko jednym uchem nieśmiałe plotki. Położył na łopatki i wbił w glebę.

Monster Hunter World jest na pierwszy rzut oka spełnieniem moich marzeń odnośnie tej serii. Marzeń, które tliły się gdzieś w głebokim zakamarku serca, pozornie niewzruszonego na ciągły regres oprawy audiowizualnej i piętrzące się z odsłony na odsłonę niedogodności. Bo mimo wszystko złość człowieka brała, kiedy nawet najnowsze MonHun Generations wciąż straszyło rozdzielczością 240x400, teksturami równie prehistorycznymi co napotykany bestiariusz  i ciągłymi ekranami ładowania. Na tle takiego czegoś nawet oryginał rodem z PS2 (sprzed piętnastu lat) prezentuje się nad wyraz okazale! Dobrze więc, że nie byłem w tej złości sam i nawet Capcom wiedział, że nie może w nieskończoność odwlekać nieuniknionej przesiadki na potężniejsze sprzęty i, co za tym idzie, gruntownego podbicia wizualiów.

No i dostaliśmy podbicie. Piękne środowisko bujnej dżungli, tekstury w wysokiej rozdzielczości, a do tego nowi przedstawiciele fauny oraz nowe sztuczki, jakie zna nasz Łowca. Przemykanie przez chaszcze unikając jednocześnie wzroku pobliskiej watahy raptorów, nakładanie kamuflażu maskującego, zbieractwo w locie, bez schylania się i długaśnej animacji przeczesywania gruntu, wystrzeliwanie w powietrze flar sygnałowych... Zwiastun nie był znowu wcale taki zajebiście długi, a i tak pokazał bardzo dużo nowego! Do tego brak było tu wszędobylskiego, pomiaukującego i działającego na nerwy kota wraz z jego sługusami - kolejny wielki plus. Jeśli seria ma wrócić do korzeni, ograniczając pojedynki z bestiami do formuły "czterech kontra reszta świata", wykorzystując przy okazji wygodny czat głosowy, trofea oraz opcje Share, to będę autentycznie wniebowzięty. Obyśmy tylko do wstępnego "Early 2018" nie musieli doliczać roku na tłumaczenie albo - co gorsza - czekać na jakąś wersję Ultimate i dopiero zachodnie wydanie...


 

QUEST CLEAR! Kolejna odsłona Piątkowej GROmady zamknięta i opublikowana! Teraz nasz Daak może ściągnąć pancerny krawat, wyprawić sierściucha do rodziny i od poniedziałku oddawać się aktywnościom pobocznym nad morzem. Tak, dobrze czytacie, przy dobrych wiatrach wszechobecny Daak będzie na portalu nieobecny przez cały kolejny tydzień. Wiecie, co w takich wypadkach robić - spamujcie mu skrzynkę najświeższymi informacjami tak, aby wiedział, jakie dramy go omijają!

Trzymajcie się ciepło i do rychłego zobaczenia!

Daaku

Oceń bloga:
29

Która firma spośród Wielkiej Trójki wygrała E3?

Microsoft
109%
Sony
109%
Nintendo
109%
Pokaż wyniki Głosów: 109

Komentarze (89)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper