Piątkowa GROmada #37

BLOG O GRZE
1110V
Piątkowa GROmada #37
Daaku | 09.06.2017, 09:50
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dzisiaj GROmada dla odmiany o ludzkiej godzinie!

Pewnie kojarzycie osobę Rolanda. Całkiem nedawno wrzucił on na blogosferę swój dyptyk Na spontanie na kolanie, gdzie opisał swój kontakt z grami niejako definiującymi jego przyszłe gusta growe. Najwyraźniej takie wpisy nie były jednak w stanie w pełni wyczerpać jego weny pisarskiej, bo kiedy uderzyłem do niego z pytaniem o współprowadzenie dzisiejszej GROmady - tego samego dnia grzmotnął mi suty tekst o męczonym namiętnie Destiny i nazajutrz poprawił drugim tyle o świeżutkim Tekkenie 7. Normalnie ze świecą takich pozytywnych wariatów szukać!

Już po tym widać, że 37. odsłona zapewni Wam kawał solidnej lektury do piwka i pada. Sam jednak nie chciałem zostawać w tyle, dzięki czemu spod mojej ręki wyszło parę zdań o zachodnich superbohaterach oraz długo już przeciągane wprowadzenie do bardzo ciekawego tytułu sci-fi od Gusta - jedyny japoński akcent spośród czterech dzisiejszych tematów. Myślę, że w ten sposób wszyscy będą zadowoleni i każdy znajdzie poniżej coś dla siebie. No to jedziemy!

 

 

Roland Ninja

 

No i znów obywatel Daaku prosi mnie o pomoc w dopełnieniu materiału do Piątkowej GROmady, a ja nie mógłbym odmówić najstarszemu ziomkowi z PPE prawda? Nie ma co tutaj owijać mithril, więc od razu przechodzę do sedna. Tak więc w co to ja gram w ten piątek i nie tylko w ten, i w ogóle cholera przez cały czas?

 

DESTINY

 

Jak większość czytelników owego bloga wie, od miesiąca na tapecie u mnie, w jakiś 90% tylko jedna gra, a mianowicie nieodkryte, tajemnicze, niepoznane i zagadkowe "PRZEZNACZENIE" jakkolwiek je rozumieć.

Może nie każdy wie, a ci co już wiedzą to pewnie mają mnie już na czarnej liście, ale tak się składa że jestem jednym z największych wrogów grania online, a dokładniej to tych wszystkich wybrakowanych wybryków nastawionych stricte na competitive zadymę i czysty zysk z naiwniaków płacących za DLC vel. Counter Strike, Paladins, Battleborn, Star Wars: Battlefront, Overwatch, Playerunknown's Battlegrounds (ostatni uber popularny absurd, którego tytułu nikt nie potrafi wymówić) czy inne Owersrocz! Po prostu nigdy nie zrozumiem fenomenu ciągłego latania po tych samych mapach i tłuczenia się bez celu przez setki godzin! Dla mnie multiplayer online to wspólna zabawa, wspólny cel, osłanianie się, komunikacja, niecenzuralne komentarze w trakcie i radocha z wykonania zadania. Nie jara mnie ciągła gonitwa jak z jeżozwierzem pod spódnicą i lifespan na mapach na poziomie 30 sekund.

Nie znaczy to że nigdy w takie online nie grałem. Swego czasu robiło się karierę na serwerach Killzone 2, Halo 3 czy Crysis 3, jednakże zawsze nastawiałem się do tego bardziej na luzie bez żadnego zobowiązania, całkowicie rekreacyjnie, wyśmiewając przy tym nałogów, którzy ciągle podglądali swoją listę kill'sów żeby wiedzieć jakie mają ratio. Każda z wymienionych gier miała coś co ją wyszczególniało, a co mi bardzo przypadało do gustu. Halo posiadało głównie duże, monumentlane mapy i pojazdy, Killzone świetny tryb Warzone w którym cele zmieniały się w locie w trakcie jednej wielkiej wojny na mapach, a Crysis 3? No nie ważne jak nie krytykowany to ta MOC płynąca ze śmigania w Nanosuit na prawdę dawała kopa w całkiem porządnym trybie multi.

Wiele lat szukałem czegoś co połączyłoby te wszystkie cechy w jedną całość i podało w tak wysublimowany sposób jak zrobili to chłopaki z Bungie w Destiny! Na początku byłem strasznie sceptycznie nastawiony do tej gry, właśnie dlatego też dopiero teraz w nią gram. Wszystko wynikało z niedoczytania konkretnych "recek" i niewiedzy, jest to na prawdę MY BAD! Gdyby nie jeden użytkownik portalu, którego nicka już nawet nie pamiętam (była ostra dysputa w temacie online multi;-) i świetna cena pakietu Destiny: Complete Collection na PSN to pewnie do dzisiaj byłbym w błędzie i nie poznałbym tego znakomitego FPS'a!

Poczucie pędu na wróblach robi dobrze

 

W sumie nazywanie tego tytułu FPS'em jest nie na miejscu i godzi w jego ogrom. Destiny to bardziej MMO-RPG-FPS i nie jest to skrót na wyrost! Rozwinięcie tej przydługiej nazwy jest tym co urzekło mnie w tej grze, a przede wszystkim to że nie jest to gra stricte competitive i bezcelowa młócka jest tak na prawdę tylko dodatkiem do zabawy, która głównie skupia się na działaniach solo lub w 3-6 osobowych zespołach żywych towarzyszy broni. TAK! W Destiny jest fabuła! I TAK! Jest kampania! I CHOLERA TAK! To najlepsza kampania co-op w kosmicznym shooter'ze w jaką kiedykolwiek grałem!

Po trzech latach od premiery, gdy już gra dorobiła się mnóstwa obszernych dodatków (TAKEN KING RULEZ!), gdy wszystkie błędy zostały wyeliminowane, a struktura online rozrosła się do niebotycznych rozmiarów i nabrała świetnego balansu, Destiny stało się aktualnie najlepszą grą ze swojego gatunku, którą można polecić każdemu bez wyjątku. Na dodatek graficznie też nic, a nic się nie zestarzała prezentując, pieczołowicie oddane tereny planet naszego układu słonecznego w bardzo dalekiej, pełnej ludzkiej ekspansji i odkryć przyszłości. Zmienne pory doby potrafią robić dobrze. Dźwięk z kolei to klasa sama w sobie i wystarczy że przytoczę nazwisko autora całej oprawy do serii Halo, Martina O'Donnela, które mówi samo przez się nadając grze Epickości przez duże E!

Bo prawdziwi faceci grają laskami ;)

 

Jednak grafika i muzyka są tylko posypką na tym wielowarstwowym torcie. Jak wspomniałem powyżej Destiny jest czymś w rodzaju rasowego MMORPG, albo raczej FPS's z bardzo rozbudowanymi elementami MMORPG. Na początku tworzymy postać tzw. Guardiana, wybieramy jego podstawowe cechy wyglądu, rasę oraz klasę bazową, jedną z trzech czyli Titan (typowy energetyczny mocarz), Hunter (Szybki i podstępny skrytobójca) oraz Warlock (Kosmiczny Mag!), RPG jak się patrzy prawda? Po przejściu pierwszej misji SOLO, gdy odkryjemy podstawy i porwiemy nasz pierwszy statek, lądujemy w ostatnim ludzkim mieście (o fabule później) swoistego HUB'u, w którym poznajemy mnóstwo NPC będących w przyszłości naszymi pracodawcami albo kontrahentami w licznych transakcjach na swoich licznych "straganach". The Tower jawi się jak miasteczko z każdego pierwszego lepszego Monster Hunter Like tytułu, w którym możemy uzupełnić zapasy, w spokoju upgrade'ować postać, przyjąć nowe zlecenia, popchnąć fabułę do przodu, pohandlować, pogadać z i innymi graczami, upchać zbędny sprzęt w wirtualnej skrzyni, przyłączyć się do jednego z bractw, odkodować zebrane na polu bitwy schematy broni i sprzętu, a nawet zapuścić muzę w lokalnej spelunie! Ufff gdybym to wszystko wymieniał ustnie to już dawno bym się zapowietrzył, bo tak na prawdę to nie wiem czego tam nie można robić? Każdy weteran Monster Hunter czy Demon's Souls odnajdzie się w Tower bez problemu.

Po ogarnięciu ogromu tego wszystkiego, wybraniu dodatkowej podklasy (po dwóch DLC są ich 4), broni, uzbrojenia, umiejętności specjalnej, koloru fatałaszków i innych, zaczyna się prawdziwa zabawa! Symbolicznie wracając na orbitę naszym statkiem, który jest swoistym avatarem, wraz z postępem w fabule podbijamy kolejne planety i poznajemy nowe tereny działań. Na każdej planecie wypełniamy misje, misje i jeszcze raz misje, których jest chyba setka! Prawie każdą możemy wykonać w pojedynkę, ale to wspólna zabawa w 3 osobowym FireTeam'ie jest tym czym żyje Destiny! Mamy parę typów misji, są te fabularne z trybu story (ubarwione wstawkami FMV), questy poboczne, Patrole czyli zwiedzanie planet w stylu Free Roam i wykonywanie mini zadań oraz farming loot'u oraz minerałów (TAK! RPG GOD DAMNED!;-) Są też czy raczej przede wszystkim, Strike'i i Raid'y, tryby w których dowiadujemy się co to jest prawdziwy towarzysz broni! Strikes to misje w trakcie których przebijamy się przez hordy przeciwników, zwieńczane starciem z uber boss'em, który to nie pada nawet po tysiącu kul! Ale tam jest ciśnienie i adrenalina na finale, uwielbiam strike'i! Raid to wariacja na temat z tą różnicą że wymaga 6-ciu sprawnych strzelców, którzy współpracując przedzierają się do celu podróży otwierając kolejne bramy, portale i ubijając monstra w dziesiątkach na metr kwadratowy! Oba tryby to kooperacyjna miazga bez konkurencji na rynku. Do tego wszystkiego są jeszcze Areny czyli Destiny'owska Horda oraz Crucible czyli pospolita PVP wyrzynka dla pół-mózgów lubujących się w panice przełajowej;-P Trochę pograłem więc parę blach już zgiętych;-)

Profilaktycznie, siej pożogę!

 

Żeby nie przedłużać i zmieścić się w tym blogu, z i tak już za długim materiałem nadmienię że w trakcie wszelakich misji, zadań pobocznych, walki w "tyglu", na arenie czy w trakcie "Szturmu" zdobywamy, różne rodzaje waluty, punkty exp. wykorzystywane do upgrade'u postaci i sprzętu oraz cały gwiezdny transporter, w pełni modyfikowalnego "złomu" (broń, zbroje, artefakty itd. itsre.) do wykorzystania we własnym destrukcyjnym celu. Sprzęt dzieli się ze względu na status częstotliwości (Common, Rare, Legendary, Exotic) oraz na typ obrażeń (Void, Arc, Kinetic, Solar). Jest tego cholerstwa TYLE że już dawno temu się zgubiłem, i tak po raz kolejny do znudzenia będę zaznaczał ile w tym RPG. Już na dobitkę dodam że można jeszcze wykonywać tzw. Bounties, czyli pospolite misje polegające na na wystrzelaniu określonej liczby graczy w Crucible, wygraniu meczu czy odbyciu Patrolu np. na Marsie. Jeezas! No nie mogę przestać! Daaku nie bij! ;-P Wstydem byłoby zapomnieć o sezonowych wyścigach "wróbli" czyli ścigaczy przypominających te z VI episodu Gwiezdnych Wojen oraz misjach typu nightfall, czyli codziennych misjach dodatkowych dla addict-hardcore'ów takich jak np. Rozbo. Pozdro BTW!;-)

Mógłbym tak pisać w nieskończoność bo po prostu jaram się tym tytułem, który swoją przytłaczającą naturą, po prostu wciągnął mnie jak czarna dziura (bez podtekstów;-)! Wiem że tekst jest długi i można go odbierać jako swego rodzaju recko-blog, ale po prostu nie wiem jak krócej można by było ująć to jak bardzo mi się ów gra podoba i jak inaczej zachęcić do zabawy innych? Mam nadzieje że pomimo tego że za rogiem już czai się Destiny 2, to mój wywód mimo wszystko przyciągnie jeszcze paru strażników na rubieże kosmosu, do wspólnej batalii przeciwko ciemności. Aha miało być jeszcze coś o fabule... cyt. Piotr "Glaca" Mohamed "GROŹNY PALEC WYCIĄGNIĘTY W MYM KIERUNKU"... Daaku już kończę, słowo STRAŻNIKA! ;-)

Nad ziemią zawisa mini-księżyc, ludzkość dzięki niemu rozwija się technologicznie i leci w kosmos, natrafia se na różne inne, wrogie jak cholera rasy oraz wszechobecną ciemność! Wszystko trafia szlag gdy mroczna powódź zalewa ziemie, ludzie popadają w niełaskę kosmosu, po wielu latach podnoszą się z kolan za sprawą niejakich, uśpionych strażników, tu wkraczamy my i wszystko zaczyna się od nowa bla bla bla i terefere. Tak pokrótce. Odkrywanie fabuły z podstawki średnie, odkrywanie tej z pierwszych mini DLC, już lepiej, ale to z The Taken King rządzi po całości! TYLE!

Do zobaczenia w TOWER!

Ten moment zadumy, EPICKO!

 

 

TEKKEN 7

 

HA! Myśleliście że to już koniec, niedoczekanie wasze! Dostałem pozwolenie od szefa, więc jadę dalej z tematem i spróbuję to zrobić w dwóch akapitach.

Pomimo tego że większość czasu poświęcam Destiny, zdarzają się lekkie i krótkie momenty znużenia ciągłym strzelaniem i wtedy w takich momentach braku weny zarzucam sobie zazwyczaj jakiś niezobowiązujący tytuł na krótkie posiedzenia. Tak się składa że parę dni temu miała miejsce premiera "podważonego" króla bijatyk czyli Tekken 7. Ja jako wiele razy zawiedziony i rozczarowany, ale jednak wierny fan musiałem nabyć grę w czasie premiery tak też zrobiłem. Jak tylko wróciłem z "Nie dla idiotów", podjarany od razu wrzuciłem płytę do napędu. Pierwsze wrażenie? Powiem że nie było tego WOW jakie towarzyszyło mi podczas premiery Tekken 5. Na początek oczywiście i tutaj brak niespodzianki PATCH! I 20 min. czworonogowi w rzyć! Potem nazbyt enigmatyczne, jakieś takie chaotyczne intro, któremu brak mocy sławetnego otwarcia z T5, jednak jest lepiej niż w "Crappen 6". Gdy w końcu po pół godziny zobaczyłem odświeżone logo serii i napis press any button, poczułem się jak u domu!

Zaraz po, pojawiło się znajome menu które funkcjonuje chyba już od czasów Tekken 5: Dark Resurection. Podziałka trybów na online i offline, to już było. Galeria? Też, ale nie w takiej formie! Pierwszy pozytywny zaskok to właśnie galeria która jest hołdem dla całej historii serii, można w niej obejrzeć wszystkie możliwe FMV z wszystkich Tekken'ów nawet tych o skrótowcu TTT. Intro z T2, ciary na całym ciele i przed TV znów siedzi 11-letni szczyl trzęsący się z podniety! Oprócz filmików można odsłuchać każdy możliwy soundtrack, Moonlight Wilderness i szklane oczy wpatrują się w ekran. Poza tym masa artwork'ów i opisów postaci, no w końcu! Prawdziwa encyklopedia Tekken. Ktoś podłapał temat od Edka Boona i wykorzystał w bardzo poprawny sposób. Warto nadmienić że galeria daje też możliwość podmiany oryginalnego OST z T7 na te z poprzednich odsłon, a nawet zmiksowania go w swoją tracklistę, mega sprawa!

No i kurde jest trzeci akapit, no po prostu nie da się inaczej;-) Dobra nie ma co przynudzać i trza przejść do mięska. Jeszcze nie zabierałem się za szumnie reklamowaną odpowiedz na "Mortal Kombatowski" tryb story czyli The Mishima Saga, który pewnie zjara mnie jak dobre zielsko, jeszcze będzie na to czas. Na razie pobawiłem się w treningu żeby rozruszać te skostniałe kciuki oraz zabrałem się z marszu za mój ulubiony tryb Arcade? Ghost Battle? No właśnie gdzie to do cholery jest? Aha! W tej odsłonie nazywa się to Treasure Battle, swoisty miks wspomnianych wyżej trybów ze znanym z Dark Ressurection Gold Rush. O co biega? A no klepiemy w nieskończoność kolejnych coraz silniejszych przeciwników, awansujemy w rankigach, zdobywamy kupę siana oraz zależnie od naszych umiejętności (Perfect, Double Perfect, Great) dostajemy też skrzynie ze skarbami a w nich kasa oraz elementy do kustomizacji. Uwielbiam ten tryb i na razie w nim spędzam większość czasu. Chciałem pograć online i masochistycznie dostać trochę po zadku, ale nie ma takiej możliwości w tej grze, bo Namco znów pokpiło tą sprawę! Po jakiś 20-30 próbach połączenia się z innym graczem na razie sobie odpuściłem, serwery po prostu leżą i kwilą jak zarzynany prosiak! I tak mamy rok 2017 w którym u konkurencji, tłumy tłuką się każdego dnia na upchanych po brzegi serwerach! Po prostu Żal. Oprócz serwerów leży też to o czym krzyczą tłumy na światowych portalach! GRAFIKA! To jest po prostu jakiś nieśmieszny żart żeby tak wyglądała bijatyka w tych czasach! Gdzie jest ten Unreal Engine 4 to ja nie wiem! Jak zobaczyłem kanciate bary Kazuyi niczym z T5 to zacząłem się śmiać na głos, no kaman dwuletni Mortal Kombat X na najnowszym build'zie UE3 wygląda lepiej niż T7! Do tego ta rozdziałka jako 3/4 Full HD!? Parodia! Dobrze że animacja śmiga gdzieś na poziomie tych 45-55 klatek (PS4) o 60 możemy zapomnieć chyba że na PRO.

Jak na razie za krótko gram żeby napisać coś więcej, wiec zabieram się za dalsze oklepywanie gąb znanych i nieznanych bohaterów, o dobra okazja żeby krótko napisać o rosterze. Wkurza mnie ponowna obecność takich przypałów jak Bob, obojnak Leo czy debiuty w postaci pedzia Claudio, infantylnej Lucky Chloe i mutanta Gigasa! Z drugiej jednak strony fajnie że okroili trochę skład bo było tego już stanowczo za dużo, tym samym seria wraca na właściwe tory wyznaczone przez pierwszą pentalogię, czyli rozstania i powroty. Z nowych postaci podchodzi mi lala Katarina i chyba tylko ona, bo wolę swoje stare trio Kazuya, Lee, Asuka.

Na razie odczucia są mieszane, z jednej strony wielki zwrot w kierunku starych odsłon z drugiej techniczna padaka, świetna encyklopedia, ale i niezbyt przemyślany do końca roster. Hiperbola co tu dużo gadać, trzeba zagłębić się bardziej w tytuł. Jedno wiem na pewno, jest dużo, ale to dużo lepiej niż w najgorszej części serii, znienawidzonym przeze mnie "Shitkken 6"!

 

 

Daaku

 

beta Marvel Heroes Omega [PS4, Gazillion Entertainment 2017]

Superbohaterowie to bardzo wdzięczny temat na grę video. Nie dziwi więc fakt, że zarówno Marvel, jak i DC - dwa największe wydawnictwa komiksowe tego typu - wręcz rozpieszczają graczy kolejnymi tytułami traktującymi o obdarzonych niezwykłymi zdolnościami gości w obcisłych gatkach. Marvel bryluje głównie Spajdkiem, DC godnie reprezentuje z kolei Gacek. Zagrać możemy w superbohaterskie gry LEGO (LEGO Marvel Avengers, trylogia LEGO Batman), przygodówki (Guardians of the Galaxy oraz Batman, obie w konwencji The Telltale Series), a nawet bijatyki - do wydanego niedawno Injustice 2 dołączyć ma Marvel vs Capcom Ultimate. Jest jednak jeden gatunek, w którym to tylko DC miało przez bardzo długi czas własnego reprezentanta - MMO mianowicie. DC Universe Online, choć daleko mu do poziomu takiego WoWa czy FFXIV:ARR, oferuje kolejne rozszerzenia, przeskakuje na nowe platformy - słowem cały czas się rozwija. Po latach absencji jednak i do Marvela uśmiechnął się los, bo po obecności na komputerach osobistych teraz także właściciele PS4 będą mogli sprawdzić na własnej skórze, jak po ulicach Manhattanu rozbijają się Spider-Man, Hulk czy Daredevil.

 

Z tym "na własnej skórze" traktować należy dosłownie, ponieważ w Marvel Heroes Omega nie tworzymy własnego bohatera. Co mnie osobiście już na wstępie nieco odrzuciło, bo pamiętając początkowy dobór wyglądu, mocy, broni, mentora, a później również drobiazgowe układanie kostiumu z DC Universe Online, można było bardzo szybko utożsamić się z własną postacią jako faktycznym przedłużeniem naszej cyfrowej tożsamości. W grze od Gajillion czegoś takiego nie ma - system od razu wykorzystuje nasz PSN ID (nie trzeba zakładać konta itp.), a następnie szybko przełącza nas między postaciami w krótkim, fabularyzowanym samouczku, aby jak najszybciej zaznajomić nas ze schematem sterowania i podstawami rozgrywki. Ta nie różni się prawie niczym od gier z gatunku hack'n'slash w stylu Diablo - obserwując naszą postać w rzucie izometrycznym poruszamy się po planszy, trzaskamy pojawiające się hurtowo mobki, zbieramy równie hurtowo wypadające z nich graty i generalnie w niespecjalnie widowiskowy sposób rozwijamy bohatera. A gdzieś w tle powoli rozwija się kolejna historyjka rodem z kart komiksu - jakiś superzłoczyńca wchodzi w posiadanie potężnego artefaktu, za jego pomocą zaczyna rozkręcać bajzel na coraz większą skalę, a my - superherosi pod patronatem S.H.I.E.L.D. i Nicka Fury'ego - staramy się ten bajzel posprzątać, odzyskać artefakt oraz naklepać jego nowemu właścicielowi. Sinusoida kina bohaterskiego, od A do B do A. 

I w tym miejscu przechodzimy do głównej siły napędowej Marvel Heroes Omega, a jednocześnie jej największej bolączki. Jest nią szeroki wybór dostępnych postaci, z których każda może stać się nasza i na którą w dowolnej chwili możemy się przełączyć i ją rozwinąć. Jedynym ograniczeniem jest liczba Eternity Splinters - zbieranych podczas gry odłamków, za które możemy "wykupić" interesującą nas postać, tzn. zdjąć jej ogranicznik poziomu doświadczenia, bo choć każdy heros jest dostępny od początku i możemy zapoznać się z jego stylem gry, to powyżej 10. levelu nie poszalejemy. Ja swoje startowe odłamki wykorzystałem do odblokowania Hulka - towarzyszył mi już kawał czasu, ile ekspa już nabił to jego, no i prowadziło się go w walce całkiem przyjemnie, o ile nie nieco prostacko. Jak dozbieram odpowiednią pulę, to wykupię sobie Spider-Mana, Deadpoola albo War Machine - raczej nie ze względu na ich możliwe drzewka umiejętności, ale z czystej sympatii do tych znanych twarzy.

 

Pozostaje jednak pytanie, na jak długo gra zdoła przytrzymać mnie przy sobie. Ze względu na system free-to-play nie inwestuję niczego poza własnym czasem, mam też całkiem przyjemne doświadczenia z innymi darmówkami na PS4 (że wymienię genialne Warframe), ale nie czarujmy się - DC Universe Online to to nie jest. Tam mogłem stworzyć sobie od podstaw własną postać, eksplorować w locie (albo w sprincie) otwarty, trójwymiarowy świat oraz spędzać mnóstwo czasu na dopracowywaniu jej wizerunku w najdrobniejszych szczegółach. Tutaj tego budowania więzi brak - poza dystrybucją punktów umiejętności w interesujące nas skille więcej okazji do wyróżnienia naszego beniaminka nie ma. Pozostaje mieć nadzieję, że odblokowywane na kolejnych poziomach tryby rozgrywki (instancje, wyzwania, nawet rajdy) przykują mnie do pada na dłużej.

A, no i plusik za trofea - nawet w wersji beta wpadają one bez przeszkód, a progres naszych postaci ma zostać przeniesiony do wersji finalnej. Także i za to dwa plusiki na przyszłość.

 

 

Ar nosurge Plus [PSV, Gust 2014]

Tutaj może być ciężko z wprowadzeniem w rozgrywkę, więc spróbuję ugryźć temat z innej strony. Wyobraź sobie, że żyjesz sobie hen, daleko, na planecie Ra Ciela, współdzieląc ją z rasą mistycznych stworzeń zwaną Genom. Masz jednak pecha żyć na niej w momencie, w którym rozrastające się coraz bardziej słońce niedługo pochłonie cały glob wraz ze wszystkim, co żywe i nieożywione. Twoim naukowcom udaje się jednak wynaleźć rozwiązanie tego problemu: przyzywają oni pośród nich Boginię Pieśni, która za pomocą swoich zdolności przeniesie całą populację planety na inną, zdatną do życia. Plan jednak nie wypala - moc Bogini jest po prostu niewystarczająca do podjęcia takiego przedsięwzięcia - więc zostawiacie ją na pastwę losu, pakujecie się wszyscy na pokład gigantycznego statku kosmicznego Soreil i wyruszacie w długą podróż w poszukiwaniu nowego domu. Po, dla równego rachunku, pięciu tysiącach lat dryfowania w przestrzeni kosmicznej na pokład statku dostają się Sharl - stworzenia obdarzone podobną do Bogini magią pieśni, które zaczynają masowo porywać ludzi z ich domów w celu "wzbogacenia ich dusz". W samą porę z kriogenicznego snu budzisz się wtedy Ty - rdzenny mieszkaniec Ra Ciela, i w parze ze swoją przyjaciółką z dzieciństwa, teraz także magiczną pieśniarką, odpierasz ich atak. Od tamtych wydarzeń mija rok...

...i tak naprawdę dopiero teraz zaczyna się właściwa Ar nosurge, "twoja" misja. Niezły bagaż emocjonalny, prawda? A wierz mi, że to dopiero początek prawdziwego nawału informacji, retrospekcji oraz terminów encyklopedycznych, jakimi będziesz bombardowany przy każdej możliwej okazji i które będziesz sobie musiał na własną rękę złożyć w całość. Delta Lanthanoir, ciężki jest twój żywot... Prowadzisz sobie w spokoju własną (nie)popularną restaurację, której jedynym elementem menu jest smażony ryż z solą (czekaj, w sumie to może być powód tego braku popularności...), a twój były pracodawca, strzegąca porządku organizacja PLASMA, najmuje cię i twoją partnerkę na misję wgłąb terytorium wroga, abyście odnaleźli zaginioną laborantkę. Od tego momentu akcja ruszy do przodu z kopyta--

-- nie, wróć, nie ruszy z kopyta! Zanim cokolwiek tu się na dobre ruszy, czekają cię rozmowy z koleżankami. Mnóstwo rozmów. O wydarzeniach z przyszłości, także tej zamierzchłej (sprzed 5k lat). O aktualnych celach misji. O nowych przepisach kulinarnych (synteza), dzięki którym wytworzysz nowy ekwipunek i przedmioty. Ba, dzięki systemowi Genometrics zwiedzisz skomplikowane umysły swoich partnerek, gdzie porozmawiasz o trapiących je problemach i pomożesz otworzyć się na innych. A jak już tak sobie w myślach porozmawiacie, to po powrocie do rzeczywistości wykonacie w najbliższej łaźni Rytuał Oczyszczenia, podczas którego... porozmawiacie sobie jeszcze więcej. Wszystko to oczywiście w imię zacieśniania więzów, uczenia się nowych zdolności i obopólnych korzyści rozwojowych, ale kiedy już uda Ci się wyrwać w jakieś zaludnione przeciwnikami miejsce, to z euforii nabijesz tam parę leveli. W końcu jakaś akcja! W końcu rozruszam paluszki! W końcu poczuję, że GRAM!

Na początku planowałem tylko poszczuć cycem i na tym zakończyć...

...ale stwierdziłem, że piątki są po to, by jechać po bandzie

 

A walka potrafi rajcować, mieszając elementy zręcznościowe znane wcześniej np. z Valkyrie Profile czy Xenogears z klasycznym podziałem na tury. Potyczki toczymy tutaj wyłącznie we dwójkę, gdzie Delta robi za stojącego na froncie ochroniarza, a znajdująca się za nim Cass wspomaga go czarami. Poprzez klepanie odpowiednich przycisków budujemy coraz dłuższe combosy i rozprawiamy się z nadciągającymi falami przeciwników, co zapełnia rosnący stale pasek Burst. Kiedy wskaźnik liczebności wroga zapełni się z żółtego na czerwony (100%), pałeczkę przejmuje nasza partnerka, wyzwalając potężny czar w mig pochłaniający podczas bardzo efektownej animacji wszystkie pozostałe fale przeciwników. W miarę rozwoju naszych postaci garnitur ich ciosów oraz arsenał finisherów rośnie, a walki nabierają bardziej taktycznego charakteru - czy to poprzez pchnięcie wroga, czy też atak na cały szereg albo po linii. Czasami jednak walki robią się zdecydowanie zbyt proste - głównie wtedy, kiedy nie opierniczamy się z syntezą i ekwipujemy na nasz duet najnowsze zabawki - nic nie stoi wtedy na przeszkodzie, aby podbić sobie w menu poziom trudności.

Najpierw podbijamy wskaźnik Burst, by następnie...

...zbombić adwrsarzy eksadrą wróbli. Savage.

 

W sumie tak na to biedne Ar nosurge psioczę, ale prawdę mówiąc im dalej w las, tym więcej radości czerpię z gry. Tyle okazji do rozmowy oznacza bowiem, że w jak mało którym innym tytule można zrzyć się z postaciami towarzyszącymi. Sporo tu też lekkiego humoru i przyjacielskich pocisków, m.in. ze wspomnianego wcześniej zerowego talentu kulinarnego Delty. W miarę rozwoju fabuły będzie nam też dane przejąć kontrolę nad drugą parą bohaterów - Earthesem i Ion, by to z ich perspektywy być świadkiem kolejnych, zazębiających się z historią Delty i Cass, wydarzeń. A fabuła, może przede wszystkim ze względu na ten charakterystyczny dla seriali space opera klimat i rozbudowany lore, autentycznie przyciąga i jednocześnie wywołuje w graczu zaciekawienie, co będzie dalej. I w sumie o to w tego typu tytułach chodzi, prawda?

Na koniec macie próbkę tego, jak zakręcone są utwory wokalne w tej serii. I jeszcze lajriksy, jeśli chcecie sobie do taktu pośpiewać!


 

To tyle od nas w tym tygodniu. Jestem pewien, że podołaliśmy zarówno ilościowo, jak i jakościowo i że będziecie mieli co czytać aż do poniedziałku. My tymczasem siadamy z powrotem do konsol i ciśniemy dalej! Do zobaczenia w przyszłym tygodniu!

Daaku

Oceń bloga:
24

Komentarze (71)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper