Bloodborne zepsuł mi God of War Ascension?

BLOG
621V
Bloodborne zepsuł mi God of War Ascension?
Darek | 01.02.2018, 22:44
Udało mi się w końcu dorwać w swoje łapska Bloodborne. Wiem, rychło w czas, ale co zrobić. Gra cudowna, ale obawiam się, że zepsuła mnie jako gracza. Mam nadzieję, że jednak tak nie jest, ale po kolei.

Trzeba przyznać, że Yharnam potrafi z początku przytłoczyć człowieka swoją wielkością i architekturą niczym połączenie Lovecrafta z Dickensem. Spacerując brukowanymi uliczkami, mijając strzeliste domy, wielkie katedry i brudne kanały człowiek boi się zrobić kolejny krok, gdyż nigdy nie może być pewien, czy za rogiem nie czai się śmierć. A śmierć w Yharnam nie jest niczym przyjemnym, ponieważ, mimo, że sen tropiciela pozwoli Ci wrócić i kontynuować łowy, sącząca się z twoich ubrań krew pokonanych bestii i oszalałych mieszkańców miasta zostanie tam, gdzie wyparowało twoje ciało. A krew w Bloodborne nie jest jedynie życiodajną cieczą. Dla Yharnamczyków krew jest droższa, niż pieniądz. To twoja waluta i dowód zdobytego doświadczenia, które spożytkować możesz na stanie się lepszym tropicielem. Cały problem polega na tym, że użytek z pozyskanej od wrogów posoki zrobić możesz jedynie we śnie, miejscu, do którego zawiodą cię jedynie specjalne, rozstawione tu i ówdzie lampy. Na szczęście nawet jeśli zostaniesz powalony, możesz jeszcze spróbować odzyskać należną ci krew. Lecz szansę masz tylko jedną - polegnij drugi raz, a płyn wyschnie.

central_yharnam.jpg

Dobrą godzinę, a może i dłużej zajęła mi wędrówka do pierwszej prawdziwie dużej bestii - Bestii Kleryka. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim przeciwnikiem, i to nie tylko w tej grze. Bloodborne jest tytułem, w którym nawet podstawowi wrogowie potrafią szybko ostudzić zapał gracza, jeśli podejdzie się do nich "na jana". Tutaj starcie ze zbitym, otulonym czarną chustą katem potrafi być równie wymagające jak bossowie niektórych innych tytułów. A to tylko zwykły przeciwnik. Kiedy więc trafia się na wroga, którego imię wraz z paskiem życia pojawia się na dole ekranu, można być względnie pewnym, że na jednej próbie się nie skończy. Bestia Kleryka zajęła mi spokojnie około 15-20 podejść, przy czym za pierwszym razem nie udało mi się ściągnąć jej choćby 1/5 punktów życia. Bardzo szybko nauczyłem się pokory. Zacząłem trzymać się na dystans, obserwować jak i kiedy przeciwnik wyprowadza ataki, kombinować kiedy bezpiecznie podejść, na ile sobie pozwolić. W Bloodborne, tak jak i podobno w Dark Souls (mówię podobno, jako, że jeszcze nie grałem) do śmierci trzeba się przyzwyczaić. Jest ona zupełnie naturalna i stanowi część procesu poznawczego. Popełniłeś błąd, więc umarłeś - następnym razem wiesz już czego masz nie robić. Metodą prób i błędów odkrywasz powoli sposób na zwycięstwo i powiem Ci, że nie ma cudowniejszego, bardziej ekstatycznego widoku, niż rozsypująca się na wietrze bestia i napis "ofiara zabita". Noc jednakże jeszcze młoda, więc pora wyruszać w dalsze łowy.

 2835195-6795550820-28351.jpg

Nie ma oczywiście tak, że Bloodborne jest grą idealną. Takich, z tego co wiem, nie produkują. Piękny styl, stawiająca włosy na plecach muzyka i absolutnie mistrzowsko zaprojektowane poziomy musiały choć trochę odbić się na reszcie gry. Trochę to dziwne, że w dzisiejszych czasach, w tak pięknym wizualnie tytule wszelkie napotkane postacie porozumiewają się z graczem telepatycznie. Na twarzach nie uświadczysz pracujących mięśni, czy to w okolicach ust, czy oczu. Dwa razy zdarzyło mi się również utknąć pod teksturą, przez co musiałem cofnąć się do latarni i powtarzać nie mały kawałek rozgrywki. Są to jednak tylko drobne mankamenty, nie wpływające w żaden znaczący sposób na przyjemność płynącą z obcowania z grą. Prawdziwie poważnym problemem jest to, co gra robi z tobą jako graczem.

 269910250.jpg

Seria God of War jest mi bliska jeszcze od pierwszej, wydanej na drugie PlayStation części. Przygody Kratosa zachwycały rozmachem, prostą, acz przyjemną fabułą i dającym masę frajdy, komicznie brutalnym systemem walki. Kolejne części serii zawsze przechodziłem z uśmiechem na ustach, nawet te wyraźnie mniej spektakularne, przeznaczone dla PSP. Dlatego zdziwiło mnie, kiedy po przejściu Bloodborne, postanowiłem nadrobić wreszcie ostatnią przed premierą czwórki zaległość - God of War Ascension - i okazało się, że gra jest... Może nie 'zła', ale zdecydowanie już 'taka sobie'. Fabularnie miałka, bez krztyny pomysłowości. Tu i ówdzie niby porozrzucane są rzucające odrobinę światła na otaczający gracza świat notatki, ale jest ich zdecydowanie za mało, lub są po prostu zbyt ogólnikowe. Świat w God of War Ascension nie 'żyje', jest tam tylko po to żeby Kratos miał po czym skakać i jak wykorzystywać swoje nowo zdobyte umiejętności. Pozamykane przez bogów bramy, absolutnie niepraktyczne mechanizmy - czasami wychodzą z tego całkiem sympatyczne łamigłówki i przyznaję, że ze dwa razy musiałem na chwilę przystanąć i zastanowić się czego gra ode mnie wymaga - dziwnie poskładane lokacje i próbująca pokazać skalę hqdefault.jpglokacji kamera, która robi ze mnie mrówkę kiedy akurat walczę. Świetne wyczucie czasu. Najgorzej ubodła mnie jednak sama walka. Nie dość, że do dyspozycji gracza oddano tylko jedną broń, do której można, co najwyżej, podpiąć atak elementalny (plus 'broń dodatkowa', o której zapomina się po pięciu minutach, bo ostrza chaosu są znacznie skuteczniejsze), nie dość, że gra oferuje może z dziesięć rodzajów przeciwników, z których większość to wariacje na temat już znanych, to jeszcze walka jest zwyczajnie nudna. I prosta. Niby każdy kolejny poziom broni odblokowuje nowe kombinacje, tylko po co, skoro praktycznie całą grę można bezstresowo przejść klepiąc z uporem maniaka kwadrat? Wrogowie, nawet ci nie za wielcy, mają niemiły zwyczaj niereagowania na ciosy aż do końca kombinacji, co mogłoby sprawić problem, gdyby nie to, że, po Bloodborne,  sposób w jaki telegrafują swoje ataki nie pozostawia wątpliwości co do tego, że trzeba zrobić unik, lub blok. Pierwszy raz przegrałem gdzieś około 1/3 całej przygody... Bo spadłem w przepaść. Czytałem, że gracze narzekali mocno na jeden z ostatnich rozdziałów - Wyzwanie Archimedesa. Że trudne, że nie ma checkpointów, że tanie. Poszło za pierwszym razem. Walki z bossami toKratos_frente_a_la_quimera_de_hielo.png dosłownie śmiech na sali. Tak jak przeciwników może być na ekranie po prostu za dużo żeby odpowiednio kontrolować sytuację, przez co czasami ciosy znajdują ciało Kratosa, tak przy bossach nic ci nie przeszkadza (zazwyczaj), więc jesteś tylko ty i wielki potwór, który zaczyna świecić zanim wyprowadzi atak. Po przejściu w Bloodborne wszystkich Lochów Kielicha, a w szczególności Splugawionego, w którym punkty życia zmniejszone są o połowę i bossowie posiadają ataki, którymi są w stanie ściągnąć cię jednym ciosem, takie sygnalizowanie nadejścia ataku jest wręcz śmieszne. Nie było potyczki z bossem, do której podchodziłbym więcej, niż raz.

Toteż dochodzimy do mojego pytania do Was. Przejrzałem kilka recenzji God of War Ascension i recenzenci patrzą na nią raczej przychylnym okiem (większość ocen około 8/10). Ja natomiast wynudziłem się okrutnie i uważam, że ta gra to maksymalnie 6/10. Pytanie jest więc następujące: Czy Bloodborne zepsuł dla mnie inne gry akcji? Czy już tylko kolejne części Dark Souls będą w stanie zaoferować ten znany z przygody w Yharnam dopływ adrenaliny? Czy może po prostu GoWA, wbrew recenzjom, nie jest wcale taką świetną grą? Całe szczęście, że zbliżająca się wielkimi krokami premiera God of War obiecuje odmienny styl rozgrywki. Monotonnego duszenia kwadratu po raz siódmy mógłbym już nie zdzierżyć.

Oceń bloga:
11

Komentarze (20)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper