Gra o Tron - The Last of the Starks

BLOG
490V
Gra o Tron - The Last of the Starks
Darek | 07.05.2019, 13:12
Czwarty odcinek ósmego sezonu całkiem zabawnie nawiązuje tytułem do poprzedniego - tam mieliśmy Aryę bawiącą się w chowanego z zombie, używającą przedmiotów aby odwrócić ich uwagę, a w tym tygodniu mamy niemalże słowo w słowo tytuł gry. Szczerze wątpię aby było to coś więcej niż tylko przypadek, ale i tak miło.

Bon Jovi pasuje tu na tak wielu płaszczyznach, że aż ciężko uwierzyć. :)

 

"The Last of the Starks" to dla mnie jak dotąd najtrudniejszy do ocenienia odcinek ósmego sezonu. Z jednej strony jest bardzo "graotronowy" - pełno w nim intryg, bardziej i mniej oczekiwanych zwrotów akcji, strategii, wbijania sobie nawzajem noża w plecy, wszystkiego tego za co w pierwszej kolejności zakochałem się w wykreowanym przez George'a Martina świecie. Z drugiej zaś nie sposób nie zwrócić uwagi w jak nieporadny sposób są nam wszystkie te elementy podane. Pogodziwszy się więc z faktem, że wojna o wszystko została wygrana i wracamy do klasycznych intryg politycznych, cieszę się, że zakulisowe spiski wróciły z pełną mocą, ale zalewa mnie krew, kiedy pomyślę sobie, że są one skutkiem wypaplania w pięć sekund tajemnicy, dla której Ned Stark poświęcił swój honor i której pilnował siedemnaście długich lat...

 

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Jon/Aegon jednak jest wytrawnym graczem politycznym i zawsze robi dokładnie to, co najskuteczniej popchnie go do góry - że jego wybór na Lorda Dowódcę Straży Nocnej, na Króla Północy i, najwyraźniej, zaraz, za chwilę, na Króla Siedmiu Królestw to coś więcej niż dzieło przypadku. Bran sam mu przecież powiedział, "To twój wybór", a on w całej swojej prawilności musiał powiedzieć siostrom jaka jest sytuacja. I co tym uzyskał? Powstanie spisku mającego na celu posadzenie go na tron. A przecież fakt, że Sansa zrobi wszystko byle tylko nie oddać tronu Dance, był równie łatwy do przewidzenia jak to, że Euron będzie czekał ze swoimi statkami gdzieś w okolicach Królewskiej Przystani i tylko czekał, aż najeźdźcy wystawią nosa przed jego absurdalnie kolosalne kusze. A nie, czekaj, na to też nikt nie wpadł.

 

Jak to w ogóle możliwe, że Smocza Królowa dała się podejść drugi raz w dokładnie taki sam sposób? Kiedy wreszcie do niej dotrze, że morze należy do Eurona? A może była pewna, że ze smokami ma po prostu na tyle dużą przewagę, iż nie ma się czym przejmować? To miałoby nawet jakiś tam sens, a więc zupełnie nie pasowałoby do omawianego odcinka. W najnowszym "Inside the Episode" David Benioff stwierdził bez cienia żenady, że Daenerys po prostu zapomniała o flocie Greyjoy'ów - tej samej która zatopiła niecały rok wcześniej większą część jej własnych statków. Aha.

Nie rozumiem za to dlaczego ludzi boli tak bardzo fakt, że Rhaegal dostał trzy szybkie strzały i poszedł na dno, podczas gdy Drogon uszedł bez szwanku. Przecież to chyba normalne, że łatwiej jest trafić wroga z zaskoczenia niż kiedy ten aktywnie działa przeciwko tobie, nie? To czego nie rozumiem natomiast, to dlaczego Danka po wyminięciu wszystkich wystrzelonych w nią strzał (bo było tych maszynek więcej niż tylko jedna, moglibyście już skończyć z tym "hurr durr, full automat, hehe") stwierdziła, że jednak się wycofa zamiast skorzystać z faktu, że przeładowanie takiego potwora musi zajmować całkiem niemało czasu i spalić całą tą ich nieszczęsną flotę w cholerę.

Ale nie! Zamiast tego ona leci gdzieś w diabły, a kapitanowie jej statków pewnie patrzą i zastanawiają się jak bardzo mają teraz przesrane. Sekundę później rozpętuje się całkiem solidne piekło, Szary Robak mówi Missandei żeby uciekała do szalupy, Tyrion dostaje w łeb masztem - ale luzik, nic mu nie jest - i generalnie na co komu kule armatnie i proch skoro strzałem z wielkiej kuszy można dosłownie rozerwać statek na pół. Chwilę później dowiadujemy się, że wszyscy najważniejsi ludzie królowej wciąż żyją i dopłynęli sobie nawet wpław do brzegu, bo najwyraźniej dobijanie rozbitków, czy choćby branie ich w niewolę jest zbyt passe.

Rozwaliło mnie też jak Szary Robak zaczął szukać swojej bejby, nie znalazł jej, więc natychmiast założono, że jako jedyna jednak została wzięta w niewolę. Na pewno nie umarła ani nic, została schwytana. Absurd. 

 

Ale jeszcze większym absurdem jest fakt, że wszyscy oni mieli rację, bo już w następnej scenie u Cersei widzimy stojącą w kajdanach tłumaczkę królowej wziętą na zakładnika... Po co właściwie? Skąd ktokolwiek w Królewskiej Przystani miałby mieć jakiekolwiek pojęcie na temat więzi łączącej Dankę i Missandei? To tak jakby ktoś uprowadził Lancela Lannistera i kazał Robertowi Baratheonowi złożyć broń, bo inaczej chłopak zginie. Przecież Robert najprędzej odlałby się w ich kierunku i sobie poszedł. Co z tego, że młody Lannister zawsze był blisko niego? Dlaczego niby miałby to być dobry pomysł? No ale w obecnym Westeros naturalnie, że był to świetny wręcz pomysł i jesteśmy gdzie jesteśmy.

 

Czyli przed bramami Czerwonej Twierdzy, do której Cersei wpuściła niedawno całą okoliczną ludność aby ich chronić, choć tak naprawdę to głównie po to żeby Danka musiała ich wybić, aby dostać się do niej.

Dam sobie małą pauzę, bo naszły mnie teraz takie dwie refleksje. Pierwsza sprawa to ludzie - ci zwykli, szarzy chłopi, karczmarze, złodzieje. Kiedy ostatni raz widzieliśmy scenę, która ukazywałaby ich życie, to w jaki sposób wojna wpływa na nich, jakie panują obecnie nastroje? Wydaje mi się, że w zeszłym sezonie mieliśmy krótką scenę w Zapchlonym Tyłku, ale to chyba tyle jeśli chodzi o ostatnie dwa sezony. Wydarzenia na ekranie tak bardzo odpłynęły już od jakiegokolwiek realizmu, że zwykły człowiek w ogóle przestał się liczyć. Obserwujemy tylko stoły obrad, przemarsze wojsk i chlanie wina w komnatach. I to też praktycznie wyłącznie w dwóch miejscach. A co z resztą świata? Co się dzieje w Reach, w Dorne, w Storm's End? Nic? Aha, ok.

I druga sprawa - Cersei. Mam wrażenie, że moce jasnowidzenia Lwiej Królowej są potężniejsze od Brana. No bo zastanówmy się na czym od dwóch sezonów polega jej plan:

- Postanowiła olać armie północy i poczekać aż ci sami pokonają Nocnego Króla, aby następnie pozbyć się niedobitków. Całe szczęście, że tak właśnie się stało, bo przecież gdyby zwyciężyły jednak zombie, to Cersei nie miała absolutnie żadnego planu awaryjnego - ani smoczego szkła, ani walyriańskiej stali.

- Zasadziła się na Dankę licząc na to, że ta faktycznie będzie na tyle głupia żeby próbować atakować od morza. I tak się faktycznie stało!

- Pojmała Missandei licząc na emocjonalną reakcję ze strony Daenerys, która teraz pewnie zrobi rozpierdol jak siemasz, którym to ruchem straci resztę nadziei na jakiekolwiek poparcie ze strony zwykłych ludzi (nie żeby serial się tym przejmował). I dokładnie taki uzyskała rezultat.

To absurd jak wiele zupełnie nieprawdopodobnych scenariuszy ułożyło się dokładnie po jej myśli. Mało tego! Danka podeszła tuż pod jej nos, pod dziesiątki skorpionów, ze swoim smokiem. Jeśli następny odcinek nie zaczyna się od tego, że wszystkie te działa walą prosto w siedzącego sobie na luzie smoka, to ja nie wiem po co my to jeszcze w ogóle oglądamy, bo logika już dawno została zgwałcona i powieszona.

 

Dziwny to był odcinek. Niby ciekawy, ale jednak głupi jak diabli. A przecież wszystkie te same wydarzenia można było opowiedzieć bez poświęcania inteligencji i bohaterów serialu i widowni przed telewizorami. A już jeden kolega do mnie pisze żebym tyle nad tym nie myślał, to będzie mi się bardziej podobało. Z tym, że ja nie chcę po prostu bezmózgo oglądać obrazków na ekranie i cieszyć się, że komuś ciachnęli łeb. Chcę żeby bohaterowie zachowywali się zgodnie z tym co dowiedziałem się o nich od pierwszego sezonu aż do teraz, a nie robili mocne 90 stopni w lewo, bo tego wymaga dramaturgia. Nie chcę żeby najnudniejsze wydarzenia całego serialu - Danka w zatoce niewolników - były jedynie zbędnym zapychaczem, bo ostatecznie i tak zostanie kolejną szaloną królową. Cały czas tli się jeszcze we mnie nadzieja, że to zakończenie, które ósmy sezon tak mocno telegrafuje już od pierwszych minut pierwszego odcinka, było tylko zasłoną dymną, durną dramą w stylu tej między Starkównami w poprzednim sezonie. Jasne, będę zły, że scenarzyści tracili czas na głupoty, ale może chociaż samo zakończenie będzie dzięki temu trzymało się kupy, kiedy spojrzeć na nie z perspektywy całego serialu? Bo na razie się na to nie zapowiada.

 

Kilka luźnych spraw:

- Sam chwalący się kolejnym dzieckiem nie jest absolutnie niczym uroczym. Za swoje tchórzostwo już dawno powinien gryźć glebę, a nie cieszyć się powiększającą się rodziną

 

- nigdy nie wyobrażałem sobie aby Jaime i Brienne mogli być w romantycznym związku, a tu proszę. Nie mam z tym absolutnie żadnego problemu. Męczy mnie tylko krzyk, że zepsuli Jaime'ego, bo po tylu latach rozwoju zalicza reset i znowu wraca do siostry. Ci ludzie chyba nie uważali więc przypomnę: jak Jaime ocalił Królewską Przystań przed spaleniem zanim zaczął się serial? Zabijając monarchę. W jaki sposób zrobi to teraz? Zakładam, że w ten sam. A dlaczego był tak oschły w stosunku do Brienne? Bo nie chciał żeby pojechała za nim.

 

- Jon oddał swojego wilkora Tormundowi bo tak?! Jaki właściciel psa oddaje swoje zwierzę (które już nie raz uratowało mu życie) kumplowi bez szalenie ważnego powodu?! Założę się, że scenarzyści wolą koty. Ale może mieć to i znaczenie metaforyczne. Jon wyrzekł się swoich północnych korzeni i został Targaryenem. I co stało się niedługo później? Jego smok padł martwy, przebity strzałą. Przyszłość Jona nie maluje się zbyt różowo.

 

- ciekawe jak zareaguje Euron kiedy zda sobie sprawę, że Tyrion wie o jego dziecku, mimo, że on sam dowiedział się o nim jeszcze tego samego dnia. Chyba, że strzelą coś w stylu "Qyburn mu powiedział misiu, nie myśl o tym". Do tej pory Euron był takim raczej niespodziewanym Jokerem - mąciwodą, która pojawiała się znikąd i robiła szum. Kto wie, co jeszcze zdąży odwalić w ostatnich dwóch odcinkach.

 

- Arya i Ogar jadą na południe! Wątpię żeby jedna postać zabiła w tym samym sezonie dwójkę największych czarnych charakterów całego serialu, ale Sandor jeszcze powinien zdążyć zemścić się na Gregorze. Może być widowiskowo.

 

- Bronn wpadający jak z procy do Tyriona i Jaime'ego to jakieś zupełne nieporozumienie. Skąd w nim nagle tyle nerwowości? Typowy Bronn wszedł by tam do nich, napił się, powiedział jak sprawy wyglądają i zapytał co za taką informację dostanie. A ten wbiega, grozi, łamie (prawie) nosy, strzela centymetr obok głowy i szantażuje swoich jedynych dwóch kolegów na tym świecie. No i oczywiście, że Tyrion obiecał mu wszystko plus jeszcze trochę. Gdyby ktoś celował do mnie z broni też powiedziałbym, że jeśli pozwoli mi żyć dam mu wszystko co mam i jeszcze trochę. Głupia była ta scena.

 

Oceń bloga:
13

Komentarze (24)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper