AGENTS R GO!

BLOG O GRZE
294V
tk___tk | 29.07.2014, 01:18
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Kolejna trójka: bardzo przyjemna gierka rytmiczna o facetach w czerni ratujących świat przy pomocy magii muzyki, kieszonkowa odsłona klasycznej serii ścigałek od wielkiego N i początek capcomowych wojaży do okresu Sengoku.

Elite Beat Agents – zawsze lubiłem gry rytmiczne: im prostsze, tym lepsze. NDS okazał się idealną platformą dla tego typu produkcji. Pomysł jest idealny w swojej prostocie i doskonale sprawdza się na ekraniku dotykowym. Wcielając się trzech agentów rządowych pomogamy różnym ludziom pykając sobie w pojawiające się w rytm muzyki kółeczka od czasu do czasu podążając za toczącą się piłeczką albo kręcąc „kołem fortuny”. Sountrack nie jest jakiś wybitny, a jego odbiór dodatkowo niszczy fakt, że nie są to oryginalne wykonania, a średniej jakości covery, ale nie można mieć wszystkiego. O dziwo najprzyjemniej grało mi się w takt utworów pop-punkowych kawałków znanego dobrze konsolowcom Sum 41 czy paściarskiego Good Charlotte. Płakałem na You’re My Inspiration. Prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero na poziomie „Crusin’”, „Breezin’” to w zasadzie taki toturial przez który można przelecieć niemal za pierwszym podejściem. Przede mną jeszcze kilka poziomów trudności i chyba 3 dodatkowe utwory do odblokowania więc na pewno tytuł nie pójdzie szybko w odstawkę.

F-Zero GP Legend – jak na GBA to na prawdę porządny racer. Podobał mi się bardziej niż odsłona SNES’owa czy ta z Nintendo 64. Gra ma wszystkie ficzery, których można się spodziewać po pełnoprawnej grze wyścigowej: tryb story z jakimiśtam przerywnikami bazowanymi na anime o tym samym tytule, klasyczne grandprixy do zaliczenia na kilku poziomach trudności, time-attack z dodatkowym zestawem tras do odblokowania i challange do masterowania na zloto. Gameplayowo najciekawsze jest oczywiście Story ponieważ łączy w sobie elementy wszystkich wymienionych. Czasem trzeba po prostu wygrać wyścig, innym razem wyeliminować konkretnego uczestnika, albo pomóc sojusznikowi. Zadania nie ułatwia fakt, że lądujemy w ośmiu różnych pojazdach które różnią się od siebie parametrami (najbardziej irytujący jest ścigacz tego różowego frajera z ostatniej linii fabularnej – zwrotności ten szmelc nie ma żadnej). Ciekawi mnie wersja na GC, ale podobno poziom trudności jest nieźle wyśrubowany. No i czekamy na rewitalizację serii na Wii U. Captain Falcon niedawno dołączył do rosteru nowego Smash Bros więc jestem dobrej myśli.

Onimusha: Warlords – uwielbiam survival horrory Capcomu ery szaraka, można powiedzieć, że sie na nich wychowałem. Ta seria zupełnie mnie jednak nie rusza. Wygląda jakb sami nie za bardzo wiedzieli co robią. Gra wygląda jak relikt poprzedniej generacji (głównie przez statyczną kamerę i pre-renderowane tła) i wszystko od fabuły i bohaterów, przez zagadki, po system walki mocno w niej kuleje. Co z tego, że design niektórych demonów (najbardziej podobał mi się chyba doktor szkieletor nekromanta) prezentuje się nieźle, widać tą pokręconą japońską szkołę, skoro jakkolwiek bym nie próbował nie potrafię się wciągnąc w historię? Zagadek jest jak na lekarstwo i głównie polegają na obracaniu numerków albo rozwiązywaniu układanek. Do tego Onimusha stara się być slasherem, ale i ten element został potraktowany po macoszemu. Atak, blok, specjal, unik, powtórz – tak to mniej więcej wyglada i nie do dostarcza za dużo funu. Niby jest jakaśtam arena stawiająca przed graczem wyzwanie, ale to niewiele. Wersja na pierwszego X-kloca wygląda trochę ciekawiej, ale nie wiem czy mam ochotę kiedykolwiek sprawdzać na własnej skórze. Zmarnowany potencjał jak na mój gust. 

Bilans na dziś: 6/100

Oceń bloga:
3

Komentarze (3)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper