Opowieści z Grypty - Gamer's Inferno

BLOG
467V
Mr.Darko | 08.11.2013, 23:46
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Prolog

 

Zrywam się z krzykiem...To dziwne...Spałem...Nie wiem jak długo...Jakbym śnił na jawie...Gdzie ja jestem?...

Wstaję z łóżka, rozglądam się...To mój pokój, ale...jakby nie mój...

"Mamo? Tato?" - wołam z nadzieją w głosie. Odpowiada mi tylko złowróżbne milczenie.

Otwieram drzwi i wychodzę na korytarz. Wita mnie ciemność i cisza. Zaglądam do pokoju rodziców...Pusto...Nie ma ich...

Wycofuję się na korytarz i zmierzam ku długim, krętym schodom, prowadzącym na parter mojego...Czy to na pewno mój dom? Z wyglądu wszystko wskazuje, że to on, ale...czuję się tu obco...Strach...to odczuwam teraz najmocniej...

Parter jest równie ciemny i pusty. Pokonuję ostatnie stopnie schodów i moja stopa ląduje w czymś...mokrym. Cały parter jest zalany. Jest jednak zbyt ciemno abym dostrzegł co to za ciecz. Może mama, znów zapomniała wyłączyć kran w kuchni. Czasami bywa bardzo roztargniona - uśmiecham się do siebie na to wspomnienie.

Po omacku szukam włącznika małej lampki znajdującej się przy telefonie. Lampka walczy z własnym niezdecydowaniem, gasnąc i rozbłyskując co chwilę. W końcu jasność wygrywa i lampka świeci pełną mocą. Wolałbym żeby jednak wygrała ciemność. To co widzę...wprawia mnie w przerażenie jakiego nie czułem nigdy w życiu. To nie woda...Parter zanurzony jest w czarnej jak smoła cieczy. To nie kolor przeraża mnie jednak najbardziej. To dziwne uczucie jakie opanowało mnie w momencie gdy moja stopa zetknęła się z tym...czymś. Wyczułem obecność, słabą, jednak zauważalną. Setek...nie...tysięcy istnień. Szepczą do mnie, ale nie jestem w stanie ich zrozumieć. Czego one chcą? Gdzie ja jestem? Czy to sen, czy jawa?

Zrywam się do biegu. Byle do drzwi. Byle dobiec do drzwi. To musi być wyjście z tego koszmaru. Biegnę ile sił w nogach, ale głosy nie milkną. One przybierają na sile. Teraz już wrzeszczą, ale ja nadal nie wiem o co im chodzi. Moja dłoń chwyta klamkę, wbiegam w światło...Ratunek, uratowałem się...

 

Krąg pierwszy: Mgła

 

 

Wybiegam na zewnątrz. Mam zamknięte oczy. Potykam się...Upadam...Uderzenie...Tracę przytomność.

Śnię. Śnię o tym, że znów widzę roześmiane twarze moich rodziców. Śnię o tym, że znów przytulam moją dziewczynę. Śnię o tym, że znów żyję...Bo chyba jestem martwy. Tak mi się w każdym razie wydaje.

Do moich nozdrzy wpada świeże powietrze. Otwieram jedno oko. Następnie drugie. Mrugam próbując przyzwyczaić się do światła. Jak długo byłem nieprzytomny? Powoli dotykam bolącego miejsca na mojej głowie. Strup...Krew zdążyła zakrzepnąć...Musiałem być długo nieprzytomny. Podnoszę się. Ciężko dostrzec cokolwiek przez tą cholerną...mgłę? Skąd mgła w środku lata? W tym miejscu nigdy nie było mgły...Gdzie ja jestem? Ogarnia mnie paraliżujący strach. Do głowy przychodzą mi najdziwniejsze pomysły. Może uprowadzili mnie kosmici? Jestem obiektem doświadczalnym...Litości. Sam w to nie wierzę. Rozglądam się w poszukiwaniu znajomych miejsc. Nic z tego. Nigdy tu nie byłem. Nie pozostaje mi nic innego, jak iść naprzód. 

Mgła nie przerzedza się ani na chwilę. Czuję jej opór. Jakby nie chciała mnie stąd wypuścić. Ona chce żebym tu został...

Widzę opuszczone, zniszczone budynki. Dawno temu musiała się tu wydarzyć jakaś wielka tragedia. Gdzieniegdzie walają się pozostałości zabawek dla dzieci, porzucone wraki samochodów, rowerki trójkołowe. Coś spada mi na policzek. Podnoszę głowę...To chyba śnieg. Płatek, za płatkiem lecą ku mnie. Nie widać ich końca. Pocieram policzek żeby pozbyć się resztek wody...W tym momencie uderza mnie pewna myśl. Przecież nie poczułem wilgoci...Rzucam okiem na palec...Jest czarny, brudny od jakiejś sadzy czy Bóg wie czego. To nie jest śnieg...To chyba...popiół. Czyżbym trafił do miejsca, w którym jest czynny wulkan? Trzeba się stąd szybko zabierać, bo cała sytuacja napawa mnie coraz większą grozą.

Syrena...Co? Słyszę syrenę. To znaczy, że są tu jacyś ludzie...Tylko dlaczego dźwięk tej syreny, aż tak mnie przeraża. Wydaje mi się, czy robi się coraz ciemniej? Przyspieszam kroku. Mam bardzo złe przeczucia...

Wszystko zgasło...ciemność. Nic nie widzę. Zaczyna ogarniać mnie panika. Boję się ruszyć, w którymkolwiek kierunku. Syrena już nie wyje. Jest cicho, zbyt cicho. Nie słychać nawet wiatru. Zaraz oszaleję. Nienawidzę tego uczucia, gdy jest tak cicho, że mogę usłyszeć szum krwi w uszach. Zaraz...coś jednak słyszę. Jakby...zgrzyt czegoś ciężkiego po ziemi. Czegoś metalowego. Czegoś bardzo ostrego. I kroki. Słyszę je teraz także. Miarowe, niespieszne. Jakby ten kto szedł wiedział, że nigdzie się nie ruszę, że nie musi się spieszyć. Jestem ofiarą czekającą na egzekucję, a on moim katem. Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt. Coraz bliżej, coraz bliżej. Pieprzyć to. Biegnę. Jak najdalej od tego dźwięku. Przewracam się. Boleśnie obcieram i obijam, ale wstaję i uciekam dalej. Dźwięk ku mojemu przerażeniu jednak się nie oddala...On jest coraz bliżej. Wpadam na coś twardego i metalowego. Czuję jak kość nosowa pęka. Usta zalewa ciepły płyn, czuję smak miedzi. Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt. Coraz bliżej. W akcie desperacji zaczynam obmacywać to coś w co przydzwoniłem twarzą. Szukam klamki..."Skąd pomysł, że to drzwi idioto? To by było zbyt proste i banalne" - myślę sobie. Jednak ku mojemu zdziwieniu znajduję klamkę. Wpadam przez drzwi i zamykam je za sobą.

 

Krąg drugi: Kosmiczna pustka.

 

 

Wita mnie rozświetlone pomieszczenie. Jest tak jasno, że aż muszę mrużyć oczy. Dłonią próbuję zatamować krwotok z rozbitego nosa. Zdezorientowany rozglądam się w całkowicie nowym miejscu. Widzę aparaturę żywcem wyjętą z filmów science-fiction. Hologramy przedstawiające jakichś ludzi w cudacznych kombinezonach, ekrany monitoringu. Co jest grane do ciężkiej cholery...Może faktycznie porwali mnie kosmici...Odwracam się żeby zobaczyć co znajdę za drzwiami, które chwilę temu w takim pośpiechu przekroczyłem. Nie ma ich...Jest ściana, bez jakiegokolwiek śladu drzwi...Wygląda to tak, jakby nigdy ich tu nie było. Przecież przed chwilą...Czy ja tracę resztki zmysłów? Świat zaczyna wirować...Wymiotuję...Dopada mnie ciemność...

Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny. Obudził mnie głos...głos komputera. Mówi coś o jakimś skażeniu obcą formą życia na statku...Jakim kurwa statku?...Krwotok z nosa ustąpił, ale nadal boli jak diabli. Nieprzytomnym wzrokiem ogarniam pomieszczenie. Potrzebuję jakiegoś źródła światła, latarki czy czegoś w tym stylu. Nigdy więcej nie dam się złapać ciemności. Nie wiem co to za miejsce, ale nie będę naiwnie sądził, że jest w całości oświetlone. Skoro komuś udało się wyłączyć słońce w tym dziwnym, mglistym miasteczku...to te śmieszne żarówki nad moją głową, będą dla niego pewnie igraszką. Przeglądam szafki znajdujące się nieopodal ściany przez, którą tu wparowałem...Wszedłem przez ścianę...Boże, co się tutaj dzieje?...Muszę się wziąć w garść. Kontynuuję moje poszukiwania. W jednej z szafek znajduję urządzenie, które wygląda na latarkę. Wciskam przycisk z boku obudowy...Moją twarz zalewa ostre światło. Krzywię się z bólu, ale...mam światło...To zwiększa moje szanse.

Przeglądam pozostałe szafki w poszukiwaniu przydatnego ekwipunku, ale niestety są puste. Nie udaje mi się znaleźć niczego przydatnego, poza latarką. Ruszam więc w kierunku przejścia, prowadzącego do dalszej części tego dziwnego statku.

Kolejne pomieszczenie przypomina ambulatorium. Widzę metalowe łóżka, a przy nich aparaturę, pewnie medyczną. Niektóre z tych łóżek są zajęte przez...Ciężko powiedzieć kto lub co na nich leży. Wszystkie są zakryte białym prześcieradłem. Na niektórych widać duże plamy...krwi. Podchodzę do najbliższego, metalowego łóżka i gwałtownym ruchem ściągam nakrycie...Człowiek. Całe szczęście, że to człowiek. Nie widzę żadnych ran na jego ciele. Podchodzę do kolejnego łóżka. Znów człowiek. Ten jednak ma ogromną ranę w okolicach brzucha. Tak jakby coś z niewyobrażalną siłą przebiło go na wylot. Dla pewności sprawdzam jeszcze parę łóżek. Wszyscy denaci to ludzie, ale kto mógł ich, aż tak zmasakrować...Podchodzę do biurka, które pewnie należało do kierownika tej mini-placówki medycznej. Nie widzę żadnych notatek, ale znajduję skalpel. W starciu z czymś co przebija człowieka na wylot to nie będzie zbyt skuteczna broń, ale lepsze to niż nic.

Wychodzę z ambulatorium. Wita mnie długi, ciemny korytarz. Jak dobrze, że wziąłem latarkę. Gdzieniegdzie nerwowo migają lampy, ale większość z nich jest zniszczona. Powoli ruszam naprzód, oświetlając dokładnie drogę. Moją uwagę przyciąga dziwny, humanoidalny kształt leżący przede mną. Z pewnością nie jest to człowiek. Wygląda obrzydliwie. Moje pierwsze skojarzenie to pewien stary film...Jaki on miał tytuł...Pamiętam...The Thing. Ten stwór mógłby spokojnie się znaleźć w tym dziele Carpentera. Na moje szczęście, potwór wygląda na martwego. Ktoś musiał wpakować w niego niezły arsenał, bo szczątki ozdobiły znaczną część ściany. Ostrożnie mijam zwłoki tego czegoś i ruszam dalej. Narasta we mnie niepokój...Co jeżeli na mojej drodze pojawi się żywy egzemplarz? Zabiję go skalpelem? Nerwowy chichot wyrywa się z moich ust. Ruszam dalej. Widzę już koniec korytarza. Na szczęście nie spotkałem, więcej tych plugawych bestii.

Wchodzę do nowego pomieszczenia. Większą jego część zajmuje...ogromny komputer. Przypomina te molochy z lat 40-50. Oczywiście ten tutaj wygląda na znacznie bardziej zaawansowany. Patrzę co jeszcze znajduje się w pomieszczeniu...Zamieram w bezruchu...Powoli wypuszczam powietrze...Gwiazdy...Kosmos...Faktycznie, jestem na cholernym statku kosmicznym. Przez ogromną szybę widzę bezkres przestrzeni kosmicznej. Stoję zauroczony w ciszy.

Mój błogostan zostaje jednak szybko przerwany. Pomieszczenie przybiera kolor czerwieni...nie...to lampy zaczynają świecić taką właśnie barwą. "Uwaga. Uwaga. Została włączona sekwencja autodestrukcji statku USG Ishimura. Personel proszony jest o udanie się do kapsuł ratunkowych" - metalicznym głosem przemawia do mnie komputer. Na ekranie pojawia się zegar odliczania. 59 sekund...patrzę jak wryty. Kto to włączył...Przecież ja jestem na pokładzie...Jeżeli zegar dokończy odliczanie, zostanie ze mnie gwiezdny pył...40 sekund...Zaczynam się śmiać, łzy napływają do oczu...30 sekund...Uciekłem przed śmiercią w mieście mgły, żeby zginąć na statku kosmicznym?...20 sekund...Rozglądam się zrezygnowany po pomieszczeniu. Jest tam tylko wyjście na korytarz, którym tu dotarłem...10 sekund...Instynktownie rzucam się w jego kierunku...1 sekunda...Ostatkiem sił wskakuję w przejście...Rozbłysk światła...Nic nie widzę...Ciemność...Koniec koszmaru.

 

Krąg trzeci: Podwodne miasto.

 

 

Kap...kap...kap...Jedna kropla za drugą uderzają o moje czoło. Czyli jednak ten koszmar trwa nadal...Niechętnie otwieram oczy. Powoli przechylam głowę w prawą stroną...Obok mnie leżą chyba...tak to zwłoki. Zwłoki jakiegoś...To chyba człowiek. W masce królika i garniturze? Gdzie ja znowu trafiłem?!

Wyczerpanie psychiczne daje znać o sobie. Kręci mi się w głowie i...wydaje mi się, że ten trup poruszył ręką...Przyglądam się uważnie...Nie, to tylko moja wyobraźnia. Trupy nie mają prawa się ruszać.

Intryguje mnie ta maska...Zajrzeć pod nią? Korci mnie aby to zrobić, ale...nie, nie chcę wiedzieć co się pod nią kryje. Moje zdrowie psychiczne zostało już wystarczająco nadszarpnięte. Wtem dostrzegam coś co pobudza znajomą nutę. Wielka szyba przede mną i...wieloryb. Przepłynął ot tak sobie. Jakby nie zdawał sobie sprawy z czających się w koło okropności. Kpił sobie ze mnie i z mojego cierpienia...pieprzony wieloryb...

Natomiast za wielorybem...Miasto...miasto pod wodą...Znam je skądś. Byłem tu już kiedyś. Jako ktoś inny, a może to byłem ja...

Szukam w pamięci nazwy. To było chyba jakoś na literę R...

To szaleństwo. Nie mogłem tu być, to niemożliwe.

Moją gonitwę myśli przerywa głos...głos małej dziewczynki. Mówi coś o aniele. Może ona będzie wiedziała jak się stąd wydostać. Idę w stronę z której dobiega głos.

Moim oczom ukazuje się, faktycznie, mała dziewczynka. Jednak jej wygląd...O Boże, co to za makabra. To dziecko przeraża mnie. Jej żółte, świecące oczy padają na mnie. Przerwałem jej w momencie gdy wbijała wielką strzykawkę w...trupa...Zaraz rzygnę. Odór śmierci i rozkładu doszedł do moich nozdrzy. Dziewczynka zaczyna krzyczeć. Wzywa kogoś na pomoc. Próbuję ją uspokoić słowami. "Nie bój się mnie, nic Ci nie zrobię. Chcę się stąd tylko wydostać". Lecz ona nadal krzyczy...

Wtem za moimi plecami, wyczuwam obecność. Obecność czegoś potężnego. Wyczuwam śmierć...moją śmierć. Odwracam się szybko, jednak nie wystarczająco. Olbrzymia łapa chwyta mnie w pasie i zwraca ku jej właścicielowi. Brak mi słów aby opisać to co teraz widzę. Brak mi także czasu, bo ogromna łapa momentalnie zaciska się z siłą tytana i miażdży mnie. Czuję pękające żebra, gniecione organy wewnętrzne. Śmierć...Nareszcie...Koniec...

 

Epilog

 

Zrywam się z krzykiem...To dziwne...Spałem...Nie wiem jak długo...Jakbym śnił na jawie...Gdzie ja jestem?...

Wstaję z łóżka, rozglądam się...To mój pokój, ale...jakby nie mój...

" Mamo? Tato?" - wołam z nadzieją w głosie. Odpowiada mi tylko złowróżbne milczenie...

Mam ulotne wrażenie jakbym już kiedyś, wieki temu, znalazł się w podobnej sytuacji i miejscu, ale to przecież niemożliwe. 

Wychodzę na korytarz. Wita mnie ciemność i cisza...

Oceń bloga:
2

Komentarze (6)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper