Współczesność Gwiezdnych Wojen

BLOG
1015V
Współczesność Gwiezdnych Wojen
dKc | 18.12.2017, 23:13
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Spoilery, dużo spoilerów.

Po Ostatnim Jedi raczej nikt nie spodziewa się, że odkryje nową jakość w kinie i zaprezentuje coś rewolucyjnego na miarę pierwszego Matrixa, Terminatora czy choćby Nowej Nadziei (a jeśli jest inaczej to warto przypomnieć sobie która to już część SW). Chłodne i nudne podejście nakazuje pamiętać, że film powstał głównie w celu zarobienia pieniędzy. Oczywiste jest też, że marka sama z siebie nie wydrukuje pieniędzy. Najważniejszym zatem zadaniem przed jakim Disney stanął to stworzenie dzieła, które da się dzisiaj oglądać. Zadanie, któremu podołał.

Obecna trylogia wydaje się być w rozkroku pomiędzy częściami 4-6, a zapowiedzianą już kolejną (10-12) przez Disney'a trylogią. Z jednej strony gra na nostalgii pokazując na ekranie znane wiernym fanom motywy jak Leia, Luke, Chewbacca czy Falcon Millenium. Z drugiej co chwilę głosi postulaty - od samego tytułu po wypowiedzi Luke'a - że pewna era minęła i nadchodzi nowe. Czas Jedi (i nie tylko Jedi) się skończył. Musi nastać coś nowego. Z jednej strony film gromadzi starszą widownię, której nieobce są pojęcia jak VHS czy kaseta magnetofonowa, a z drugiej stara się dopasować do obecnych trendów, pozyskać nowych fanów i sprostać wymaganiom współczesnego, wybrednego widza. I udało sie to zadziwiająco dobrze. W Disneyu podjęto kilka decyzji w celu utrzymania Gwiezdnych Wojen, mimo leciwej już receptury jako świeżą, aktualną historię. Poniżej opiszę dlaczego tą część ogląda się tak dobrze, bez odczucia, że patrzymy przecież na coś czemu za dekadę stuknie pół wieku. To będzie analiza głównie decyzji scenariuszowych, które wpływają na aktualność dzieła.

Już pierwszy żart z zakłóceniami na linii wpływa na współczesny wydźwięk filmu. Każdy kto przez jakiś czas odbywał rozmowę głosową na Skype, Hangoucie czy dowolnym innym komunikatorze internetowym zna ten problem - mówimy coś, nie ma znaku zerwania połączenia, ale druga strona nas nie słyszy. Tutaj jest to użyte jako pretekst Poe do zagrania Huxowi na nosie, ale motyw "słabego połączenia" się pojawia. Co ciekawe, na taki zabieg nikt nie wpadł podczas kręcenia starszej/ mniej starszej trylogii. Odległość czasowa pomiędzy Powrotem Jedi, a Przebudzeniem Mocy to jakieś 30 lat, a mimo to w pierwotnej trylogii tego typu nikt nigdy nie tracił połączenia, a przynajmniej nie pamiętam takiego momentu. Jest to oczywiste puszczenie oczka do współczesnego Internauty borykającego się z zawodnym dzisiaj (a nie dawno, dawno temu w odległej galaktyce) takim kanałem komunikacyjnym. I to niejednokrotne - w innej scenie Kylo niepewny "jakości łącza" pyta czy rozmówca po drugiej stronie widzi jego tło.

Nie każdy doświadczony człowiek musi być dobrym nauczycielem. O tym opowiada historia Luke'a. Nawet taki mistrz popełnia błędy. Swoją droga, mamy tutaj do czynienia pewnego rodzaju metarolą (coś na podobieństwo roli Keatona w Birdmanie). Nie licząc ogromnego zaangażowania w dubbing Mark Hammil jest aktorem (filmowym) znanym jedynie z pierwszych Gwiezdnych Wojen, zatem można powiedzieć, ze jako aktor mimo głównej roli w bardzo ważnej trylogii się nie sprawdził. W przenośni znikł między starą trylogią, a nową (by na końcu filmu zniknąć dosłownie). Michael Keaton też po roli w Batmanie nie był widziany w kinie superbohaterskim przez długi czas, co poskutkowało niezaradnością pokazaną w jego roli we wspomnianym filmie. Podobną rolę w Ostatnim Jedi odgrywa rola Hammila. To zagubiony człowiek, nie potrafiący się odnaleźć w otaczającym go świecie. W pewnym momencie tak bardzo, że nawet na starość kiedy już on sam powinien wiedzieć co jest słuszne potrzebuje swojego mentora - mistrza Yody. Tego typu przesłanie jest ponadczasowe i zawsze aktualne i niby ten fragment można przypisać do zwykłego grania na nostalgii, ale ważne jest jak dziś postrzegany jest mentor, zwłaszcza przez młodsze, bardziej niż kiedyś zuchwałe pokolenie - jako ktoś mniej rozgarnięty i ktoś, kogo można z łatwością zastąpić. Okazuje się, że tak naprawdę nasz Mistrz Luke całkiem dużo uczy się od kogoś młodszego stażem.

Skoro już przy Rey jesteśmy, warto wspomnieć tutaj o niej jako o przedstawieniu postawy dzisiejszego młodego pokolenia. W pewnym momencie  Luke (z dużą pomocą Yody) niszczy pierwotne teksty Jedi.  Zrozpaczony sytuacją podczas rozmowy ze swoim mentorem żałuje, że księgi zostały zniszczone i  że przez to Rey nie będzie miała skąd czerpać wzoru, na co Yoda odpowiada, że owe księgi nie były porywająca lekturą (oczywiście gramatycznie parafrazuję) i nie ma tam niczego, czego ona by już nie wiedziała. Zauważmy też, że szkolenie Rey to tak naprawdę jedna lekcja (ta podczas której siedzi po turecku i mówi co czuje w głębi siebie. Oprócz tego była jeszcze jedna walka, ale jej nawet nie liczę. Ten przyśpieszony kurs pokazuje Rey, jako przedstawicielkę młodego pokolenia - pojętnego i lubującego się w przyswajaniu wiedzy w jak najbardziej szybki, efektywny i dynamiczny sposób. Żyjemy niestety w czasach, w których gimnazjalista woli obejrzeć filmik na youtube streszczający lekturę, niż przeczytać ściągę, że o zaznajomieniu się z oryginałem Pana Tadeusza nawet nie wspomnę. Żyjemy też w czasach, gdy dostęp do informacji jest w zasięgu ręki, nawet kilkuletniego dziecka poruszającego się po Internecie za pomocą tableta, dlatego jedno jest efektem drugiego. Pojętność i szybki dostęp do informacji jest jedną z cech definiujących współczesne pokolenie. Taka jest właśnie Rey.

Tuż po premierze "siódemki" sporo osób zauważyło, że Kylo Ren nie jest nowym Vaderem (a gdy zdjął maskę to już w ogóle jest najgorszy). Zgrabne było zagranie twórców w części ósmej - podczas jednej z pierwszych rozmów z ust Imperatora padają właśnie słowa, że nie jest on nowym Vaderem. Ten komunikat brzmi jak wyraźna odpowiedź na falę hejtów przelaną przez Internet w ciągu ostatnich dwóch lat brzmiący "ale przecież Kylo nigdy nie miał być nowym Vaderem". I jest to świeże podejście, gdyż rozdarcie wewnętrzne przedstawiciela ciemnej strony mocy co prawda w uniwersum już się pojawiało (gra Force Unleashed), ale nie przypominam sobie, żeby coś takiego i na taką skalę miało miejsce w filmowym uniwersum. To swego rodzaju nowość w serii. Wracając, podczas każdej rozmowy z naszym antagonistą, Imperatorowi zbierało się tak, że jego koniec był szybki, gwałtowny i niespodziewany. Tutaj chciałbym się zatrzymać, bo to pokazuje też jak bardzo w dzisiejszym świecie mamy rozwodnioną granicę, jeśli chodzi o autorytet władzy. W dobie wolności słowa, kiedy na  temat dowolnego polityka (ba, na każdą osobę, niekoniecznie nawet publiczną) na dowolnym portalu można teoretycznie wypisać i przeczytać wszystko, nawet najbardziej nieokrzesane wypowiedzi burzące autorytet, jest to zachowanie normalne. Kiedyś to było niedopuszczalne - czy Vader kiedykolwiek podniósł miecz na Palpatine'a? No właśnie, a w dobie chaosu, kultu chamstwa i braku szacunku dla starszych coś takiego jest możliwe. O zarozumiałości, której nie było widać w korpoprzepychankach z Huxem napiszę potem, ale skoro o Hux'ie mowa to podczas seansu zastanawiałem się czemu mamy tu ciągle dualizm władzy skoro ten dwukrotnie dostał od Rena solidny wpierdziel. Może być tak, że Kylo sam do końca nie był gotowy na przejęcie władzy, ale moim zdaniem to jeszcze dobitniej pokazuje odniesienie do współczesnych czasów. Brak poczucia autorytetu jest dziś tak silny, ze nawet jeśli ktoś pokaże swoją niepodważalną siłę to i tak ten słabszy będzie drążył i próbował jak najbardziej pokazać swoją wyższość i rację. Działa to na wielu płaszczyznach życia, nawet w korespondencji internetowej.

The Dark Knight Nolana pokazał widzom jak silna dziś w widzu jest miłość do antybohatera (Joker). Może nie w takim stopniu, ale gdzieś w tych regionach zdaje się kombinować "ósemka". Gdy Kylo Ren zabija swojego zwierzchnika widz odczuwa dziwną satysfakcję i to nie tylko z powodu tego, że gdyby nie to, to Ren by zginęła. Wtedy nasz antagonista ma zdecydowanie wyższe notowania u publiczności i chociaż przez chwilę go lubimy. Przez chwilę, bo po śmierci Snoke'a dowiadujemy się, że jedynym czego tak naprawdę chce Kylo jest władza, ale nie byle jaka - restart, reboot, czy jakkolwiek to nazwać. Stworzenie nowego Imperium, ale wg jego zasad. Pokazuje to zarozumiałość, bo dosłownie chwilę przed wygłoszeniem tego Kylo dostał propozycję transferu, a on pomimo tego, że Moc łączy go nieustannie z Rey, odmawia i chce zrobić to po swojemu. Po tym można dojść do wniosku, że Kylo to zła postać, ale tak naprawdę to postać tragiczna. Jak się zastanowić to zdaje się, że w przejściu na ciemną stronę mocy pomógł mu bardziej Luke niż Snoke (dosłowny zamach na jego życie odebrał jako zdradę i jedynym człowiekiem do którego mógł się zgłosić był właśnie Snoke). Dlatego w obydwu częściach wydaje się być zagubionym nastolatkiem, człowiekiem, który zbyt gwałtownym krokiem wszedł w dorosłość, bo tak naprawdę nie odbył szkolenia Jedi do końca. Przy okazji, chyba pierwszy raz w serii widzimy skrzyżowane dwa jasne miecze świetlne. No i Ren to jednak jest trochę taki nastolatek. Podczas finałowej walki, poprzedzonej ostrzałem jednej postaci Ren wydaje z siebie młodzieńczy okrzyk, któremu daleko do okrzyku bojowego znanego z takiego Bravehearta czy 300. Nadpobudliwość, ADHD, chaotyczność - tak wygląda sylwetka współczesnego czarnego charakteru.

Skoro jesteśmy przy finałowej walce z Lukiem to chciałbym zwrócić uwagę na planetę, po której kontakt z Ziemią ujawnia kolor czerwony. Myślę, że nie bez powodu mamy tu akurat taką kolorystykę. Obecnie mamy czasy, w których ktoś po obejrzeniu Logana i scen, w których gość przebija na oczach widza szponami czoło czy mała dziewczynka dokonuje masowego mordu stwierdza, że właśnie widział film roku. Ktoś w Disney'u wyraźnie zauważył popyt na czerwoną substancję i w myśl "jak chcą to im damy" zamieścił parę scen, w których krwi jako takiej nie ma (bo przedział wiekowy jednak musi być niższy), ale dał coś, co będzie ją przypominało. Wyraźnie to widać podczas ostrzału (celowo używam tego słowa) postaci Luke'a gdzie przez sekundę myślimy, że Luke naprawdę wybuchł, a my widzimy jego latające flaki.

Współczesny widz, oglądający Grę o tron jest też znudzony zwykłym podziałem na dobro i zło. Już Rogue 1 pokazało szarość wielu z bohaterów, a w "ósemce" jest to konsekwentnie pokazywane, może nie tak wyraźnie, ale jest. Ben Solo balansuje się pomiędzy dobrem i złem, podobnie jak Rey. Pierwszy element tego naszego jasno-ciemnego ying-yang jest osobnikiem, która nie zmienia strony, choć waha się mając na celowniku swoją matkę Leię, a druga osoba ma w sobie trochę mroku, ale w finałowej decyzji jest wierna rebelianckim ideałom.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kilka surrealistycznych (czy też nie do końca logicznych) wątków, z czego najbardziej niesamowitym jest ten z Rey stojąca w nieskończonej kolejce złożoną z samej siebie i patrzącą w drzwi za którymi widzi siebie. Inne to Leia fruwająca w przestrzeni, wspomniane wcześniej pojawiające się i znikające połączenie Mocy między Rey i Kylo Ren. Popyt na tego typu rzeczy rodem z trzeciego sezonu Twin Peak widocznie w czasie kręcenia był wysoki i twórcy uznali, że powinni coś takiego w filmie zamieścić.

Trochę się rozpisałem i gratuluję dojścia do tego momentu, ale zawarłem tu chyba wszystko odnośnie tego jak ja odebrałem ten film. Ostatnie Gwiezdne Wojny wydają się być mniej pstrokate niż trylogia Mrocznego Widma, a przez to wydają się jakieś takie starsze, a co za tym idzie - lepsze. No dobra, one faktycznie lepsze, ale poza tą archaiczną doskonałością jest jeszcze jedna ważna rzecz - aktualność. Tą rzecz Disney przemycił bardzo dobrze.

Oceń bloga:
11

Czy podobał Ci się Ostatni Jedi?

Tak
36%
Nie
36%
Brak odpowiedzi
36%
Pokaż wyniki Głosów: 36

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper