Recenzja gry: Knack

Recenzja gry: Knack

Roger Żochowski | 04.12.2013, 15:10

Gdy swego czasu dowiedziałem się, że za pierwszą platformówkę na PS4 odpowiedzialny będzie jeden z twórców legendarnego Crasha, oczami wyobraźni widziałem nowe IP, które zapoczątkuje serię na miarę Jak & Daxter. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, a slogan "gra twórcy Crasha Bandicoota" ... tylko sloganem. O dziwo - mimo iż gra zawodzi, nie nazwałbym jej w żadnym wypadku crapem. 

W czasach, gdy na rynku królowały takie systemy, jak PSX, Nintendo 64 czy Sega Saturn, konsole wideo potrzebowały maskotek. Mario, Crash, Sonic, Spyro - wszystkie te postacie wzbudzały przede wszystkim sympatię graczy. Dziś gdy ich rolę przejęły takie persony, jak Kratos, Nathan Drake czy Master Chief (oddaj fartucha!), trzeba się trochę wysilić, by stworzyć charakterystycznego bohatera, który stanie się marką samą w sobie. Knack kompletnie sobie z tym nie poradził.
 

Dalsza część tekstu pod wideo

Jaki Knack jest, każdy widzi

Nie da się ukryć, ze cała otoczka gry przygotowana została głównie z myślą o młodszych graczach. Fabuła jest prosta, schematyczna i łatwa do przewidzenia, choć jak na platformówke przystało, spełnia jakoś tam swoją rolę. Scenariusz opowiada o konflikcie miedzy ludźmi a Goblinami, które uzbrojone w czołgi i sprzęt niewiadomego pochodzenia zaczęły coraz śmielej atakować osady ludzkie. Na ratunek naszej rasie rusza ekipa składająca się z Doktorka, jego młodego asystenta Lucasa oraz niejakiego Rydera, pełniącego rolę poszukiwacza przygód. No i jest oczywiście Knack, genialny wynalazek doktorka. Musicie bowiem wiedzieć, że na ziemi roi się od reliktów dających ogromną moc pozostawionych przez tajemniczą cywilizację. To właśnie na ich bazie został zbudowany Knack - mówiąca, myśląca i dość irytująca istota, która towarzyszy nam przez ponad 10 godzin, jakie zajmuje ukończenie gry.





Oczywiście w całej tej historii nie zabrakło miejsca dla mącicieli. Poza przywódca Goblinów w rosterze skupiającym parszywych nikczemników pozbawionych kręgosłupa moralnego mamy jeszcze Viktora, miliardera stojącego na czele firmy zajmuje się produkcja robotów, oraz jego asystentkę - zgrabną i powabną Katrinę. Gdyby nie fakt, że to gra dla dzieci, zapewne zastanowiłoby mnie, jak zdobyła tę posadę. W Knacku brakuje jednak postaci, która zadbałaby o aspekt humorystyczny, rozluźniła atmosferę. Kogoś takiego jak Daxter, który rzuciłby od czasu do czasu niejednoznacznym tekstem. Zabawnym dla dzieciaków, ale z głębszym przekazem rozumianym przez dorosłego.  
 

Rośnij duży

Na samym początku gry czeka na nas dość nudny samouczek, który ma za zadanie wprowadzić w realia. Knack to dość prosty i sztampowy platformer, w którym głównym celem jest walka z przeciwnikami i zbieranie poukrywanych tu i ówdzie reliktów. Dzięki nim Knack staje się coraz większy i może tym samym stawiać czoła coraz silniejszym przeciwnikom. Oczywiście to gdzie i kiedy nasz bohater będzie przeistaczał się w istnego potwora, jest z góry zaplanowane, więc zapomnijcie o tym, że uda Wam się nagle wyskoczyć przed szereg. Sterowanie jest proste do bólu. Gałki odpowiadają za poruszanie się bohaterem i uniki (dość toporne trzeba dodać), w zestawie mamy także prosty cios, skok i ataki specjalne. Te ostatnie możemy wyprowadzić tylko wtedy, gdy napełniły specjalny wskaźnik, kolekcjonując podczas zwiedzania plansz żółte kryształy. Niestety specjale są tylko trzy na krzyż (inteligentna bomba, atak dystansowy i tornado) i dość szybko dochodzimy do wniosku, że Knack jest na tym polu bardzo płytki.





Bardzo fajnym pomysłem jest z kolei to, że nasz bohater może zmieniać formę, wykorzystując różnego rodzaju materiały pokroju brył lodu, metalu czy kryształów. Wpływa to zresztą dość wyraźnie na sam gameplay. Lód bowiem topi się na słońcu, więc na ukończenie niektórych etapów mamy ograniczony czas. Z kolei wykorzystując do zwiększenia rozmiarów kawałki metalu, musimy uważać na wszelkiego rodzaju elektromagnesy niszczące nasz pancerz lub wpływające na mobilność. Najbardziej jednak przypadła mi do gustu opcja z kryształami. Knack może zmienić się wówczas w niewidzialnego dla wszelkich laserów i zabezpieczeń liliputa, jednak wciąż widocznego dla wrogów. Trzeba więc co chwila żonglować postawą bohatera (tym bardziej że czeka nas też podróż ciasnymi wentylatorami), bowiem w formie kryształu wystarczy jeden cios wroga, by posłać nas do piachu. Dodatkową atrakcję stanowią skrzętnie poukrywane na planszach części urządzeń. Po skompletowaniu artefaktów potrzebnych do budowy danego gadżetu, możemy na różne sposoby zwiększyć potencjał naszego bohatera - zarówno defensywny, jak i ofensywny. Warto dodać, że zawartość w skrzynkach jest losowa, więc nigdy nie wiemy tak naprawdę, co w nich znajdziemy.
 

Dobry goblin, to martwy goblin

Trzeba przyznać, że przeciwnicy są dość zróżnicowani. Na naszej drodze napotkamy gobliny, leśne stwory, roboty, mistyczne stworzenia, a nawet czołgi. Walka choć schematyczna, wymusza od nas planowanie, którego z przeciwników wyeliminować w pierwszej kolejności, a którego zostawić sobie na deser. Ja grałem na najwyższym poziomie trudności i choć ginąłem wiele razy, śmierć motywowała mnie do kolejnych prób. Wadą są jednak nieprzemyślane checkpointy, które w przypadku niepowodzenia cofają nas zbyt daleko. Największe wrażenie robią oczywiście momenty, w których nasz golem przybiera postać kilkupiętrowego budynku, stając do walki z równymi sobie przeciwnikami (nie zabrakło starć z bossami). Kruszymy wówczas nie tylko pancerze przeciwników, ale i elementy otoczenia pokroju budynków czy fortyfikacji. W Knacku cały czas coś się dzieje - więcej tu masherki niż skakania i rozwiązywania zagadek (tych jest jak na lekarstwo), co fanom platformerów nie musi się jednak spodobać.





Oprawa graficzna jest bardzo nierówna. Wprawdzie scenerie zmieniają się dość często (jaskinie, wąwozy, bazy goblinów, futurystyczne kompleksy), jednak zamknięte pomieszczenia zazwyczaj straszą sterylnością i pustką. Znacznie lepiej prezentuje się dżungla czy tereny otwarte, które potrafią przyciągnąć wzrok kolorystyką i rozciągającymi się po horyzont plenerami. To właśnie w takich momentach czuć najbardziej inspiracje Crashem Bandicootem. Gorzej, że podczas konkretnej zadymy gra potrafi sobie "chrupnąć", co utrudnia nieco sterowanie bohaterem. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca w produkcji, nad którą piecze sprawowało bezpośrednio Sony. Również wygląd przeciwników to sprawa sporna. O ile główne postacie wykonano ze smakiem, tak już przeciwnicy to krzyżówka Warhammera z Power Rangers polana sosen z ZOO Tycoon. Brakuje tu jakiejś spójnej koncepcji, dzięki której Knack zyskałby na unikalności. Ponarzekam też na dość słabo wykorzystane nowe funkcje DualShocka. Największą radochę sprawia dźwięk zbieranych artefaktów wydobywający się z głośnika pada, a to zdecydowanie zbyt mało. 
 

Kanapowe granie

Tytuł nieźle sprawdza się w kooperacji, gdy obok na kanapie zasiądzie nasza latorośl lub młodsza siostra/braciszek. We wspólnym rodzinnym graniu pomaga przede wszystkim udanie zrealizowany polski dubbing nasuwający na myśl bajki Pixara. Głosy postaci zostały dobrze dobrane i oglądając kolejne wstawki filmowe, ma się wrażenie, jakby w telewizji leciała właśnie bajka. Jak dla mnie lokalizacja wypada o klasę wyżej niż ta z Killzone: Shadow Fall. Szkoda jedynie, że sama mechanika kooperacyjnego grania rzuca nam co rusz kłody pod nogi. Tak naprawdę ważny jest tylko pierwszy gracz - drugi może zginać, a gra toczyć się będzie dalej, nie wspominając o tym, że gdy postacie oddalą się od siebie, drugi player zostanie ni stad ni zowąd teleportowany do miejsca akcji. Można więc powiedzieć, że nasz kanapowy kompan pełni tylko rolę asystenta.

Tak jak wspomniałem, ukończenie Knacka zajmuje około 10 godzin. Możemy potem bawić się w masterowanie poziomów (czytaj odnalezienie wszystkich sekretów), ukończyć grę jeszcze raz, wykorzystując nowe formy Knacka bądź spróbować swoich sił w bonusowych trybach - swoistym Koloseum bądź czasówkach. Replayability nie jest więc zbyt imponujące. Powiedzmy sobie szczerze – to nie jest tytuł, dla którego warto kupić PS4. Nie jest wart też na chwilę obecną swojej ceny. Polecam jednak sprawdzić go w jakimś markecie, ewentualnie u znajomego, bo istnieje szansa, że po przełknięciu goryczy zawodu, znajdziecie w nim coś interesującego. Zwłaszcza jeśli wychowujecie jakiegoś małego szkraba.



Spora ilości graczy śmiała się po premierze PS4, że Shuhei Yoshida puścił niezły wałek, opowiadając, jak dobrze bawił się przy Knacku. A ja mu jestem skłonny uwierzyć, bo sam również spędziłem z produkcją kilka miłych chwil. Nie zmienia to faktu, że nie na taką grę czekałem po pierwszych zapowiedziach i czuje spory zawód. Dla chcącego grę zjechać recenzenta jest to wręcz idealny produkt, byłoby to jednak trochę niesprawiedliwe. Bo choć Knack faktycznie zawiódł praktycznie na każdym polu, nie zamierzam określać go mianem śmierdzącej kupy, którą każdy powinien omijać. Dlaczego? Knack mimo swoich ułomności po prostu nią nie jest.  

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Knack

Atuty

  • polski dubbing
  • poziomy w plenerze
  • rodzinna kooperacja
  • kombinowanie podczas walk
  • formy Knacka

Wady

  • fabuła
  • sztampa
  • design Knacka i przeciwników
  • spadki animacji
  • checkpointy
  • mało ataków
  • potrafi znużyć

Knack dał ciała na całej linii, ale to wciąż tytuł, przy którym można zarwać kilka przyjemnych godzin.

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper