Recenzja gry: Puppeteer

Recenzja gry: Puppeteer

Roger Żochowski | 09.09.2013, 11:00

Wydawało Wam się, że w NeverDead bohater zbyt często tracił głowę? Przy Kutaro, protagoniście najnowszej produkcji Japan Studio, mietek z NeverDead jest cienki jak sznurówki w butach na rzepy. W Puppeteer naszemu herosowi już w pierwszej scenie gry Zły Miś odgryza głowę, w drugiej musi wąchać stare majtochy wiedźmy, a w trzeciej zostaje wybrańcem magicznych nożyczek. Nie, nic nie paliłem - to "tylko" wstępny zarys fabuły kolejnej perełki na PS3. 

Gotowi na wirtualny spektakl? No to bez szemrania zgaście światła, podnieście kurtynę, rozsiądźcie się wygodnie na fotelu i... czytajcie moi drodzy, czytajcie...
 

Dalsza część tekstu pod wideo

Prolog

"Zapraszamy na fenomenalne, niepowtarzalne i oryginalne przedstawienie kukiełkowe" -  mówi narrator podczas przebijania się przez ekran tytułowy gry. Normalnie uznałbym to za przejaw megalomanii dewelopera, ale w przypadku Puppeteera jest w tych słowach sporo prawdy. To jedna z najbardziej fascynujących i nietuzinkowych produkcji jakie ukazały się na PS3, choć nie ustrzegła się niestety kilku błędów.
 

Akt pierwszy - Miś jaki jest każdy widzi



Historia nie raz już pokazała, że niektóre pluszowe misie to niezłe ziółka. Wpiszcie w Google frazę "MIŚ PUSH-UPEK", a wszystko stanie się jasne. Temu z Puppeteera również należy się rózga. Łajdak ukradł bogini księżyca święte nożyce i czarny kamień dający wielką moc nadając sobie tytuł Misia Bandziora Królewskiego. Jak głupio by to nie brzmiało, warchlak zrobił na księżycu drugą Koreę Północną, a części kamienia oddał służącym mu generałom. Bezwzględny władca co noc porywa dusze dzieci zamykając je w drewnianych marionetkach i zmuszając do niewolniczej służby w zamku, w którym nawet szef kuchni może awansować na... potrawę. Kutaro - nasz główny bohater - również pozbawiony zostaje duszy, a jakby tego było mało, miś-sadysta odgryza mu głowę i wrzuca do lochów. Nieszczęśnik trafia ostatecznie do komnat, w których rezyduje zła wiedźma mająca chrapkę na zdobycie świętych nożyc. I to zadanie powierza naszemu nieszczęśnikowi. Kutaro nie jest jednak zwykłym chłopcem - to wybraniec. Tak zaczyna się magiczna przygoda, pełna zwrotów akcji, czarownic, uwięzionych księżniczek i mrocznych motywów będących miksem Harry'ego Pottera z hitami Tima Burtona. A wszystko to polane orientalnym sosem. 



Trzeba przyznać, że jak na platformówkę scenariusz jest całkiem rozbudowany. Z drugiej strony niektórych mogą drażnić zbyt długie cut-scemki, które czasami ciągną się w nieskończoność jak włoski makaron. Cieszy za to fakt, że bohaterowie spektaklu przez cały czas świetnie odgrywają swoje role. Stara wiedźma jest brzydka, złośliwa i przebiegła, zły i gruby miś komiczno-bezwzględny (taki Oogie Boogie z Nightmare Before Christmas), a towarzysząca nam wysoko urodzona dziewoja imieniem Pukirina - irytująca, rozpieszczona i pyskata. Do tego w grze ukryto masę smaczków - co powiecie na to, że bohaterowie wykłócają się czasem z prowadzącym bajkę narratorem? A przecież nie wspomniałem słowa o całej masie czarnych charakterów jak tygrys, szczur czy wąż rewelacyjnie wykreowanych i zdubbingowanych (za polską wersję gry należy się ogromny plus!). Najmniej ciekawie wypada na tym tle główny bohater, o którym można powiedzieć, że jest i spuścić na niego kurtynę milczenia. 

 
Pierwsze skojarzenie po odpaleniu gry? Toć to mroczna wersja LittleBigPlanet. Tak jest nie tylko podczas przebijania się przez tutorial, gdzie zarówno ruchy Kutaro jak i ogólny design nasuwają skojarzenia ze słynną serią ze szmaciakami w roli głównej. Również w kwestii fizyki można dopatrzeć się wielu podobieństw. Ba, ma się wręcz wrażenie, że ktoś z Japan Studio dorwał się do edytora plansz z produkcji Media Molecule i nieźle tam namieszał. 

Akt drugi - Co trzy głowy to nie jedna



Sterownik jest prosty. Za pomocą lewej gałki poruszamy się Kutaro, z kolei prawa służy do obsługi towarzyszącej nam postaci - kota JingJanga lub wspomnianej wcześniej Pukiriny. To właśnie dzięki nim możemy badać interaktywne elementy otoczenia za pośrednictwem R2. Raz że dzięki temu rozwiążemy różnego rodzaju łamigłówki i odnajdziemy sekrety, dwa, że tylko w ten sposób zdobędziemy nowe głowy. 
 
Wspomniałem o głowach? No właśnie. To jeden z najciekawszych elementów gry - niecodziennie bowiem główny bohater może nimi swobodnie żonglować. Z racji tego, że głowa Kutaro znalazła się w żołądku Misia-Sadysia musi on korzystać z pożyczonych makówek.  Znajdowane "czachy" pozwalają nam żyć. Każde trafienie przeciwnika stracą nam głowę, którą trzeba szybko gonić by nie znikła. Choć rodzajów głów jest masa (mój faworyt to banan!), my możemy w danej chwili dysponować tylko trzema. Jeśli stracimy wszystkie wracamy do checkpointu o ile mamy jeszcze życia. Te zdobywamy za każdym razem, gdy zbierzemy 100 błyskawic ukrytych na planszach. Głowy dają także możliwość skorzystania z różnych unikalnych umiejętności - wystarczy wdusić krzyżak w odpowiednim do tego momencie. I tak hamburger zmieni płaską tostową kanapkę w sprężystego BigMaca służącego jako trampolina, z kolei łepetyna nietoperza zerwie do góry stado papierowych gacków pozwalających na dostanie się w niedostępne wcześniej miejsca.

 
Głowami trzeba więc odpowiednio zarządzać i dobierać tak, by nam się to opłaciło. Na planszach nie brakuje bowiem całej masy sekretów i bonusowych etapów, do których dostaniemy się tylko i wyłącznie posiadając na stanie daną głowę. Prawdziwe szaleństwo zaczyna się jednak dopiero, gdy w nasze łapki wpada Calibrus, czyli magiczne nożyce. Te potrafią zdziałać takie cuda, a Edward Nożycoręki zapewne przewraca się w grobie. Praktycznie cały gameplay opiera się na skakaniu i cięciu. Poruszać z nożycami możemy się w różnych kierunkach o ile oczywiście jest co pociąć. Z racji tego, że wszystko co widzimy w grze stylizowane jest na teatralną scenografię, tniemy chmury, dym, różnego rodzaju tkaniny, liście a nawet wodę. Cała sztuka polega na mashowaniu kwadratu, a Calibrus staje się mówiąc wprost naszym środkiem transportu po planszach. Z jego pomocą możemy też atakować wrogów, choć starcia ze zwykłymi przeciwnikami (na dodatek strasznie powtarzalnymi) są dość prymitywne i uchodzą za najsłabszy element gry. 

Akt trzeci - Wizualna orgia

Jak zapewne już zdążyliście zobaczyć tytuł zachwyca realizacją. Gra cały czas daje nam do zrozumienia, że bierzemy udział we fascynującym spektaklu teatralnym, w którym główne role grają lalki. Telewizor to swoista scena, na ekranie bo bokach można zobaczyć czerwoną kurtynę, a widownia cały czas żywiołowo reaguje na poczynienia gracza. Gdy zauważy coś strasznego w tle usłyszymy jęki przeważenia, gdy coś ją zafascynuje aplauz rozniesie się po całym pokoju, a gdy rozbawi - będzie śmiać się do rozruchu. Kolejne poziomy przypominają teatralną scenografie - otoczenie i poszczególne obiekty zmieniają się na naszych oczach jakby gdzieś pod sceną obsługiwała to wszystko skomplikowana maszyneria. Momentami przejścia takie robią naprawdę niesamowite wrażenie. Dawno już nie widziałem tak oryginalnie zaprojektowanych poziomów.



 
Świetnie wyglądają też bossowie, którzy swoimi rozmiarami zawstydziliby przeciwników legendarnego Kratosa. Zresztą - pojedynki z największymi kocurami można porównać do God of War. Szkoda, że są one jednak trochę powtarzalne. Za każdym razem całość sprowadza się do poznania schematycznych ataków przeciwnika i mało skomplikowanych sekwencji QTE zakończonych uwalnianiem duszy dzieciaków. Jakby się uprzeć można wręcz powiedzieć, że cała rozgrywka jest dość powtarzalna i pod koniec gry aż prosi się o wprowadzenie jakiś nowych mechanizmów. Mamy wprawdzie tarczę, dzięki której możemy się chronić a nawet odbijać ataki wrogów, mamy specjalny hak służący do walki i rozwiązywania zagadek czy w końcu możliwość podkładania bomb, jednak to wciąż trochę za mało. Warto jednak dodać, że na nudę narzekać raczej nie będziecie. Czeka Was jazda na kałamarnicy, wyścig pociągów, spotkanie z samym Draculą, strzelanie do gołębi, kosmiczna podróż, zapasy a nawet musical w disnejowskim stylu. Istna jazda bez trzymanki.

Akt czwarty - Domowe przedszkole

Panowanie zarówno nad Kutaro jak i jego towarzyszem na szybszych poziomach jest cholernie trudne i aby zdobyć wszystko trzeba podchodzić do danego etapu nawet po kilkanaście razy. Niestety jest tak również dlatego, że gra rzadko kiedy pozwala nam wrócić na poprzedni ekran kiedy zdamy sobie sprawę, że coś przeoczyliśmy. Dlatego jej masterowanie choć sprawia radość, potrafi wywołać też sporą frustrację. Z pomocą przychodzi jednak tryb kooperacji. Tutaj pierwszy gracz steruje ruchami Kutaro, podczas gdy drugi może przejąć kontrolę nad jego lewitującym towarzyszem (za pomocą pada lub PS Move), co znacznie ułatwia rozgrywkę. Nasz partner może bowiem nie tylko zbierać znajdźki i ukryte głowy przekazując je potem głównemu bohaterowi, ale również pozbywać się pułapek, przeszkadzać wrogom, czy w końcu ratować uciekającą łepetynę po celnym ciosie przeciwnika. 
 


Nie wiem też czy w Sony pracują spece od przyciągania do konsoli płci pięknej, ale po LittleBigPlanet i Tearaway, Puppeteer jest kolejną produkcją, do której moja narzeczona od pierwszego wejrzenia poczuła miętę. Użyję może trochę wyświechtanego sloganu, ale to faktycznie gra dla każdego. Jest w miarę prosta i pozwala przenieść się błyskawicznie w świat magii i baśni, co dzieciaki łykną bez popitki. Starsi gracze będą mogli z kolei masterować poziomy, odnajdywać poukrywane głowy, ratować wszystkie dusze i marionetki czy w końcu zgłębiać informacje o fabule czytając bonusowe bajki dostępne w menu głównym. Stare konie docenia też  pełne ironii i czarnego humoru dialogi, które w polskiej wersji językowej zostały świetnie przełożone.
 

Epilog



Będzie krótko i na temat. Puppeteer to produkcja nad wyraz udana, świetnie zrealizowana i na swój sposób unikalna. Rzadko też kiedy deweloperowi udaje się stworzyć produkcję, która trafia w gusta zarówno młodszych jak i starszych graczy. Puppeteer jest tutaj chlubnym wyjątkiem. Do ukończenia czeka na Was 21 etapów skupionych w siedmiu zróżnicowanych światach. Zwiedzicie zamki, lasy, góry, pustynie, a nawet zamoczycie nieco drewniane kulasy. Ale dość ględzenia - Miś Bandzior Królewski czeka na kolejne wciry, więc zmykam na księżyc sprać mu tę parszywą gębę. W dobie produkowanych  taśmowo sequeli i spartańsko wyglądających indyków, którymi kuszą nas producenci next-genów (sic!), gra Japan Studio to perełka, której wstyd nie docenić.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Puppeteer

Atuty

  • Artystyczno-mroczny klimat
  • Bossowie
  • Zabawa z nożycami
  • Poczucie humoru
  • System zamiany głów
  • Polska lokalizacja

Wady

  • Za długie cut-scenki
  • Walka z przeciwnikami
  • Powtarzalne mechanizmy gry

Tytuł dla starych i młodych koni - nic tylko grać!

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper