Resident Evil (AKA BioHazard)

Resident Evil (AKA BioHazard)

Mr_Sciera | 20.10.2010, 23:13
xxxxx

Ahh Resident Evil. Pamiętam jakby to było wczoraj. Kupiliśmy z bratem dwa nowe tytuły – Final Doom i Resident Evil. Po powrocie do domu odpaliliśmy Dooma i szarpaliśmy równo przez następnych kilka godzin. Później braciak musiał wyjść, a ja, wtedy około dziesięcioletni smark, zostałem sam na sam z drugim nowym tytułem. Czarny krążek rozpędził się w poczciwym szaraczku, słońce zdążyło już schować się za horyzont, a ja poczułem, że ręce mocniej zaciskają się na padzie. Cóż to był za wieczór! Do dziś włos jeży mi się na karku, kiedy przypomnę sobie pierwsze spotkanie z zombiakami, niepokojącą muzykę, ujęcia kamery jakbym był przez kogoś obserwowany, moment, kiedy idąc sobie spokojnie korytarzem, przez okno nagle wbił się do środka nieumarty doberman, czy nagłą śmierć spowodowaną sufitem zwalającym mi się na głowę…

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Czujesz klimat? To było jakieś trzynaście lat temu. No to teraz wyobraź sobie tą samą grę, tyle, że z dużo lepszą grafiką i masą nowych, wykręconych motywów. Nie wiem jak Tobie, ale mnie już na samą myśl zrobiło się cieplej. Włodarze Capcomu wiedzą jak zarabiać na swoich flagowych seriach, tego odmówić im nie można. W oczekiwaniu na Resident Evil 4, nasi skośni koledzy postanowili umilić nam czekanie wypuszczając dwa tytuły z serii: Resident Evil 0 – prequel części pierwszej, który początkowo miał ukazać się na N64, ale został skasowany z listy wydawniczej, oraz początkowo znany jako Biohazard Reborn – Resident Evil, czyli nic innego jak tylko remake części pierwszej. Ale czy to takie znowu „tylko”?

 

Dla nie znających tematu. W 1998 roku policja odnotowała pewną liczbę brutalnych napaści na mieszkańców miasteczka Raccoon City. Ofiary były prawdopodobnie… zjadane. Grupa Bravo specjalnego oddziału policji Raccoon – S.T.A.R.S., została wysłana w teren, aby zbadać sprawę. Nagle kontakt z grupą się urwał. Na misję ratunkową wyrusza grupa Alfa, w skład której wchodzą między innymi Jill Valentine, Chris Redfield, Barry Burton i Albert Wesker. W lesie nieopodal miasta zostają zaatakowani przez coś co wygląda jak odarte ze skóry psy. Udaje im się jednak odnaleźć schronienie w znajdującej się nieopodal rezydencji. Mimo, iż mogłoby się wydawać, że jest inaczej, ich koszmar dopiero się zaczął.

 

Tak po krótce przedstawia się fabuła pierwszego Residenta. Jest to typowa dla horrorów klasy B historyjka, bogata w mało zaskakujące zwroty akcji i… kiepskie aktorstwo. Co prawda, wszystkie dialogi zostały nagrane od nowa, ale nadal jest w nich coś niezwykle… sztucznego. Jeśli nie rozumiesz o co mi chodzi włącz sobie jakąkolwiek polską telenowelę, zaraz załapiesz. O ile sama fabuła nie uległa zmianie, tak na ilość nowości i smaczków narzekać nie możemy. Capcom zadbał o to, żebyśmy nie czuli się zbyt pewnie przez całą grę. Doszło sporo nowych miejscówek, a niektóre stare postanowiły zmienić swoją geometrię, tak, że starzy wyjadacze ostro się zdziwią, kiedy nagle wpadną na przyszykowanego specjalnie dla nich zombiaka. I tak, poza dobrze znanymi lokacjami doszedł jeszcze cmentarz, krypta, zdecydowanie bardziej rozwinięty, pięknie prezentujący się ogród, czy dodatkowa sekcja w podziemiach rezydencji. Gwarantuję Ci, że nieraz poczujesz się dziwnie nieswojo, a kupa zaliczy bliskie spotkanie z gaciami, kiedy na Twojej drodze stanie pewna okropnie zmutowana, spętana łańcuchami kobieta, której… nie sposób zabić!

 

Graficznie, tytuł przedstawia się cudownie. Fakt, są to nadal prerenderowane tła, ale za to jakie tła! Wszystkie lokacje wyglądają wprost cudownie, a sugestywna gra świateł (błyskawice rozjaśniające co jakiś czas półmrok rezydencji, czy cienie rzucane przez postać na skutek rozedrganego światła pochodni) sprawi, że zapomnisz o tym, że są to statyczne tła, a nie wygenerowane przez konsolę obiekty 3D. Jedynym minusem takiego rozwiązania jest, nadal zbyt wyraźna, różnica między obiektami 2D i 3D. Wszystkie dające się podnieść przedmioty walą po gałach na kilometr. Trzeba mieć ostrą wadę wzroku, żeby ich nie wychwycić. Z kolei modele postaci to już górna półka. Wszyscy główni bohaterowie cierpią na „syndrom horroru” czyli podkrążone, przećpane oczy, ale poza tym mamy ideał. Ślicznie odwzorowana faktura ubrań, włosy, a te zombie, huntery, czy cerberusy… Może jedynie twarze głównych bohaterów są troszeczkę zbyt gładkie, a modeli zombie troszkę za mało, ale to tylko lekka rysa na inaczej nieskazitelnym szkle. Poza tym, wszystko byłoby idealne, gdyby nie mały szczegół techniczny – aliasing. Oj tak, ząbki potrafią dosyć boleśnie o sobie przypomnieć, co widać zwłaszcza patrząc na cienie głównych bohaterów.

 

Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, to tu nie znajdziemy żadnych poważniejszych zmian. Naszym zadaniem jest wydostać się z rezydencji, po której kręcą się dziesiątki żywych trupów, które wcale nie mają ochoty nas wypuścić. Po drodze musimy rozwiązać masę zagadek i wpakować tonę ołowiu w jęczących i stękających zgniłków. Nowością w tym temacie jest patent, że w jakiś czas po powaleniu takiego truposza, ten znowu ożyje (?) i będzie jeszcze mniej przyjemny niż wcześniej – będzie biegał i siekł na oślep długimi pazurami. Oczywiście wcale nie musi do tego dojść, ponieważ po zabiciu zombiaka możemy spalić jego zwłoki przy pomocy combo zapalniczka+benzyna. Najs. Ale, żeby nie było zbyt łatwo, nadal ogranicza nas limit sześciu slotów na przedmioty, które możemy przy sobie nosić, całą resztę składujemy w skrzyniach porozstawianych po całej rezydencji. Arsenał jest dosyć standardowy jak na serię. W swoje łapki dostaniemy podstawowego guna, nóż, pompkę i kilka innych, siejących spustoszenie zabawek. Do tego zestawu dochodzi również nowość w serii – broń defensywna, czyli granaty, sztylety i paralizatory, którymi możemy poczęstować próbujących nas ugryźć zgniłków. Miły, zdecydowanie ułatwiający rozgrywkę dodatek. Po przejściu gry czekają na nas kolejne wyzwania: tryb Real Survivor, w którym amunicji mamy jak na lekarstwo, a przedmioty pozostawione w jednej skrzyni, możemy odzyskać tylko i wyłącznie z tej konkretnej skrzyni. A dla prawdziwych, znających grę na pamięć wyjadaczy pozostaje tryb Invisible Enemy, w którym, jak nazwa wskazuje, wrogowie pozostają dla nas przez cały czas niewidzialni… powodzenia :).

 

Resident Evil to klasa sama w sobie. Na dzień dzisiejszy nie ma chyba konsolowego gracza, który by chociaż nie słyszał o tym tytule. Jeśli jednak jakimś cudem udało Ci się ominąć gry z tej, klasycznej już serii, to najwyższa pora, żebyś nadrobił zaległości. Dla wszystkich fanów serii jest to pozycja wręcz obowiązkowa, dla której warto, tak jak było to w moim przypadku, zakupić NGC lub Wii. Reasumując, jeśli jesteś fanem klasycznych odsłon RE, lub horrorów jako takich, to jest to tytuł dla Ciebie. O!

 

zalety: klimat rodem z horroru klasy B,  piękne tła,  toż to stary dobry Resident Evil

wady: mocno widoczny aliasing,  za krótka

ocena: 8+

Źródło: własne
Mr_Sciera Strona autora
cropper