Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

Roger Żochowski | 23.08.2017, 01:04

"Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym" - śpiewał zespół Perfekt. Perypetie Nathana Drake’a dobiegły końca zamykając historię w fenomenalny sposób. Nie oznacza to jednak końca serii. Miejsce słynnego zawadiaki zajęła bowiem jego kochanka - ponętna i giętka Chloe. Czy Nathan w spódnicy jest w stanie udźwignąć ciężar nowej opowieści?

Chloe z pewnością nie jest tak zabawna jak Drake. Odniosłem wręcz wrażenie, że autorzy gry starali się nadać dziewczynie bardziej duchową osobowość, a jej aura seksownej mącicielki została nieco stonowana. Jedni to docenią inni zatęsknią za kręcącą tyłeczkiem kocicą. Ja należę do tych pierwszych, choć skacząc po skałach na tyłek patrzyłem i jest mi z tym dobrze. Początek gry jest bardzo mocny. Chloe zwiedza jedno z indyjskich miast przechadzając się po targu, słuchając o wojnie domowej i obserwując ludzi prześladowanych przez armię. Gęsta atmosfera narasta z każdą minutą, a my autentycznie czujemy ciężar prześladowań. Do naszej heroiny w roli wspólniczki dołącza Nadine Ross, rywalka Nathana znana z czwartej odsłony, która teraz w pogoni za kasą trafiła do Indii. Panie ruszają na poszukiwania mogącego poprawić ich stan konta artefaktu - kła Ganeśi, hinduskiego boga o głowie słonia. Nie będzie niespodzianką informacja, że kieł wpadł też w oko Asevowi, bezwzględnemu przywódcy rebeliantów i naszemu antagoniście. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Panny na wydaniu

I tutaj mroczna wizja starcia z demonami wojny domowej pryska jak bańka mydlana. Po klimatycznym prologu trafiamy na półotwarty teren, największy jaki do tej pory mieliśmy okazję zwiedzić w serii Uncharted. Większy nawet od Madagaskaru z czwórki. Autorzy z tej okazji pokusili się o dodanie mapy, którą Chloe na bieżąco ręcznie uzupełnia (dbałość o detale - poziom Naugty Dog) oraz możliwość przemierzania terenu za kierownicą jeepa (wraca też jazda po błocie i używanie wyciągarki). Z czasem przygoda zaczyna przypominać kino przygodowe rodem z Indiany Jonesa, a więc stare dobre Uncharted, choć z nieco słabszym scenariuszem. Skrypty i kolejne akcje są jak zawsze bardzo przewidywalne, sytuacje w stylu "oh crap", efektowne pościgi i akcje rodem z filmów Baya znamy nie od dziś. Przeczuwamy kiedy coś zacznie się pieprzyć i kiedy wpadnie ekipa z karabinami chcąc zrobić nam kuku. Wśród wrogów również próżno szukać jakiś nowych osiłków - zwykłe Bolki na oklep czy natręci z minigunami to standardowe mięso armatnie w serii. Sprawdzony, acz już lekko wyświechtany schemat, któremu przydałby się jakiś powiew świeżości. 

Co cieszy to fakt, że otwarta przestrzeń pozwala podejść do rozgrywki w nieliniowy sposób. Ruiny, które musimy spenetrować, by ruszyć z fabułą dalej, możemy zwiedzić w dowolnej kolejności, a co więcej, na mapie znajdziemy też misje poboczne czy opcjonalne rozmowy lepiej obrazujące relacje naszej pary papużek oraz miejscowe legendy i mity. Jedna z opcjonalnych misji daje nam okazję skompletowania 11 żetonów ukrytych w różnych ciężko dostępnych miejscach, co prowadzi z kolei do odkrycia specjalnej bransoletki, która wydaje dźwięk gdy w pobliżu znajduje się jeden z kilkudziesięciu ukrytych skarbów (osoby lubiące wyzwanie będą mogły w opcjach wyłączyć te ułatwienie). Szkoda, że podobnych atrakcji jest jak na lekarstwo, bo przepiękny otwarty teren, rewelacyjnie zaprojektowany, nie został należycie zapełniony. Półotwarty świat to główna zmiana, ale deweloper pokusił się również o te mniejsze. Nowością jest choćby minigierka, w której za pomocą spinki otwieramy zamki czy skrzynie ze skarbami. Znacznie większy nacisk położono też na cichą eliminację wrogów. Jest ich również mnie – zamiast 700 zabijemy "tylko" 300. Zawsze to jakiś postęp w nabijaniu licznika zgonów. 

Wizualny orgazm

Animacje ruchów postaci oraz samo sterowanie to oczywiście mistrzowsko świata. Mechanice gry nie można wiele zarzucić i zarówno strzelaniny z wykorzystaniem osłon, jak i skręcanie karków po cichaczu wciąż cholernie bawi. Znacznie ciekawiej wypadają zagadki, w których dla przykładu trzeba pobawić się cieniem, przesunąć jakieś elementy otoczenia czy trochę pogłówkować. Mózg się wprawdzie przy tym nikomu nie przegrzeje, ale to najbardziej złożone puzzle w historii serii, które często dają satysfakcję z ich rozwiania. I tylko te podpowiedzi rzucane przez dziewczyny na dłuższą metę trochę drążnią, bo robią z gracza średnio ogarniętego orangutana (z całym szacunkiem dla orangutanów), któremu wszystko trzeba pokazać palcem. Ale ciekawsze puzzle w połączeniu z większym naciskiem na eksplorację (powraca bujanie się na linach) i mniejszą dawką gunplayu sprawia, że momentami można poczuć się jakbyśmy grali w jakiegoś klona Tomb Raidera a nie Uncharted.

Dodanie otwartego świata sprawiło też, że znana z Uncharted otoczka filmowości nieco się rozmyła. Całe szczęście mocne charaktery i kilka powracających postaci trzymają wszystko w ryzach. Docinki i złośliwości rzucane wzajemnie przez dziewczyny naprawdę mogą się podobać. Czuć na każdym kroku, że relacje między nimi są trudne. Nie obejdzie się bez drapania pazurkami i choć ciężko doszukać się tu głębokiej analizy psychologicznej, jest po prostu chemia. Podkładająca głos pod Chloe Anna Gajewskia wypadła naprawdę nieźle. Nie jest to poziom mistrza Boberka, ale wśród polskich lokalizacji to wciąż pierwsza liga. W angielskiej wersji mamy za to Claudię Black, której reklamować nie muszę. Ciekawie napisane dialogi nakręcają akcję i kolejne wydarzenia. Jest to ciut niższy poziom niż przezabawne uszczypliwości Nathana z Sullym, ale chyba przyznacie, że ciężko przebić ten genialnie wykreowany duet dwóch zgryźliwych tetryków.  

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo nie zawodzi oczywiście w kwestii technicznej. Jak to momentami wygląda to głowa mała. Fenomenalne plenery indyjskiej dżungli, pełne ruin, świątyń i zatopionych jaskiń zachęcają do nałogowego strzelania fotek. W końcu jedną z nowości jest smartfon, za pomocą którego możemy uwiecznić kunszt grafików z Naughty Dog. A ci przygotowali też specjalne punty widokowe, które warto odnaleźć, by jeszcze mocniej zakochać się w wirtualnych Indiach. Mimika twarzy i zachowanie okolicznych zwierzaków (start do lotu flamingów!) to poezja. Ten świat po prostu żyje, a pierwsza sekwencja, w trakcie której zwiedzamy gęsto zaludniony bazar to opad szczęki. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę z góry narzuconą liniowość i skrypty. Naughty Dog jak zwykle wrzuca do gry całą masę smaczków na pozór niewidocznych. Ręce i paznokcie Chloe na zbliżeniach są pokrwawione i mają liczne zadrapania. Tłuste włosy przyklejają się do policzków. Zostawcie jeepa na jakiś czas samego a znajdziecie... hasające po nim małpy. W trakcie przejażdżek dziewczyny często i gęsto gadają, gdy przerwiemy dialog wyskakując z auta, po powrocie usłyszymy "o czym to ja mówiłam?" A takich smaczków jest masa!

Chloe dowiozła

Produkcja została wydana tak na płycie jak i cyfrowo. Nie traktowałbym jej jako dodatku a swoisty spin-off. Ukończenie kampanii bez specjalnego szwendania się po kątach zajmuje około 6-7 godzin. Osoby, które lubią penetrację, jakkolwiek to brzmi, spędzą z Zaginionych Dziedzictwem nawet 10 godzin. Zaliczenie kampanii odblokowuje standardowo różne bonusy jak galeria postaci, szkice koncepcyjne, przeglądanie zdjęć zrobionych smartfonem czy opcje modyfikacji rozrywki. Wraz z grą dostajemy też tryb sieciowy znany z Uncharted 4 wraz ze wszystkimi wydanymi do tej pory łatkami. Doszła nowa postać (Asav), skórki oraz tryb przetrwania dla maksymalnie 3 graczy, w którym mierzymy się z kolejnymi falami wrogów. Nie ukrywam, że multi nigdy jakoś specjalnie do mnie w Uncharted nie przemawiało i nowy tryb niewiele w tej kwestii zmienia. 

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo to kolejna satysfakcjonująca przygoda ze stajni Naughty Dog. Jeśli znacie markę, to doskonale wiecie czego mniej więcej się spodziewać. To kolejny growy blockbuster, który choć jest trochę zbyt zachowawczy, to poziomem dopracowania nie zawodzi. Można było wprawdzie lepiej zagospodarować półotwarty świat, ale końcowe godziny w bardziej liniowym stylu z jakiego znamy serię, wynagradzają nam wszystko z nawiązką.   

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Uncharted: Zaginione Dziedzictwo

Atuty

  • Rewelacyjna oprawa i plenery
  • Tryb fotograficzny
  • Docinki rzucane przez Chloe i Nadine
  • Skradanie się
  • Angażująca misja poboczna
  • Ciekawsze niż zazwyczaj puzzle
  • Projekty poziomów

Wady

  • Momentami zbyt przewidywalna
  • Nie czuć tej świeżości co w czwórce
  • Za mało atrakcji na otwartej mapie

Bardzo dobry spin-off Uncharted. Nie tak świeży i wciągający jak czwórka, ale ma swoje momenty i wygląda fenomenalnie.
Graliśmy na: PS4

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper