FlatOut 4: Total Insanity - recenzja gry

FlatOut 4: Total Insanity - recenzja gry

Roger Żochowski | 25.03.2017, 09:00

Stęskniłem się trochę za takimi seriami jak Destruction Derby czy FlatOut, dlatego zapowiedź czwartej odsłony tej drugiej wywołała u mnie pozytywne emocje. Problem miałem tylko z deweloperem – Kylotonn nie ma zbyt wielu sukcesów, a dwie części średniego, choć licencjonowanego WRC, szału również nie zapowiadały.

Po tragicznym FlatOut 3 serii nie mogło już spotkać gorsze upokorzenie, więc twórcy gry mieli nieco ułatwione zadanie i wyszli z założenia, że nie będą na nowo wymyślać koła i postanowili stworzyć wyścigi, które odwołują się do korzeni serii niemal w każdym aspekcie. Ma to swoje pozytywne jak i negatywne strony, ale zacznijmy na dobry początek od tych pierwszych.

Dalsza część tekstu pod wideo

Satysfakcjonująca prostota

Jestem już trochę zmęczony tym, że każde wyścigi dążą do coraz większej integracji z siecią, w czym bryluje seria Need for Speed. W genialnej Forzie Horizon 3 zakochałem się bez reszty, ale trochę męczyła mnie ta cała otoczka społecznościowa. Potrzebowałem dla odmiany prostych, nieuciekających ramami do otwartego świata wyścigów, które zapewnią mi frajdę ze ścigania się po zamkniętych trasach. Produkcji na szybkie, 40-50 minutowe sesje w towarzystwie otwieranego dla relaksu piwerka. I dokładnie to dostałem.

Głównym trybem zabawy jest klasyczna kariera, w której za zdobyte w wyścigach medale i kasę, odblokowujemy nowe mistrzostwa (3 klasy podzielone na wiele eventów), auta i ulepszenia. Nowe bryki kupujemy w warsztacie, mogąc je tuningować (silnik, opony, hamulce itd.) zmieniać malowanie czy dodawać różne efekty jak kolor strzelającego z rury turbo. Wszystko jasno, prosto i przejrzyście. Choć fur nie ma za dużo (wszystkich jest niespełna 30 podzielonych na 3 klasy), to właśnie ta prostota sprawiła, że jako fan wyścigów, w których liczy się rozpierducha, bawiłem się po prostu dobrze.

Garbusem przez las w Flatout 4

Demolka to jego drugie imię

Najlepszą robotę robią klasyczne wyścigi na 12 aut. Oprócz pierwszego miejsca w stawce, ważne jest też niszczenie rywali, bo za odpowiednie "combosy" nagradzani jesteśmy kasą do wydania w warsztacie. Niezwykle ważne jest też turbo, które zdobywamy przepychając się z rywalami i rozwalając elementy otoczenia. Jeśli więc nie lubicie przepychać się łokciami i wolicie jazdę po sznurku to pomyliliście adres. Z racji tego, że gameplay odchodzi od modnego ostatnio cofania czasu, każdy nasz błąd może skończyć się katastrofą. Nie raz przed linią mety wąchałem spaliny wyścigających mnie rywali przeklinając na wszystko wliczając w to lezącego na kanapie psa (jak już ochłonąłem dostawał smakołyka żeby nie było :). Nasze auto może też przedwcześnie skończyć wyścig wybuchając od poniesionych uszkodzeń, o kierowcy wypadającym przez okno po srogich dzwonach nie wspominając. Z drugiej strony rywale też często popełniają błędy, walczą ze sobą i robią gnój na trasie, więc można na tym sporo zyskać. Handicap jest odczuwalny, co w wyścigach akurat zawsze mnie drażni. Nowy FlatOut generuje jednak emocje, a po przegranej zazwyczaj chcemy rewanżu i odpalamy wyścig raz jeszcze.  

Niemiec płakał jak sprzedawał 

Niestety, gra obok radości z wygrywania wyścigów oferuje też sporą dawkę frustracji. Fizyka aut to jedna wielka zagadka. Dżip czy garbus, co za różnica, masa nie ma większego znaczenia i bez problemu możemy przepchnąć jakimś wypierdkiem duży furgon. Stające w poprzek drogi fury to już w ogóle kosmos, raz możemy się przez nie przebić innym razem wybić kilkadziesiąt metrów w górę i szybować niczym Małysz podziwiając krajobraz. Dobrze przynajmniej, że jest przycisk, którym możemy błyskawicznie zrestartować auto na trasie. Poślizgów praktycznie nie uświadczycie, autorzy zapomnieli też o czymś takim jak zawieszenie, co w porównaniu z pierwszymi częściami serii, gdzie liczył się każdy kamień na drodze, jest milowym krokiem wstecz. Jasne, gra wciąż jest nieprzewidywalna i to się chwali, ale większa w tym zasługa chaosu panującego na trasie, zaczepiających się aut i latającego otoczenia, niż modelu jazdy. Ten jest tym razem do bólu arcade'owy i nie tak skillowy jak niegdyś. Nie zachwyca też model zniszczeń - niby gniecie się blacha, ale od takiego Burnouta, który przecież zaczynał lata temu, nowego FlatOuta dzielą lata świetlne. A w takiej produkcji powinien być to przecież priorytet. 

Zmienne warunki pogodowe

Arena rodem z Destruction derby we Flatout 4

Fajnie, że w trakcie kariery mamy różne tryby zabawy. Poza klasycznymi wyścigami najbardziej cieszyły mnie zwykłe czasówki oraz kilka wariantów rozpierduchy na klasycznej arenie, gdzie zajmujemy się eliminacją, przejęciem flagi czy wytrzymaniem jak najdłużej na placu boju. Rozpędzanie się i szukanie ofiar oraz towarzyszący temu dźwięk wybuchających oponentów to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Choć do armagedonu jaki panował w Destruction Derby czy Demolition Racer trochę zabrakło. Męczyłem się za to niemiłosiernie w trakcie wyścigów, w których można używać broni takich jak wybuchowe kule czy przylepiające się do dachu dynamity. Takiego chaosu nie ma nawet w polskim sejmie. Wszystko jest praktycznie dziełem przypadku i równie dobrze ktoś mógłby walić atomówkami i efekt byłby podobny. Złote medale zdobywałem w tych trybach z przymusu płacząc nad swoim marnym losem.

Za to trasy, po których się ścigamy – poezja. Każda miejscówka to cała masa skrótów, rozjazdów, ukrytych miejscówek, do których dostajemy się rozwalając elementy otoczenia. Często te wszystkie przesmyki spotykają się w kulminacyjnym punkcie, gdzie auta wpadają na siebie siejąc demolkę. W każdej lokacji jest na czym zawiesić oko. Są wielkie rowy melioracyjne, tamy, fabryki, pustynne klimaty rodem z Nevady przecinane małymi, zakurzonymi miasteczkami. Są gęste lasy z malowniczymi tartakami, mosty, tory kolejowe, magazyny, place budowy, rurociągi. Dorzućcie do tego zmienne warunki atmosferyczne, jak promienie słońca rozproszone po trasie, deszcz, błoto czy śnieg. Naprawdę dawno już nie widziałem tak dobrze i różnorodnie zaprojektowanych tras. Przypomniały mi się czasy starych dobrych odsłon Need for Speed i śmiganie po liściach na "jesiennych" torach. Choć grafika nie wyciska z PS4 ósmych soków to dzięki zróżnicowaniu tras wygląda schludnie i cieszy oko. Szkoda, że na PS4 lubi sobie chrupnąć. Kolejny raz na korzyść wypada PS4 Pro, gdzie animacja praktycznie nie spada poniżej 30 klatek. W soundtracku przeważają mocniejsze brzmienia i choć nie ma mowy o wybitnej ścieżce dźwiękowej, to fani poprzednich odsłon z miejsca złapią klimat. 

Jak Adam Małysz

Minigierki wykorzystujące fizykę ragdoll

Jednym z charakterystycznych elementów serii jest też specjalny tryb wyzwań zwany po prostu Flatout. To tutaj między innymi w pełnej okazałości możemy sprawdzić kolejną wizytówkę serii – ragdoll – czyli fizykę szmacianej lalki. Nasz kierowca jest poddawany makabrycznym torturom w różnych konkurencjach, w których wylatuje przez przednią szybę. Raz trzeba trafić nim w kubeczki po napojach niczym w pingpongu, innym razem tak przycelować, by zniszczyć konstrukcje rodem z Angry Birds. Do tego dochodzą różne wariacje na temat piłkarzy czy baseballa. W trybie tym zaliczać będziemy też checkpointy na czas uciekając przed cykającą bombą czy rywalizować z innymi w totalnej rozwałce otoczenia. Im więcej medali zdobędziemy tym ciekawsze konkurencje staną przed nami otworem. Ot miły dodatek, który również sprawdza się w trakcie szybkich sesji. Wspominałem wcześniej o aspektach społecznościowych, które we współczesnych produkcjach mnie znudziły. FlatOut oferuje rankingi sieciowe i całkiem angażujący multiplayer (możemy rywalizować po sieci), ale nikt nie wciska go nam na siłę przy każdej okazji.

Produkcja Kylotonn to przyzwoita gra, która spodoba się wszystkim osobom tęskniącym za klasyką wyścigów z demolką w tle. Premiera zbiegła się z debiutami dużych hitów, więc będzie to idealny tytuł by za parę miesięcy dorwać go w jakiejś promocji i po prostu dobrze się bawić. Gra nie ma startu do dwóch pierwszych części, ale można przy niej naprawdę miło spędzić czas. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry FlatOut 4: Total Insanity

Atuty

  • Brakowało takiej ścigałki na rynku
  • Klasyczna kariera
  • Zwykłe wyścigi dają frajdę
  • Tryb areny i mini-gry
  • Zróżnicowane trasy z fajnymi widokami

Wady

  • Wyścigi z powerupami
  • Skopana fizyka
  • Dziwne zachowanie auta
  • Model zniszczeń mocno zawodzi
  • Spadające klatki animacji

Produkcja, która zadowoli przede wszystkim fanów klasycznej rozpierduchy. Niestety w kilku aspektach tkwi w czasach poprzednich generacji nie nadążając za obecnymi standardami.
Graliśmy na: PS4

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper