Dark Souls III: Ashes of Ariandel - recenzja dodatku

Dark Souls III: Ashes of Ariandel - recenzja dodatku

Roger Żochowski | 07.11.2016, 10:30

Po świetnym dodatku The Old Hunters do Bloodborne From Software nieco spuściło z tonu. Pierwsze rozszerzenie do Dark Souls III wciąż zachwyca klimatem i podbija nieco licznik zgonów, ale sama zawartość nieco zawodzi. 

Soulsy nie byłyby jednak Soulsami, gdyby nie tajemniczy i niezwykle złożony świat. Kocham autorów gry za to, że nowych DLC nie wybieramy z listy rozwijanej w menu. Chcąc zacząć swoją przygodę z rozszerzeniem musimy udać się do Katedry Głębin i zaczepić nieobecną tam wcześniej klęczącą postać, która bełkocze coś pod nosem. Obdarowani pewnym przedmiotem możemy wkroczyć do Namalowanego Świata Ariandel.

Dalsza część tekstu pod wideo

Namaluj mi świat

Wbrew temu, co piszą niektórzy recenzenci, lokacja udostępniona w ramach dodatku nie jest nowa. Zwiedzaliśmy ją już w pierwszej części Dark Souls, choć w trzeciej odsłonie serii została oczywiście mocno rozbudowana i urozmaicona. Śnieżna kraina od początku robi więc bardzo pozytywne wrażenie. Sypiący biały puch, skąpany we mgle las, odbijające otoczenie lodowce, zamrożone jezioro, małe zrujnowane skalne miasteczko, ogromne sanktuarium ze skrywającymi mroczne tajemnice podziemiami czy most linowy łączący dwie strony śnieżnego świata zwiedza się z rumieńcami na twarzy. Widoki ponownie potrafią chwycić za serce i niemalże czujemy mroźny powiew wiatru na skórze. Jedynie drobne spadki animacji mogą nam w tym trochę przeszkadzać. Choć muszę przyznać, że From Sofware przyzwyczaiło nas do level designu na nieco wyższym poziomie. Odkrywane skróty pozwalające szybciej przemieszczać się po całym terenie nie są tak spektakularne jak mogłyby być. Nie obraziłbym się też na bardziej rozbudowane konstrukcje, bo Świat Ariandel da się zwiedzić dość szybko.

Fabuła znów zachwyca swoim minimalizmem i jak zwykle możemy ją interpretować na różne sposoby czytając opisy przedmiotów czy rozmawiając z NPCami przewijającymi się w opowieści. Jest kilka nawiązań do pierwszej części serii, co fani z pewnością wyłapią z zadowoleniem. Przedstawiona historia ma też genialny epilog poprzedzony jedną z najcięższych walk w tej części serii. Na tyle, że musiałem skorzystać z pomocy społeczności, bo pad regularnie zaliczał zderzenie ze ścianą i bałem się, że kolejnego wstrząsu nie przeżyje. Jestem chyba masochistą, bo kocham to specyficzne uczucie bezsilności i byłbym mocno zawiedziony, gdyby ostatnie starcie okazało się przysłowiową bułką z masłem. Boss wygląda poza tym przekozacko, ale jest to niestety jedyny taki przeciwnik w rozszerzeniu. Wprawdzie możemy też odnaleźć subbossa, ale zarówno jego design jak i sama walka pozostawiają dużo do życzenia.

Inna sprawa, że poza finałowym starciem DLC jest dość proste. Mając postać na 90 poziomie doświadczenia (sugerowany jest 80), nie miałem większych problemów ze szlachtowaniem ogromnych wikingów z toporami, atakujących w stadzie wilków czy lodowych krabów. Nieco więcej problemów sprawiały ciskające lodowymi pociskami drzewce (genialny design), ale poziom trudności obniża spora liczba ognisk. Umierania było więc tym razem zaskakująco mało. A co za tym idzie - nasza przygoda zamyka się w około 5-6 godzinach i to wliczając wsadzanie nosa w różne zakamarki. Fajnym patentem jest za to urywający się pod stopami śnieg. W kilku miejscach możemy spaść do nowych części lokacji i natknąć się znienacka na silnych wrogów.

Banda na bandę

Przygoda dla pojedynczego gracza to jednak nie wszystko. Miłym zaskoczeniem jest dodanie specjalnej areny przeznaczonej do pojedynków wieloosobowych. I tutaj wracam ponownie do początku recenzji. Żeby odkryć arenę musimy najpierw dotrzeć do ukrytej lokacji, pokonać subbossa i zdobyć specjalny przedmiot, który następnie należy spalić w ognisku w Kapliczka Zjednoczenia znanej z podstawki. To dopiero otworzy nam dostęp do nowego trybu. W pojedynkach PvP może brać udział maksymalnie sześciu graczy. Mamy różne warianty zabawy. Jeden na jednego, dwóch na dwóch czy też po prostu każdy na każdego. Opcje wybieramy siedząc przy ognisku, wszystko jest przejrzyste, a łączenie z Siecią działa bez zarzutu. Szkoda jedynie, że za wygrane nie dostajemy cennych nagród.  

Co jeszcze oferuje dodatek? Kilkanaście nowych broni, gdzie chyba największe wrażenie robią lodowa kosa oraz krucze pióra, oręż składający się z szabli oraz pazurów trzymanych w drugiej łapie. Dodatek skrywa też dwie nowe tarcze, rękawice piromanty, cztery nowe zaklęcia (nic specjalnego), oraz 5 setów ekwipunku. Niektóre zestawy znajdziemy ukryte na mapie, inne trzeba będzie jak to w Soulsach wyfarmić z przeciwników. Jest też przedmiot, który możemy ofiarować sprzedawczyni w Kapliczce, co doda do jej asortymenty choćby nowe strzały do łuku. Ja mimo wszystko jestem tym całym zastawem nowości lekko zawiedziony. Jak przystało na dodatki do Soulsów nie ma też co liczyć na pakiet nowych trofeów i osiągnięć, ale do tego zostaliśmy już przyzwyczajeni i Bloodborne było wyjątkiem potwierdzającym regułę. 

W ocenie pierwszego dodatku do Dark Souls II pojawia się jednak pewien paradoks. To jedno z najsłabszych dużych rozszerzeń z historii DS, a mimo tego wciąż jest naprawdę dobre. To tylko pokazuje z jak wspaniałą serią mamy do czynienia. Mimo dość wysokiej ceny (63 złote), polecam dodatek wszystkim maniakom produkcji From Software. Możecie wprawdzie poczuć niedosyt po jego zakończeniu, ale chwile spędzone w mroźnym Ariandel będziecie miło wspominać. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dark Souls III: Ashes of Ariandel

Atuty

  • Ostatni boss
  • Mroczna fabuła wciąż zachwyca
  • Urokliwa, mroźna kraina
  • Nowi wrogowie i sety ekwipunku
  • Arena do walk PvP

Wady

  • Duża liczba ognisk ogranicza wyzwanie
  • Level design poniżej oczekiwań
  • Za mało sekretów i pobocznych bossów
  • Za krótki

Słabsze wcale nie oznacza złego. Pierwszy dodatek do Dark Souls 3 pozostawia niedosyt, ale to wciąż kawał soczystego mięsa.
Graliśmy na: PS4

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper