Song of the Deep - recenzja gry

Song of the Deep - recenzja gry

Wojciech Gruszczyk | 16.07.2016, 18:28

Odkrywanie głębin oceanów intryguje ludzkość od zarania dziejów. Piękne okazy morskich zwierząt, cudowna flora i stale kłębiące się w odmętach wód zagadki. Właśnie te tajemnice postanowili odkryć deweloperzy z Insomniac Games, którzy choć wpadli na ciekawy pomysł, to jednak tym razem przerosła ich własna koncepcja. 

Insomniac Games to doświadczone studio, które od 1996 roku przygotowuje gry na konsole Sony. Cudowne opowieści Spyro, fenomenalne przygody Ratcheta i interesujące wydarzenia z Resistance – te trzy marki odniosły spore sukcesy, a autorzy mogli myśleć o rozwoju. Włodarze ekipy postanowili małymi krokami rozszerzać działalność i w konsekwencji od 2012 roku tworzą na smartfony, urządzenia Microsoftu, komputery osobiste, a ostatnio nawet na gogle VR. W samym 2016 roku Insomniac Games wyda na rynek 5 produkcji, a jedną z nich jest właśnie Song of the Deep. Wspominam o tym nie bez powodu, bo właśnie morskie perypetie to najlepszy przykład na to, że nawet najlepsi nie powinni się rozdrabniać.

Dalsza część tekstu pod wideo

Baśniowy, piękny i głęboki świat

Główną bohaterką produkcji jest Merryn. Dziewczyna od najmłodszych lat była karmiona przez ojca najróżniejszymi opowieściami o podmorskich światach, wielkich stworach i pięknej roślinności. Pewnie do końca nigdy nie uwierzyłaby w baśniowe historie swojego staruszka, jednak pewnego dnia rodzic nie wraca z kolejnej wyprawy. Protagonistka nie zamierza się specjalnie załamywać – czym prędzej tworzy łódź podwodną i wyrusza w przygodę swojego życia w poszukiwaniu najbliższego.

Ku jej zdziwieniu już pierwsze zanurzenie pozwala doświadczyć niezwykłego odkrycia – tata nie kłamał, nie karmił jej bajkami, a niezwykle piękny, podwodny świat naprawdę istnieje. Możecie mi uwierzyć na słowo, że artyści z Insomniac Games wykonali zadanie domowe i zaprojektowali urzekające środowisko. Na każdym kroku spotykamy coraz to ciekawsze zwierzątka, które mają swoich odpowiedników w prawdziwym świecie. Oczywiście deweloperzy kolorują grową rzeczywistość, dorysowują wielkie zębiska, dodają kilka kolorów, ale właśnie to wszystko urzeka od pierwszego spojrzenia i pasuje do całego świata. Myśląc o wykreowanym uniwersum dość szybko w mojej głowie pojawiły się skojarzenia z Ratchetem, który również wielokrotnie odwiedzał niezwykłe miejsca. Jednak w Song of the Deep czuć pewną baśniowość, szczególnie w głosie narratorki, która wyjaśnia widzowi-graczowi sytuację na ekranie przedstawiając ryby, czy też opowiadając o zastanych krajobrazach.

W konsekwencji przez dwie pierwsze godziny cieszyłem oczy każdy zakątkiem mapy, przyglądałem się roślinności, próbowałem znaleźć w głowie odpowiednik napotkanej ryby. To wszystko wygląda naprawdę nieźle, jednak w zderzeniu z rozgrywką pojawiają się pewne problemy.

Odkrywanie podwodnych głębin

Tytuł jest szablonowym przedstawicielem metroidvanii, w której wpadamy do wspomnianego podwodnego świata. Tutaj od początku mamy jeden cel – odnaleźć naszego rodzica – ale autorzy z pozoru nie trzymają nas za rączkę, nie zmuszają do podążania wyznaczoną ścieżką, a pozwalają na odkrywanie głębin na własny rachunek. Na start nie możemy wpłynąć do każdego miejsca, ponieważ jak zawsze natrafiamy na zamknięte przejścia, zbyt silne potwory oraz najróżniejsze łamigłówki. Autorzy nie kombinują, a w zasadzie całą rozgrywkę opierają na łodzi i jej ulepszeniach – na samym początku otrzymujemy specjalny pazur, dzięki któremu eliminujemy pierwszych przeciwników, czy też istnieje możliwość wchodzenia w najróżniejsze interakcje z otoczeniem pokroju otwierania skrzyń, przesuwania dźwigni, chwytania miejsc lub rzucania głazami. Po chwili nasz arsenał się poszerza – otrzymujemy między innymi różnorodne torpedy (do atakowania mocniejszych przeciwników, rozwalania kilku rodzajów ścian) lub specjalny sonar (pozwala wejść do wcześniej niedostępnych miejsc), a wszystkie nowości są wprowadzane do produkcji w dobrym tempie. Nie jest za szybko, mamy odpowiedni moment na dokładne zapoznanie się z nowościami, ale pozytywne wrażenia kończą się gdzieś w połowie drogi. Później wyraźnie deweloperom zabrakło pomysłu na zaprezentowanie kolejnych, ciekawych przeszkód i w rezultacie stale korzystamy z tych samych gadżetów.

Mam przy tym wrażenie, że autorzy nie do końca przemyśleli sprawę pojedynków, które są zdecydowanie za proste. Niezależnie od tego, czy strzelamy do meduzy, małej rybki, czy też wielkiego morskiego stwora, wystarczy dosłownie kilka chwil, by móc kontynuować podróż. A właśnie samo poznawanie głębin pozostawia wiele do życzenia, bo choć autorzy wzorowo przedstawiają pływanie, to w konsekwencji kontrolowanie Merryn potrafi bardzo mocno zirytować. Dziewczyna nie słucha do końca naszych poleceń, a przez męczące opóźnienie z łatwością giniemy. Wiele sekwencji w historii totalnie irytuje i zamiast przyjemnego poznawania fantastycznego świata, człowiek musi radzić sobie z przeciwnościami losu.

Opowieść z łatwością poznacie w około 7 godzin, a wydarzenia są wyjątkowo niezbalansowane – w pierwszych dwóch godzinach pojawia się spora ekscytacja, człowiek chce poznawać każde nowe miejsce, ale im dalej w las, tym twórcy nas niczym większym nie zaskakują, a od czasu do czasu natrafiamy na męczące momenty, które wyraźnie powinny zostać dopracowane. Pewną niekonsekwencję czuć również w zagadkach – czasami z przyjemnością szukałem przełączników, starałem się znaleźć ukryte rozwiązania, by po chwili wpaść na zdecydowanie trudniejszą i niepasującą do poprzedniej pod względem balansu łamigłówkę. Ten problem dość wyraźnie jest zaprezentowany w drugiej połowie przygody, gdzie autorzy mają większe pole do popisu.

Wspominając o pewnej niekonsekwencji, warto tutaj na pewno wspomnieć o ucieczce, która pojawia się pod koniec historii – przez problematyczną kontrolę zdecydowanie za łatwo giniemy, a w dodatku cała sekwencja trwa za długo. Innym razem bohaterka pokonuje kilka wąskich lokacji najeżonych ośmiornicami, a wtedy każdy najmniejszy zły ruch jest karany śmiercią. Zazwyczaj nie narzekam na trudne gry, bo uwielbiam wyzwania, ale autorzy nie mogą przekroczyć magicznej – choć cienkiej – granicy. Nadal mam w pamięci fenomenalne Ori and the Blind Forest, ponieważ w tej pozycji każda porażka była rezultatem niepowodzeń gracza, a podczas rozgrywki w Song of the Deep wielokrotnie miałem wrażenie, że umieram z powodu niedopracowanej gry.

Nie zamierzam jednak nikogo straszyć, bo pozycja Insomniac Games ma kilka dobrych momentów, ale na tle konkurencji grze brakuje… Rozwagi. Świetnie ulepsza się dostępne bronie, niszczy kolejne ściany, dociera do nowych miejscówek, ale od pewnego momentu zdecydowanie w grze brakuje świeżych pomysłów. Studio przygotowało kilka ciekawych zagadek – sekwencje rzucania światła w odpowiednie miejsca jak zawsze bawią – ale nawet najlepsze elementy w najlepszych grach podawane zdecydowanie za często potrafią wymęczyć. Pewnym problemem w grze jest również sama opowieść, która nie zachęca do odkrywania. Zespół odpowiedzialny za projekt zapomniał kilkukrotnie zarzucić marchewkę, za którą szybko pognalibyśmy.

[ciekawostka]

Podwodna karuzela niepewności

Song of the Deep zaskakuje pięknymi widokami i kunsztem artystów z Insomniac Games. Na pozycję patrzy się z przyjemnością, jednak nie jest to idealny przedstawiciel swojego gatunku. Mamy tutaj sporo sympatycznych zagadek oraz ciekawe rozwijanie łodzi, ale jednocześnie nie trudno dostrzec problem z balansem i brak pomysłów. Gra pewnie nie była kreowana przez główny zespół studia – ten pracuje nad Człowiekiem-Pająkiem – i można żałować, że deweloperzy chwycili aż tyle srok za ogon. Pozycji wyraźnie brakuje ostatnich szlifów, by każdy gracz mógł w pełni docenić wielkie głębiny. Nie trudno oczarować się tym uniwersum, jednak zauroczenie znika zdecydowanie za szybko. Szkoda.   

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Song of the Deep

Atuty

  • Świat potrafi oczarować
  • Kilka przyjemnych zagadek
  • Rozwój łodzi

Wady

  • Problem z balansem łamigłówek
  • Walki są zdecydowanie za łatwe
  • Brakuje pomysłu na drugą połowę gry
  • Irytujące fragmenty

Podwodny świat spodoba się każdemu, ale grze brakuje dopracowania. Twórcy nie ryzykują i w konsekwencji na rynku pojawił się typowy średniaczek.
Graliśmy na: XONE

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper