One Piece: Burning Blood - recenzja gry

One Piece: Burning Blood - recenzja gry

Enkidou | 11.06.2016, 10:29

One Piece to najpopularniejsza manga w historii, ale zarazem też marka, która nie miała szczególnego szczęścia do gier powstających na jej bazie. Czy powstał choć jeden tytuł, o którym można by było z czystym sumieniem powiedzieć, że był świetny, wybitny, bardzo dobry? Myślę, że wątpię. W tym miesiącu pojawiła się jednak nowa gra na licencji - One Piece: Burning Blood od Spike Chunsoft i Bandai Namco. Czy jest ona w stanie przełamać tę dotychczasową passę przeciętności?

Dziennikarze growi wylali na przestrzeni lat hektolitry potu próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego gry bazujące na licencjach pozostawiają zwykle sporo do życzenia. Popularna była zwłaszcza ta teoria mówiąca, że elektroniczna rozrywka ze względu na swoją interaktywną naturę po prostu gryzie się z mediami pasywnymi. Brzmi to świetnie, niczym doskonały punkt wyjścia do jakichś poważnych naukowych elaboratów, lecz np. moje doświadczenie i obserwacje podpowiadają, że rzeczywistość jest o wiele mniej skomplikowana. Gry na licencji pozostawiają do życzenia, bo zwykle mają małe budżety, developerzy dostają niewiele czasu na sklecenie czegoś przyzwoitego, albo dane IP po prostu mają w poważaniu odwalając pańszczyznę na zlecenie dużego wydawcy.

Dalsza część tekstu pod wideo

W tym miejscu odpowiem już częściowo na postawione na wstępie pytanie: otóż w Burning Blood występują niestety symptomy opisywane powyżej. Żeby jednak oddać sprawiedliwość twórcom, ośmielę się postawić tezę, że to najprawdopodobniej z powodów mniej od nich zależnych.

I ty możesz zostać królem piratów!

Zabawę z Burning Blood rozpoczynamy z jednym zaledwie trybem, Paramount War, który pozwala nam ponownie prześledzić wydarzenia mające miejsce podczas wojny między piratami Białobrodego (Whitebeard/Shirohige) a Marynarką przygotowującą egzekucję Ace’a, brata Luffy’ego (głównego bohatera) - epizod w historii, swoją drogą, pełen ikonicznych scen, dramaturgii i zwrotów akcji. I dopiero osiągając w tym trybie jakieś postępy odblokowujemy kolejne warianty rozgrywki, w tym te sieciowe, a także zdobywamy dostęp do nowych postaci i zarabiamy kasę, za którą można kupić kolejne. Tych ograniczeń nie należy uznawać za przeszkodę, przeciwnie, gra zachęca nas w ten sposób do zapoznania się z meandrami tutejszego systemu walki zanim rzucimy się na inne, bardziej wymagające tryby.

Sam system nie powala złożonością. Trudno się nawet dziwić - gra powstała w końcu z myślą o osobach, które chcą pograć znanymi i lubianymi postaciami z mangi/anime, wziąć udział w widowiskowych starciach i odpalać efekciarskie ataki bez ślęczenia godzinami w trybach treningowych. Z grubsza wygląda to tak, że mamy przycisk odpowiedzialny za zwykły atak, za atak specjalny, skok i blok. Bardziej wydumane umiejętności odpalamy łącząc dwa wspomniane ataki z wychyleniem gałki bądź L1, tudzież wchodząc w specjalny stan po nabiciu wskaźnika widocznego w dolnym rogu ekranu. Walki toczą się przeważnie z udziałem trzech postaci w jednej ekipie. To w zasadzie tyle. Postaci jest wprawdzie naprawdę sporo i dysponują one unikalnymi cechami, niektórzy są szybsi, niektórzy wolniejsi, jeszcze inni mają pewną naturalną przewagę ze względu na skonsumowany diabelski owoc (Devil Fruit), ale w gruncie rzeczy wszystkie umiejętności wykonuje się tak samo niezależnie od tego, kogo wybierzemy. To nie Tekken, Soulcalibur czy jeszcze inny Virtua Fighter. Gdzieniegdzie potrzebny jest tutaj skill, np. do wykonywania uników, lecz priorytety twórców były oczywiste - ma być efektowna zadyma i niski próg wejścia. I to się udało, choć na dłuższą metę starcia mogą stać się monotonne.

Wróćmy jeszcze do oferowanego przez grę contentu. Ten, powiedzmy wprost, zawodzi. Najbardziej chyba tryb fabularny. Przyznam, że nie śledziłem informacji odnośnie Burning Blood przed premierą, ale podczas grania miałem w pamięci niektóre materiały promocyjne, np. główną ilustrację z Luffy’m i Doflamingo oraz postacie pojawiające się już po wydarzeniach mających miejsce po dwuletnim timeskipie, dlatego zdziwiło mnie, że gra koncentruje się tylko na wojnie o Ace'a. Paramount War starcza wprawdzie na kilka godzin, co jak na bijatykę nie jest wynikiem kiepskim, lecz w rzeczywistości fabuła jest sztucznie rozwleczona - to cztery perspektywy, oglądanie często tych samych scen czy pojedynki z przeciwnikami, których proste combo może nam zjeść ponad połowę paska energii, przez co mocujemy się z nimi stanowczo za długo.

Tryby, które odblokowujemy z czasem sytuację do pewnego stopnia poprawiają. Dla osób preferujących singla jest chociażby Wanted, czyli swoiste wyzwania (także takie dla największych wyjadaczy), ale najważniejsze są niewątpliwie tryby sieciowe (choć jest też lokalne multi). Do dyspozycji mamy dwa - pierwszy pozwala rozgrywać zwykłe pojedynki, towarzysko lub do rankingu, a drugi, Pirate Flag Battle, pozwala zapisać się do jednej z załóg pirackich, a następnie podróżować po świecie i rywalizować z innymi ekipami o dominację nad poszczególnymi wyspami. I teraz dwa prztyczki - jeden mający w istocie związek z drugim. Po pierwsze, już kilka dni po premierze miewałem problem ze znalezieniem osób do wspólnego grania. Dotyczyło to głównie zwykłego Online, ale w Pirate Flag też miewałem problemy ze znalezieniem rywala (na szczęście można w nim też grać z AI). Pytanie, co będzie później jest jak najbardziej zasadne i każdy, kto myśl o zakupie, powinien mieć to na względzie. Kwestia druga to elementy RPG, które moim zdaniem nie mają tu racji bytu, zwłaszcza że gra jest niszowa. Wprawdzie level cap jest niski (10), ale raz, że zawodników jest dużo, a dwa - patent ten niepotrzebnie podwyższa próg wejścia dla nowych osób w sieciowych rozgrywkach. Z jednej strony developerzy aż zanadto upraszczają system walki, a z drugiej wprowadzają takie sztuczne bariery...

Podsumowując...

Burning Blood to gra, po której widać, że jej twórcy lubią One Piece, bo materiału źródłowego trzymają się możliwie jak najwierniej i traktują go z należnym szacunkiem. Z drugiej strony pewnych rzeczy zabrakło - i lepszego trybu fabularnego (gdzie Dressrosa?), i bardziej atrakcyjnych innych trybów, i generalnie tego niesprecyzowanego czegoś w gameplayu, pomimo że źle się w to nie gra. Może to przez skąpy budżet i terminy? Nie wykluczam. Podsumuję więc tę recenzję w mało oryginalny sposób - gra jest tylko dla fanów mangi/anime, choć ci i tak powinni wstrzymać się do jakichś wyprzedaży.

Rok 2016: One Piece wciąż nie doczekało się gry, która mogłaby zadośćuczynić temu uniwersum. Oczekiwanie na zbawców w typie Dimps tudzież CyberConnect2 wciąż trwa.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry One Piece: Burning Blood

Atuty

  • Duża liczba postaci
  • Efektowne pojedynki
  • Oryginalna ścieżka dźwiękowa

Wady

  • System walki mógłby być nieco bardziej dopieszczony
  • Słaby tryb fabularny
  • Kłopoty ze znalezieniem ludzi do gry
  • Po co te elementy RPG?

Burning Blood tu i ówdzie radzi sobie całkiem nieźle, ale w wielu miejscach gra potyka się o własne nogi. Tylko dla fanów cyklu.
Graliśmy na: PS4

Enkidou Strona autora
cropper