Mirror's Edge Catalyst - recenzja gry

Mirror's Edge Catalyst - recenzja gry

Mateusz Gołąb | 07.06.2016, 17:54

Minęło 8 lat od naszej ostatniej wizyty w Mieście Luster. Czy nasza Wiara jest nadal na tyle silna, by stawić czoła bezwzględnym korporacjom rządzącym światem?

Pierwszej części Mirror’s Edge można zarzucić wiele. Świetny pomysł poległ pod ciężarem wielu niedociągnięć, które skutecznie sprawiły, że gra nie trafiła do takiej rzeszy odbiorców, na jaką zasługiwała. Catalyst mocno poszerza horyzonty, pozbawia nas ograniczeń i wykonuje prawdziwy „leap of faith” w kierunku, do którego wielu graczy podejdzie bardzo krytycznie. Gra nie jest również pozbawiona drobnych wpadek, ale na te, na szczęście, byłem w stanie przymknąć oko. Wystarczył mi podmuch wiatru we włosach i poczucie wolności towarzyszące przemierzaniu kolejnych dzielnic Miasta Luster.

Dalsza część tekstu pod wideo

Prawdziwy bohater

Na początku odstrzelę fabułę. Nie zagracie w Mirror’s Edge Catalyst dla historii. Niektórzy bohaterowie z pewnością przyciągają naszą uwagę. Mnie bardzo zainteresowała mocno nieprzystosowana do życia w społeczeństwie hakerka Plastic. Jednak losy Faith i jej towarzyszy są mocno sztampowe. Widzieliśmy to milion razy – buntownicy walczący z ogromnymi korporacjami, bohaterka, która straciła rodzinę, dług do spłacenia i butny rywal zamieniający się z czasem w przyjaciela. Scenariusz pozbawiony jest irytujących dziur i nie męczy za bardzo. Z pewnością nie będziecie krzywić się słuchając dialogów. Zdarzało mi się jednak wyłączać myślenie podczas wykonywania podniebnych akrobacji, gdy rozmowy pomiędzy postaciami przepływały gdzieś obok mnie. Prawdziwym bohaterem tej gry jest miasto.

Sądząc po screenach możecie dojść do wniosku, że metropolia ta projektowana była przez pracowników firmy Apple. Wszystkie budynki, ulice i wnętrza są bardzo ascetyczne i skoncentrowane na bieli kontrastującej z pojedynczym kolorem. Po ograniu bety obawiałem się, że nowe przygody Faith okażą się dla mnie zbyt jednostajne wizualnie i moje oczy bardzo szybko znudzą się światem gry. Wręcz przeciwnie. Podążając za fabułą, gdy tylko zaczynałem odczuwać nawet najdrobniejsze znużenie, gra wrzucała mnie do nowej dzielnicy, która, o dziwo, bardzo wyróżniała się wizualnie od reszty miasta. Ponadto, poza odmiennym stylem graficznym, każda miejscówka skupia się na nieco innym sposobie pokonywania kolejnych dachów. W jednym miejscu będziemy więcej skakać przez barierki, gdy kolejna dzielnica bogata jest w wąskie gzymsy.

"Zakochałem się w ogromnej wolności, poczuciu pędu i szybszym biciu serca towarzyszącym mi podczas wspinania się na najwyższe wieżowce Miasta Luster"

Le Parkour

Z drugiej strony martwiłem się o znużenie związane z bieganiem w tę i z powrotem. Nie znoszę nachalnego backtrackingu w grach. Szczerze powiedziawszy, ani razu nie skorzystałem w Mirror’s Edge Catalyst z funkcji „fast travel”, gdyż bieganie, skakanie i turlanie się sprawiało mi niesamowitą radość. Tym bardziej, że rzadko kiedy poruszałem się tą samą trasą. Otwarty świat bardzo mocno komplementuje mechanikę tej gry i choć mam ostatnio dość sandboksów, to taka struktura rozgrywki pasuje jak ulał do przygód Faith. Nie mamy praktycznie żadnych ograniczeń w kwestii dotarcia do celu. Znane z oryginału Runner Vision możemy nawet wyłączyć, gdy przyjdzie nam na to ochota, bo choć zmysły wskazują najbezpieczniejszą trasę, to nie zawsze jest ona najszybsza, czy też najciekawsza.

Mirror's Edge Catalyst to projektowy majstersztyk. Ascetyczna wizja artystyczna jest tu niezwykle spójna i jednocześnie bardzo różnorodna

Po sanboksie spodziewamy się zwykle ogromnej liczby zadań pobocznych i tak jest w istocie. Oczywiście większość z nich sprowadza się do biegania. Raz będziemy brać udział w dostarczaniu tajemniczych pakunków na zlecenie anonimowych osób, a innym razem zaczepią nas ludzie potrzebujący bardziej przyziemnej pomocy, takiej jak dostarczenie do restauracji specjalnej przyprawy. Oczywiście są jeszcze klasyczne czasówki. Warto jednak zająć się nimi dopiero po kilku godzinach gry, gdy odblokujemy bohaterce dodatkowe umiejętności. Próg czasowy jest bowiem tak niewielki, że bez nich raczej nie ma co liczyć na wymaksowanie tych wyzwań. Gra ma jeszcze bardzo fajny aspekt społecznościowy, bo wyzwania czasowe możemy dowolnie ustawiać na mapie dla innych graczy. 

Te wyzwania, które nie sprowadzają się do biegania na czas, to kunszt sam w sobie. W grze pojawia się również spora liczba zadań sprowadzających się do odnalezienia odpowiedniej drogi do celu. Są to swojego rodzaju łamigłówki terenowe, których rozwiązanie przynosi ogromną satysfakcję. Aż chciałoby się, żeby było ich tu znacznie więcej. Może w DLC?

[ciekawostka]

Wiara rośnie w sercu

Wspomniałem o dodatkowych umiejętnościach. Nie będę wam spoilował zabawy, bo są one bezpośrednio związane z nowymi sposobami na pokonywanie przeszkód i odległości. Wspomnę jedynie, że w Mirror’s Edge Catalyst pojawia się system rozwoju postaci. Tradycyjnie, za zebrane punkty doświadczenia możemy odblokowywać nowe skille i perki. Przy okazji, wraz z postępami w fabule, Faith otrzymuje również dodatkowe gadżety, które dają nam dostęp do nowych miejscówek.

Niestety nie wszystko poszło gładko. Twórcy, tak jak obiecali, porzucili temat broni, które fabularnie przypisane są teraz biometrycznie do pracowników korporacji KrugerSec, co tłumaczy, dlaczego Faith nawet nie próbuje ich podnieść. Inna sprawa, że musi sobie radzić z nimi za pomocą pięści i kopniaków. Z początku system walki wydawał się ciekawy, jednak po kilku starciach z grupkami wrogów okazało się, że, podobnie jak w oryginale, jest on bardzo toporny i niewygodny w użyciu. Gra wyraźnie zachęca do omijania wrogów, niż wchodzenia w bezpośrednią konfrontację. Z drugiej strony czujemy pewne projektowe rozdwojenie jaźni, bo podczas gry kilkukrotnie jesteśmy zmuszeni do wybicia wszystkich przeciwników w okolicy, co okazuje się niezwykle uciążliwe. Na szczęście płynny bieg zapewnia nam odporność na kule przeciwników.

Nie poprawiono również sztucznej inteligencji. Wrogowie chcąc nakierować się na Faith muszą zatrzymać się w miejscu i obrócić niczym czołg. Sęk w tym, że gdyby podkręcono spryt komputerowych przeciwników, to przy obecnym systemie walki mielibyśmy nie lada problem z pozbyciem się nawet małej grupki korporacyjnych sługusów. Taki wybór jest zatem poniekąd zrozumiały.

Jeżeli zastanawiacie się, czy warto kupić Mirror’s Edge Catalyst, to musicie przemyśleć, czy bardzo płynny i spektakularny parkour jest czymś, co może być dla was główną atrakcją w grze. Tym bardziej, że czasem spędzicie nawet 15 albo 20 minut w nieprzerwanym biegu. Ja zakochałem się w ogromnej wolności, poczuciu pędu i szybszym biciu serca towarzyszącym mi podczas wspinania się na najwyższe wieżowce Miasta Luster.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Mirror’s Edge Catalyst

Atuty

  • Pięknie zaprojektowane Miasto Luster
  • Najlepszy parkour w grach
  • Klimat towarzyszący bezustannemu bieganiu
  • Ogromna liczba znajdziek i zadań do wykonania
  • Świetnie imituje poczucie pędu

Wady

  • Średnia fabuła
  • Toporny system walki
  • Sztuczna inteligencja

Może Mirror's Edge Catalyst nie ma najlepszego scenariusza w historii gier wideo, ale z pewnością jest to najlepsza gra o parkourze, w jaką kiedykolwiek grałem. Niesamowite poczucie pędu, radość z biegania i masa możliwości.
Graliśmy na: PS4

Mateusz Gołąb Strona autora
cropper