Tom Clancy's Rainbow Six: Siege - recenzja gry

Tom Clancy's Rainbow Six: Siege - recenzja gry

Wojciech Gruszczyk | 07.12.2015, 16:57

W ostatnim czasie niczym grzyby po deszczu na rynku pojawiają się nowe strzelanki, które oferują graczom dynamiczne zmagania nastawione na futurystyczne zabawki. W zgiełku żołnierzy przyszłości, bohaterów z Gwiezdnych Wojen i legendarnego Szefa, otrzymaliśmy grę zupełnie inną. Ubisoft wskrzesza markę Tom Clancy's Rainbow Six i pokazuje, że ma ciekawą wizję na to uniwersum. Początek może i nie był idealny, ale antyterroryści potrafią oczarować spokojną i taktyczną rozgrywką.  

Ubisoft zaprezentował tytuł na ubiegłorocznym E3 i od początku prezentował pozycję jako sieciowy tytuł nastawiony na zmagania pięcioosobowych zespołów. Nie więcej, nie mniej, bo choć w tytule znajdują się misje, w których mierzymy się ze sztuczną inteligencją, to jednak są to bardzo sztampowe lekcje pozwalające poznać graczom wszystkie aspekty pozycji. Szkoda, że studio nie poświęciło kilku miesięcy na przygotowanie choć szczątkowej fabuły, której wątki byłyby podzielone na małe misje z ciekawym finałem. Nie zamierzam specjalnie narzekać na przyjętą formułę – od początku wiedzieliśmy, że Siege to gra głównie sieciowa – ale im więcej czasu spędzam na serwerach tej produkcji, tym bardziej chciałbym zagrać w kampanię.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie jest to przypadek, bo w gąszczu wszystkich dynamicznych i nawet często chaotycznych strzelanek, Siege stawia na bardzo spokojną, czasami wręcz anemiczną rozgrywkę, która wciąga jak bagno. Najbardziej kunszt projektu docenią gracze, którzy spędzili dzieciństwo w kafejkach internetowych, gdzie zagrywali się w Counter Strike – od razu zaznaczam, że nie mam zamiaru porównywać legendy ze świeżo wskrzeszoną marką, ale pracownicy francuskiej korporacji czerpali garściami z wybitnego dzieła Valve i ta mocna inspiracja jest tutaj wyczuwana od pierwszego spotkania. W każdym pojedynku liczą się ułamki sekund, odpowiednia taktyka i zgranie zespołu. Jeśli chcesz wygrać, musisz opanować tytuł, znać mapy i być niezwykle cierpliwym. Tutaj nie ma miejsca na wbiegnięcie do pokoju i niczym Rambo ustrzelenie 5 rywali w 2 sekundy.

Indywidualiści tworzą zgrane zespoły

W rozgrywce sieciowej drużyny składają się z pięciu antyterrorystów – jest to z pozoru głupia decyzja, ponieważ jedna z formacji powinna reprezentować terrorystów, jednak twórcy postawili na stałą zamianę ról i w tej sytuacji raz atakujemy, by po chwili zająć się obroną. Każdy pojedynek trwa maksymalnie pięć rund (zespół musi zdobyć trzy punkty), więc zawsze możemy wykazać się umiejętnościami najeźdźcy lub defensora. Mimo postawienia wyłącznie na „anty żołnierzy", studio podzieliło wszystkich specjalistów na dwie grupy, więc atakując zawsze wcielamy się w innych operatorów niż gdy skupieni jesteśmy na obronie. Do naszej dyspozycji od początku oddano dwudziestu wojaków ze Stanów Zjednoczonych (FBI SWAT), Francji (GIGN), Niemiec (GSG9), Rosji (Spetsnaz) oraz Wielkiej Brytanii (SAS), a weterani charakteryzują się zdolnościami, broniami, dodatkami, pancerzem, czy też nawet szybkością poruszania się. W Siege jednostka ma ogromny wpływ na przebieg spotkań, bo zawodnicy mogą różnie wesprzeć swoje formacje – dla przykładu Sledge może za pomocą młota zniszczyć ścianę, Castle buduje ulepszone mocniejsze barykady, Twitch wysyła specjalnego drona rażącego prądem, a Fuze posiada materiały wybuchowe rozsiewające mini-granaty. Skutecznie wykorzystując gadżety mamy szansę przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę i w efektowny sposób doprowadzić do upragnionej dominacji.

A warto tutaj wygrywać, bo za każdy mecz otrzymujemy punkty rozgłosu, które są typową walutą i pozwalają odblokowywać kolejnych operatorów. Muszę przy tym zaznaczyć, że w grze nie trzeba wydawać prawdziwej gotówki na nowych specjalistów – po prostu gramy, zbieramy i dzięki temu otrzymujemy dostęp do kolejnych żołnierzy. System jest bardzo ciekawy, bo choć pierwszy wojak z każdej formacji kosztuje zaledwie 500 punktów, to już każdy kolejny wymaga dłuższego siedzenia przy konsoli (1000, 1500, 2000 punktów). Ta decyzja zachęca do ciągłej rozgrywki, zbierania rozgłosu i w konsekwencji przygotowania nowych taktyk dla następnych weteranów… Szkoda jedynie, że samych żołnierzy nie możemy bardziej personalizować – nie mówię nawet o dodatkowych broniach lub zdolnościach (studio nie zdecydowało się na ten element, by zachować pełny balans postaci), ale na pewno przydałyby się dodatkowe elementy do odblokowania w formie strojów, cieszynek, kamuflaży, czy też akcesoriów.

Każdy mecz jest inny

Największa siła Siege tkwi w samej rozgrywce. Zmagania PVP opierają się na trzech trybach – odbicie zakładnika, przejęcie miejscówki, rozbrojenie bomby – i trudno mówić tutaj choć przez sekundę o nudzie. Drużyna atakująca na początku rywalizacji wykorzystuje drony do namierzenia celów i poznania taktyki rywali, zaś obrońcy przygotowują pułapki oraz tworzą barykady. Faza wstępna nie trwa długo, więc musimy prędko wykonywać zadania, by po chwili móc przejść do realizacji misji głównej. Właśnie tutaj rozpoczyna się czysta, taktyczna przyjemność, bo dosłownie każdy mecz jest inny. Deweloperzy przygotowali technologię Real Blast, dzięki której możemy zniszczyć niemal każdą ścianę we wszystkich 11 dostępnych lokacjach. Oczywiście niektórych murów nie możemy przebić lub obrońcy mogą je wzmocnić, ale mimo to często dochodzi do sytuacji, że zabijamy rywala celując w ścianę, wrzucamy granat przez małą dziurę i eliminujemy przeciwników lub korzystamy z mocy gadżetów siejąc postrach w zespole rywali. Trudno mi wymienić trzy najlepsze akcje jakie mnie spotkały podczas pierwszych 30 godzin rozgrywki, ale dobrze wspominam moment, gdy czaiłem się niczym bestia w rogu pokoju, a przeciwnik wpadł mi na głowę, bo za pomocą młota zniszczył sufit. Dosłownie podczas każdego pojedynku jesteśmy świadkami niespodziewanych wydarzeń, które napędzają spiralę przyjemności i efekt „jeszcze jeden mecz” pojawia się na samym początku zabawy.

Zmagania są bardzo taktyczne i z tego powodu tytuł Ubisoftu nie zainteresuje każdego fana gatunku. W tej produkcji najważniejsza jest współpraca i odpowiedni dobór strategii. Na szczęście nawet z graczami z Sieci można znaleźć wspólny język, a zazwyczaj kompani starają się słuchać rozkazów lub przejmują pałeczkę, by rozpocząć dowodzenie. Oczywiście nikogo nie powinno dziwić, że najlepiej w Siege gra się ze znajomymi – wtedy możemy kombinować, tworzyć taktyki i w trakcie takich zmagań immersja wchodzi na zupełnie nowy poziom. To nadal bardzo spokojna rozgrywka, ale dobrze jest móc skorzystać z pomocy partnera, który na pewno nie odwróci się w tym kluczowym momencie.

Francuzi postawili na wymagający gameplay, ponieważ w grze nie znajdziecie regeneracji życia, po powaleniu uzdrowienie musi nadejść po zaledwie kilkunastu sekundach, a nie zapomnijmy o zasadzie „one shot, one kill”, czyli dosłownie jedna kula może nas zgładzić. Nie jest łatwo, często trzeba wyczekać przeciwników, ale na pewno jest niezwykle satysfakcjonująco. Rzadko jesteśmy świadkami gier nastawionych na tak bardzo zespołowe zmagania, w której indywidualne umiejętności graczy potrafią wnieść tak sporo do przebiegu spotkań… Pod tym względem Siege wyróżnia się z tłumu i pokazuje rywalom jak powinny prezentować się pozycje nastawione na czystą kooperację.

Słuchaj i patrz

Pod względem oprawy audio-wizualnej Ubisoft oferuje naprawdę poprawną produkcję. Gra może i nie prezentuje najpiękniejszych lokacji w gatunku, ale na pewno należy docenić możliwą destrukcję każdej miejscówki. Wybuchy wyglądają wyśmienicie, jednak to dźwięk odgrywa w Siege znaczącą rolę. Odgłosy biegnących rywali, strzały przelatujące obok głowy, czy też spadający na głowę sufit – każdy z tych elementów brzmi fantastycznie i idealnie pasuje do przedstawionych realiów.

Produkcja także pod względem płynności nie zawodzi – w PVP nie otrzymujemy stałych 60 klatek na sekundę, lecz na obu konsolach tytuł działa bardzo poprawnie. Nie jesteśmy świadkami drastycznych spadków i bez przeszkód możemy czerpać przyjemność ze zmagań. Ciekawostką na pewno jest fakt, że w PVE (tryby z botami) studio zdecydowało się na zamknięcie płynności na poziomie 30 fps-ów i nie jest to w moim odczuciu najtrafniejsza decyzja. Na szczęście samo PVE nie pochłonęło mnie specjalnie i tak jak wspomniałem, traktuję ten tryb tylko i wyłącznie jako wstęp do rozgrywki w Sieci.

Na zakończenie wspomnę nieco o samym działaniu pozycji – Ubisoft zaliczył dość przykry falstart i zapowiadając otwartą betę tuż przed premierą nie dopilnował matchmakingu. Gracze nie mogli dołączać do pojedynków, pojawiła się frustracja, ale na szczęście w dniu faktycznej premiery te niedogodności zostały wyeliminowane. Podczas rozgrywki nie natrafiłem na błędy, nie miałem problemów ze znalezieniem spotkań i tylko dwukrotnie (dzień premiery) zostałem wyrzucony z gry bez powodu. Siege działa bardzo poprawnie i na szczęście studio odpowiedzialne za tytuł błyskawicznie reaguje na wszystkie problemy społeczności.

[ciekawostka]

FPS dla taktyków. Inny niż ostatnie

Tom Clancy's Rainbow Six: Siege wyróżnia się z tłumu i oferuje bardzo taktyczną rozgrywkę. Ten tytuł jedni pokochają, inni znienawidzą, ale skupiając się na konkurencji jest to na pewno kawał świeżego podejścia do gatunku. Od dawna nie mieliśmy tak realistycznej prezentacji spotkań i mam nadzieję, że Ubisoft będzie rozwijał tę koncepcję. Mam już trochę dość tego futurystycznego skakania po ścianach,a Francuzi w wyśmienity sposób zapełnili pewną lukę.

Jednak ta przyjemna rozgrywka powinna zostać ukoronowana kampanią i większą liczbą trybów. Choć dodatkowe warianty trafią do graczy za darmo (więcej informacji w ramce!) to jednak żałuję, że twórcy nie zdecydowali się na małą opowieść. Ten system rozgrywki faktycznie idealnie nadaje się do przygody podzielonej na misje i ukoronowanie całości mocnym zakończeniem.   

Mimo wszystko projekt Siege nie zawodzi. To gra nastawiona na współpracę, destrukcję, operatorów i przygotowywanie najróżniejszych strategii. Rozgrywka jest piekielnie satysfakcjonująca, bardzo wymagająca i zadowoli fanów kooperacji. Bez headsetu nie podchodźcie.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Tom Clancy's Rainbow Six: Siege

Atuty

  • Taktyczna rozgrywka
  • Destrukcja otwiera drogę
  • Dynamiczne zmagania
  • Kooperacja na najwyższym poziomie
  • System strzelania (one shot, one kill)
  • Każdy operator potrafi odmienić losy meczu
  • Plany rozwoju pozycji

Wady

  • Brak kampanii
  • Mało trybów (PVP)
  • Miałka personalizacja

Rainbow Six powraca w bardzo dobrym stylu. Szkoda niewykorzystanego potencjału kampanii, ale na pewno trzeba docenić zaplanowane wsparcie. Przez najbliższy rok wierni fani serii nie będą się nudzić.
Graliśmy na: XONE

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper