Recenzja gry: Elite: Dangerous

Recenzja gry: Elite: Dangerous

Wojciech Gruszczyk | 18.10.2015, 19:28

Długo czekałem na Elite: Dangerous. Czytałem o grze, oglądałem rozgrywkę, marzyłem o podbijaniu galaktyk, planowałem długie podróże i liczyłem na dynamiczne walki. Tym wszystkim zostałem wprost zmiażdżony w produkcji Frontier Developments, ale jednocześnie przypomniałem sobie o wszystkich mankamentach sanboksowych symulatorów kosmicznych. Po godzinach spędzonym w małym, uzbrojonym po zęby statku wiem jedno… Tytuł zadowoli nielicznych, ale nie ukrywajmy – ta gra została stworzona właśnie dla nich. 

Seria Elite została zapoczątkowana w 1984 roku, ale twórcy – David Braben i Ian Bell – pewnie nawet nie marzyli, że to uniwersum rozrośnie się do tak astronomicznych rozmiarów. W 1993 i 1995 roku fani latania po galaktykach poznali kolejne tytuły z tej serii, jednak na czwartą odsłonę musieliśmy czekać zdecydowanie dłużej. W listopadzie 2012 roku studio Frontier Developments ruszyło z akcją crowdfundingową na Kickstarterze, dzięki której deweloperzy zebrali ponad 1,5 mln funtów. Wstępna wersja produkcji zadebiutowała w grudniu 2013 roku, a niespełna dwa lata później tytuł wylądował w programie Xbox Game Preview. Po kilku miesiącach dopracowywania projektu David Braben z dumą poinformował, że gra jest gotowa i na początku października posiadacze konsoli Microsoftu mogą podbijać gwiazdozbiory. Jestem jednak pewien, że tylko nieliczni byli przygotowani na tak ogromną i tak piękną produkcję…

Dalsza część tekstu pod wideo

Ogrom, ogrom, ogrom, ogrom… ogrom

Rozpocząłem ten tekst od małej historii nie bez powodu. Elite: Dangerous to projekt, który nie został stworzony w kilka lat przez pierwszych lepszych programistów. Ta produkcja to dzieło przygotowywane od wielu, wielu lat. Każda kolejna odsłona pozwalała autorom stworzyć większy, piękniejszy i dokładniejszy tytuł, a ogrom gry czujemy od pierwszej chwili. Zespół Davida Brabena to prawdziwi pasjonaci, którzy zapewne każdej nocy śnią o planetach… Właśnie z tego powodu autorzy przez lata studiowali Drogę Mleczną, czytali informacje o układach i poznawali każdą najmniejszą gwiazdę. Ta praca nie poszła na marne, ponieważ w grze trafiamy do galaktyki odwzorowanej w skali jeden do jednego. To niebywałe, ale wszystkie planety, gromady, mgławice, gwiazdy, a nawet czarne dziury mają swoje odpowiedniki w prawdziwym świecie. Jasne, że deweloperzy musieli odrobinę urozmaicić fragmenty galaktyki, dodali niektóre ciała niebieskie, ale jednocześnie przygotowali algorytm, który tym wszystkim steruje i sprawia, że to działa! Nie jestem miłośnikiem wpatrywania się w teleskop, ale Frontier Developments przygotowało ponad 400 miliardów układów, a wszystkie elementy układanki zostały odwzorowane według książkowych kryteriów.

Ten ogrom czujemy również po zapoznaniu się z tłem historycznym produkcji. Gra jak typowe MMO nie posiada wielowątkowej, wciągającej i głębokiej fabuły, ale nawet w tym miejscu studio nie oszczędzało. Akcja pozycji została umiejscowiona w 3300 roku, gdzie trzy supermocarstwa - Imperium, Przymierze i Federacja - rywalizują o wpływy. Początkowo nie mamy większego wpływu na gwiezdne wydarzenia, ale im dłużej gramy, im więcej zadań wykonujemy. Mamy okazję obserwować jak przygotowany świat się zmienia, reaguje na akcje graczy i to jest piękne.

Piękne i jednocześnie przytłaczające. Produkcja od pierwszej chwili pokazuje swój ogrom i to naprawdę potrafi wymęczyć. Na początku rozgrywki zasiadamy za sterami małego statku i wylatujemy z pierwszej stacji kosmicznej – od tego momentu kreujemy swoją postać na własnych zasadach. Marzyłeś o staniu się galaktycznym handlowcem? Nie ma problemu. Wierzysz w siłę swojego okrętu i rozprawiasz się z kosmicznymi piratami? Śmiało. Chcesz być odkrywcą i poszukiwać legendarnych minerałów? Wskakuj w statek. Zainteresowani mogą zostać między innymi przemytnikiem, kupcem, łowcą nagród, zabójcą, czy też odkrywcą. Wszystko zależy od naszych wewnętrznych pragnień… Tutaj każdy szczegół ma znaczenie, więc gdy rozpoczynamy zadanie najlepiej dokładnie zapoznać się z treścią i przygotować plan podróży. Misje otrzymujemy na wspomnianych stacjach, gdzie możemy również zdobyć nowe informacje oraz ulepszyć i naprawić statek. Oczywiście na początku nie możemy za wiele zmienić w swojej futurystycznej łajbie, ale z biegiem czasu dokupujemy mocniejsze lasery, dopracowujemy napęd albo wydajemy zarobione fundusze na obronę.

Ten pierwszy raz…

Jak już wspomniałem bardzo długo czekałem na swój pierwszy rejs w Elite: Dangerous, ale gra bardzo szybko pokazała mi, że nie byłem gotowy na to spotkanie. Wyruszenie ze stacji kosmicznej nie jest trudne, a statek kontroluje się z błogą łatwością, jednak każdy kolejny element zabawy to prawdziwa symulacja. Czytałem legendy o problemach z lądowaniem blaszanych braci, znajomi mi wspominali jak trudno walczyć i rywalizować o wpływy… Jednak nic nie przygotowało mnie na rozgrywkę. Jest trudno, czasami piekielnie trudno, bo gra czerpie garściami z czasów, gdy jeszcze nie byliśmy prowadzeni za rączkę do ubikacji. Tutaj musimy niemal wszystko wykombinować na własną rękę i nie każdemu takie podejście do zabawy będzie się podobać. Na szczęście autorzy nie zapomnieli o kilku poradnikach, które chociaż nie rozwiązują wszystkich problemów, to potrafią przygotować na początek… Warto tutaj na pewno wspomnieć, że zmagania na padzie nie są problemem. Twórcy w świetny sposób przenieśli kontrolę na sprzęt Microsoftu i po dłuższym poznaniu intuicyjnie korzystamy ze wszystkich uroków statku.

Gdy już zaczerpniemy kosmicznego świata, możemy rozkoszować się grafiką i każdym szczegółem statku. Kierując głowę w lewo pojawia się ekran z informacjami na temat misji oraz obiektami wchodzącymi z nami w interakcję. Odwracając się w prawo widzimy wszystkie szczegóły frakcji oraz dostosowujemy pojazd. Wyłączyć możemy każdy najmniejszy element statku, przez który nawet nie ruszymy w dalszą podróż. Po pierwszych ekscytacjach, kontynuujemy swoją podróż i… Widzimy wszystkie aspekty przygotowanego świata! Piękno w czystej postaci, które trzeba celebrować. Ja na początku zabawy nie wziąłem nawet jednego zadania, a po prostu oddałem się czystej i przyjemnej podróży. Dopiero po 3 godzinach wróciłem na stację, skorzystałem z tablicy ogłoszeń i wyruszyłem na poszukiwanie kolejnych przygód. To piękno jest niestety okupione płynnością – klatki na sekundę potrafią dramatycznie spadać i zepsuć poznawanie okolic. Problem nasila się w niektórych rejonach, gdzie dopiero po zresetowaniu rozgrywki możemy latać bez niedogodności. Błędy nie pojawiają się w każdym miejscu, ale autorzy na pewno muszą jeszcze popracować nad optymalizacją dzieła. Wspominając o problemach warto na pewno również dodać, że Elite: Dangerous cierpi na klątwę niedziałających klawiszy… Kilkukrotnie zdarzyło mi się, że musiałem zresetować rozgrywkę, by móc wykonać jakąkolwiek akcję.

Pomimo tych niedogodności miłośnicy gatunku będą zachwyceni. Każda podróż cieszy i pozwala uczestniczyć w wielkiej, gwiezdnej produkcji. Latanie, szukanie okazji do kupienia tanich przedmiotów, kosmiczna rywalizacja z piratami… Sporo tutaj opcji do zabawy, ale musicie przy tym wiedzieć, że gra jest bardzo typowym MMO. W głównej mierze przemieszczamy się pomiędzy stacjami, zbieramy fundusze, bierzemy kolejną misję, znowu lecimy, zgarniamy gotówkę, łapiemy zlecenie i powtarzamy te czynności w niemal nieskończoność. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że taka zabawa, jeśli nie jesteście gotowi na wykreowane atrakcje, potrafi wynudzić i gameplay nie każdemu przypadnie do gustu…. Na szczęście autorzy pomyśleli o wyjątkowym urozmaiceniu zabawy. Elite: Dangerous w edycji na Xboksa One zadebiutowało z dodatkiem wprowadzającym do zmagań rozgrywkę PVP! Rywalizacja z innym zawodnikiem, pojedynki drużynowe oraz zmagania o flagę – esencja kosmicznych przyjemności! Nie będę ukrywał, że czekając na pozycję Frontier Developments chciałem zostać łowcą piratów i latać pomiędzy planetami w poszukiwaniu oprawców… Tutaj już na premierę dostaję tryb, który w idealny sposób pozwala mi się wyżyć i walczyć z innymi graczami. Każdy mecz jest oceniany, zbieramy doświadczenie, a następnie ulepszamy posiadany statek. Pojedynki są naprawdę ekscytujące i satysfakcjonujące… Jedynym problemem jest aktualnie liczba chętnych – na mecz trzeba czasami czekać po kilkanaście minut.

[ciekawostka]

Przyszłość będzie piękna

Frontier Developments pracuje nad wyjątkowym tytułem. Elite: Dangerous będzie pewnie rozwijane latami i w konsekwencji zainteresowani gracze będą odkrywać kolejne uroki Drogi Mlecznej. To jednak bez wątpienia pozycja przeznaczona wyłącznie dla jednego grona odbiorców, a dodatku  nie jest ona pozbawiona mniejszych i większych błędów.

Oczami wyobraźni widzę kolejną odsłonę pozycji, która za kilka(naście?) lat będzie sprzedawana wyłączne z goglami VR i porządnym kontrolerem… Dzięki pracy takich deweloperów jak David Braben, galaktyka jest na wyciągnięcie naszych rąk i wkrótce każdy będzie miał możliwość zasiąść za sterami własnych statków i wyruszyć w kosmiczną przygodę.

Na dzień dzisiejszy pozostaje nam „tylko” błogie dzierżenie standardowego pada i wyjątkowe poszukiwanie swojego „ja” w Galaktyce. Jeśli znajdujecie się w targecie twórców, to przez długie miesiące nie będziecie potrzebować innego tytułu. Ta gra to kolos, który warto odkrywać.  

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Elite Dangerous

Atuty

  • Ogrom galaktyki
  • Piękno szczegółów
  • Ekscytujące pojedynki
  • To my decydujemy o wszystkim
  • Rozgrywka PVP spełnia marzenia

Wady

  • Dla wielu zbyt „nużąca” rozgrywka
  • Spadki animacji
  • Wspomniane błędy

Piękno ogromnego świata, który odkrywamy z wielką przyjemnością. Fani gatunku nie mogą się zastanawiać… W to po prostu trzeba zagrać i zatopić się w detalach oraz szczegółach.
Graliśmy na: XONE

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper