Recenzja gry: Zombi

Recenzja gry: Zombi

Michał Włodarczyk | 19.08.2015, 21:26

Czy port niemal trzyletniej gry z Wii U, wypluty na rynek jakby od niechcenia, może być dla posiadaczy PlayStation 4 i Xboksa One tytułem wartym zakupu? Zapraszam do recenzji, z której dowiesz się, dlaczego tak.

Ta niepisana "zasada" znana jest i mnie, wiem zatem, że pewnie już rzuciłeś okiem na oceniaczkę pod tekstem, więc już na początku winien Ci jestem kilka słów wyjaśnienia. Recenzowanie konwersji kilkuletnich produkcji, zwłaszcza tzw. remasterów, to dość kontrowersyjny temat, powracający niczym bumerang. No bo jak tu ocenić znany od dłuższego czasu tytuł, który od oryginału różni się nieraz tylko tym, że działa w wyższej rozdzielczości? Chwalić przeciętny szpil za jakość nowego wydania czy może wylać pomyje na świetną grę, którą twórcy przenieśli na kolejną konsolę po linii najmniejszego oporu? Moje stanowisko jest takie, jak w przypadku wznowień starszych filmów na nowych nośnikach, interesuje mnie więc przede wszystkim to, co taka pozycja prezentuje sobą tu i teraz - okoliczności jej debiutu na danej platformie mają w mojej opinii znaczenie marginalne, choć w dalszym ciągu warte zaznaczenia.

Dalsza część tekstu pod wideo

Paczka z Anglii

Nie, w tym przypadku mimo wszystko bardziej pasowałoby "z Australii". Za przeniesienie niedocenionego hitu z Wii U na pozostałe sprzęty obecnej generacji oraz komputery osobiste odpowiada małe studio z kraju kangurów, które trudni się portowaniem cudzych gier (m.in. Mass Effect 3 i Deus Ex na konsolę Nintendo). Mam przeczucie graniczące z pewnością, że zespół ten otrzymał od Ubisoftu bardzo mało czasu i pieniądzy, co tłumaczy, dlaczego konwersja ZombiU na nieporównywalnie mocnych sprzętach ma dwie twarze. Ta zdecydowanie ładniejsza to sposób, w jaki udało się przenieść na PS4 i XOne rozgrywkę czerpiącą pełnymi garściami z unikatowych możliwości Wii U. Wszystkie elementy, które dźwigał na swoich barkach GamePad, z powodzeniem zaimplementowano w nowej wersji. Niezwykle przydatna mapka, pokazująca m.in. cel misji, przejścia, znajdźki i ruszających się adwersarzy, znajduje się teraz w prawym rogu ekranu (choć mogłaby być odrobinę mniejsza). Przeglądanie zawartości plecaka (aktywna pauza) na PlayStation 4 przypisano pod touchpada, znany z oryginału skaner włączamy za pomocą L1, minigra z otwieraniem zamków wyświetla się na ekranie, a informacje z radia oraz dźwięk włączanej/wyłączanej latarki wydobywają się z głośniczka w DualShocku 4.

Ww. "patenty" na konsolach z tradycyjnymi kontrolerami sprawdzają się równie dobrze, jak w pierwowzorze, a sama zabawa stała się nawet bardziej komfortowa, gdyż nie trzeba już odrywać wzroku od telewizora - co niezmiernie ważne, napięcie wcale nie zmalało. Z jasnych stron tej konwersji powinienem wymienić także wyższą rozdzielczość, stabilniejszy framerate (ale w dalszym ciągu to 30fps), wyraźnie lepsze oświetlenie, minimalnie ostrzejsze tekstury, krótsze loadingi oraz rozkwaszone bugi, mimo że szwędacze wtapiający się w ściany obecni są i tutaj. Niestety, mimo tych wszystkich zmian na plus, Zombi zaskakująco mocno przypomina swojego starszego brata, nie ma tu więc niczego, co zmęczyłoby nawet PS3 i X360. Gorzej, że tę wersję spotkały cięcia, czego zupełnie nie potrafię zrozumieć. Pod nóż poszedł klimatyczny, "brudny" filtr z kamery, który był przecież celowym zabiegiem stylistycznym. Na konsolach Sony i Microsoftu nie zostawimy wskazówek znajomemu ani nie przechwycimy jego zapasów, gdy dokona żywota. Z powodu braku drugiego ekranu do kosza wyrzucono też lokalny multiplayer, ale to akurat mało istotna ciekawostka.

Bij Angola!

Gdybym w formie protestu na działania wydawcy skręcił sobie kark, to i tak musiałbym przyznać jedno - Zombi to fantastyczny survival horror! Majacząca w tle licha fabułka nie ma większego znaczenia, gdyż tutaj liczymy się my, widok FPP, zniszczony Londyn, hordy zombiaków i trzymająca na krawędzi fotela walka o przeżycie, gdzie zgon bohatera/bohaterki wcale nie oznacza końca naszej przygody. Musisz bowiem wiedzieć, że śmierć w produkcji Ubisoft Montpellier jest permanentna. Zabawie nieustannie towarzyszy uczucie niepewności i zaszczucia. Wystarczy chwila nieuwagi, a nasza postać i magazynowane przez dwie godziny fanty mogą przepaść. Mogą, lecz nie muszą, gdyż po śmierci "odradzamy" się w głównej bazie jako nowa osoba, wyposażona jedynie w kij do krykieta i pistolet z sześcioma nabojami. Jeśli chcemy odzyskać utracony ekwipunek, musimy wrócić, roztrzaskać dawnemu sobie głowę (jedyny sposób na wykończenie zgniłka, oprócz podpalenia) i zabrać towar z plecaka. Mamy jedną szansę, by odzyskać co nasze, więc kilka razy z pewnością rzucisz w powietrze mięsem po nieudanej akcji. Strata potrafi zdenerować, ale z drugiej strony przebijanie się resztkami sił do sprzętu, stanowiącego wybawienie, ma swój perwersyjny urok.

Rozpisana na co najmniej dwanaście godzin kampania stawia przed graczem coraz to nowe zadania, lecz na dobrą sprawę przez cały czas robimy to samo - przebijamy się przez kolejne lokacje, starając się uniknąć konfrontacji ze szwędaczami, co w zupełności wystarczy, by zapomnieć o bożym świecie. Wszystko za sprawą rozgrywki zachęcającej do improwizacji, ostrożnego stawiania kroków, przeczesywania pomieszczeń, surowo karzącej za pomyłki. Do walki oddano nam broń białą i palną, choć nigdy nie ma jej w nadmiarze. Podstawowym "machadłem" jest wspomniany kij do krykieta, mało efektywny, ale na ogół skuteczny. Z czasem można znaleźć łopatę (przydatną do walki na dystans) oraz nabitego gwoździami bejsbola (ma większego "kopa"). Za to pukawki to gatunkowy standard, pamiętajcie jednak, iż amunicja do nich jest na wagę złota. Siła "systemu walki" leży w jego prostocie - możemy odpychać napastników oraz ich okładać. Starcie z pojednczym zgniłkiem do trudnych nie należy, ale już dwóch takich to ogromne zagrożenie, zwłaszcza gdy jeden z nich nosi kask. Znalazło się też trochę miejsca na taktykę: spróbować "zebrać" wrogów w grupę i poczęstować koktajlem Mołotowa czy odciągać i po kolei eliminować?; nosić przy sobie wszystkie fanty czy zostawić np. granaty w bazie dla nowej postaci? Możliwości jest naprawdę sporo.

[ciekawostka]

Londyńczycy

Chociaż trochę backtrackingu się tutaj znalazło, to można sobie przyspieszyć wędrówkę przez Londyn, odkrywając punkty szybkiej podróży (kolejna nagroda za eksplorację). Jak każdy szanujący się survival horror, również Zombi stawia na manulny system zapisu gry. Robić możemy to w bazie oraz w dobrze poukrywanych pokojach. Biorąc pod uwagę, jak duże konsekwencje niesie ze sobą śmierć, jeszcze w żadnej innej grze nie przebijałem się do save'a w takim napięciu, jak w produkcji Francuzów. Deweloper przygotował trzy poziomy trudności: dla kobiet w ciąży, dla śmiertelników oraz dla szaleńców (jeden zgon oznacza Game Over!). Obrazu całości dopełnia mroczna stylistyka i solidne, niemal pozbawione muzyki udźwiękowienie - otoczka do nocych sesji wręcz idealna.

I takie właśnie jest Zombi na nowe konsole. Trzymające w napięciu, wymagające ostrożnego planowania kolejnych ruchów, dające dziką satysfakcję po odzyskaniu swoich zapasów i dotarciu do punktu zapisu. Czyli dokładnie takie, jak trzy lata wcześniej na Wii U... Mimo wszystko jest to dla fanów zerojedynkowego survivalu pozycja obowiązkowa i na ten moment, drugi po Obcy: Izolacja, najlepszy przedstawiciel tego gatunku na konsolach obecnej generacji. Wydawca i studio odpowiedzialne za port nie postarali się specjalnie, by nowa wersja była wyraźnie lepsza od oryginału, za to cenę ustalono na rozsądnym pułapie. A to już drugi dobry powód, by odwiedzić zniszczony Londyn.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Zombi

Atuty

  • Survival horror pełną gębą
  • Bez GamePada gra się równie dobrze
  • Klimat
  • Wczuwka
  • Zczajka

Wady

  • Past-genowa oprawa
  • Port zrobiony na "odczep się"
  • Drobne bugi

Jeden z najlepszych survival horrorów ostatnich lat w końcu na wszystkich konsolach obecnej generacji. Grać i nie ginąć!
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper