Recenzja gry: Tembo the Badass Elephant

Recenzja gry: Tembo the Badass Elephant

Michał Włodarczyk | 29.07.2015, 21:34

„Pograłbym w porządną platformówkę, ale nie mam konsoli Nintendo.” Myślisz zapewne, że - nie licząc ostatnich przygód Raymana i tuzina indyków - na PS4 i XOne takiej pozycji nie znajdziesz? Nie poddawaj się, jest jeszcze Sega! Tylko spokojnie, nie będzie to Sonic, lecz najprawdziwszy badass.

Stylizowane na 8-bitowce, Shovel Knight czy Spelunky, to świetne, hardkorowe platformery, jednak nie oszukujmy się - najnowsze maszynki Sony i Microsoftu nie są ich prawdziwym domem. PlayStation 4 dostało wprawdzie całkiem niezłe LittleBigPlanet 3, a posiadacze Xboksa One na początku roku zasmakowali w znakomitym Ori and the Blind Forest, jednak prawda jest okrutna - efektownych platformówek 2D/2.5D od dużych wydawców na rynku jest tyle, co kot napłakał. W związku z powyższym witam chlebem, solą i półlitrówką zupełnie nowego przedstawiciela gatunku, wyrzeźbionego pod okiem Segi przez twórców serii Pokemon, studio Game Freak. Tembo the Badass Elephant właśnie się zameldował.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie ma bidy

Daruję Ci już ciąg dalszy tego przydługiego wstępu i - wzorem bohatera recenzowanej produkcji - szybko przechodzę do rzeczy. Przygody zakapiora Tembo to napakowana akcją platformówka 2D, nad którą unosi się duch konsoli Mega Drive, której klasykami inspirowali się twórcy. Przystępna i wymagająca jednocześnie, klasyczna w swojej formie, z jednym tylko udziwnieniem. W grze wcielamy się w tytułowego słonia-komandosa, którego spokój zakłóca były dowódca, prosząc o interwencję w Shell City, gdzie śmierć i zniszczenie sieje zbrojna organizacja o nazwie Phantom (nie wiedzieć czemu, gwałtów nie odnotowano). Po krótkim samouczku lądujemy w zniszczonym mieście i - cóż za niespodzianka - ruszamy w prawo. Wydawać by się mogło, że obsadzenie w głównej roli potężnego długouchego zaowocuje grą przeznaczoną dla mieszkańców domu spokojnej starości, na szczęście to tylko pozory.

Prawda, postać jest ciężka, ale ma to ogromny plus - „twarde” lądowanie po skoku, tak uwielbiane w serii Donkey Kong Country. Po drugie, deweloper nie zaimplementował w tej sytuacji podwójnego skoku, obecnego niemal w każdym platformerze, ale postawił na bardziej wymagające „przedłużenie” lotu po wybiciu. Oba elementy działają bez zarzutu, fundamenty są więc bardzo solidne. Podobnie jak w legendarnej trylogii Sonic the Hedgehog, równie często jak skaczemy, biegniemy przed siebie na złamanie karku. Tembo może „dashować” bez żadnych ograniczeń (nie licząc niezniszczalnych ścian), roznosząc w pył napotkane przeszkody oraz licznych wrogów. Oprócz skoku i biegu, bohater potrafi zrobić słuszny użytek ze swojej trąby, gasząc płonące obiekty i podlewając roślinki, by stworzyć dodatkowe platformy. Co ciekawe, chociaż do sterowania postacią służy analog i zaledwie trzy przyciski, ww. umiejętności można, a nawet trzeba ze sobą mieszać, np. spryskując się wodą w czasie szaleńczego biegu czy naskakując na oponentów swoimi czterami literami.

Staroszkolne piłowanie

The Badass Elephant oferuje łącznie siedemnaście poziomów, częściowo otwartych, pozwalających wybrać własną ścieżkę do celu. Pozorna swoboda z jednej strony jest sporą zaletą Tembo, a jednocześnie jego największym minusem. Wszystko za sprawą wymogu, który stawia gra, jeśli chcemy przenieść się do następnej planszy. Musisz wiedzieć, że w produkcji Game Freak dotarcie w jednym kawałku do końca levelu, to tylko połowa sukcesu. Na drodze słonia staje bowiem ogromna armia, w skład której wchodzą żołnierze w rozmaitych odmianach, czołgi, latające ustrojstwa i inne przeszkadzajki. Aby wskoczyć do kolejnego poziomu, należy wcześniej ubić określoną liczbę adwersarzy, a tych zazwyczaj jest ok. czterystu, z których część nieźle się poukrywało. Opcjonalnie można jeszcze ratować uwięzionych miszkańców Shell City (podobnie jak w Resogun) oraz chwytać fistaszki w celu przyrządzenia sobie masła, przywracającego po zgonie postać do punktu kontrolnego. Jeśli zdołasz „zgasić” wymaganą liczbę wrogich żołnierzy, na końcu każdej strefy czeka ogromny boss, najczęściej atakujący według prostego schematu i padający w nieco ponad minutę.

Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, jednak zastosowanie przez autorów „aparatu przymusu” w kwestii żyłowania niemal każdej z siedemnastu plansz, uważam za błąd w game-designie. Nie powinno się zmuszać gracza do powtarzania jednego poziomu nawet kilkanaście razy, kiedy ten pokonał już dany etap i to z dobrym wynikiem. Jest zatem Tembo testem na cierpliwość, zwłaszcza że zabawa do najprostszych nie należy - o śmierć bardzo łatwo, bo choć nasz badass „kąsi” z dyńki czołgi i mechy, to trzy błędy zwykle wystarczą, by skończyć w piachu. Narzucone „grindowanie” i śladowa ilość znajdziek bolą jak jasna cholera, tym bardziej, że miodny gameplay i sympatyczny bohater to nie wszystkie mocne strony tej pozycji. Kreskówkowy świat gry, przypominajacy produkcje Cartoon Network, nie hula wprawdzie na silniku UbiArt Framework, który napędzał m.in. dwa ostatnie Raymany, lecz i tak prezentuje się atrakcyjnie, przykuwając oko żywą kolorystyką i lekko animowanymi tłami, zapylając w płynnych sześćdziesięciu klatkach na sekundę.

[ciekawostka]

Zupa była za słona?

Tembo the Badass Elephant to w ogólnym rozrachunku udana platformówka. Fajny bohater, miodna, dynamiczna rozgrywka i solidna oprawa audiowizualna - jeśli grasz na PS4, XOne lub PC, a brakuje Ci solidnej platformówki, to jak najbardziej powinieneś na siedem-osiem godzin odwiedzić kolorowy świat dziarskiego Tembo. Pamiętaj jednak, że trzeba okazać produkcji Segi sporo cierpliwości.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Tembo the Badass Elephant

Atuty

  • Solidna i miodna rozgrywka
  • Sympatyczny bohater
  • Oprawa audiowizualna

Wady

  • Masterowanie do porzygu
  • Mało znajdziek i dodatkowych atrakcji

„Na bezrybiu i... Solidna platformówka od dużego wydawcy - na PS4 i XOne to raczej rzadka kombinacja.”
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper