Recenzja gry: Sunset Overdrive

Recenzja gry: Sunset Overdrive

Wojciech Gruszczyk | 27.10.2014, 21:02

Twórcy z Insomniac Games po wielu latach prac nad przygodami Ratcheta i jego kompana Clanka, postanowili spróbować czegoś innego. Nowa generacja, nowa platforma i nowy bohater – twórcy wskoczyli na głęboką wodę tworząc tytuł, który garściami czerpie ze znanych i kultowych produkcji, ale ma nam do zaoferowania odrobinę swojej duszy.

Sunset City to piękne miejsce, w którym każdego dnia mieszkańcy borykają się z typowymi problemami. Jeden nie zapłacił rachunku za prąd, inny ma problemy w pracy, trzeciego zdradza żona, a my wcielamy się w typowego faceta, szaraka, który każdego ranka wstaje, aby opiekować się miastem. Strzeże porządku, tylko nie tak jak Batman, który opiekuje się Gotham, a po prostu sprząta na ulicach i dba o czystość. Ta nasza szara codzienność zostaje dość niespodziewanie przerwana przez premierę nowego napoju energetycznego od korporacji Fizzco. OverCharge Delirium XT nie sprawia, że ludzie mają ochotę żyć, tańczyć, śpiewać, biegać, a zamienia nieszczęśników w szaleńczych mutantów. Los tak chciał, że twórcy tego specyfiku przyłożyli się do marketingu i zadbali o to, aby w dniu premiery niemal wszyscy mieszkańcy zasmakowali tej nieprzebadanej wcześniej mieszkanki. W rezultacie w mieście pozostaje tylko garstka ludzi, którzy niczym ekipa Ricka Grimesa rozpoczną walkę o życie.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

W tym ogromnym bałaganie znalazł się główny bohater, którym jest po prostu Gracz... Czyli Ty drogi czytelniku, Twój brat, siostra, a może nawet Wasz tata. Insomniac Games sięga po niezbyt często wykorzystywany motyw w grach i przedstawiają bohatera-gracza, który doskonale wie, że znajduje się w grze. Jest to ciekawy smaczek, który buduję historię i sprawia, że osoba, która dzierży pada w łapie powinna utożsamić się z tą osobą na ekranie. Jednak tylko powinna, bo chociaż cała pozycja została zbudowana na tym z pozoru przemyślanym elemencie, to nie każdy odnajdzie się w tej niecodziennej narracji. Mam wrażenie, że twórcy w pewnym momencie stanęli w rozkroku i chociaż chcieli wcisnąć nas w tę historię, to nie zaoferowali nam odpowiedniej swobody. Paradoksalnie jesteśmy zaproszeni do gry, ale nie wpływamy znacząco na bieg wydarzeń.

 

 

Protagonista-gracz trafia w sam środek chaosu, widzi przemianę ludzi w potwory i w ułamku sekundy zmienia się jego całe życie. Teraz każdego dnia nie musi sprzątać pozostawionych na chodniku odchodów czworonogów, a może śmigać po mieście i w bombowych okolicznościach rozprawiać się z hordami mutantów. Naszym podstawowym celem jest ucieczka z Sunset City, ale twórcy specyfiku za wszelką cenę utrudniają to zadanie. Na świecie liczy się tylko kasa i jeśli ktokolwiek dowie się o wielkiej wpadce korporacji, to Fizzco zbankrutuje – nikt tutaj nie liczy się z człowiekiem, miasto zostaje objęte kwarantanną, a my stajemy przed zadaniem, którego nie powstydziłby się Ethan Hunt.

 

Na nieszczęście gamoni od energetyków, właśnie takie zadanie nas nakręca. Dość szybko orientujemy się, że nie jesteśmy „Ostatnim z Nas”, a w Sunset City kręcą się inni ludzie. Niektórzy chcą uciec, niektórzy barykadują się w domach, inni prawdopodobnie najedli się tony grzybów, bo zbudowali sobie zamek i uważają jednego ze swojej ekipy za króla... W trakcie przygody poznajemy kilka frakcji i dosłownie za każdym razem wykonujemy pewien schemat – poznajemy ludzi, oni są nam nieufni, w końcu (po wykonaniu zadań) przekonują się do nas, a później pomagają. Z tego uschematyzowania za czwartym razem śmieje się nawet sam bohater. Pomimo to same zadania są do pewnego momentu różnorodne i potrafią przykuć do telewizora – raz biegamy za robo psem, później oblepimy się pijawkami, ochraniamy taran przed pociskami, choć oczywiście zdarzają się również bardziej typowe zadania, które wymagają od nas znalezienia i przyniesienia określonego przedmiotu. Całość sprawia szczerą przyjemność, ale tylko do pewnego momentu, ponieważ trzeba mieć świadomość, że cały czas jesteśmy świadkami bardzo luźnej historii, która ma problemy z zaangażowaniem odbiorcy. Tutaj absurd goni absurd, a całość jest oblana soczystym sokiem młodzieżowego humoru i toną często niepotrzebnej wulgarności – deweloperzy od początku nakreślają swój specyficzny styl i chociaż może się to podobać, to bez wątpienia nie jest to przyjemna opowiastka Ratcheta dla rodzin.

 

Problemem produkcji jest moim zdaniem brak jakiejkolwiek kary za zgony. Gracz jest graczem, więc nie może umrzeć i chociaż za każdym razem powraca do świata w ciekawy sposób, to brakuje tutaj wyzwania. Przez tę koncepcję gra nie zmusza do jakiegokolwiek starania się, szukania rozwiązań, a po prostu na pałę strzelamy, skaczemy, wskakujemy w sam środek biegnącej hordy. To jest kolejny element, który pasuje do całości – arcade czystą gębą! – ale nie jestem przekonany, czy akurat autorzy nie przesadzili z tą szeroko omawianą „lekkością” projektu.

 

 

 

Nawet jeśli opowieść oraz poziom trudności to tematy dyskusyjne, to jestem przekonany, że wielu graczy zgodzi się ze mną, że dzieło Insomniac Games broni się świetną rozgrywką. Przemieszczamy się po kolorowym mieście niczym rozbudowana wersja nieSławnego Cole’a – wykorzystujemy poręcze, linie wysokiego napięcia, murki, lampy, parasole, drzewa, krzaczki, samochody... Dosłownie wszystko pozwala nam kontynuować „ślizganie” się po mapie i jednocześnie daje niezwykłą frajdę. My szybko uczymy się przemieszczać po Sunset City, a z biegiem czasu protagonista poznaje nowe zdolności, które jeszcze rozbudowują tę przyjemność. Pod tym względem gra nie zawodzi i sprawia wrażenie niezwykle dopracowanej – przez całą przygodę nie spotkałem się z problemem spadków klatek na sekundę, nigdzie się nie zablokowałem i bodajże tylko dwa razy w dość nienaturalny sposób odbiłem się od przeciwnika. Chapeau bas Insomniac Games – nie wierzyłem, że zwykłe przemieszczanie się po mieście może dać tyle frajdy.

 

Zabawę podkręca fenomenalny, wciągający jak bagno soundtrack i tona śmieci do zbierania, bo w mieście rozrzucono 40 smartfonów, 150 par butów, 150 rolek papieru toaletowego, 150 fizziebalonów, 150 kamer. Tutaj naprawdę jest za czym biegać, ale w przypadku tej pozycji nie jesteśmy do tego specjalnie zmuszani. A właśnie dobrze dobrana muzyka sprawia, że gra jest przyjemna i w ostatecznym rozrachunku pod względem oprawy audio możemy jedynie od czasu do czasu ponarzekać na nie pasujący do postaci dubbing.

 

Nie myślcie, że samo bieganie po rurkach, słuchanie muzyki i trzymanie się poręczy jest podstawą tej produkcji. To walka z Odmieńcami, Parchami, czy też Robotami Fissco sprawia, że nawet te niedorzeczne zadania można przełknąć. Dosłownie w każdym miejscu, podczas każdej misji wykorzystujemy zabudowania terenu – skaczemy, ślizgamy się i jednocześnie nabijamy specjalny pasek oraz zdobywamy punkty za styl i w konsekwencji nasze ataki są mocniejsze. Łączymy tutaj przyjemne z pożytecznym, bo śmigamy w przyjemny sposób po mieście, a jednocześnie kończymy żywot najróżniejszych przeciwników.

 

Jeśli już zatrzymałem się na rywalach, to warto wspomnieć, że Sunset Overdrive jest przyjemną dla oka produkcją. Nie jest to gra, która zaprezentuje moc aktualnej generacji i wywoła przysłowiowy opad szczęki. To dobrze wyglądająca pozycja, w której każdy przeciwnik oraz wszystkie lokacje prezentują nam swój indywidualny charakter.

 

 

 

W tym miejscu warto wspomnieć o ciekawym patencie jakim jest personalizacja bohatera – wybieramy między innymi płeć, gabaryty, kolor skóry, włosów, oczu, różne gadżety, akcesoria po tonę koszulek, spodni, bielizny, czapek i tym podobnych fatałaszków. Nie bez przyczyny deweloperzy przed premierą tak głośno manifestowali ten element produkcji, bo mamy do dyspozycji naprawdę szeroką garderobę... No może nie od początku, bo niemal w każdej misji dostajemy przynajmniej jeden ciuch, ale z czasem możemy pochwalić się ciekawymi kreacjami. Dość niezrozumiałym wyborem autorów jest możliwość w trakcie rozgrywki zmiany płci – w tej sytuacji postacie niezależne potrafią nas pomylić (mówią do kobiety, gdy jesteśmy mężczyzną), ale w gruncie rzeczy całość zgadza się z ogólnym zamysłem produkcji... W końcu gracz może się dowolnie zmienić.

 

Gdy mamy już umówione ciuchy, to warto zapoznać się ze sporym arsenałem – deweloperzy oddali naszej dyspozycji pasujące do całej produkcji zabawki – mamy między innymi Ognistego Obrzyna, wyrzutnie płyt winylowych Hi-Fi, Zraszacz Kwasowy, Dynamiśka, Bombę Mrożącą, rewolwer Brudny Harry, Ukatrupiciela. Oręż jest niespotykany i należy go odpowiednio dobierać do przeciwników. Niektóre zabawki pasują lepiej na mutanty, inne na metalowe puszki, więc dobrze jest kontrolować swój arsenał, pamiętać przy tym o możliwości rozwoju zabawek. Natomiast nowe gnaty kupujemy u przyjemniaczka, który w swojej ofercie ma jeszcze kilka map oraz mnóstwo naboi.

 

W trakcie gry możemy nauczyć się kilku nowych sztuczek – pomiędzy głównymi misjami wykonujemy specjalne zadania, w trakcie których warzymy nieszczęsny energetyk. Ta zabawa sprawia, że do kadzi biegną rozwścieczeni mutanci, a my za wszelką cenę musimy bronić bazy. Zabawa w hordę jest o tyle ciekawa, że możemy wykorzystywać różnorodne pułapki oraz ponownie śmigamy po specjalnych rurach i przez kilka minut niczym Rambo odbijamy legiony biegnących bez opamiętania przeciwników. Po wykonanej pracy, odbieramy nagrody, które poprawiają nasze ataki w starciach bezpośrednich, usprawniają bronie lub ulepszają umiejętności postaci. A gdyby tego było mało, to jeszcze przez całą grę jesteśmy nagradzani za różne wyczyny (zabijanie daną bronią, legendarne śmiganie po kablach, skakanie po kwiatkach) i zdobywamy medale, które wymieniamy na kolejne ulepszenia.

 

 

Pomiędzy misjami fabularnymi i wspomnianym warzeniem wzmocnień, możemy uczestniczyć w zadaniach pobocznych, które pozwalają nam bliżej poznać postacie drugoplanowe. Są to głównie misje typu – idź, przynieś, pozamiataj, zabij – i trudno tutaj ukryć, że po kilku godzinach rozgrywki dość wyraźnie zaczyna doskwierać monotonia, z którą autorzy sobie nie poradzili. Już na pierwszy rzut oka brakuje w tym projekcie typowej kooperacji, bo nawet zadania, w których naszymi kompanami jest sztuczna inteligencja są o wiele ciekawsze od samotnej zabawy. Drugi człowiek ożywiłby zabawę i wtedy nawet te najbardziej absurdalne zadania byłyby ciekawsze.

 

Deweloperzy postanowili oddzielić rozgrywkę sieciową i stworzyli Brygadę Chaosu, czyli misje dla ośmiu osób, w których czasami zabijamy przeciwników aktywując odpowiednie pola punktowe, innym razem niszczymy pudła, kolejnym ochraniamy specjalne miejsce lub przygotowujemy energetyk. Zabawa jest o wiele ciekawsza niż w pojedynkę, ale jednocześnie od czasu do czasu wprowadza do gry niepożądany chaos. Mnóstwo wybuchów, masa przeciwników, latające znikąd pociski – jest to całkiem niezła frajda, ale nie wprowadza wielkiej innowacji dla całego projektu. Na plus należy zaliczyć szybką rozgrywkę – po skończonym wyzwaniu odbywa się szybkie głosowanie, po chwili na mapie mamy zaznaczony punkt i wszyscy śmiałkowie ślizgają się do wyznaczonego miejsca. Żałuję, że twórcy nie pozwolili nam wykonywać zadań fabularnych lub wspomnianych wcześniej pobocznych z kumplami i po prostu odseparowali dwa dostępne w grze tryby. W tej sytuacji Brygada to raczej dodatek, który spodoba się oddanym miłośnikom całego uniwersum.

 

Zdecydowanie pozytywne wrażenie wywarły na mnie wyzwania, w których dla przykładu musimy na czas pokonać wyznaczony odcinek miasta, jednocześnie wskakując w specjalne pierścienie. Zadanie wykonujemy w jak najszybszy i jednocześnie najbardziej efektowny sposób, ponieważ rozgrywka jest nagradzana punktami – zdobywamy brązowy, srebrny lub złoty medal, co jest jednoznaczne z otrzymaniem nagród. Niby nic w tym nadzwyczajnego, ale twórcy nie zapomnieli o rankingach, które podkręcają zabawę. Od pewnego momentu nie gonimy za wyzwaniami autorów, a próbujemy pokonać wyniki naszych znajomych.  

 

 

 

W całym tym chaosie nie możemy zapomnieć, że Sunset Overdrive to projekt przemyślany od deski do deski. Kolorowy, bardzo przyjemny dla oka świat, zróżnicowane wyzwania, świetna, podkręcająca zabawę muzyka, tona czasami dziwnego humoru, przerysowane postacie, niewyparzone gęby bohaterów, personalizacja, nietypowe bronie, czy też genialne poruszanie się po mieście – tutaj każdy składnik łączy się z kolejnym, a w tej sytuacji całość tworzy bardzo porządne i ujednolicone uniwersum. To nie jest pozycja bez wad, to nie jest pozycja dla każdego, ale jeśli na początku złapiecie bakcyla, to przez kilkanaście godzin będziecie tańczyć do muzyki Insomniac Games.

 

Cieszę się, że twórcy Ratcheta spróbowali czegoś nowego i mam nadzieję, że wystarczy im motywacji (czytajcie pieniędzy) na kolejny podobny projekt. Ta przygoda to połączenie kilku znanych koncepcji i jednoczesne ubranie tych pomysłów w szaty nietypowej groteski.

 

Oczekujecie od elektronicznej rozgrywki wyłącznie zabawy bez zbędnego myślenia, szukania rozwiązań i jakiegokolwiek starania się? Bierzcie, grajcie i podziwiajcie, bo ten energetyczny chaos został przygotowany właśnie dla Was. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Sunset Overdrive

Atuty

  • Koncepcja świata
  • Świetne poruszanie się po mieście
  • Rozgrywka wciąga
  • Soundtrack nakręca
  • Wyzwania, misje, zbieranie – dużo zabawy!

Wady

  • Historia od pewnego momentu nie angażuje
  • Czasami trudno utożsamić się z graczem
  • Nikły poziom trudności
  • Czasami przesadzony humor

Liczysz na przyjemną, zakręconą i odrobinę chaotyczną przygodę? Bierz, strzelaj i nie pij tego świństwa! Insomniac przygotowało ciekawy tytuł, który chociaż czerpie z wielu znanych produkcji, to jednocześnie oferuje swoją duszę.

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper