Recenzja gry: Sleeping Dogs: Definitive Edition

Recenzja gry: Sleeping Dogs: Definitive Edition

Michał Włodarczyk | 13.10.2014, 16:18

Debiutujące w połowie 2012 roku Sleeping Dogs spod dłuta kanadyjskiego United Front Games okazało się zaskakująco dobrym tytułem GTA-podobnym, z miejsca zyskując sympatię recenzentów i graczy. Square Enix, jak widać zadowolone z przyjęcia zremasterowanej wersji Tomb Raider na PlayStation 4 oraz Xboksa One, zdecydowało się pójść za ciosem i raz jeszcze wrzucić na rynek ulepszoną edycję jednej z najciekawszych pozycji ze swojego wydawniczego portfolio. 

Czy krwawe przygody Wei Shena z podtytułem Definitive Edition otrzymały wystarczającą dawkę cyfrowego koksu, by sięgnąć po nie ponownie?
Dalsza część tekstu pod wideo

Do zagadnienia „wersji ostatecznej” swojego dzieła deweloper może podejść na dwa sposoby: dołożyć wszelkich starań, aby znany tytuł po liftingu w jak najmniejszym stopniu odstawał od aktualnych standardów, kusząc przy okazji świeżą zawartością - taki cel przyświecał między innymi Nintendo, Naughty Dog czy 4A Games. Japończycy zadbali, by z The Legend of Zelda: The Wind Waker HD wyleciał komplet przywar oryginału, nawet tych najdrobniejszych, a oprawa wizualna zachwycała posiadaczy Wii U tak samo, jak w 2003 roku szczęśliwych właścicieli GameCube’a. Autorzy The Last of Us Remastered, oprócz graficznych szlifów i wydanych wcześniej dodatków, pozwolili także na zabawę w sześćdziesiąciu klatkach na sekundę. Kolegów po fachu przebili jednak Ukraińcy - rewelacyjne wydawnictwo Metro: Redux może pochwalić się bardzo długą listą modyfikacji i najróżniejszych „ulepszaczy”, wyznaczając tym samym nowe standardy na polu remasterów. Druga opcja, jaką mają twórcy, to pójść po linii najmniejszego oporu, oddając wydawcy grę zmodyfikowaną/poprawioną tylko nieznacznie. Niestety, z taką sytuacją mamy do czynienia w tym przypadku.
 
 
 
 
Cóż odkrywczego mogę napisać o dwuipółletnim tytule, który został ograny już przez wszystkich zainteresowanych, zwłaszcza że jakiś czas temu znalazł się w ofercie PlayStation Plus oraz Games with Gold? Obawiam się, iż niewiele. Produkcja Kanadyjczyków to rozbudowana przygodówka z akcją osadzoną w otwartym mieście, z powodzeniem imitującym współczesny Hongkong. Głównym bohaterem Sleeping Dogs jest Wei Shen, glina, który wrócił właśnie z USA na stare śmieci. Z racji tego, iż wychowywał się w nieciekawej dzielnicy, szefostwo uznało go za idealnego kandydata na kreta. Shen, po nawiązaniu kontaktu ze starym kumplem imieniem Jackie, wstępuje do gangu cwaniaczka Winstona Chu, by pod przykrywką infiltrować organizację Sun On Yee. Jak to w historiach o podobnej tematyce bywa, Wei stopniowo odkrywa, że triada to nie tylko morderstwa i ciemne interesy, lecz także braterstwo i honor. Kolejne wydarzenia zostawiają wyraźne ślady na psychice bohatera, dla którego nowa „rodzina” staje się nie mniej ważna niż prywatna vendetta oraz misja, na jaką go wysłano. Fabuła, choć dość przewidywalna, jest całkiem niezła, podobnie jak pełne wulgaryzmów, mięsiste dialogi. United Front Games wyciosało pozycję wyjątkowo brutalną i „brudną”, a fani takich filmów, jak Infernal Affairs czy Wybór mafii, poczują się tutaj jak w domu.
 
Sleeping Dogs, lądując na rynku w połowie 2012 roku, zachwycało rewelacyjnie wykreowanym klimatem, jednakże w sferze rozgrywki już wtedy nie grzeszyło oryginalnością. Satysfakcjonujący system walki zapożyczono z przygód Batmana, ultrabrutalne finishery nasuwają skojarzenia z serią Yakuza, a tylko poprawne wymiany ognia zalatują leciwym Stranglehold Johna Woo. Także wszelkie schematy, którymi rządzą się misje wątku głównego oraz opcjonalne aktywności w grach umiejscowionych w otwartym środowisku, znajdują się tutaj w komplecie. Oznacza to, że wieje nudą? Nic z tych rzeczy! Chociaż zarówno zadania fabularne, jak i misje poboczne bazują na walce/strzelaninach/pościgach, to zmiksowane są w taki sposób, iż ciężko oderwać się od pada. Tym bardziej więc szkoda, że deweloper nie przyłożył się do Definitive Edition. Bugi, takie jak samochód blokujący się między obiektami, przeciwnicy odbijający się od ścian i ziemi w dziwaczny sposób czy policyjne radiowozy z pasją uderzające w stojący przed nimi budynek, powracają w komplecie. Model jazdy w dalszym ciągu potrafi sfrustrować swoją „kartonową” naturą, z którym to felerem nie zrobiono absolutnie nic. Zapomnijcie też o jakichkolwiek nowościach - reedycja nie różni się nawet jednym ciosem, gradem których Wei posyła na glebę oponentów. Na krążku, prócz podstawki, zamieszczono rzecz jasna wszystkie wydane DLC - od pierdółkowatych (w rodzaju nowych strojów, spluw i samochodów), po fabularne: Year of the Snake (kilkanaście fajnych misji), Zodiac Tournament (Shei bierze udział w nielegalnych walkach) i Nightmare in North Point (minikampania z chińskimi wampirami). Grania jest zatem mnóstwo, choć to wszystko na PS3, X360 i PC dostępne jest od dwóch lat...
 
 
 
Skoro mamy do czynienia „tylko” z remasterem starszej gry, a nie z jej remake’iem, brak świeżej treści można jeszcze przeboleć. Prawdziwy problem pojawia się, gdy zdamy sobie sprawę, że zmiany w warstwie audiowizualnej są zaledwie kosmetyczne. Z przykrością muszę napisać, iż jest to pod tym względem zdecydowanie najgorzej przygotowana reedycja na PS4 i XOne. Przed premierą wydawca chwalił się poprawkami, jakie naniesiono względem wersji na konsole poprzedniej generacji, w praktyce jednak nie robią one większego wrażenia. Gra działa teraz w rozdzielczości Full HD, ale co z tego, skoro relatywnie często straszy rozmazanymi teksturami i ząbkami na krawędziach. Przycinki nie zdarzają się w ogóle, tyle że całość w dalszym ciągu śmiga w trzydziestu klatkach na sekundę. Poprawiono nieco modele głównego bohatera i kilku postaci drugoplanowych, nie są to jednak standardy obecnej generacji, na domiar złego finalny efekt jest komiczny (krótkie włosy Shena powiewają zawsze i wszędzie, nawet w zamkniętych pomieszczeniach, gdy postać w ogóle się nie rusza). Przechodniów i zasuwających ulicami samochodów jest teraz ponoć o 25% więcej niż poprzednio - jestem skłonny uwierzyć, że to akurat prawda. W połączeniu z nowymi efektami pogodowymi (mgła) i lepszym systemem oświetlenia Sleeping Dogs ma swoje momenty (np. nocą przy padającym deszczu), lecz przecież takim poziomem oprawy graficznej posiadacze PC mogli cieszyć się już dwa i pół roku temu.

 
Złego słowa nie napiszę za to o sferze audio - świetni aktorzy w obsadzie (m.in. Tom Wilkinson), rewelacyjny soundtrack, kantoński dialekt w tle, podkręcone efekty dźwiękowe - świetna robota. Problem z oceną dla Sleeping Dogs: Definitive Edition jest taki, że to w dalszym ciągu bardzo dobra gra - klimatyczna, wciągająca, długa, pełna atrakcji, ze świetnym polskim tłumaczeniem, bardziej urozmaicona niż chociażby takie Watch_Dogs. Niestety, wersja na PlayStation 4 i Xboksa One została wykonana najniższym kosztem - deweloper nie wysilił się, by dopisać świeże misje, atuty DualShocka 4 nie zostały w żaden sposób wykorzystane, a z oprawą graficzną można było, a nawet należało, zrobić znacznie więcej. A co na to wydawca? Square Enix podyktowało za tego słabo odgrzanego kotleta cenę, jaką płacimy za zupełnie nową grę... Zaliczyłeś już krwawe przygody Wei Shena i chciałbyś przeżyć je jeszcze raz, na nowej konsoli? Odradzam. Nigdy nie grałeś, a naszła Cię ochota na wycieczkę do Hongkongu? Atakuj, choć lepiej zaczekaj aż stanieje.
 
Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Sleeping Dogs

Atuty

  • Masa grania
  • Niezła fabuła, mięsiste dialogi
  • Wyjątkowa atmosfera

Wady

  • Słabo odgrzany kotlet
  • Bugi i pomniejsze felery
  • Cena

Licha reedycja bardzo dobrej gry. Brać to, panie? Zależy od zasobności Twojego portfela.

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper