Recenzja gry: Styx: Master of Shadows

Recenzja gry: Styx: Master of Shadows

Wojciech Gruszczyk | 11.10.2014, 23:30

Rozpoczął się najgorętszy okres dla miłośników elektronicznej rozgrywki. Niemal w każdym tygodniu odbywają się głośne premiery tytułów, na których produkcje oraz marketing przeznaczono wiele milionów dolarów. Obok tych gier pojawia się Styx, który jako rasowy goblin-zabójca wychodzi z cienia i chce nietypową buźką zaskarbić sobie fanów. Jest mały, szybki i cuchnie... Ale czy może rywalizować z największymi? Zapraszamy do recenzji!

Tytułowy Styx to goblin, podobno nawet pierwszy przedstawiciel swojego śmierdzącego gatunku, który postanowił poświęcić swoje życie zdobyciu bursztynu znajdującego się w Drzewie Świata. Z pozoru sprawa wydaje się bardzo prosta, ale ten artefakt jest ukryty wewnątrz ogromnej, przypominającej labirynt, wieży nazwanej Akenash. W dodatku ten kruszec jest pilnie strzeżony przez zastępy ludzi oraz elfów.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Warto wiedzieć, że opowieść przygotowana przez Cyanide jest prologiem do wcześniejszej gry wydanej przez francuskie studio. Master of Shadows przedstawia historię przed Of Orcs and Men, ale nie potrzebujemy znać tej drugiej produkcji, aby móc bez przeszkód zapoznać się z nową opowieścią. Twórcy wpadli na interesujący pomysł i chociaż fabuła jest umiejscowiona w tym samym uniwersum, to jednak przez amnezję głównego bohatera w zasadzie dopiero odkrywamy świat znanego goblina. Sama historia jest opowiedziana przez przerywniki filmowe oraz animacje. Tło jest sympatyczną opowiastką, która nie angażuje nas za mocno, ale również nie przeszkadza. Bohater chce wykraść legendarny artefakt i aby dotrzeć do ziemi obiecanej musi przejść przez szereg misji.

 

 

Zadania to typowe „idź, przynieś, pozamiataj”, ale już sama ich realizacja to sympatyczna zabawa, która budują produkcję. Questy są podzielone na kilka etapów, a w każdym z nich przed bohaterem rozciąga się sporych rozmiarów mapa, w której musimy się skradać, omijać i zabijać rywali, aby w ostateczności dojść do wyznaczonego celu. Rozgrywka pod tym względem jest naprawdę przyzwoita, ponieważ lokacje są duże, pozwalają na dość sporą swobodę i nie wymuszają na nas gry według wyznaczonego wzoru. Podczas przemierzania miejsc otrzymujemy możliwość wybrania drogi – zazwyczaj każdą planszę możemy ukończyć na przynajmniej 3 sposoby, ale zwróćcie uwagę, że drogę należy odkryć na własną rękę. Nie jesteśmy przez grę prowadzeni za rączkę i ta otwartość może się podobać. Niestety, ten element jest w dużym mierze zepsuty przez najważniejszy detal skradanek... Czyli sztuczną inteligencję przeciwników.

 

To właśnie rywale są solą każdej pozycji z tego gatunku i to od nich zależy odbiór produkcji. W Master of Shadows spotkacie idiotycznych oponentów, którzy za każdym razem podążają tymi samymi ścieżkami, zawsze mówią to samo i potrafią nas nie zauważyć, gdy stoimy dosłownie na wyciągnięcie ręki. Innym razem niczym snajper dostrzegą goblina z kilku metrów i rozpoczynają poszukiwania. Nie bójcie się o niepowodzenia zadania, ponieważ dociekliwość przeciwników kończy się po chwili i nawet zauważone trupy nie wzbudzają u strażników większej sensacji. Pokręcą się, pogadają do siebie i po chwili kwitują całą sytuację stwierdzeniem „a pewnie mi się przewidziało”. To jest głupie, tak bardzo głupie, że czasami możemy się zaśmiać pod nosem. W gruncie rzeczy ten element pokazuje, że mamy przyjemność z mniejszą produkcją, w której twórcom zabrakło czasu na ostatnie szlify. W wielu miejscach patrole działają poprawnie – stoją w wyznaczonym miejscu i wtedy musimy się mocno nagłówkować, aby znaleźć najlepsze rozwiązanie. Jednak lepsze momenty są  zasypywane durną sztuczną inteligencją, która potrafi męczyć.

 

W rezultacie każdy kolejny etap przechodziłem metodą prób i błędów – zapamiętywanie udanego elementu, dopracowywanie kolejnego, a jak nas złapią? To zabawę rozpoczynamy od początku i znowu ulepszamy przejście. Ewidentnie brakuje tutaj jakiejkolwiek nieprzewidywalności, czy też zaskoczenia...

 

 

 

Niemal każde wykrycie przez grupę rywali kończy się naszą śmiercią, ponieważ Cyanide to kolejne studio, które nie poradziło sobie z walką w skradance. Styx jest mistrzem złodziei i jednocześnie mistrzem przegranego pojedynku – w trakcie każdego bezpośredniego starcia bohater musi na początku odbić atak przeciwnika i dopiero po kilku takich próbach (ilość jest zależna od jakości rywala) może zaatakować. Ten pomysł jest tak bardzo niedorzeczny, że chociaż goblin zabija jednym dźgnięciem, to samo wypracowanie ataku nie zawsze działa. Również ucieczka nie jest najprostszym rozwiązaniem, bo podczas starć zostaje zmieniona kamera i kamerzysta zamiast pomagać szukając drogi ucieczki, lokuje swój wzrok na kolejnym przeciwniku. W efekcie giermek jednym strzałem kładzie na ziemię legendę, a my rozpoczynamy kolejną, kolejną i kolejną próbę.

 

Styx przy tych wszystkich niedopracowaniach oferuje nam ciekawy świat, cuchnącego bohatera i sporo przyjemnej rozgrywki. Goblin chowa się w cieniu, dusi rywali w ciszy (trwa to dłużej) lub wbija im w plecy swoje ostrze, chowa trupy po szafach, kufrach lub wyrzuca je w przepaść, zatruwa jedzenie, czy po prostu korzysta ze swoich umiejętności. To skille w pewien sposób urozmaicają rozgrywkę i sprawiają, że pomimo wcześniej wspomnianych wad każda kolejna misja była dla mnie ciekawym wyzwaniem. Używamy klona, który może narobić hałasu lub zwabić rywali, często wykorzystujemy specjalny wzrok dostrzegający wrogów i specjalne elementy w otoczeniu lub bawimy się w prawdziwego Mistrza Cieni i po prostu znikamy. Ta ostatnia zdolność kosztuje nas najwięcej many – w tym przypadku siły Bursztyna – którą regenerujemy za pomocą specjalnych fiolek.

 

Rozwijanie umiejętności odbywa się wyłącznie pomiędzy zadaniami w specjalnej kryjówce goblina. Za zdobyte doświadczenie możemy nauczyć klona między innymi znikania, chwytania rywala lub chowania się do szafy, aby zaatakować przeciwnika. Możemy także wydłużyć korzystanie z bursztynowego wzroku, sprawić, że Styx zauważy ukryte przedmioty albo rozwinąć umiejętności skradania się czy walki. Dzięki punktom zwiększamy również ilość posiadanych butelek oraz noży w ekwipunku. Dobrze jest odpowiednio zaplanować swoją grę, przybrać odpowiednią taktykę już przed startem rozgrywki, bo w gruncie rzeczy i tak tylko z niektórych zdolności będziemy korzystać.

 

Wspomniane doświadczenie zdobywamy za każdą wykonaną misję. Po zadaniach jesteśmy „podliczani” ze swoich osiągnięć i czarno na białym widzimy ile czasu zajęła nam rozgrywka, ile alarmów wznieśliśmy, czy też ilu zabiliśmy strażników. Podobnie jak w innych skradankach jesteśmy nagradzani za ukończenie questów bez wykrycia, zabijania, za zebranie wszystkich przedmiotów oraz dodatkowo za szybkie ukończenie wyzwania. Twórcy punktują dość rozważnie i jeśli złapiecie bakcyla, to przynajmniej kilka razy będziecie powtarzać misje.  

 

 

 

Gdybym w tym miejscu zakończył tekst, mógłbym bez przeszkód polecić pozycję francuskiego studia wszystkim miłośnikom skradania. Jednak z poczucia obowiązku muszę wspomnieć, że Master of Shadows to ciekawa i w wielu miejscach naprawdę przyjemna produkcja, ale niestety bardzo niedopracowana. Podczas gry traficie na przenikanie przez ściany, zaklinowanie się w miejscu, wskoczenie do „czarnej dziury”, która jest jednoznaczna ze śmiercią, zablokowanie się przeciwników, czy też całkowicie zepsuty automatyczny zapis. Ten ostatni problem jest o tyle dotkliwy, że tytuł zazwyczaj z niewiadomego powodu zapamiętuje nam moment w chwili podnoszenia alarmu! W tej sytuacji rozpoczynamy etap stojąc obok trzech strażników – a już wiecie, że w tym momencie śmierć jest niemal nieunikniona.

 

Goblin nie radzi sobie również z oprawą – już po pierwszych chwilach z grą bez problemu dostrzeżecie, że Styx to gra tworzona z myślą o PlayStation 3 oraz Xboksie 360. Można nawet domniemać, że tytuł miał trafić na poprzednie konsole, ale gdzieś na ostatniej prostej zrezygnowano z tego pomysłu. Mimo to grafika pozostała i na pewno nie jest to najpiękniejszy przykład minionej generacji. Główny bohater nie ma się czego wstydzić, ale już reszta – brzydkie przerywniki filmowe, postacie drugoplanowe, klony przeciwników, powtarzające się i bezbarwne lokacje – dobitnie przypominają nam, że ta produkcja w dzisiejszych czasach to po prostu druga liga. W ostateczności można jeszcze obronić miejscówki – w końcu biegamy po wielkiej wieży – ale już wspomniana reszta prezentuje się po prostu bardzo blado...

 

 

Jaki jest Styx: Master of Shadows? Lepszy niż niektórzy mogli się spodziewać, ale jednocześnie niedopracowany jak pesymiści mogli sądzić. To ciekawy tytuł, którego potencjał nie został w należyty sposób wykorzystany. Możemy tylko ubolewać, że autorzy nie otrzymali dodatkowych miesięcy na sfinalizowanie projektu, bo wtedy byłby to naprawdę smaczny kąsek i prawdziwy czarny koń tego roku.

 

Mimo wszystko skradanek na rynku debiutuje mało i z tego powodu – jeśli macie głód takich produkcji – możecie spróbować zapoznać się z opowieścią goblina. Zachęca do tego cena, która od premiery nie jest wygórowana – około 100 złotych na PlayStation Store i Xbox Live. Pamiętajcie tylko, że w wielu miejscach natkniecie się na niedociągnięcia i pierwsze chwile ze Styxem mogą mocno zniechęcić... Jednak każda kolejna godzina, gdy już pogodzicie się z błędami i niedoróbkami, będzie całkiem przyjemna.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Styx: Master of Shadows

Atuty

  • Ciekawy świat
  • Wciągające elementy skradania
  • Sympatyczny rozwój Styxa

Wady

  • Głupie AI
  • Wiele błędów
  • Tragiczna walka
  • Słaba oprawa graficzna

Szkoda niewykorzystanego potencjału, bo mogliśmy otrzymać miłą perełkę. Takich gier brakuje i jeśli macie ochotę - spróbujcie. Pamiętajcie tylko o niedociągnięciach...

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper