Recenzja gry: Yakuza Ishin

Recenzja gry: Yakuza Ishin

Michał Włodarczyk | 14.09.2014, 14:45

Gry z serii Yakuza nigdy nie cieszyły się na naszym kontynencie wielkim zainteresowaniem, a gdy po fatalnych wynikach sprzedaży Dead Souls Sega zdecydowała się odpuścić tłumaczenie kolejnych odsłon na język angielski, franczyza stała się dla zachodniego odbiorcy niemal niedostępna. Bo czy w czasach, gdy większość gier, w tym niezależnych, otrzymuje polską lokalizację, warto komplikować sobie życie i przebijać się przez japońskie krzaczki? Na to pytanie starałem się odpowiedzieć w niniejszej recenzji.

Yakuza, wydawana w Japonii pod tytułem Ryū ga Gotoku, stała się już tasiemcem, na którym podupadająca Sega próbuje poprawiać swoje wyniki finansowe w każdym roku fiskalnym. Pierwsza część zadebiutowała w Kraju Kwitnącej Wiśni w 2005 roku, a do tej pory ukazało się już dziesięć odsłon! Oprócz pięciu numerycznych wydań, gdzie akcja osadzona jest we współczesności, wypuszczono jeszcze pięć spin-offów - trzy na stacjonarne konsole Sony i dwa mniejsze na kochane przez Japończyków PSP. Posiadacze PlayStation 3 oraz Wii U doczekali się również odnowionych dwóch pierwszych odsłon w postaci wydawnictwa Yakuza 1&2 HD. Trzeba przyznać, że to całkiem sporo jak na niespełna dziesięcioletni cykl, tym bardziej, że mechanika rozgrywki nie zmieniała się na tyle, by o którejkolwiek części napisać, iż była rewolucyjna. Na szczęście przed dwoma laty deweloper wyraźnie odświeżył wizerunek Ryū ga Gotoku za sprawą „piątki”. Niestety, najbardziej dopracowany i najobszerniejszy rozdział sagi nie doczekał się tłumaczenia na język królów, podobnie jak omawiana w tym miejscu Yakuza: Ishin (tytuł nieoficjalny), dedykowana PS4 i PS3.
Dalsza część tekstu pod wideo
 
Historia, jaką opowiada Ryū ga Gotoku Ishin, podobnie jak pozostałe spin-offy - Kenzan! oraz Dead Souls - nie wlicza się w fabularny kanon serii. Choć w grze zobaczymy niemal wszystkie znajome twarze, w tym popularnych Kazumę Kiryu czy Goro Majimę, bohaterowie Ishin poza rysami twarzy i głosami nie mają nic wspólnego ze swoimi „współczesnymi” odpowiednikami. Można sobie tłumaczyć taką sytuację kwestiami marketingowymi, jednak nie ma się co oszukiwać - w tym przypadku twórcy poszli na łatwiznę, opierając się w lwiej części na modelach postaci wykreowanych na potrzeby Yakuza 5. Tym razem opuszczamy współczesne azjatyckie metropolie pełne gangsterów na rzecz XIX-wiecznej Japonii. Fabuła gry stanowi wariację na temat losów Sakamoto Ryomy, rewolucjonisty, który wprowadził swój kraj w zupełnie nową erę (tytułowe Ishin oznacza restaurację/renowację). Scenarzysta postanowił połączyć Ryomę z inną postacią historyczną - Saito Haijme - dowódcą trzeciego oddziału elitarnej jednostki Shinsengumi. Na samym początku jesteśmy świadkami, jak przyszywany ojciec Ryomy, Yoshida Touyou, zostaje zamordowany na oczach bohatera przez zamaskowaną postać, której w dodatku udaje się zbiec. Protagonista, pragnąc ustalić tożsamość zabójcy i dokonać zemsty, przybiera imię Saito Hajime i postanawia wstąpić w szeregi Shinsengumi, gdzie mógł zaszyć się tajemniczy napastnik.


 
Jak zwykle w serii, opowieść na pierwszy rzut oka banalnie prosta, z każdym rozdziałem staje się zakręcona jak świński ogon, a przez ekran telewizora przewija się kilkadziesiąt postaci, których motywacje niemal do samego końca pozostają dla gracza zagadką. W przeciwieństwie do wielu japońskich gier, bohaterowie są charyzmatyczni nie tylko z powodu blizn pokrywających ich twarze - ich motywacje są w większości naturalne, nie ma też mowy o postaciach stricte komediowych. Finałowy przeciwnik, tradycyjnie dla cyklu trudny do zaszufladkowania i jednoznacznej oceny, to bardzo silny punkt programu, a co ważniejsze - jest nieprzekombinowany. Możecie zapomnieć o sytuacji, w której pozytywny bohater w ostatnich scenach okazuje się być mącicielem lub - co gorsza - i co już się w serii zdarzało, w cudowny sposób powraca zza grobu. Szkoda tylko, że twórcy znów wkładają w usta wiodących postaci słowa o miłości zdolnej przezwyciężyć wszystko i wszystkich, ale tacy już widocznie są ci Japończycy. Tylko skąd ja to wszystko wiem i jestem w stanie samodzielnie ocenić, mimo iż nie znam mowy samurajów? Tutaj z pomocą przyszła grupa fanów KHHsubs, która nie dość, że szczegółowo opisała wszystkie fabularne zawiłości, to w dodatku stworzyła kompletny opis gry, obejmujący praktycznie całą zawartość tego tytułu!
 
Ano właśnie, rozgrywka. Muszę przyznać, że mnie - weterana serii, który każdą odsłonę ograł co najmniej dwa razy - deweloperowi nie udało się zaskoczyć. Ishin, tak samo jak wydane w 2008 roku Kenzan!, również stawia na potyczki z udziałem broni białej, dorzucając do tego pukawki i okrojoną w porównaniu do numerycznych części walkę wręcz. Do wyboru mamy zatem cztery style walki, dość wyraźnie różniące się od siebie. Katana trzymana oburącz, kombinacja katana plus pistolet, spluwa oraz pięści i kopniaki - choć przez większość czasu korzystałem głównie z dwóch pierwszych technik, to czasem na scenie pojawiały się jednostki, dla których warto było odłożyć ostrze. Powołując się na wiekowe Kenzan!, rewolucji w systemie walki oczywiście nie stwierdziłem, jednakże nie zmienia to faktu, że przeciwników młóci się z bananem na twarzy, zwłaszcza ciekawie zaprojektowanych bossów. System jest prosty i przejrzysty, z czasem za punkty doświadczenia dokupujemy nowe ciosy, a nawet całe kombinacje, zatem sprawni gracze mogą wykręcać tutaj prawdziwe cuda - w tym kawałku kodu kataną można zrobić chyba wszystko, do czego zdolny jest ten oręż w ludzkich dłoniach. Dodatkowo po wygranej bitce na ekranie pojawia się efektowny filtr, na tle którego system podsumowuje nasze osiągnięcia.



 
Omawiając warstwę użytkową Ishin zacząłem trochę „od tylca”, ale chciałem w ten sposób podkreślić, jak dominującym elementem w produkcji Segi jest walka. Oczywiście gra oferuje tony aktywności dodatkowych, całkowicie nieobligatoryjnych, jednak nawet w czasie wypełniania misji pobocznych (tych jest prawie siedemdziesiąt), starciach w licznych turniejach (im dalej w las, tym trudniej) czy przemierzaniu lochów (fajny element taktyczny z dobieraniem kart w charakterze towarzyszy) oręż przy pasie jest absolutnie niezbędny. Trudno się dziwić programistom za takie rozwiązanie - byli świadomi, że w Ishin walczy się wyśmieniecie, postanowili więc sprzężyć z walką większość opcjonalnych zadań. Yakuza nie byłaby jednak Yakuzą, gdyby poza wciągającą historią opowiedzianą za pomocą wielu godzin stylowych cutscenek oraz solidną nawalanką, nie oferowała znacznie więcej. Oprócz ww. aktywności w każdej chwili można miło spędzić czas z pięknymi gejszami, wziąć udział w konkursie tańca czy wyścigu kurczaków, „odpalić” karaoke, podnosić swoje umiejętności pod okiem mistrzów sztuk walki, zawierać przyjaźń z napotkanymi NPC-ami (bardzo czasochłonna czynność, jeśli ktoś porywa się na platynę), wykuwać nową broń, zabawić się w kucharza, a nawet w ... farmera. Służy temu tryb Another Life, czyli swoiste Harvest Moon w świecie Yakuzy, gdzie w towarzystwie młodej Haruki uprawiamy warzywa, przygotowujemy posiłki i staramy się doprowadzić gospodarstwo do jak najlepszego stanu.
 
Pięknie wykonane twarze postaci w technologii Magical V-Engine, ogromne przywiązanie do szczegółów, dopracowane miejscówki małych rozmiarów (to nie sandboks, tylko gra przygodowa z elementami RPG w częściowo otwartych lokacjach), świetny japoński dubbing i rewelacyjne udźwiękowienie (na czele z kapitalną ścieżką dźwiękową), ale także znikoma interakcja z otoczeniem, bardzo przeciętna animacja, brak kwestii mówionych w side-questach oraz ogólny, ciężki do zdefiniowania staroszkolny feeling - oto tradycyjny zestaw zalet i wad wykonania każdej kolejnej Yakuzy. Mimo wszystko jest to - obok „piątki” - najładniejsza część, a jej realizację należy zapisać na plus. Gra dostępna jest na PlayStation 3 oraz PlayStation 4, którą to wersję zakupiłem. Posiadacze najnowszego systemu Sony mogą cieszyć się obrazem w rozdzielczości Full HD przy płynnych sześćdziesiąciu klatkach animacji na sekundę, niemal niezauważalnymi loadingami, instalacją w tle (grać można już po dwudziestu sekundach od włożenia dysku do czytnika konsoli) oraz wykorzystaniem funkcji sieciowych podczas batalii w lochach, gdzie oglądający mogą komentować oraz wpływać na przebieg rozgrywki (np. pozwalając zregenerować pasek zdrowia) - całość działa na podobnej zasadzie, jak w Dead Nation: Apocalypse Edition. Tekstury w wersji na PS4 są wyraźnie ostrzejsze niż u starszej siostry, lecz na podstawie materiałów udostępnionych przez wydawcę muszę stwierdzić, iż edycja na PS3 również prezentuje się godnie. Pod touchpada z kolei przypisano mapę, która jest w tej odsłonie wyjątkowo czytelna.



 
Wniosek, jaki nasunął mi się po ponad siedemdziesięciu godzinach spędzonych z Yakuza: Ishin, jest taki, że Sega po wydaniu numerycznej „piątki” planuje odciąć kilka kuponów, zanim przystąpi do prac nad pełnoprawną częścią szóstą, stąd takie projekty, jak przygody Sakamoto Ryomy właśnie oraz nadchodzący prequel historii Kazumy Kiryu - Yakuza: Zero. Z drugiej strony, jeśli deweloper wypluwa w tzw. międzyczasie tak miodny, rozbudowany i starannie zrealizowany tytuł jak Ryū ga Gotoku Ishin, to nie mam prawa mieć tego Japończykom za złe. Tej gry na Zachodzie raczej na pewno nie ujrzycie, lecz mając na uwadze wyraźnie zaznaczone cele w trybie fabularnym oraz świetne fanowskie opracowanie wszystkich trybów zabawy, gorąco polecam zaryzykować i zainwestować w import.
 
Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Ryu Ga Gotoku: Ishin!

Atuty

  • Mnóstwo atrakcji
  • Bardzo miodny system walki
  • Świetnie opowiedziana historia
  • Nienaganna oprawa A/V

Wady

  • Tradycyjny zestaw archaizmów
  • Zbyt podobna do Yakuza: Kenzan!

Egzotyczny tytuł z Kraju Kwitnącej Wiśni, świetnie zrealizowany i bardzo grywalny. Warto rozważyć import.

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper