The End of the F***ing World, sezon 2 – recenzja serialu. Czym jest normalność?

The End of the F***ing World, sezon 2 – recenzja serialu. Czym jest normalność?

Jędrzej Dudkiewicz | 13.11.2019, 21:00

Nie sądziłem, że powstanie drugi sezon serialu Netflixa The End of the F***ing World. Gdzieś przeczytałem, że podobno to fani ubłagali, by kontynuacja została nakręcona. Czy tak było, nie mam pojęcia, w każdym razie z dobrymi wspomnieniami po pierwszych ośmiu odcinkach zasiadłem do seansu kolejnych epizodów.

Od feralnych wydarzeń na plaży z finału pierwszego sezonu minęło kilka miesięcy. Alyssa wraz z matką próbuje zacząć nowe życie i w tym celu udają się do siostry tej drugiej. Tymczasem z więzienia wychodzi niejaka Bonnie, która ma wielką potrzebę, by spotkać się z Alyssą.

Dalsza część tekstu pod wideo

The End of the F***ing World, sezon 2 – recenzja serialu. Czym jest normalność?

The End of the F***ing World – więcej dramatu, mniej komedii

Czemu nie spodziewałem się, że The End of the F***ing World dostanie kontynuację? Cóż, wydawało mi się bowiem, że pierwszy sezon zakończył się w sposób idealnie przewrotny i w związku z tym nie będzie konieczności, by wracać do historii współczesnej Bonnie i Clyde’a, zaś każdy widz będzie śmiało mógł sam dopowiedzieć sobie, co wydarzyło się dalej. Drugi sezon serialu ma w sobie pewien paradoks. Z jednej strony poruszone w nim tematy były całkiem ciekawe, z drugiej wciąż łatwo można uznać nowe osiem odcinków za zupełnie niepotrzebne. Co jest interesującego w dalszych losach Alyssy i Jamesa? Zacznijmy od tego, że The End of the F***ing World było bardzo czarną, ale jednak w dużym stopniu komedią o nastolatkach, którzy szukają swojego miejsca w świecie, pragną wolności, a przy okazji odkrywają swoje uczucia i zdobywają nowe doświadczenia. Te ostatnie nie zawsze były pozytywne i właśnie na radzeniu sobie z nimi skupia się drugi sezon serialu. Jest to dość bolesna opowieść o traumie, naprawdę potężnej depresji i próbie powrotu do jako takiej normalności. Pytanie tylko, czy taki powrót w ogóle jest możliwy i czym ta rzeczona normalność jest, jak ją zdefiniować. Mocno wybrzmiewa też kwestia tego, czy stan, w którym znalazła się Alyssa usprawiedliwia różne jej zachowania, czy może robić, co jej się żywnie podoba, czy jednak nie jest to żadne rozwiązanie, ucieczka nie wchodzi w grę i należy w końcu wypić piwo, którego się nawarzyło. A jest przecież jeszcze historia Bonnie, która pokazuje, że miłość jest dziwnym uczuciem, bo może jednocześnie unosić i ściągać w dół. A także robić w jej imię bardzo różne rzeczy. Przyznam jednak szczerze, że akurat ten wątek interesował mnie najmniej, może dlatego, że trochę zabrakło czasu, by porządnie rozwinąć tę postać. Nie zmienia to jednak faktu, że jej konfrontacja z Alyssą i Jamesem w siódmym odcinku bardzo trzyma w napięciu.

Drugi sezon The End of the F***ing World nie ma w sobie prawie w ogóle humoru, nawet czarnego, momenty, gdy się uśmiechnąłem można policzyć na palcach jednej ręki. Przyznam też, że odcinki często, mimo iż trwają dwadzieścia minut, oglądało mi się z wielkim wysiłkiem. Może był to zamysł twórców, by widzowie poczuli chociaż trochę to, co bohaterowie, jednak trudno powiedzieć, czy rzeczywiście tak było. Na pewno jednak seans nie sprawił mi wielkiej przyjemności.

The End of the F***ing World – dobre aktorstwo

Nie mogę się za to za bardzo przyczepić do aktorstwa. Wcielający się w główne role Alex Lawther i Jessica Barden są znów bardzo dobrzy. Ten pierwszy pokazuje o wiele więcej różnych emocji niż w pierwszym sezonie, ta druga w zasadzie jest najważniejszą postacią obecnie. Barden niby ma ciągle bardzo podobny wyraz twarzy, jednak bez trudu da się dostrzec wszystkie buzujące pod powierzchnią emocje, tu i ówdzie pojawiają się jednak drobne miny, gesty, czy zmiana tembru głosu, które dobrze sugerują, co aktualnie dzieje się w głowie Alyssy. Trochę gorzej wypada Naomi Ackie jako Bonnie, ale to nie do końca jej wina, tylko wspomnianej już ograniczonej ilości czasu przeznaczonego na zbudowanie jej bohaterki.

Koniec końców nie żałuję, że drugi sezon The End of the F***ing World powstał i miałem okazję go obejrzeć. Ponownie nie bardzo wyobrażam sobie kontynuację, ale twórcy już raz mnie zaskoczyli, więc niczego wykluczyć nie można.

Atuty

  • Kilka bardzo ciekawych tematów;
  • Dobre aktorstwo;
  • Garść świetnych scen

Wady

  • Historia Bonnie średnio przekonująca;
  • Odcinki chociaż krótkie, bywają bardzo męczące

Wciąż nie mam przekonania, że drugi sezon The End of the F***ing World był potrzebny, co nie zmienia jednak faktu, że stoi on na całkiem wysokim poziomie.

7,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper