Resident Evil w popkulturze

Resident Evil w popkulturze

Igor Chrzanowski | 18.01.2017, 23:00

Premiera Resident Evil 7 zbliża się ogromnymi krokami, a wymagania fanów rosną z każdą chwilą. Aby nieco uprzyjemnić wam oczekiwanie na nadejście nowej odsłony serii Capcom, przybliżymy wam to, jak marka Resident Evil postrzegana jest w popkulturze.

Wiadomo, że tak rewolucyjna i zarazem rewelacyjna seria, jaką bez wątpienia jest RE nie mogła przejść bez echa, dlatego też nawet dziś możemy zauważyć, jak wielki wpływ wywarła na kulturę masową. Nasz przegląd zacznijmy od kwestii najbardziej oczywistej, czyli filmów. Te co prawda omówiliśmy w poprzednim materiale, ale poświęcę im tu dosłownie kilka zdań.

Dalsza część tekstu pod wideo

Kinowy Biohazard można podzielić na dwie kategorie. Do tej pierwszej należą filmy aktorskie, w których poznajemy losy niejakiej Alice, którą zagrała Milla Jovovich. Wspomniana bohaterka była kiedyś szefową ochrony tajnego ośrodka korporacji Umbrella, lecz na skutek wycieku Wirusa-T znalazła się w kiepskiej sytuacji, a jej życie uległo gwałtownej zmianie.

Dwie pierwsze części tego cyklu są naprawdę całkiem fajne, trzymają się jako tako materiału źródłowego i pokazują początek dla całej tej plagi. W „jedynce” jesteśmy w tak zwanym Ulu, zaś w „dwójce” uczestniczymy w wydarzeniach z Raccoon City, walce ze świetnie znanym Nemesis oraz spuszczeniu na miasto atomówki. I te filmy szczerze polecam. Jednakże im dalej, tym jest gorzej – znacznie.

Alice dostaje moce niczym Neo, głównymi złymi zostają ambitny doktorek oraz blondas w okularach wystylizowany na Agenta Smitha z Matrixa - moje porównanie nie jest przypadkowe. W pewnym momencie podczas seansu czwartej z dostępnych części dosłownie czekałem, aż Albert Wesker (ten blondas) powie do bohaterki „znów się spotykamy Pani Anderson”. Po prostu absurd goni absurd.

Jedyne co się zgadza z materiałem bazowym to imiona takich postaci pobocznych jak Jill Valentine, rodzeństwo Redfield czy Leon S. Kennedy – ale spokojnie, aby nie było za fajnie, to poprawne są tylko imiona, bo już historię mają inną. Będąc szczerym muszę przyznać, że te „dzieła” są z tej dziwnej kategorii, którą można określić mianem „tak złe, że aż muszę zobaczyć”. Dlatego też z niecierpliwością czekam aż zobaczę „Ostatni Rozdział”, w którym wraca główny zły zabity w „trójce”.

Drugą kategorię tworzą zaś filmy animowane. Są o niebo lepsze! Aktualnie na liście są trzy produkcje już wydane i jedna „w drodze”. Pierwszy Resident Evil w CGI to zwykła krótkometrażowa historyjka o wyprawie ratunkowej grupki komandosów, która kończy się nieco tragicznie. Z racji, że filmik powstał w 2000 roku i w dodatku przy niskim budżecie, dziś nieco straszy swoim widokiem, a do serii nie wnosi nic istotnego.

Dwa kolejne tytuły, mianowicie Degenerację i Potępienie, można uznać za kanoniczne, gdyż nie tylko ściśle bazują na historii z gier, ale i jeszcze nieco je uzupełniają. Występują w nich Leon, Claire, Ada Wong i Agentka Ingrid. Oba są bardzo dobre, ciekawe, fajnie wykorzystują motywy mutacji Wirusa-T oraz Wirusa-G, a na dodatek świetnie ukazują to, co robili nasi ulubieńcy pomiędzy RE4 i RE5 oraz RE5 i RE6. Ciekawe co przyniesie nam nadchodząca w tym roku Vendetta.

W latach 90-tych szalenie popularne stały się komiksy, dlatego też, aby nieco wypromować swoją nową grę, Capcom postanowił nawiązać współpracę z Marvelem i wspólnie wydać komiksową wersję Resident Evil. Niestety z tej kolaboracji powstał tylko jeden, wydany w kwietniu 1996 roku, zeszyt będący prologiem do wirtualnej apokalipsy. Następnie w 1998 roku Japończycy rozpoczęli wieloletnią współpracę z wydawnictwem WildStorm – dzięki tej umowie latach 1998-2011 powstały aż cztery serie komiksów.

Pierwsza liczyła sobie 5 zeszytów, nosiła tytuł „Resident Evil: The Official Comic Magazine” i opowiadała wydarzenia z pierwszych dwóch gier, dodając do uniwersum garstkę własnych opowiastek. Te doczekały się nawet osobnej kontynuacji w postaci czterech numerów „Resident Evil: Fire & Ice”, które wydawano od grudnia 2000 roku do maja 2001 roku.

Następnie w 2002 roku wypuszczono na rynek 4 tomiki, liczące sobie w sumie 18 rozdziałów, opowiadające o wydarzeniach z gry RE: Code Veronica. Następnie po dłuższym okresie posuchy wrócono do tematu i w latach 2009-2011 wydano na świat 6 zeszytów „Resident Evil” (zwanego w dokumentach patentowych jako Resident Evil Vol 2.). Tym razem na kartkach papieru opowiedziano nam historię poprzedzającą wydarzenia z piątej części serii. Jako ciekawostkę można wspomnieć, iż komiksowy Biohazard bardzo dobrze przyjął się w Chinach, gdzie wydano łącznie kilkaset numerów przetaczających się przez fabuły gier od epizodu Zero aż po CODE Veronica.

Z racji, że marka RE pochodzi przecież z Japonii, nie mogło zabraknąć jednego dodatkowego elementu. Jakiego? Po wielu latach, w 2012 roku doczekaliśmy się w końcu oficjalnej mangi o tytule Resident Evil: Marhawa Desire, gdzie na stronach pięciu tomików śledzimy losy tytułowej szkoły i jej zarażonych uczniów. Oczywiście, aby powstrzymać epidemię do akcji musi wkroczyć Chris Redfield! Jeśli chcecie wszystkie numery możecie dostać po polsku w niektórych sklepach.

Współcześnie żadna duża seria nie może obyć się bez książek i opowiadań. Tych powstało znów całe mnóstwo. Jako pierwszą uznaje się dodawaną do saturnowej wersji „jedynki” historyjkę „Biohazard: The Beginning” pióra Hiroyuki Agiry. Najlepsze i najpopularniejsze są zaś adaptacje pierwszych pięciu odsłon serii (nie 1-5, a 0-CV), które przyszły na świat dzięki niejakiej S.D. Perry. Następnie na przestrzeni lat pojawiło się jakieś bilion tworów książkopodobnych na podstawie wszystkich filmów, nowszych gier, a nawet pewna nowatorska trylogia osadzona w uniwersum Resident Evil. Niestety została wydana tylko w Japonii i... Niemczech.

Oczywiście popkultura nie ogranicza się jedynie do gier, filmów, książek i komiksów. To także świat zewnętrzny i to, co otacza nas na co dzień. Cykl Capcomu doczekał się wielu tematycznych atrakcji, gadżetów oraz nawiązań do samego uniwersum w innych dziełach. Zacznijmy od tego, że saga o Wirusie-T zawitała na deski teatru!

Pierwszym przedstawieniem (a właściwie musicalem) osadzonym w tychże realiach było wystawiane w 2000 roku Bioriod: Year Zero, będące parodią schematu zombie, ukazującym świat i życie ich oczami. Następnie w 2015 roku prezentowano sztukę o prostej nazwie Biohazard: The Stage, gdzie widzowie poznawali losy Chrisa i Rebecci rozgrywające się pomiędzy „piątką” a „szóstką” – całość możecie zobaczyć na YouTube z angielskimi napisami.

Dodatkowo Capcom znany jest w Japonii z tego, że otwiera różne biznesy, a wśród nich znalazły się aż dwie restauracje. Pierwsza z nich nazwana po prostu Capcom Bar, serwuje desery i potrawy nawiązujące motywami do swoich znanych serii, w tym oczywiście sagi o nieumarłych. Jeśli będziecie w Tokyo i tam wstąpicie, to za 680 yenów możecie zjeść lody przypominające... mózg. Po niespełna sześciu miesiącach od CB, 13 lipca 2012 roku, Japończycy otworzyli drugi lokal w sektorze Shibuya o nazwie „Biohazard: Cafe & Grill S.T.A.R.S.”.

Bez wątpienia jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Restauracja imituje klimat ostatniego bezpiecznego miejsca, gdzie podróżni mogą skryć się przed zombie – co jednocześnie tłumaczy ich nieobecność w budynku. W środku znajdziecie gablotki z gazetką Daily Raccoon, oryginalne portrety bohaterów, charakterystyczną maszynę do pisania, piękne kelnerki w mundurach, tancerki i mnóstwo replik broni znanych z gier. Podawane jedzenie również posiada pewną symbolikę, aby nie odstawać od reszty!

Japończycy przez te wszystkie lata zorganizowali również szereg imprez okolicznościowych, zabaw i innych atrakcji. Gracze mogli kilkukrotnie przejść się po domu strachów sygnowanych logotypem serii, pójść na specjalne strzelnice, wziąć udział w udawanych ewakuacjach, a nawet odwiedzić dedykowane muzeum. Nawet obecnie w dniach 20-23 stycznia Capcom organizuje Resident Evil 7: The Experience w Londynie.

Jak się zapewne domyślacie, wraz z upływem czasu korporacyjna machina nakręcała się jeszcze bardziej, co zaowocowało tym, że na świecie pojawiło się mnóstwo zabawek i produktów opartych na uniwersum RE. Między innymi należą do nich; karcianka Resident Evil, energetyk „T-Virus Antidote”, liczne ubrania, zabawki, gadżety i Bóg wie co jeszcze. O samej marce wspomniano także w wielu dziełach popkultury. Gdzie? A no tu możecie się poczuć nieco zaskoczeni! Żeby zbytnio nie przedłużać wspomnę tylko o tych najciekawszych.

W jednym z pierwszych odcinków anime Pokemon Ash, Misty i mały samuraj uciekali przed hordą Beedrilli do jego domku – scena, a także jej dialogi były identyczne jak te z Resident Evil. Dalej w wielu grach, w formie cytatu bądź nazewnictwa, pojawiał się słynny tekst sprzedawcy z RE4 „Whaddya buyin?”. Ponadto w jednym z odcinków Breaking Bad dwie postacie kłócą się o to, co jest najlepszą grą o zombie wszech czasów, L4D czy RE4. No i na koniec pewien punkowy zespół znany jako Mister Monster napisał piosenkę o tytule Resident Evil, gdzie padały takie kwestie jak „T-Virus T-Virus!! The broken mansion calls” oraz „T-Virus T-Virus!! A foaming zombie hound”

Tak oto dotarliśmy do końca naszej wycieczki po zdewastowanym świecie zarażonych. Wspomniałem tu jedynie o wybranych przykładach, ponieważ na omówienie wszystkiego nie starczyłaby nawet opasła książka. Warto tylko wspomnieć, że Resident Evil znacznie przyczyniło się do rozpoznawalności tematyki nieumarłych wśród masowego odbiorcy, dzięki czemu inspirację z jej dokonań czerpie dziś wielu twórców!

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Resident Evil VII: Biohazard.

Igor Chrzanowski Strona autora
Z grami związany jest praktycznie od czwartego roku życia, a jego sercem władają głównie konsole. Na PPE od listopada 2013 roku, a obecnie pracuje również jako game designer.
cropper