Dlaczego wybrałem Tytany? – opinia

Dlaczego wybrałem Tytany? – opinia

Rozbo | 27.11.2016, 14:47

Są pewne stałe rzeczy w okresie świątecznym. „Kevin sam w domu” daje zawsze popalić włamywaczom, a John McClane terrorystom w „Szklanej Pułapce”. Podobnie z grami. W worze z listopadowego wysypu hitów zawsze znajdzie się nowa odsłona Call of Duty i prawie zawsze Battlefield. I nagle, w wśród całej tej zadymy, marketingowego wyścigu zbrojeń i wielkich pieniędzy lądują wielkie, groźne roboty…

Nie rozumiem tego. Nikt chyba tego nie rozumie – czemu pomiędzy dwoma największymi (sprzedażowo) tytułami FPS tego roku Electronic Arts zdecydowało się upchnąć jeszcze jeden z nadzieją, że wyrwie starym markom nieco graczy. Efekt? Titanfall 2 (który zebrał fantastyczne oceny, również u nas) nie sprzedaje się dobrze, a na serwerach gry są wprawdzie ludzie chętni do zabawy, ale nie jest to liczba przyprawiająca o zawrót głowy i gwarantująca życie tytułu w nadchodzących miesiącach. Ja gram dzień w dzień w zasadzie od premiery i chciałem opowiedzieć Wam, dlaczego mimo wszystko warto wybrać T2 zamiast tuzów gatunku.

Dalsza część tekstu pod wideo

1. Grunt to odpowiednie przeszkolenie

Ojcowie Call of Duty 4: Modern Warfare pracujący obecnie pod szyldem Respawn Entertainment wiedzą, co znaczy odpowiednie trzymanie tempa w kampanii. Nie mieli okazji wykazać się w pierwszym Titanfallu, lecz teraz dali temu wyraz, wciągając gracza już nawet w trakcie tutorialu. Pamiętacie krótki trening w MW, w trakcie którego w mieliśmy okazję na poligonie przećwiczyć szturm na statek, będący potem celem pierwszej misji? Oprócz szybkiej nauki sterowania liczony był czas, w którym udawało się nam oczyścić wszystkie pomieszczenia (wynik można było wielokrotnie poprawiać). W Titanfall 2 developerzy wynieśli tę koncepcję na nowy poziom, bowiem nasz protagonista musi pokonać swoisty tor przeszkód w określonym czasie, wykazując refleks, umiejętności parkourowych akrobacji oraz oczywiście celność. Jeden z najtrudniejszych Trofeów w grze związany jest z pobiciem określonego rekordu. Można to oczywiście totalnie olać, ale dla prawdziwych hardkorowców to nie lada gratka.  Mirror’s Edge w pigułce... tyle że lepsze i ze strzelaniem. I to już w pierwszym kwadransie zabawy!

2. Czas to pojęcie względne

Taka sytuacja: wpadam do opuszczonej placówki badawczej. Ogromny kompleks, z wielką tajemniczą konstrukcją w postaci pierścieni kinetycznych w tle. Wiadomo – coś tu nie gra. W miarę jak penetruję opuszczone sale i bronię się okazjonalnie przed dzikimi zwierzętami, które opanowały to miejsce, dzieją się rzeczy coraz dziwniejsze. Przed oczami migają mi sceny z przeszłości, delikatnie, acz konsekwentnie budując klimat. W końcu docieram do martwego pilota, który utkwił „wtopiony” pomiędzy piętrami (korpus na dole, nogi piętro wyżej) i zabieram mu rękawicę z urządzeniem do kontrolowania czasu. Ot, prosty patent – jednym przyciskiem w mgnieniu oka z teraźniejszości przenoszę się do przeszłości i na odwrót. Zapuszczone i obrośnięte mchem ściany na powrót świecą sterylną czystością, martwe urządzenia rozświetlają się blaskiem kontrolek, a zaskoczeni naukowcy i strażnicy (których przed chwilą tu nie było) z zaskoczeniem reagują na moją obecność. Z subtelnej gry scenkami i atmosferą, misja zmienia się w szaloną jazdę bez trzymanki pomiędzy dwoma czasami, w trakcie której walczę na przemian ze zdezorientowanymi strażnikami placówki z przeszłości oraz drapieżnikami w teraźniejszości, rozwiązuję rozciągnięte na obie płaszczyzny czasowe zagadki i wreszcie przeskakuję ze ściany na ścianę w szalonym, międzyczasowym parkourze. W takim sposobie prowadzenia akcji widać echa nieco zapomnianego Singularity, a nawet Half-Life, jednak nie odniosłem wrażenia bezmyślnego kopiowania patentów, bo zostały one świetnie wkomponowane w dynamiczny charakter Titanfalla. Finał poziomu zrywa kapcie z nóg, zatrzymując czas całkowicie w trakcie efektownej wymiany ognia z żołnierzami. Moc! OK, kampania może pęknąć nawet i w 5 godzin. Taka prawda, choć ja ukończyłem ją w ok. 7 na hardzie (i tak też polecam grać) . Najważniejsze jednak, że nie był to czas stracony. Przeciwnie, miejscami wręcz… zakrzywiony. W dobie, kiedy każda kolejna kampania nowego shootera (tak, w Battlefield 1 też) wygląda tak samo, Titanfall 2 wyłamuje się z tego schematu, a wspomniany level z manipulacją czasu jest tylko jednym z wielu fajnych w całej tej krótkiej, acz intensywnej kampanii. 

3. Biegnij, strzelaj, wygrywaj

Ale prawdziwa zabawa czeka w multiplayerze, który co chwila testuje nasze umiejętności. Pamiętacie te szalone wymiany ognia w CoD: Advanced Warfare i Black Ops III (a teraz również Infinite Warfare), które były swoją drogą inspirowane pierwszym Titanfallem? Tam czuć było chaos, choć w gruncie rzeczy grało się całkiem nieźle. Tu zasuwam po ścianach, bujam się na lince z hakiem, wskakuje na gigantyczne roboty i nie zwalniam. A mimo to czuję absolutną kontrolę i bez problemu ogarniam, co dzieje się na ekranie. To fenomen dzieła Respawn Entertainment, a jednocześnie wizytówka ich jakości, która – podobnie jak swego czasu w Modern Warfare – gwarantuje syndrom „jeszcze jednego meczu”, który nie chce odpuścić. Broń ma fantastyczny feeling, a każdy z Tytanów charakterystyczne tylko dla siebie mocne i słabe strony. Można szybko podłapać coś odpowiedniego dla siebie. Na osobną uwagę zasługują klasy pilotów. Każda sprawdza się w jakiejś konkretnej sytuacji. Linka z hakiem – jeśli tylko ją opanujemy – to potężne narzędzie do przemieszczania się (jeśli się odpowiednio zaczepisz i rozhuśtasz to możesz przeskoczyć niemal pół mapy!). Stymulant (tymczasowe doładowanie prędkości) to świetny sposób na wejście i wyjście z potyczki, zza Ściany energetycznej możesz bezpiecznie prowadzić ogień,  a Maskowanie (czyli klasyczna niewidzialność) lubi każdy domorosły kamper. Ale Titanfall 2 nie ogranicza się do tych prostych patentów. Nóż pulsacyjny nie jest może efektowny, ale działa jak swoisty sonar wykrywający pilotów, jeśli tylko rzucimy go we właściwe miejsce. Świetnym patentem jest Przeskok fazowy, który pozwala nam na chwilę „zniknąć” z pola walki i uniknąć nieprzyjemnej sytuacji. Żeby jednak patent nie był zbyt przegięty, jest haczyk. W trakcie tej wędrówki w inny wymiar postrzegasz rzeczywistość nieco zdeformowaną – na ten krótki moment fazowego przeskoku obraz przypomina negatyw i nie widać ani przeciwników, ani przyjaciół, ani wielkich Tytanów. Nie wiadomo więc, gdzie wylądujesz, gdy moc przeskoku się skończy. 

4. Złoty środek

Najpiękniejsze w T2 jest jednak to, że w mutli nie czuję, jakby coś było mi podawane na siłę. No jasne, są ultraszybcy piloci, zwariowane, powietrzne akcje, ponaddźwiękowa prędkość wymian ognia i mgnienie oka na reakcję. Są wreszcie gigantyczne roboty, które robią zadymę większą nić nasi parlamentarzyści w sejmie. Mimo to nie czuć przeładowania czy przesady. Wszystko – w przeciwieństwie do nowego CoDa – jest na swoim miejscu, pasuje do tej układanki. Jednocześnie – dość paradoksalnie – jest mniej chaotyczne niż wielkie batalie w nowym Battlefieldzie, bo tam są tak kuriozalne sytuacje jak np. odrodzenie tuż za plecami wroga (bądź na odwrót). Przy tym wszystkim multiplayer oferuje system rozwoju i odblokowywania przedmiotów (zarówno broni, perków, Tytanów, jak i wszelkiej maści kosmetyki), który może nie jest najbardziej wypasionym na rynku, ale przynajmniej nie przytłacza i nie wydaje się wciśnięty na siłę. Nawet takie głupoty, jak nowe skórki maskujące czy też malowania na korpusy Tytanów idealnie wpasowują się w przyjętą konwencję i stylistykę. Nie biegasz ze spluwą obmalowaną serduszkami albo dolarami. Nie wyglądasz w tym wszystkim jak głupek z festynu, bo wszystko jest utrzymane w militarystycznym tonie. Nawet wspomniane malunki dla Tytanów, choć są najbardziej ekstrawaganckim elementem wizualnej strony T2, to jednak pasują do tych maszyn, przypominając trochę malowania bombowców z czasów II Wojny Światowej, jakimi przyozdabiali je amerykańscy piloci. To wszystko działa i jest piękne (choć nie wiadomo czy bardziej zwariowane rzeczy nie pojawią się wraz z dodaniem zapowiedzianego sklepu w grze).

Powyżej możecie zerknąć na mój krótki montaż z kilku akcji w T2. Nic kosmicznego, ale daje pojęcie o tym, jak satysfakcjonujące mogą być potyczki w grze Respawn, zwłaszcza jeśli uda nam się połączyć umiejętności Pilotów w jedno, płynniutkie i efektowne combo. Mam nadzieję, że choć trochę zachęciłem Was do wypróbowania gry. Po prostu warto pokazać chłopakom z Respawn, że ich sposób robienia gier może być na przyszłość ważną alternatywą dla CoDa i Battlefielda. Rynek ich potrzebuje, bo ich gry kipią fajnymi pomysłami (oczywiście w ramach gatunku). A teraz kończę przynudzać, ściągam z orbity mojego Tytana i lecę bujać się na mieście moją niecodzienną furą. Później pomyślę o tym, gdzie znaleźć miejsce parkingowe.   

Najlepszą z ww gier jest:

Asterix L i Obelix XXL 2
36%
Matrix: Patch Of Noe
36%
Resistance: Fall of Max Payne
36%
MARVEL Super Crap Squad
36%
Pokaż wyniki Głosów: 36
cropper