Perełki z Szaraka: Level 07

Perełki z Szaraka: Level 07

Adam Ginel | 24.12.2014, 09:13

Wracamy z Perełkami z Szaraka, w których wspominamy najlepsze, naszym zdaniem, produkcje na pierwszą konsolę Sony. Tym razem mamy coś dla miłośników samochodowej rozwałki.

Pewien nie do końca zdrowy na umyśle typ o imieniu Calypso postanowił zorganizować turniej. W szranki stanęli niekoniecznie normalni zawodnicy. Zamknięci w swoich śmiercionośnych maszynach byli mocno zdeterminowani, aby wygrać, kierując się zasadą „cel uświęca środki”. Wśród nich byłeś także ty.

Dalsza część tekstu pod wideo


 
Twisted Metal 2: World Tour

Wydawca: Sony Computer Entertainment
Producent: SingleTrac
Data Premiery: 1996


Myślałem, że pierwsze Destruction Derby oferowało konkretną rozwałkę, ale dopiero Twisted Metal 2 wgniótł mnie w fotel. Idea zabawy była banalna: na pewnym obszarze spotykało się kilku popaprańców, którzy posługując się najrozmaitszymi sposobami chcieli wyeliminować pozostałych. Używając różnorakich rodzajów broni, porozrzucanych wszędzie power-upów oraz ataków specjalnych pragnęli zniszczyć swoich przeciwników. Proste, prawda? A jakie miodne!

Zakazane gęby

Całą zabawę zaczynałeś od wyboru zawodnika, a co za tym idzie pojazdu, którym kierowałeś. Do wyboru miałeś w sumie kilkanaście maszyn. Każda z postaci, oprócz wyglądu, różniła się od pozostałych atakiem specjalnym, którym dysponowała. Shadow jeździł karawanem, a jego specjalnością były dusze zmarłych, które atakowały adwersarzy. Z kolei Thumper siedział w różowym autku, które potrafiło dosłownie zionąć ogniem. Grając Warthogiem wcielałeś się w zmarłego właściciela czołgu, który odpalając „specjala” wystrzeliwał w kierunku wroga salwę samonaprowadzających się rakiet. Każdy pojazd charakteryzował się kilkoma statystykami. Począwszy od szybkości, z jaką się poruszał, przez siłę ataku specjalnego, na wytrzymałości na otrzymywane obrażenia kończąc. Wymuszało to stosowanie odpowiedniej taktyki w trakcie zabawy. Pojazd o słabej wytrzymałości, z przyczyn oczywistych, powinien unikać konfrontacji z kilkoma przeciwnikami jednocześnie, atakując z dystansu. Z kolei typowy pancernik mógł dążyć do bezpośredniego starcia, ponieważ na dużą odległość nie miał szans z szybszym i zwinniejszym wrogiem. Każdy ze stających do turnieju zawodników kierował się innym celem. Najważniejsze było to, że ten, kto wygrał, mógł spełnić jedno swoje życzenie. Jakiekolwiek. Aby zatem poznać historię każdego z uczestników gry Calypso musiałeś przejść Twisted Metal 2 każdym z nich, co znacznie wydłużało czas rozgrywki. Dodatkowo mogłeś do potyczki zaprosić znajomego i pograć na podzielonym ekranie.

Podróż dookoła świata

Ze swoimi przeciwnikami walczyłeś się na specjalnie do tego celu przygotowanych arenach. Miejscówki rozrzucone były po całym świecie. Zwiedzałeś Paryż, Nowy York, Tokio i kilka innych, znanych miejsc, jak chociażby Arktykę. Trzeba przyznać, że lokacje były jak na tamte czasy świetnie zaprojektowane i nie było mowy o nudzie. Aby móc sobie poradzić musiałeś poznać każdą z nich. Poziomy oferowały całą masę ukrytych lokacji, w których znajdowałeś rozmaite dopałki i bonusy. Poza tym, były miejsca, w których mogłeś pozbyć się swoich wrogów w jednej sekundzie lub mocno nadszarpnąć stan ich karoserii. Dla przykładu, w Nowym Yorku mogłeś zrzucić przeciwnika z wieżowca, na którym toczyła się walka, a w Amazonii była możliwość zepchnięcia wroga na lawę, która zewsząd otacza całą planszę. Każdy z leveli można było konkretnie przemodelować, dzięki elementom, które mogłeś zniszczyć. Gdy w Holandii przeciwnik schował się do wiatraka wystarczyło, że potraktowałeś go jakąś mocną rakietą, a kryjówka przestawała istnieć. Dodatkowo w takcie zabawy mogłeś natknąć się na poukrywane kombinacje przycisków, które po wklepaniu w odpowiednim miejscu, dawały dostęp do bonusowych postaci, czy plansz.

 

Śmiercionośne zabawki

Do wyeliminowania swoich przeciwników przydawały się wszelkiej maści zabawki, które znajdywałeś na arenach. Do dyspozycji miałeś na przykład kilka rodzajów rakiet. Zaczynając od zwykłych, przez samonaprowadzające się, a na lecących prosto, lecz siejących spore spustoszenie kończąc. Były też bomby, które niczym kule bilardowe odbijały się od otoczenia, a po trafieniu w przeciwnika nie zadawały mu poważnych ran, lecz mocno go przestawiały - idealne do zrzucania wrogów z wysokości. Następny w kolejce był napalm. Wystrzelony leciał po łuku w kierunku wroga. Gdy trafił, zadawał konkretne obrażenia i podpalał ofiarę, której zdrowie trawione było płomieniami jeszcze przez chwilę. Były też ładunki wybuchowe, które pozostawione w miejscu czekały na detonację rażąc wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu. Dzięki nim mogłeś też niszczyć budynki, chociażby Wieżę Eiffla. Aby było jeszcze ciekawiej, miałeś możliwość korzystania z kilku ataków dostępnych dla każdego z zawodników. Odpalałeś je wykonując odpowiednie ruchy na joypadzie. Przykładowo, naciskając kolejno lewo, prawo, góra posyłałeś zamrażający pocisk, który dawał ci kilka chwil na wykończenie wroga lub czas na ucieczkę, jeżeli miałeś kłopoty. Po wklepaniu lewo, prawo, dół pozostawiałeś za sobą minę, na którą mógł najechać goniący cię przeciwnik. Takich kombinacji było całkiem sporo i ich odkrycie dawało całą masę zabawy. Pole siłowe dające odporność na obrażenia, podskok, samonaprowadzający się napalm i kilka innych.

Pikselowy zawrót głowy

Już w dniu premiery Twisted Metal 2 nie urwał beretu poziomem grafiki. Większość obiektów to bitmapy, a pikseloza, która atakowała gałki oczne potrafiła wywołać odruch wymiotny. Detekcja kolizji natomiast wołała o pomstę do nieba. Wielokrotnie zdarzało się, że nagle zapadałem się pod planszę dryfując w ciemności. Często, zamiast zrzucić wroga w przepaść patrzyłem, jak sobie bezczelnie jeździ w powietrzu i ostrzeliwuje mnie. Niemniej jednak były elementy, które zasługiwały na uznanie. Przede wszystkim wspomniana już interaktywność. Specjalne ataki, których mogłeś używać w trakcie zabawy także prezentowały się wyśmienicie. Zarówno sam atak, jak i efekt wywoływały uśmiech na twarzy. Jeśli chodzi o udźwiękowienie - kłaniam się w pas. Świetna ścieżka dźwiękowa doskonale dobrana do poszczególnych leveli była uzupełniana przez dźwięki otoczenia oraz kwestie wypowiadane przez zawodników. A wrzask zrzuconego w przepaść wroga? Cudo!

Dziękuję za grę w Twisted Metal!

Nawet teraz, w dobie ostrej jak żyleta grafiki, pełnych detali lokacji, produkcja SingleTrac daje ogromne pokłady miodności. A o to przecież chodzi, prawda? Ogromną zaletą gry było to, że mogłeś do niej zasiąść nawet mając tylko kilka minut wolnego czasu. Pojedyncze starcia były równie emocjonujące, co te, które miałeś okazję stoczyć w trakcie przechodzenia kampanii. Rozgrywka była bardzo intensywna, a przeciwnicy wymagający. Jeśli nie jesteś maniakiem HD - zacznij szukać tej gry.

 

Adam Ginel Strona autora
cropper