Fallout: New Vegas

Recenzja
1079V
Mr_Sciera | 24.02.2011, 13:38
xxxxx

Zacznijmy od tego, że to nie jest gra dla każdego. Gracze, dla których hype wokół produkcji i
wyciskająca ostatnie soki z konsoli czy komputera grafika są wyznacznikiem dobrej gry nie
znajdą na pustkowiach Nevady nic ciekawego. Mimo przeniesienia fabuły w inne miejsce,
zmiany kolorystyki na bardziej pustynną i dodaniu niebieskiego nieba – to ciągle ten sam
Fallout 3 – wszystko wygląda jak wycięte z tych samych klocków, a uczucie dejavu będzie
nam towarzyszyć non stop.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Dla kogo jest zatem ta gra? Pamiętacie czasy, gdy gra była tak rozbudowana, tak złożona, że
uruchamiało ją niewielu? Daggerfall, Deus Ex, Arcanum... Pełne błędów, słabej grafiki i nie
pasujące do pozostałych obecnych na rynku wtedy gier miały w sobie tą głębie i możliwości,
które przy pierwszym zetknięciu ze sobą wręcz odstraszały. Wielu rezygnowało po kilku
minutach grania niemogąc przebić się przez pułapkę własnego umysłu i podejścia do gier –
próżno szukać było tam prostych zasad i jasnego celu, gdyż nikt nie prowadził za rękę, nikt
jasno nie mówił „zrób to, a potem tamto”. Taką grą jest Fallout New Vegas. Potężnym
molochem dającym nam możliwości, dający wspaniały, żyjący świat i... wybór. To właśnie
tej iskierki szukają podobni mi gracze, tej imersji ze światem, gdzie nie jest on tylko tłem
wydarzeń, a głównym bohaterem.

 


Nad grą pracowało studio Obsydian, które znane jest z dobrego robienia sequeli i
rozbudowanych RPG. Pracują tam twórcy pierwszych dwóch gier z serii Fallout, więc można
powiedzieć, że twór wrócił po części do swoich ojców, którzy posiadając już gotowy silnik i
mechanikę oraz pełen zestaw narzędzi developerskich mogli zająć się czymś w czym są
świetni – rozbudowie świata i pogłębieniu doświadczenia płynącego z gry na każdym
możliwym poziomie. Na pierwszy rzut oka jest to więc ten sam stary Fallout 3. Jednak w tym
cały sęk – na pierwszy rzut oka...

 

Fabuła przerzuca nas w czasie i przestrzeni. Lądujemy w okolicach Las Vegas cztery lata po
wydarzeniach z części trzeciej. Przeniesienie miejsca akcji na drugą stronę kontynentu
zaowocowało zmianą stylistyki lokacji, gdzie znajdujemy dużo bardziej zróżnicowaną faunę i
florę. Najbardziej rzuca się w oczy niebo, które zyskało piękny, niebieski kolor. Ogólna
stylistyka poszła w kierunku pomarańczy – pustynne tereny Nevady, prażące słońce, oraz
błękitu – wspomniane wcześniej niebo. Tym razem nie będzie nam dane wyjść z Vaulta.
Przejmujemy rolę kuriera, który odpowiedzialny jest za dostarczenie platynowego żetonu.
Jednak gdy po raz pierwszy poznajemy nasze alter ego jest w poważnych tarapatach – stoi
nad własnym grobem, a niejaki Benny wraz z grupą plemiona Wielkich Khanów odbiera nam
przesyłkę i zostawia postrzelonego na pewną śmierć. Życie ratuje nam robot o imieniu Victor,
a nasz bohater zostaje nam oddany pod pełnię władzy w miasteczku Goodsprings zaraz po
tym, jak miejscowy lekarz przywróci go do życia. Zaczynamy wielką podróż nie usłaną
różami. Główna fabuła gry opiera się na konflikcie trzech stron – NCR (Nowa Republica
Kaliforni), Legionem Cezara i tajemniczym Panem Housem. Sama gra nie prowadzi nas za
rękę cały czas dając jedynie proste założenia do osiągnięcia – pościg za Bennym i odzyskanie
przesyłki. Pierwsze godziny gry, zanim dotrzemy do Vegas są więc bardzo otwarte i zależą od
naszego podejścia – czy skupimy się na samym pościgu, czy zaczniemy żyć w świecie
wykonując subquesty i integrując się z niektórymi frakcjami. System karmy oraz sławy wśród
frakcji sprawia, że każda nasza decyzja ma wpływ na otoczenie i dostępne zadania. Wyborów
jest tu dużo i naprawdę czuć ich siłę i potęgę zmian wywoływanych przez naszego bohatera.
Tutaj każda decyzja odbija się na całym świecie i wpływa na zależności pomiędzy frakcjami
definiując naszą przyszłą rozgrywkę. Wiele razy będziecie zastanawiać się nad wyborem, bo
nie jest on wcale łatwy. Granica pomiędzy dobrym, a złym jest zatarta i nawet Legion Cezara,
który na pierwszy rzut oka jest „tym złym” wcale do końca po poznaniu ich motywów takim
nie jest. Gra posiada zakończenia związane z głównym wątkiem jak i każdą frakcją, a nawet
pomocnikami, którzy będą nam towarzyszyć podczas rozgrywki.

 

Mechanika gry w gruncie rzeczy została niezmieniona, tak, że weterani części trzeciej szybko
tutaj się odnajdą, jednak dodana mnóstwo smaczków i rozwinięć sprawiając, że każdy aspekt
gry wygląda trochę inaczej. Zacznijmy od trybu Hardcore, który mimo nazwy nie podnosi
nam poziomu trudności samych walk, czy rozgrywki, a jedynie zmienia grę w bardziej
dorosłego RPGa. Wybierając ten tryb musimy martwić się o trzy podstawowe wskaźniki
naszej postaci, nieobecne w trybie casual. Jedzenie, picie i spanie. Nasz postać musi szukać
jedzenia, zdobywać najmniej skażoną wodę, a regularny sen jest wręcz wymuszony. Co nam
to daj? Potężną dawkę imersji ze światem i postacią, a także pogłębienie doświadczenia
płynącego z gry. Teraz każda paczka chipsów znalezionych na starej stacji benzynowej jest na
wagę złota, każda butelka oczyszczonej z radiacji wody niczym zbawienie. Nareszcie to, co
od początku było obecne w grze, czyli spora różnorodność pokarmów, ma sens. To nie jedynaróżnica pomiędzy trybami – nasi towarzysze mogą zginąć, amunicja ma swoją wagę, a
leczenie stimpakami trwa cenne sekundy. Torby lekarskie leczą uszkodzone kończyny, a
jeżeli ich nie mamy zostaje wizyta u lekarza. To wszystko składa się na niesamowite
doświadczenie jakim ta gra jest. Czy zdarzyło wam się kraść jedzenie w grze by przeżyć? Z radością witać butelkę Nuke-Coli, która was pobudzi? Nie wyobrażam sobie grania bez
włączonego trybu Hardcore. Prawdziwa perełka całej gry.

 

Mając czas, który w normalnym czasie developingu poświęcany jest na opracowywanie
silnika, tekstur, przeciwników i przedmiotów, Obsidian mogło skupić się na rozbudowie
prawie każdego aspektu Fallouta. Doszła masa nowych broni. Każdy typ zyskał po kilka
ciekawych pukawek – karabiny z celownikami, szturmowe, masa strzelb, pistolety, broń
rzucana i do walki wręcz. Dodatkowo prawie każdą broń można modyfikować dokupując do
niej różne części – niektóre zwiększają stabilność, powiększają magazynki, inne obniżają
wagę lub dodają celowniki. Ilość jest naprawdę spora i każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.
Dobre rozłożenie broni sprawia też, że przez całą grę przyjdzie nam zdobywać coraz to lepsze
uzbrojenie dla naszej postaci. Słusznie też zauważono, że nasza postać była nieśmiertelna w
czasie korzystania z systemu V.A.T.S. i zmieniono to odpowiednio. Teraz częściej będziemy
strzelać w czasie rzeczywistym poruszając się jednocześnie i unikając strzałów przeciwników,
bo stojąc nieruchomo można nieźle oberwać. Lepiej wyważono sam rozwój postaci i mimo
powiększenia limitu doświadczenia do 30tego poziomu perki zdobywamy co drugi poziom, a
książki nie są już tak częstym znaleziskiem. Dodano za to czasopisma, które zwiększają daną
zdolność tymczasowo. Ulepszono system wydawania rozkazów naszym towarzyszą, których
możemy mieć maksymalnie dwóch przy sobie, przez wprowadzenie koła rozkazów.
Pod lupę również wzięto dosyć sztywne i mało realne rozmowy z podstawki i rozbudowano je
znacznie. Są kompleksowe, pełne dodatkowych opcji, wykorzystania naszych zdolności – czy
to tylko przemowy (Speech) jak i pozostałych związanych z danym tematem. Nie tylko
rozmowy sprawiają, że świat post-apokaliptyczny ożywa przed naszymi oczami. Setki
ciekawych subquestów, rozbudowana fabuła tych głównych, jak i niesamowite miejsca – to
wszystko sprawia, że ciężko się oderwać od zwiedzania pustkowi i rozmawiania z
napotkanymi NPCami. Eksploracja świata, który mimo, że wydaje się mniejszy niż ten
dostępny w części trzeciej, jest świetnym doświadczeniem... ale też niebezpiecznym. Zdjęto
bowiem dopasowanie przeciwników do poziomu naszego bohatera, przez co nasze kroki
mogą nas ponieść wprost na grupę Szponów Śmierci, czy też nie mniej groźnych nowych
przeciwników, jak Cazadory, Nightstalkery czy powracające po nieobecności w podstawce
Gekony.

 

Można by powiedzieć, że dostajemy zatem grę wyjątkową, rozbudowaną – wręcz doskonałą?
Nie do końca. Niestety w całej tej beczce Nuke-Coli jest i łyżka pustynnego piachu, który na
każdym kroku przeszkadza w delektowaniu się całością. Bugi. Mnóstwo bugów! Mnóstwo to
nawet za małe słowo, ale przeklinać nie mogę w recenzji. Mamy tutaj pełen przekrój
niewyłapanego brudu. Zaczynając od prostych problemów z doczytywaniem tekstur, przez
kolizję obiektów, gdzie nagle ważny NPC, z którym musimy porozmawiać, by zakończyć
zadanie znajduje się kilka metrów.... pod ziemią! Poprzez niedopracowane rzeczy jak
artefakty graficzne i zablokowane przejścia. Do aż tak zagmatwanych rzeczy, że ile żyję nie
widziałem – do jednej z najważniejszych lokacji w grze moja postać może wejść tylko mając
na głowie kapelusz kowboja inaczej konsola się zawiesza, NPC nie pojawi się o ile nie
pójdziemy do chaty kilka kilometrów dalej i nie rozgonimy (wchodząc pomiędzy) grupy
innych NPCów, którzy utknęli przy wejściu... To tylko kilka przykładów, które po prostu
sprawiają, że odechciewa się wszystkiego. Jak można było dopuścić do takich błędów? W
bardzo prosty sposób – gra jest tak mocno rozbudowana, a powiązania pomiędzy NPCami,
grupami, frakcjami i miejscami tak złożone, że ciężko było uniknąć tego wszystkiego.
Niestety musimy z tym żyć, a jedynym ratunkiem są częste i liczne save’y. Naprawdę częste i
naprawdę liczne, bo zdarza się często ich uszkodzenie.

 

Viva Las Vegas!
Dla mnie ta gra to spełnienie marzeń i oczekiwań. W grach szukam wolności oraz
możliwości. Szukam pełnej imersji ze światem i postacią. Ja nie chcę grać w grę, ja chcę w
niej być, mieszkać, żyć. Przez te kilkadziesiąt godzin grania chcę być na pustkowiach Nevady i czuć powiew wiatru na twarzy. I to dostaje! Płacąc wysoką cenę frustrujących błędów i
leciwej już grafiki, ale dałbym wiele, by gry szły właśnie w tym kierunku – rozbudowania i
tej iluzji życia, a nie rozdmuchanego hype’a i niespełnionych obietnic. Fallout New Vegas
sprawia, że zapominamy o questach i fabuły tylko idziemy... idziemy... idziemy... bo tam na
horyzoncie jest jakaś kopuła, a tam kawałek dalej widzę jezioro i tamę! Dlatego drodzy
wydawcy i developerzy, jeżeli będziecie dostarczać takie gry, to wybaczę wam bugi i
problemy. Wybaczę niedociągnięcia i grafikę nie walącą po oczach. Dla takich gier warto być
graczem.

 

zalety: - rozbudowany, żywy świat - tryb Hardcore - wpływ bohatera na świat - sprzęt... mnóstwo sprzętu! - fabuła

wady: - graficznie już gdzieś to widzieliśmy... - muzycznie również...

ocena: 9+

Źródło: własne

Komentarze (116)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper