Danger Zone. Porównanie z Burnout Paradise wyciska łzy
Łzy rozpaczy i tęsknoty za wspaniałą serią Burnout. Niedobitki Criterion Games z Three Fields Entertainment chciały uchwycić choćby kawałek magii wyścigowego kolosa sprzed prawie dekady, ale nie wyszło. Danger Zone nie dorasta do pięt wydanemu w 2008 roku Paradise.
Po pierwsze dlatego, że oferuje wyłącznie tryb rozwałki z kasowaniem ruchu drogowego. Po drugie, jego rajcowność i efekciarstwo wyraźnie odstają od tego, co znaleźć mogliśmy w Paradise. Doskonale widać to na porównaniu wideo, które sklecił serwis GameSpot. To nie jest gra warta tych circa 60 zł na PlayStation Store. I będę przy tym stał twardo jak klasowy nerd pod ścianą w trakcie gimnazjalnej dyskoteki.
Danger Zone „duchowym spadkobiercą” Burnouta? Gameplay pełen wybuchów
Danger Zone nie zdoła ugasić pragnienia stęsknionych fanów Burnouta. Co najwyżej sprawi, że serce zakuje jeszcze mocniej, a palce same zwiną się w pięści. Nie oszukujmy się, marka Criterion przez lata dostarczała zabawy na najwyższym poziomie, aż nagle zgasła. Ostatni raz rozjarzyła się w styczniu 2008 roku naprawdę mocno, dając nam świetne Burnout Paradise.
Burnout, brakuję mi ciebie jak cholera. Wróć.