Guilty pleasures świata gier

BLOG
514V
Guilty pleasures świata gier
HerrJacuch | 26.07.2017, 18:32
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

O powrocie wirtualnego rolnika marnotrawnego z pseudonaukowym bełkotem w tle.

Ale najpierw krótka wstawka nie na temat, chciałbym się porządnie przywitać. Konto założyłem kilka dni temu, udzielałem się już parę razy, ale dopiero teraz kłaniam się i mówię „dzień dobry”. Od bardzo dawna nie odwiedzałem regularnie żadnego serwisu poświęconemu wirtualnej rozrywce (dokładnie od wchłonięcia Gamecornera przez Polygamię), ciągle jednak trwałem w temacie, udzielając się w portalach wielotematycznych. Postanowiłem to zmienić i tak tu trafiłem. Zostałem już bardzo ciepło przyjęty i bardzo cieszę się, że znalazłem dla siebie dobre miejsce. Ale wracając już na obrane tory…

 

Guilty plesaure – zbiorcze określenie na czerpanie przyjemności podczas obcowania z dziełami kultury lub tak naprawdę czymkolwiek, co według opinii publicznej nie jest zdatne do oferowania takich przeżyć z racji swojej niskiej jakości. Lub zwyczajnie z których się śmieje, szydzi albo w najlepszym wypadku lekceważy w dyskusji. Wszyscy mamy takie tytuły filmów, albumów muzycznych czy książek, które dają nam bardzo dużo dziwnej satysfakcji, ale którymi niechętnie chwalimy się w towarzystwie. Bo co sobie ludzie pomyślą, bo przecież ma niską ocenę na Filmwebie, bo to czytają tylko nastolatki. Ale co z grami?

 

Jakiś czas temu wróciłem, po zakończeniu roku akademickiego, do rodzinnego domu. Jako, że jest to wioska pełną gębą, łączę internetowe nie jest jej najmocniejszą stroną, a odkąd urządzeń uwieszonych na routerze jest znacznie więcej niż członków rodziny, oczywistym było, że komfortowe strzelanie w multi mogę włożyć między inne bajki. No to cóż, czas kolejny raz przejść Wiedźmina 3. Wstępne podniecenie bardzo szybko zostało zgaszone przez ~20 GB łatek i DLC, które miałem pobrać z chmury. Ale nie poddałem się, wytrzymałem te kilka godzin, podczas których jednak nagła, kilkuminutowa przerwa w dostawie prądu zniweczyła cały ten trud, pasek postępu nieubłaganie cofnął się na sam początek drogi. 

Nie powiem, był to klaps prosto w dziąsło. Odbyłem wtedy sowicie okraszoną dziwną nowomową i niewybrednym żartem rozmowę z kolegą. Chwilę po powyższych słowach otworzyła mi się w głowie furtka prowadząca do podświadomości, usłyszałem pytanie – dlaczego? Skąd w ogóle takie podejście do tej gry? Dzień później Steam przypomniał mi, że seria Farming Simulator właśnie znajduje się w promocji. To był znak, ewidentnie. Przemyślałem już wtedy swoje krzywdzące podejście i z ciekawości kupiłem za te parę złotych odsłonę z piętnastką w tytule. Już jakiś czas temu zauważyłem, że zaczynam czerpać większą przyjemność z mniej core’owych produkcji (tinderomorficzny Reigns jest niesamowity), a kierownica zaczęła mi służyć coraz częściej do Euro Truck Simulator 2 czy Spintires niż do Project Cars. Ale nie spodziewałem się, że już niedługo rozpocznie pracę jako kontroler wirtualnego ciągnika.

Gra okazała się strzałem w dziesiątkę. Tytuł nie jest idealny, ale perfekcyjnie odnalazł swoją spokojną niszę gdzieś pomiędzy przesytem gier, w których głównym daniem jest zabijanie, ściganie się i dowodzenie a dziecięcą nostalgią, która gdzieś się jeszcze we mnie tliła. Nostalgią, bo tak, jak wspomniałem, wychowałem się na wsi i będąc dzieckiem byłem zafascynowany tymi ogromnymi maszynami. Teraz za każdym razem, gdy uruchamiam FSa, po karku spływa ciepła fala takiej właśnie dziecięcej radości, która w końcu znalazła ujście.

To teraz może zajmę się w końcu tematem, którego postanowiłem się podjąć. Zaczynając od samego początku, jeszcze podczas rozmowy z kolegą, wyrażałem skrajnie populistyczne poglądy, niepoparte żadnym doświadczeniem. Wiedziałem, że gry te są szalenie popularne, ale nie brałem nawet pod uwagę opcji, że i mnie będą bawić. Na szczęście beton tych przekonań bardzo szybko poddał się pod naporem wątpliwości i pozbyłem się tych dziwnych uprzedzeń, do czego teraz ze spuszczoną głową się przyznaję. Farming Simulator stał się moją grzeszną przyjemnością największego kalibru, która niczym ogromny ciągnik miażdży wszelkie zdroworozsądkowe zachowania, nawet mimo kompletnej świadomości tego, co się dzieje. To zabawne, że, żeby oszczędzić sobie prześmiewczych komentarzy, podczas grania, zmieniam swój status Steam na offline. Sam się z siebie śmieję, ale nadal to robię. Nie chcę widzieć min moich znajomych, którym odmawiam stawiania czoła terrorystom czy wspólnego napadu na bank, bo właśnie sieję rzepak.

Farming Simulator to gra, która nie wymaga praktycznie żadnych zdolności manualnych, dzieje się w niej relatywnie mało, do tego jest raczej brzydka. Polega również w pewnym sensie na dystrybucji wirtualnych krowich ekskrementów. Nic dziwnego, że jest w niektórych kręgach tabuizowana. Ale zdecydowanie nadal robi to, co gra powinna robić. Nawet mimo tego, że jest moją małą tajemnicą. No i dzięki niej doświadczyłem całego spektrum zachowań zarezerwowanych dla zjawiska grzesznej przyjemności, od tworzenia toksycznej zasłony dymnej, aż do czerpania satysfakcji, ale jednocześnie ukrywania tego przed innymi. Chyba jednak rzadko dotyczy to jednego i tego samego tytułu.

 

A Wy? Granie w jakie tytuły jest dla was taką guilty pleasure?

 

PS. Przez cały czas pisania tego tekstu z tyłu mojej głowy siedział śmieszek zawadiaka dokręcający śrubkę suchego żartu, który miałem ochotę gdzieś wpleść, ale ostatecznie został na szarym końcu. Guilty pleasure czyli winny pleasure, bo tylko winny się tłumaczy.

Zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Oceń bloga:
8

Komentarze (27)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper