Słów kilka o pewnym dniu

BLOG
1039V
Słów kilka o pewnym dniu
Tomasso_34 | 12.05.2017, 07:16
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

To był maj, lecz nie pachniała Saska Kępa, jak w piosence Rodowiczki. Było zimno, padał śnieg - jak w mordę strzelił typowo majowa pogoda. Przynajmniej można było na coś ponarzekać. A że mam w sobie cząstkę prawdziwego Polaka, to narzekać lubię. Twierdzę nawet, że kiedyś narzekało się lepiej. Dziś to już nie to samo narzekanie co kiedyś.

 

Sobota. Godzina 8.00. Obudził mnie budzik. Mam coś w sobie z masochisty. W dzień wolny od pracy ustawiam budzik żeby nie zaspać. Ale na co nie zaspać? Tego już nie wiem. Może to nie gen masochisty tylko zwykłego idioty? Tego też nie wiem. Pytałem się kiedyś mamy czy jestem normalny? Odpowiedziała ze smutną miną, że kocha mnie takim, jaki jestem. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że jestem popierdolony. Nie ma nic gorszego niż oszukiwać siebie samego. Ja przynajmniej jestem ze sobą szczery. Zboczyłem trochę ze ścieżki mojej opowieści, ale tylko na chwilę, bo musiałem w krzaki za potrzebą...

Obudził mnie budzik. Jak co poranek łyknąłem na dzień dobry dwie tabletki probiotyku. Oficjalnie na zdrowe jelita i poprawę odporności. Faktycznie po to, by łatwiej pozbyć się porannego balastu w klopie, który niektórzy pieszczotliwie zwą ósmym pasażerem Nostromo. Odczekałem 15 minut i łyknąłem syntetyczny hormon tarczycy. To z konieczności, nie z wyboru. Dałem swojemu organizmowi 30 minut na wchłonięcie wynalazku produkcji niemieckiej i zacząłem delektować się kuloodporną kawą. Nescafe Intenso, mleko ryżowe, erytrytol i łyżka oleju kokosowego. Wiem, że nie brzmi to normalnie. Ważne, że smakuje, stawia na nogi i łagodzi głód towarzyszący diecie redukcyjnej. 

Gdy delektowałem się tłustą kawą odezwał się mój inteligenty telefon. Mym pięknym, hipnotyzującym, niebieskim oczom ukazała się wiadomość od kolegi Grzegorza vel Jokera, który swoją ksywkę zawdzięcza szerokiemu uśmiechowi. Oznajmił mi, że za godzinę wybiera się do miasta promującego się hasłem: "Poznań wart poznania" do pewnego handlarza skrywającego w swym garażu wiele cennych dla gracza przedmiotów. Gry, pady, standy i inne akcesoria marki Sony i Nintendo. Bez wahania przyjąłem jego propozycję towarzyszenia mu w podróży po skarby aż na drugi koniec Poznania. 

Miałem jeszcze całą godzinę do wyjazdu. Czas ten spożytkowałem najlepiej jak się dało. Usmażyłem na śniadanie jajecznicę z roszponką, pomidorami i szczypiorkiem. Dodałem kurkumy i spiruliny. Efekt końcowy przypominał żółtawo-zieloną kupę niemowlaka, ale smak potrawy był zadawalający. Nie wiem, czy lepszy niż kupa niemowlaka, bo takowej nie kosztowałem. Jednak kierując się wskazaniem moich nozdrzy śmiem twierdzić, że nawet jajecznica w moim wykonaniu, choć wygląda jak kupa niemowlęcia, to i tak smakuje zdecydowanie lepiej. 

Grzegorz jak zwykle był punktualny. Wpakowałem się do auta i ruszyliśmy w podróż pełną przygód. Czułem się jak konkwistador, który płynie, aby ograbić z drogocennych dóbr rdzennych mieszkańców Ameryki. Grzegorz, choć próbował stwarzać wrażenie opanowanego, był cały podekscytowany. Sutki nie stanęły mu dęba, ale wyraźnie było czuć od niego silny powiew endorfin. Podróż minęła nam na dywagacjach jakie skarby skrywa garaż tajemniczego handlarza. Gdy dotarliśmy na miejsce odbyliśmy z Jokerem prawdziwie męską rozmowę, podczas której ustaliliśmy, że na widok interesujących nas przedmiotów nie okazujemy ekscytacji oraz, że ostro się targujemy.

Silnym uściskiem dłoni powitał nas mężczyzna w średnim wieku. Bez zbędnych ceregieli zaprosił nas do swojego skarbca, czyli zwykłego zagraconego i pełnego kurzu garażu. Dla nas była to istna Mekka gracza. Facet miał mnóstwo gier na PSX-a, PS2 i GameBoy Color (same podróbki). Kolega Grzegorz nastawiony był na zakup gier na Szaraka, gdyż jest wytrawnym kolekcjonerem. Ja nastawiłem się na gadżety, ale mojej uwadze nie umknęły trzy produkcje na drugie PlayStation.

Właściciel zagraconego garażu okazał się być skarbnicą wiedzy o grach i konsolach. Handlem sprzętem dla graczy zajmował się od początku lat 90. Miał swój własny sklep i salon gier pod rondem Kaponiera. Będąc dzieckiem kupiłem u niego kilka gier. Zaopatrywał on także w gry i konsole sklepy w okolicznych miejscowościach, w tym i w mojej Środzie Wielkopolskiej. Trudnił się przerabianiem konsol i sprzedażą zapasowych kopii gier. Grzegorz, oprócz blisko 10 gier na PSX-a, kupił ponadto kilka padów do pierwszego pleja. Zainteresowany był także standem do PSX-a, który facet miał w swoim salonie, jednak żądał za niego horrendalnie wysoką sumę, więc do żadnej transakcji nie doszło. Ja, oprócz 3 gier, kupiłem jeszcze dwie rzeczy: torbę do przenoszenia konsoli i stojak na konsolę i telewizor. O jednym i drugim marzyłem w dzieciństwie. Po wielu latach moje marzenie się spełniło.

Pełni radości i zadowolenia po udanych zakupach udaliśmy się w kierunku Środy Wielkopolskiej. Po drodze zaliczyliśmy wizytę na stacji benzynowej, gdzie oddałem niewyobrażalne ilości moczu do tamtejszej muszli klozetowej. A wszystko to z powodu braku soli w organizmie, która zatrzymuje wodę, a której to ja pozbyłem się zbyt dużo podczas odchudzania. Mówię to ku przestrodze – pilnujcie soli w organizmie, bo będziecie latać do kibelka po każdej wypitej szklance wody. Polecam sól himalajską lub naszą kłodawską.

PS.

Akcja powyższej opowieści faktycznie działa się w kwietniu. Było ciepło i nie padał śnieg. Jajecznicy nie jadłem. Sama wyprawa wydarzyła się naprawdę, ale jej otoczka to wytwór mojej bujnej wyobraźni. Wszystkie zakupy były prawdziwe, a ja nadal jestem popierdolony.

Oceń bloga:
55

Komentarze (28)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper