Analiza artykułu z Secret Service "Graczu, zabiłeś już kogoś czy dopiero planujesz?"

BLOG
628V
Pgrus | 17.11.2014, 21:02
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zobaczywszy w kiosku pierwszy(a raczej dziewięćdziesiąty siódmy) numer reaktywowanego czasopisma dla graczy „Secret Service”, postanowiłem go nabyć. Niestety, powinienem najpierw zapoznać się z materiałem Nrgeeka, dotyczącym jakości owego numeru.

Zainteresowanych odsyłam pod ten Ja chciałbym omówić to, czego zawsze najchętniej wyszukuję w czasopismach komputerowych, czyli publicystyki, felietonów. No i znalazłem, dział „Przekroje”, artykuł „Graczu, zabiłeś już kogoś czy dopiero planujesz?”

Zaczyna się od morderstwa Lennona. Niejaki Chapman „inspirował” się powieścią J.D. Sallingera „Buszujący w zbożu”, a na książce niesłusznie powieszono psy. „Gdyby sytuacja ta miała miejsce współcześnie, pierwszym oskarżonym byłaby nie książka, lecz gra video. Wydawałoby się, że rozwój cywilizacyjny i rozkwit kultury upowszechniać będą zdrowe, postoświeceniowe wzorce. Niestety, paradoksalnie sytuacja uległa zmianie-coraz bardziej pogrążamy się w mroku stereotypów i wręcz zabobonów, typowym dla bogobojnych bohaterów „Czarownic z Salem”Arthura Millera. Stosy znów płoną, a stryczki kołyszą się na wietrze, choć na razie tylko symbolicznie.”

Łohoho. To są bardzo mocne słowa. Czyli żyjemy w świecie zdominowanym przez oszołomów, którzy stanowią siłę wiodącą prym, a normalni ludzie są na marginesie? I cóż za ponure proroctwa. Stosy znów płoną, stryczki kołyszą się na wietrze, inkwizytorzy z bluźnierczych uniwersytetów krwią podpisują wyroki śmierci, gry są złe, zniszczą Cię… Naprawdę jest tak źle? To są słowa gościa, który na siłę stara się uczynić swój tekst atrakcyjnym, czy może chce wciągnąć czytelnika w swój przejaskrawiony świat?

Parę lat wstecz. W telewizji leci reklama trzeciego Assassina, a w „Pytaniu na śniadanie” dziennikarz wyjawia, że zagrywa się w pierwszego „Wiedźmina”, przez co żona traci cierpliwość. Co jakiś czas natykam się na telewizyjne reklamy CD-Action. Pewnie niedługo je zdejmą, bo już na ulicach pojawiają się tłumy z transparentami, bojkotujące dzieła szatana, a  redaktorzy bluźnierczego czasopisma zostaną internowani. A może jednak mamy różnorodność przedstawianych publicznie poglądów?

Dalej jest jeszcze ciekawiej. „Historia piętnowania kultury jest stara jak świat. Wszak kiedy tylko ludzkość nauczyła się malować, pojawiła się zakazana pornografia. Gdy wymyśliliśmy książkę, stworzyliśmy instytucję ksiąg zakazanych.” Autor zwraca uwagę na błędną metodę wnioskowania od szczegółu do ogółu, czyli motyw czarnej owcy, za którą cierpieć ma całe stado.  „Czyli-dla przykładu-jeśli istnieją zdjęcia pornograficzne, to znaczy, że fotografia to zło wcielone, a jeśli dostępne są książki okultystyczne, to znaczy, że umiejętność czytania stanowi objaw satanizmu. Et cetera. W tym szaleństwie zawsze obrywa najmłodszy-ten, który nie zdążył jeszcze zostać namaszczony jako przedstawiciel sztuki. W historii kultury notowano wiele takich przypadków. Swego czasu palono na stosie za… czytanie Biblii. Z kolei już współcześnie piętnowano…” Hola, hola. A może rozwiniemy kwestię Biblii? Czemu autor nie podaje przyczyn palenia na stosie za czytanie Pisma Świętego? Otóż to były względy polityczne. Hierarchowie kościelni zdawali sobie sprawę, że głoszone przez nich nauki, a treść Biblii, to co innego. Dlatego nie chcieli, by masy ludzkie zostały uświadomione o tych rozbieżnościach. I co to ma wspólnego z książką, jako narzędziem szatana? Zwłaszcza że mówimy o PIŚMIE ŚWIĘTYM. To nie księga była atakowana(no jak Kościół może atakować Biblię, przecież to absurd), tylko człowiek, który ośmielił się ją splugawić, myśląc, że jest godnym ją czytać. Przykład palenia ludzi za czytanie Biblii nie jest piętnowaniem kultury. Nie ma to w ogóle związku z kulturą. To jest kurde polityka, do cholery…

„Z kolei już współcześnie piętnowano kolejno fotografię, kino, wideo i w końcu gry komputerowe, bo przecież o nich chcemy tu porozmawiać.” Po kolei, za co piętnowano fotografię? Miałem zajęcia na studiach z fotografii, i jakoś nie pamiętam, w którym okresie historycznym, ta dziedzina sztuki była atakowana. A może chodzi o fotografię pornograficzną? W tym przypadku to nie samo zdjęcie, tylko tematyka, to, co zdjęcie przedstawia, było krytykowane. To, że na zdjęciu była goła baba, była dupa, były cycki, to mogło i może nadal wzbudzać niesmak. Ale jakoś nie słyszałem o wielkiej kampanii palenia aparatów i kamieniowania fotografów. A może ja się mylę? W którym momencie ludzkiej historii, fotografia była odsądzana od czci i wiary?

Idziemy dalej. Kino. Przychodzi mi na myśl przykład kinematografii II RP, gdzie królowały proste komedyjki. Wiadomo, że ktoś musiał taki stan rzeczy skrytykować. Ale też jakoś nie słyszałem o masowym piętnowaniu wynalazku, jakim jest kinematograf. A hasło „Tylko świnie siedzą w kinie” to też polityka, względy społeczne, a nie walka z samym urządzeniem.

No to weźmy się za video. Kurczę, znowu się powtórzę. Kiedy była jakakolwiek nagonka na kasety video? Z tego, co ja pamiętam, a trochę się w temacie orientuję(tęsknię za latami dziewięćdziesiątymi), to na kasety video i magnetowidy był wielki boom. Wcześniej na Zachodzie, a po transformacji, w Polsce. Mieć urządzenie mogące nagrywać wszystko, co leciało w telewizji-to był bajer. Skoro już podajemy, że video było piętnowane, to może zamiast mało mówiących wzmianek, podajmy jakiś przykład z życia wzięty? A może chodzi nie o samo video, tylko filmy zawarte na taśmie? Nielegalnie przegrywane pornosy, brutalne filmy z Arniem albo Sylwusiem? Tylko że w tym wypadku, nośnik nie jest winny. Więcej przykładów historycznych by się przydało, bo ja nie wiem, o czym do cholery ten autor pisze.

„Obecnie, gdy krwawy gatunek gore jest w kinematografii uznawany za formę wyrazu artystycznego, podobnie zresztą jak pornografia(sic!), a czołowy aktor filmów dla dorosłych, oficjalnie reklamuje w katolickich Włoszech chipsy, ciężko byłoby znaleźć chłopca do bicia-może poza książkowym Harrym Potterem i rysunkowym My Little Pony(kucyki uznane zostały za agentów Szatana).” Coraz ciekawszych rzeczy dowiaduję się od tego Pana. Jakoś nigdy nie spotkałem się z przypadkiem traktowania horrorów typu gore jako formy sztuki. Są ludzie, którzy się tym pasjonują, lubią oglądać krwawe, mocne kino o zombisach(sam zaliczyłem krótki romansik z filmami Lucio Fulciego), ale traktują to tylko jako element rozrywki. Owszem, są filmy, w których wyjątkowo brutalna przemoc jest pewnym środkiem wyrazu, mającym uświadomić widzowi pewne zjawiska, mechanizmy psychologiczne, społeczne. Ale filmy gore o zombie? Znów poproszę o przykład. Kto kiedykolwiek powiedział, że gore to sztuka i artyzm? Nawet jeżeli ktoś tak powie, to ile takich przykładów można podać? Na palcach jednej ręki, może obu? Zdaje się, że autor myli margines z większością. Pornografia jako środek wyrazu artystycznego? Nie wiem, nie oglądam, nie orientuje się. Może autorowi chodziło o „Głębokie gardło”? Niektórzy coś przebąkiwali, że to tak jakby sztuka. Może ktoś mnie uświadomi?

Czołowy aktor filmów dla dorosłych(no dobrze, ale czy nadal mówimy o pornosach? Bo termin „filmów dla dorosłych” jest dosyć szeroki…) reklamuje w katolickich Włoszech chipsy. No, faktycznie skandal. Przecież wszystkie dzieci we Włoszech oglądają pornole, i niedobrze im się robi, jak pan bierze kawałek ziemniaka do buzi. O co temu facetowi chodzi? Nie może sobie gościu dorobić, reklamować chipsy? Co z tego, że gra w pornolach? Nie może zacząć reklamować chipsów? Przecież nie wszyscy wiedzą, jaką ma filmografię, dla wielu to pewnie jakiś facet i tyle. No i jeszcze te katolickie Włochy. Sorry, ale Polska to też kraj katolicki, a w każdym kiosku, na górnych półkach, znajduje się prasa pornograficzna z filmowymi dodatkami. Polacy oglądają Red Tube i chodzą do burdeli. I to wszystko w katolickim kraju.  Więc dajmy se siana z najeżdżaniem na Włochów(ja wiem, dziwny naród, nic, tylko pornole, zombie, gore i papież), a zacznijmy od własnego podwórka, jeżeli już mamy robić skandal z tego, że katolicy oglądają pornografię.

A jeśli chodzi o „harrypoterską” nagonkę, to ilu było tych księży, co wyklinali bluźnierczy świat mugoli i nieletnich czarowników? Strasznie się ludzie męczą, żyjąc pod ich wynaturzoną tyranią, prawda? Ja sam nie mogę na msze chodzić, ani telewizji oglądać, a co dopiero do internetów zaglądać. Wszędzie nagonka na tych, co szukają czarodziei i obmacują kolumny na peronach… A ilu ludzi pospadało z balkonów, z miotłami między nogami?

A, są jeszcze kucyki, agenci Szatana. Pamiętam materiał telewizji TVN, gdzie dziennikarze ironicznie komentowali te rewelacje. Skoro ludzie sobie z tego kpią, to może sprawa nie jest tak poważna? Gdyby ten tekst byłby o skrajnych, marginalnych opiniach, to ok. Ale autor do tematu podchodzi śmiertelnie poważnie.

Dziwny to tekst, z przesadnymi tezami, wiele wzmianek, ale mało przykładów. No i niektóre argumenty, jako żywo, jakby z powietrza, za przeproszeniem, wzięte.  Szkoda, bo mówimy o reaktywacji kultowego niegdyś pisma dla graczy. Do tematu wrócę, bo jest nie tyle dziwny, co niezwykły. Tekst oderwany od rzeczywistości, nastawiony na wciągnięcie czytelników, graczy, do groteskowego świata. Niemniej, w tekście jest dużo racji, co do niesłusznej nagonki na branżę gier, ale wymieszane to jest z dziwnymi, naciąganymi argumentami. Jakby pisał to sfrustrowany nastolatek, na siłę szukający kontrargumentów. Nie mam w sobie nic z hejtera, czy narzekającego na wszystko Polaka, ale czuję się po prostu rozczarowany.  Zrobię sobie za jakiś czas przerwę w graniu, by kogoś zamordować. Najlepiej księdza, co spalił na moich oczach płytę z Simsami, bo tam się dzieci robi, a po spowiedzi, za obejrzenie Pottera, nakazał mi samobiczowanie w ramach pokuty.

Po szatańskich klaczach i ogierach, o piekielnej, różowej maści, autor kontynuuje wywód: „Stąd też zmasowany atak na branżę gier, najmłodszą w rodzinie mediów. A jednak przykłady, którymi posiłkują się przeciwnicy tej formy rozrywki, z palca wyssane nie są. Rynek gier to także gałąź produkcji wielce kontrowersyjnych. Czy faktycznie więc mają one zgubny wpływ na użytkowników?”

Najbardziej razi mnie słowo „zmasowany”. Do czego autor dąży? Czyżby miał zamiar uzmysłowić czytelnikom, graczom, że są prześladowani, i muszą walczyć w obronie swej godności? W takim razie mam pytanie:do kogo kierowany jest ten tekst, całe to czasopismo? Dla młodych graczy, dzieciaków, którzy nie pamiętają lat dziewięćdziesiątych? Dla tych starszych, co w tym właśnie okresie się wychowali? A może weteranów, zagrywających się już w latach osiemdziesiątych? Bo jakoś nie sądzę, by którakolwiek z tych grup żyła w świecie autora tego tekstu.

No ale przyjrzyjmy się tym kontrowersyjnym przykładom, rzucającym cień na branżę gier, dającym wszystkim pseudo-inteligenckim mendom preteksty do bezdusznych ataków na graczy. „JFK Reloaded”. Prosty symulator zabójstwa prezydenta Kennedy’ego, w którym chodziło o jak najwierniejsze odtworzenie okoliczności zamachu. Tytuł, jak pisze autor,”(…)stał się kamieniem obrazy” Kurczę, może się czepiam, ale najpierw płonące stosy, stryczki, mroki średniowiecza, a teraz kolejny doniosły epitet, tym razem wzięty z Biblii: Iz 8, 14: „On będzie kamieniem obrazy i skałą potknięcia się dla obu domów Izraela.” No ale wróćmy do słów autora. „Do dziś zdania są podzielone. Przeciwnicy twierdzą, że skalano jedną z największych amerykańskich świętości. Zwolennicy natomiast bronią wspomnianej pozycji, wskazując na jej aspekt edukacyjny, a także dość trafnie zaznaczając, że jej stopień brutalności i tak jest nieporównywalnie mniejszy w stosunku do innych dzieł z gatunku FPS(czyli autor sam przyznaje, że są jeszcze drastyczniejsze, gorsze gry!). Tytuł oczywiście pozostaje wodą na młyn krytyków wytykających grom przekraczanie wszelkich możliwych granic, ale czy faktycznie można wysuwać taki argument w czasach, gdy ikoną popkultury jest Jeffrey Dahmer, amerykański seryjny morderca, który zabijał, gwałcił, a następnie zjadał swoje ofiary(dokładnie w tej kolejności)?”

Po kolei. Przeciwnicy mówią o kalaniu jednej z największych amerykańskich świętości. Może są to górnolotne określenia autora, ale nawet, gdyby faktycznie owe osoby używały takich słów, to mają podstawy. Widziałem na YT ową produkcję. Gracz wciela się w Lee Harvey’a Oswalda, który siedzi w oknie i czeka na przejazd pary prezydenckiej. Ma on za zadanie dokonać zamachu na osobie JFK. Gameplay trwał może niecałą minutę, po oddaniu strzału następuje „replay”, w którym możemy dowolnie przewijać taśmę i oglądać w zbliżeniu, jak nam poszło. Potem na ekranie pojawiają się statystyki, typu „JFK-dead”, „The Governor-injured”, „Hit JFK in the heart-X”, Accerate timing bonus-X”. Iksy są czerwone i świadczą, że partacko Ci wyszło, oj mało będzie punktów. Fajna gierka, nie?

Aspekt edukacyjny. Autor się pod tym nie podpisuje, tylko podaje opinie zwolenników tej produkcji, więc tym razem moje zastrzeżenia kieruję do nich(ale coś czuję że się z nimi zgadza).

No tak, starając się pozaliczać te wszystkie opcje, bonusy, siłą rzeczy uczymy się ich na pamięć, przez co w przyszłości możemy błysnąć wiedzą. Ciekawe, jaki aspekt edukacyjny miałaby by gra, w której wcielamy się w jednego z katów mordu w Katyniu. Czyli, graczu, aby zaliczyć misję, musisz włożyć ofierze trociny w usta, ona musi uklęknąć przed dołem z ciałami kolegów, a ty musisz koniecznie strzelić jej w tył głowy. W odpowiednim momencie, żeby się nie spodziewała. Normalny człowiek taką grę by wyłączył, nienormalny miałby zabawę. I szczegółową wiedzę historyczną!A jakiż to aspekt edukacyjny miałby symulator katastrofy smoleńskiej, albo zamachu na Jana Pawła II !

Ale nie wolno tej gry krytykować, nie nie nie! Gdzie jej tam do Jeffrey’a Dahmera! No ludzie, nie wypada chyba krzywym okiem patrzeć na symulator zamachu, gdy w realu facet, który jest zwyrodniałym psychopatą, staje się celebrytą, prawda? Autorze, gdyby ci przeciwnicy brutalnych, bezsensownych gier komputerowych, przy całej swojej nienawiści do tej branży, jednocześnie, nie mieliby problemu z osobą mordercy, gwałciciela, kanalii, to ok. Masz rację, to chora hipokryzja. Ale może ci ludzie mają problem i z grą, i z realnym bydlakiem? Poza tym, Jeffrey Dahmer nie żyje od dwudziestu lat, a do jej osoby były pewne odniesienia w kulturze(występował jako animowana postać w South Parku, nawiązywali do niego w utworach muzycznych). Ale ikona popkultury? Naprawdę? Japończycy mają Godzillę, Polacy Klossa, Janosika, Gulczasa, a amerykańską ikoną kultury popularnej, masowej, jest Jeffrey Dahmer?

Nie, nie wolno krytykować matki, która kijem stłucze dzieciaka, skoro Katarzyna W. stała się na pewien okres celebrytką. Nie można mieć pretensji do wuefisty, że jest sadystyczny wobec uczniów, skoro taki Trynkiewicz, też wuefista, swoje ofiary dźgał nożem.

Szanowny Panie, tak już na marginesie, pozwolę sobie przypomnieć podstawowe terminy, dotyczące rodzajów gier komputerowych. JFK Reloaded to niskobudżetowy celowniczek, a FPS, czyli First Person Shooter, to taka gra, gdzie się steruje oczami, jest widok z oczu, z boku wystaje lufa giwery, i się chodzi, i się strzela.

„Czy jedna czarna owca może być reprezentatywna dla całego stada? Dyskusja na ten temat zdaje się nie mieć końca. Pozostając jednak przy zwierzęcych analogiach, powiedzieć trzeba, że kij na psa zawsze się znajdzie, więc choć jedna jaskółka wiosny nie czyni, jedna gra potrafi zdecydować o wizerunku całej branży.” Moim zdaniem, autor znowu przesadza, ponieważ „czarnych owiec” na tym rynku jest wiele. „Manhunt”, „Postal 2″, „Carmageddon”, oraz niektóre gry indie, czyli niezależne. Kij na psa zawsze się znajdzie? To tak, jakby powiedzieć, że jacyś źli ludzie nie lubią graczy, a nie wiadomo, dlaczego. Uwzięli się na nich, na siłę znajdują preteksty, by im dowalić. Czy jedna gra może zdecydować o wizerunku całej branży? To dlaczego ja mam na studiach przedmiot o nazwie”Gry komputerowe”, pojawiają się na ten temat opracowania naukowe, w telewizji pojawiają się reklamy najnowszych gier i wydań czasopism dla graczy?

Nie chcę wychodzić na cynicznego hejtera, zastanawiam się tylko, czy ten tekst powstał, bo coś trzeba było napisać, czy autor naprawdę pisze, co myśli. Gdyby to był tekst jakiejś tam gazetki, portalu internetowego, olałbym to i zajął się czymś ciekawszym. Ale książka redaktora naczelnego była przedstawiana u mnie na wykładzie, a ja, jako gracz, członek tej społeczności, też chcę nie tylko gadać i narzekać, ale czynnie brać w tym środowisku jakiś udział, dlatego tak się zająłem tym artykułem.


Poza tym, czy w tytule artykułu „Graczu, zabiłeś już kogoś czy dopiero planujesz?”, czy po „kogoś”, nie powinien być przecinek?.

Kolejnym przykładem gry, która „wstrząsnęła filarami światowej etyki”, jest Doom. „Symulator masowego mordu”, którego autor przyznał, że fabuła w tej grze jest jak fabuła w filmie porno-jest, ale każdy ją olewa. „Odniesienie do pornografii w przypadku tytułu pełnego symboli satanistycznych było chyba najciekawszą próbą dolania oliwy do ognia.”

Nie wiem, czy gość powiedział to specjalnie, by zrobić szum wokół swojej gry, czy też po prostu powiedział, jak jest. Wyjawił to, o czym wszyscy gracze fps-ów wiedzą, co jest oczywiste, o czym każdy, kto choć trochę obraca się w środowisku gier, zdaje sobie sprawę. OK, pojawiły się fps-y z fabułą, i to nawet ciekawą, ale sedno rozgrywki pozostaje takie samo. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że było to zagranie marketingowe, aczkolwiek mogę się mylić.

Grałem jakiś czas temu w dwie pierwsze części Dooma. Jakoś nie pamiętam rojącej się na każdym korytarzu satanistycznej symboliki. Pewnie coś było, ale gdyby była „oczojebna”, to raczej bym to zauważył.

„Larum podnieśli więc duchowni, politycy i dziennikarze. Co ciekawe, nikt przy tym nie zauważył, że gra nie promowała satanizmu ani go nie pochwalała. Główny bohater walczył wszak przeciwko siłom piekielnym.”

No tak, to zmienia postać rzeczy. Tacy fikcyjni, co prawda, bohaterowie, „Niehlubne benkarty”, albo „Benkarty wojny” zasługują na order od prezydenta Izraela i w drodze wyjątku, honorowe miejsce w Muzeum Historii Żydów Polskich jako pozytywni herosi srebrnego ekranu, symbol walki z nazizmem(i zabili Hitlera! Zupełnie jak Blazkowicz w „Wolfensteinie”!).

Co złe, to niestety, atrakcyjne. Więc siłą rzeczy, robiąc grę o diabłach, psychopatach, sadystach, pełną efektów gore i przemocy, może nie promuje się, ale z pewnością reklamuje tego typu elementy, dla kasy.

„Niestety, dzieło podzieliło los „Buszującego w zbożu(…)”. Może niesłusznie sądzę, ale opisanie sprawy Dooma i nawiązywanie do ważnej powieści amerykańskiej literatury jest trochę… nie na miejscu. Owszem, obie spotkał podobny los, ale taki zabieg wzbudza podejrzenia, że autor stawia jedno i drugie na jednej półce(aczkolwiek ma prawo, nie zabraniam, tylko się dziwię). To tak jakby mówić, że „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta, jest niezrozumiałym przez ignorantów arcydziełem, podobnie jak „Głupi i głupszy” z Jimem Carrey’em.

Następnie autor pisze o tragedii, jaka wydarzyła się w 1999 roku w stanie Kolorado. Dwaj uczniowie urządzili masakrę, zabijając trzynaście osób, a dwadzieścia cztery zostały ranne, po czym mordercy popełnili samobójstwo. Mimo, że jeden z nich miał depresję, a drugi zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, leczone specyfikiem, powodującym groźne skutki uboczne, to właśnie Doom zebrał największe cięgi. Jeden z morderców miał powiedzieć, że mord będzie jak z Dooma właśnie. Okazało się jednak, że była to tylko jedna z jego „inspiracji”, ponieważ na warsztat poszły też zamieszki w Los Angeles, zamach terrorystyczny w Oklahoma City, II wojna światowa, wietnamska, oraz właśnie Doom i Duke Nukem.

Tu się z autorem zgadzam, możemy w tym przypadku mówić o szukaniu kozła ofiarnego. Jeśli osoba z zaburzeniami psychicznymi kogoś zamorduje, to nieważne, że biła bita w dzieciństwie przez pijanego ojca bądź matkę. Nieważne, że interesowała się czymś innym niż większość, przez co nie miała przyjaciół, a gry były często jedyną rozrywką, ujściem dla stresu, okazją do wyładowania agresji. Wtedy należałoby zwrócić uwagę na istotne problemy społeczne, a tak, mamy wygodnego kozła ofiarnego i okazję do zrobienia atrakcyjnego materiału. Ale możliwe też, że taki morderca po prostu rodzi się psychopatą(polecam książkę Jona Ronsona„Czy jesteś psychopatą?”.

Ale cóż autor dalej pisze! „(…)Jeśli był typowym dzieckiem wychowywanym na amerykańskim systemie rzeczy, można przyjąć, że widział setki filmów pokroju „Rambo”, „Commando” czy „Missing in Action”, w których główni bohaterowie urządzali krwawą jatkę przy okrzykach zachwytu widzów. Trudno jednak zrzucić winę na media, skoro to właśnie media na siłę szukały winnego i wskazały grę komputerową.”

Znów autor jawi się nam jako znawca amerykańskiego stylu życia, który zna, dzięki  bogatym, naukowym badaniom, sposób wychowywania amerykańskich „typowych” dzieci. Autorze, cóż to takiego jest „amerykański system rzeczy”? „Typowe”, amerykańskie dziecko, jest grube, rzuca fuckami, codziennie kroczy do Maca na kuciaka, do kina niosą go głównie po to, by się mógł nażreć darmowego popcornu i upoić zimną colą? Jego fanem jest Arnie kasujący trzystu kolesi na film, Chuck Norris obracający kulę ziemską kopnięciem z półobrotu oraz Sylwek Stallone niszczący cały wietnamski potencjał militarny? Ośmielę się stwierdzić, że z tymi stereotypami to ktoś się spóźnił. Lata osiemdziesiąte już dawno minęły… Uogólnienia, uogólnienia, uogólnienia… A gdzieś czytałem, że amerykańskie społeczeństwo jest bardzo zróżnicowane… Ciekaw jestem, jak wygląda „polski system rzeczy”, oraz jak wychowywane jest „typowe” polskie dziecko?

„Trudno jednak zrzucić winę na media, skoro to właśnie media na siłę szukały winnego i wskazały grę komputerową.” Sorry, może ja gupi jestem, ale nie rozumiem tego zdania. Skoro to media są winne tej niezasłużonej nagonce… to chyba można im właśnie ten konkretny zarzut postawić…?

Wróćmy do artykułu o graczach-mordercach, kozłach ofiarnych i powierzchownej, cynicznej propagandzie. Autor kontynuuje historię o dwóch zabójcach z Columbine High School. Otóż w szóstą rocznicę tragedii pojawiła się w sieci gra, „Super Columbine Massacre RPG!”, stworzona za pomocą RPG Maker’a, przez jedną osobę, niejakiego Danny’ego Ledonna.

„Produkcja ta balansuje między złym smakiem a… prawdziwą sztuką, bowiem ewidentnie ma zawoalowany przekaz. Owszem, wcielamy się w zabójców, owszem, mordujemy dzieci, jednak gra w swej wymowie bliższa jest filmowi „Natural Born Killers”, który – choć też ponoć był natchnieniem dla jednego z morderców – pozostaje kinowym arcydziełem uderzającym w amerykańskie media i ich motto „Bad news is good news”.

Dla kogo sztuka, dla tego sztuka. Moim zdaniem to trochę zbyt wyświechtane słowo. Dla mnie sztuka jest wtedy, kiedy obcuje z czymś, co wzbudza we mnie takie odczucia, że muszę przyznać, tak, to jest sztuka. Czyli jest to coś „wyższego”. Zresztą, ten fragment jest zaiste zabawny: „(…)prawdziwą sztuką, bowiem ewidentnie ma zawoalowany przekaz.” Aha! A więc wszystko jasne! Sztuka jest wtedy, gdy materiał jest niejednoznaczny! Jak ma zawoalowany przekaz – et voila! Mamy sztukę! Jakie to proste! To naprawdę jedyny wymóg, jaki trzeba spełnić, by stać się artystą? Czyli jeśli wierzyć takiemu Panu Czai, „Kac Wawa”, która rzekomo jest oparta na faktach, jest sztuką. Jak zrobię grę, w której wcielę się w oprawcę mordującego więźniów obozu koncentracyjnego, i nagle zapali mi się taka czerwona lampka, olśni mnie(ach! te zabijanie to jednak niefajne jest!)-to jest sztuka! A ja ciemny, głupi, myślałem, że to bardziej abstrakcyjna, złożona kwestia… Dziękuję za ten kaganiec oświaty!

A na poważnie, a niech ta gierka będzie sobie dla Pana sztuką(nie będę się nad nią rozpisywał, lepiej będzie, jak sami ją sobie zobaczycie, oto link:), Pańska wola. Ale moją wolą jest się z tym nie zgadzać. „Natural Born Killers”? No, ja byłbym ostrożniejszy z porównywaniem tego filmu do wspomnianej przez Pana gry. Jednak forma, język, umiejętność przekazywania treści to istotny element, niesłusznie, moim zdaniem, przez Pana pomijany.

Amerykańskie media i ich motto „Bad news is good news”. Słusznie, jak najbardziej się zgadzam. Tylko znowu ten najazd na Amerykę. A jakie jest motto polskich mediów, „Faktu”, „Super Ekspressu”? Poza tym, skoro „Super Columbine Massacre RPG!” jest atakiem na amerykańskie dziennikarstwo, to taki film z Bondem („Jutro nie umieraj nigdy”, bodajże), gdzie agent walczy z potentatem prasowym, to już arcydzieło sztuki musi być!

„Trudno jednak dziwić się brukowym dziennikarzom, którzy bronią swego statusu quo, w związku z czym zawsze będą obwiniać innych, choć sami odpowiadają za najbardziej kontrowersyjne i makabryczne przekazy, podane w formie tabloidalnej quasi-narkotycznej papki.”

Czyli, jeśli dobrze zrozumiałem to zdanie, dziennikarze bronią swego statusu quo, w sensie, nie zmieniają swojego postępowania, obwiniają innych(za co? za dostarczanie makabrycznych scen, za morderstwa, zbrodnie?), choć to właśnie oni pokazują odbiorcom najbardziej drastyczne przekazy, na dodatek jako coś atrakcyjnego. I trudno nam się z tego powodu dziwić. OK.

„Super Columbine Massacre RPG!” to nietuzinkowa produkcja, ale tylko dla tych, którzy potrafią dostrzec jej drugie dno i rozumieją przy tym, jaki jest wspólny mianownik filmów takich jak „Robocop”, „Starship Troopers”, „The Truman Show” i wspomniane już „Natural Born Killers”. „Super Columbine Masacre RPG. Ci, którzy nie dostrzegają drugiego dna tej produkcji, niech po nią nie sięgają.”

Nietuzinkowa produkcja. Zaiste, adekwatne słowo. Ignoranci, precz od tej gry. Wspólny mianownik wymienionych filmów? To ja wiem, jaki on jest. Ale znów, kłaść tych produkcji na jednej półce z amatorską gierką zrobioną w RPG Makerze, sorry, nie ogarniam tego. Skoro znam tenże mianownik, a sztuki w tej grze nie dostrzegam, to czyżbym był… pół-ignorantem? Poza tym to ostatnie zdanie jest bez sensu: „Super Columbine Masacre RPG. Ci, którzy nie dostrzegają drugiego dna tej produkcji, niech po nią nie sięgają.” Czyli najpierw, muszę dostrzec drugie dno tej produkcji, aby potem po nią sięgnąć. Myślałem, że najpierw należy sięgnąć po medium, żeby móc dostrzec w niej drugie dno(chyba że o tym poinformuje mnie jakiś autorytet w tej dziedzinie). Zatem zdanie powinno brzmieć: Ci, co nie dostrzegają w tej produkcji drugiego dna, niech lepiej ten produkt odłożą.”

Kolejna gra za nami, a jeszcze dużo tekstu przed nami do obrobienia. Tak na marginesie, wysłałem poprzez Facebook’a zaproszenie dla ekipy Secret Service, aby zapoznali się z moim tekstami, odnośnie owego artykułu. Do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi, a jedna z osób, ogarnięta w temacie, wyjawiła mi, że do grupy dodadzą mnie tylko, jeśli dotowałem na wspieramto.pl inicjatywę reaktywacji tegoż czasopisma. Inaczej, nikt tam mnie nie zaakceptuje. Jeżeli nie otrzymam od nich odpowiedzi, jeśli to wszystko jest prawdą… No cóż, ładnie się pismo otwiera na ludzi. Już nawet osoby z innych czasopism o grach stwierdziły, że mamy do czynienia z niczym nieuzasadnioną megalomanią redaktora naczelnego, brakiem chęci do podjęcia jakiejkolwiek dyskusji, nie przyjmowaniem żadnej krytyki, małostkowością wobec kolegów po piórze. Ciekawe, jak długa ta buta na rynku ich utrzyma.

Następną kwestią, którą autor omówił w swoim artykule, jest gra RapeLay. W tej sprawie, ogólnie ze zdaniem autora się zgadzam, jest parę kwestii, do których mógłbym się przyczepić, ale nie będę tego robił na siłę, nie chcę wyjść na upierdliwca. Zatem, skończę już moją analizę owego tekstu, zwracając uwagę na parę ważniejszych dla mnie aspektów.

Przechodzimy na polskie podwórko. Prawdziwa historia z lat osiemdziesiątych. Tatuś zabrał synka na giełdę komputerową, by następnie zakupić pociesze gierkę o Smerfach. Po wgraniu produktu do komputera, okazało się, że Papa Smerf uprawia seks ze Smerfetką. Cała ta historia, jak podaje autor, miała miejsce w Lubinie, który jest rodzinnym miastem Adriana Chmielarza. Czy to przypadek? W kontekście całej sprawy może to być bardzo ważne. Czy Pan Chmielarz powinien się za Lubin wstydzić?

Ale pomińmy te moje czepialskie suchary, zajmijmy się kwestią owych gier. „Już wtedy bowiem istniał w branży gier tzw. drugi obieg, a i pierwszemu teoretycznie można było wiele zarzucić – wszak możliwość interaktywnego obcowania z zabójstwami, wojnami i wszelkim złem tego świata ubranym w popkulturowy garnitur przerażała pokolenie rodziców, którzy – o dziwo – z zainteresowaniem oglądali wszelkie wojenne produkcje filmowe, kibicując strzelaniu do nazistów i zrzucaniu bomb na niemieckie miasta pełne starców, kobiet i dzieci.”

Powinniśmy zwrócić uwagę, że jednak oglądanie filmu, a granie w grę, to istotna różnica. Przy oglądaniu, owszem, można się pasjonować złymi rzeczami, kibicować przemocy, utożsamiać się z nieprzyjemnymi typami, i to jest niewłaściwe. Ale gra daje odbiorcy imitację aktywnego uczestnictwa w rozgrywce. Rodzic, do tej pory przyzwyczajony do filmów, książek, nagle spostrzega, że jego dziecka już nie tylko biernie ogląda, jak jakiś komandos kosi serią z thompsona nazistów. Teraz to jakby on sam, w pewnym sensie, w pewnym stopniu, dokonał tej czynności. Trzeba mieć to na uwadze, gdy zarzuca się komuś hipokryzję.

Szanowny Panie, proszę, niech mi Pan wymieni film, na którym alianckie bombowce zrzucały bomby na niemieckie miasta pełne kobiet, starców i dzieci, i zostało to pokazane jako coś chwalebnego, szczytnego, pozytywnego, a widzowie z tego powodu dostawali niezdrowej podniety. Bo ja jakoś takiego filmu nie pamiętam. Unikanie pokazywania na ekranie nieprzyjemnych tematów, zgoda, to na pewno miało miejsce. Ale takie coś…

„Ojcowie z wypiekami na twarzy patrzyli, jak Hans Kloss wykonywał wyroki śmierci na wrogich agentach, Gustlik walił z pepeszy po niemieckich torsach, pan Wołodyjowski siekł Tatarów swą bohaterską szablą(nie tylko bohaterską, była też piękna, namiętna, kochliwa, romantyczna, patriotyczna, zmysłowa, jaka jeszcze Czesiu?), a pułkownik Dowgird walczył na śmierć i życie z rajtarami. W tym czasie matki roniły łzy wzruszenia nad Sienkiewiczowską Trylogią, gdzie Longinus Podbipięta romantycznie rozcinał ludzi na dwoje, a w końcu ściął trzy głowy za jednym zamachem, co było jego pięknym i czystym jak łza marzeniem.”

Proszę Pana, ja pisałem na temat Hansa Klossa pracę licencjacką, nie posiadam niestety, materiału w postaci książki, gdzie jest opisane, kogo i kiedy J-23 zabił(musiałem zwrócić, rzadkość na rynku), ale jakoś nie przypominam sobie, by to były wyroki śmierci. Raz zabił kogoś w pojedynku, raz musiał jakiegoś Niemca zastrzelić… A 11 ofiar na 18-odcinkowy serial to chyba nie tak wiele(sednem serialu była walka mózgów, a nie strzelanina, no gdzie mu tam do Rambusa)? Poza tym, trudno się dziwić, że ci wszyscy bohaterowie kogoś w swoich przygodach ukatrupili. A te wypieki na twarzach to chyba nie od patrzenia na zabijanie, były chyba jeszcze inne ciekawe aspekty, a nie tylko przemoc…

Matki roniły łzy wzruszenia nad dwumetrowym Litwinem dekapitującym janczarów? Panie, co Pan wypisujesz? Jeśli już roniły łzy wzruszenia, to nie nad batalistyką, tylko nad miłością Skrzetuskiego do Heleny, Kmicica do Oleńki, Wołodyjowskiego do Basi… Takie bezpodstawne, przesadne bzdury Pan podajesz. A poza tym musi Pan wziąć pod uwagę, że Trylogia opowiada o innych czasach, innej mentalności, gdzie pocięcie niewiernego Turka mogło faktycznie jawić się jako czyn zaiste rycerski. A promocji przemocy samej w sobie ja w ekranizacjach, ani w literaturze nie widzę, raczej promocję walki za ojczyznę.

„Co więcej, kiedy w tym samym czasie działacze Solidarności kolportowali w podziemnym obiegu film „Rambo 2″(dla pokrzepienia serc, zapewne. Tego faktu historycznego nie znałem), w którym bohater tłukł Rosjan jak muchy(więcej tam było Wietnamczyków), dzieci dostawały pasem za strzelania pikselami do pikseli w grze… Rambo 2. Uznano bowiem, że książka i film to sztuka, gdy tymczasem komputerowa rozrywka to zło, które sprawia, że młodzi ludzie mylą świat wirtualny z rzeczywistym.”

No tak, przecież jak ja w Call of Duty strzelam do Niemców, to tak naprawdę walę pikselami w inne piksele, z jakiej racji te pretensje? A czyż autor nie zapomniał o czymś takim, jak immersja? Młodzi ludzie mylący świat wirtualny z rzeczywistym. A nie bywa tak? Nie mieli ci rodzice pewnych podstaw?

„Warto też wspomnieć najsłynniejszy polski boom na sztuki walki. Osiedlowe amatorskie kluby karate i kung-fu pojawiały się jak grzyby po deszczu właśnie w latach 80. O dziwo jednak, nie po upowszechnieniu gier komputerowych(o dziwo, film też potrafi wprowadzić jakąś modę), lecz po premierze kinowego hitu”Wejście smoka” z Bruce’em Lee. To właśnie brak interakcji z filmową treścią powodował u młodych ludzi frustrację, która objawiała się potem kopaniem przechodniów z półobrotu, rozbijaniem szyb, drzwi, ławek itd.”

Nie żyłem w tamtych czasach, ale śmiem twierdzić, że to raczej zachwyt nad umiejętnościami aktora spowodował boom na amatorskie kluby azjatyckich sztuk walki. Poza tym, jakoś rodzice nie opowiadali mi o bandach narwanych karateków, którzy łazili po osiedlach i sieli postrach na blokowisku. Nie wiedziałem, że to było na taką skalę. A może ta polska gra, „Franko” opowiada właśnie o tych trudnych dla Polaków chwilach? Poza tym, chyba nie wszyscy byli chuliganami…? Nie było gier, to byli zmuszeni ruszyć tyłki do klubów i zacząć się ruszać, ćwiczyć. To były ciężkie czasy, zaiste. A teraz źli ludzie chcą je przywrócić, wprowadzając Kinecta!

Toż to przykład tego, że filmy są złe! Brak interakcji z filmową rzeczywistością wzbudza frustrację i agresję! Dopiero gra wszystko zmieniła...

„Dopiero pojawienie się gier(otóż właśnie, chwała im! Allelluja!), które pozwalały przenieść agresywne zapędy do świata wirtualnego(ileż to istnień i majątków ludzkich w ten sposób ocalało), zakończyło modę na podwórkowe karate – szczęśliwie dla Bogu ducha winnych ofiar duchowych synów Bruce’a Lee. A ich w kolejnych latach nie brakowało(zaraz, to najpierw autor mówi, że liczba ofiar karateckich band, gangów kopiących staruszki z półobrotu spadła, bo tamci przenieśli się do świata wirtualnego, a w następnym zdaniu, że jednak nie? Ale kogo nie brakowało, ofiar napaści czy duchowych dzieci Bruce’a Lee?).

Dalej, autor tekstu podaje przykład wypowiedzi dr Michała Lwa-Starowicza, syna znanego seksuologa, który poszedł w ślady ojca. Stwierdził, że filmowa pornografia nie zwiększa liczby gwałtów, a wręcz przeciwnie – przyczynia się do obniżenia napięcia i frustracji. Podobnie ma być z grami komputerowymi. Owszem, jeżeli ktoś miał ciężki dzień, jest wykończony fizycznie bądź umysłowo, może sięgnąć po np. „Painkillera” i wyładować stres, agresję, negatywne emocje. Ale nie zawsze tak bywa. Są gry, które wzmagają frustrację. Ze względu na źle zbalansowany poziom trudności, przykładowo, ale to niuanse. Następnie, podany zostaje cytat ze strony uzaleznieniabehawioralne.pl, pokrótce wyjawię, że mowa jest o tłumaczeniu agresywnych zachowań faktem, że ich sprawcy mają tendencję do personifikacji wirtualnych postaci, przez co w świecie pikseli, agresja stymuluje aktywność mózgu tak samo, jak realne akty przemocy. Nie wiem, czy jest to prawda, czy wiele zostało odnotowanych takich przypadków. To kolejne nawiązanie do mylenia świata wirtualnego z rzeczywistym. Autor twierdzi, że to pseudonaukowa manipulacja, nie podając argumentów. Podkreśla fakt, że lekceważone są profesjonalne opracowania Polskiego Towarzystwa Badaczy Gier, ale też nie pisze, o czym one traktują.

„Czy gry komputerowe szkodzą? I owszem, jak wszystko w nadmiarze – wędkarstwo(…ale jak? że taki wędkarz zaniedbuje rodzinę…?), zbieranie znaczków(…?) czy leżenie krzyżem przed ołtarzem(wreszcie sensowny przykład). Na sam koniec, autor wygłasza puentę, niebywale zaskakującą, że nie można wrzucać wszystkich gier do jednego worka, ponieważ są one różne.

Koniec! I nie będzie podsumowania! Zostawię to Wam, gracze, jeśli oczywiście dotrwaliście do końca tekstu i obchodzi Was owa kwestia.

Oceń bloga:
18

Komentarze (39)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper