Koncert Lindsay Stirling = Petarda!

BLOG
467V
Koncert Lindsay Stirling = Petarda!
BlondSpaceBoro | 26.02.2017, 11:03
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Po relacji Rogera z Wild Hunt Live trochę plułem sobie w brodę, że nie trzymałem ręki na pulsie i impreza przeszło mi koło nosa. Zwłaszcza, że bilety kosztowały grosze. Ale wczorajszy występ Lindsey w Poznaniu wynagrodził mi to z nawiązką.

Bilety na jej Show ruszyły już we wrześniu zeszłego roku i kupiłem sobie spokojnie trzy dni od staru. Nie spodziewałem się, że u nas w Polsce będzie miała tylu fanów by trzeba było się o te bilety bić lub sprzedawać ciało na ulicy. I faktycznie pół roku temu takie to sprawiało wrażenie. Lecz dwa dni przed koncertem kiedy na fejsiku zaznaczyłem, że biorę udział w wydarzeniu dotyczącym jej koncertu, nagle zaczęły urywać się do mnie telefony z pytaniem gdzie jeszcze można kupić bilety? I od kiedy sprzedają, bo nikt o tym nie wiedział? Więc grzecznie tłumaczę każdemu z osobna, że biletów już nie ma od października zeszłego roku. No to dostało mi się od samolubów, którzy nie dzielą się informacją. Hola Hola, myślę sobie, biletem chwaliłem się na FB zaraz po kupnie własnie po to by zakomunikować iż taka impreza się wydarzy. No to zacząłem wysłuchiwać wymówek, a że to Facebook srejsbuk i trzeba było dzwonić. LOL :D

Na koncert poszedłem z kumplem, który jest ogromnym fanem. Impreza odbywała się na Targach Poznańskich w hali nr 2. Pojechaliśmy sobie 90 minut wcześniej, planując że wejdziemy sobie na spokojnie, zaliczymy szatnie, zaliczymy piwko zakąskę i spokojnie pójdziemy się bawić. Plan był dobry, ale po tym jak zobaczyliśmy kolejkę do wejścia to twarze nam zbladły. Ja zawsze myślałem, że Lindsay wypełnia jakąś niszę muzyczną, o której wiedzą tylko wtajemniczeni, a tu spęd ludzi jakby Michael Jackson zmartwychwstał i wrócił do Polski. Nie kłamiąc staliśmy w kolejce około 25 minut zanim doszliśmy do wejścia. Ale co śmieszne, jak wchodziliśmy w bramę i spojrzeliśmy do tyłu, a tam utworzył się drugi taki sam długi i niekończący się sznur ludzi. Miałem obawy czy organizator nie sprzedał trochę za dużo biletów i czy się tam pomieścimy.

Plan by przybyć trochę wcześniej był dobry, bo zdążyliśmy jeszcze z piwkiem i szatnią. Przy stole poznaliśmy jakąś parkę, która dostała bilety od sponsorów. Tzn żona tego kolesia dostała, bo jest skrzypaczką od 20 lat. Facet zaczął się chwalić nagraniem na telefonie z koncertu swojej żony, który około godziny temu się skończył i że nie wie czy chcą tu być, bo szkoda im skrzypiec które marzną w aucie. Zasugerowałem, żeby zostawili w takim razie w szatni bo cieplej. Usłyszałem w odpowiedzi, że za drogie (około 20 000zł). No cóż :D Generalnie byli to kolejni ludzie, którzy zaczęli się mi wyżalać na temat koncertu, tylko tym razem, że godziny nie takie. Na biletach mają napisane 19:30 a wszyscy mówią, że Show rusza godzinę później. No tak, informacja była podawana na fejsiku, którego tak wszyscy nie lubią i nie czytają. Co ja mogę.

W sumie to nawet nie wiem czy się im koncert podobał, bo trochę kręcił facet nosem, że to nie jego klimaty i nawet myśli o sprzedaży biletów. Jego żona natomiast artystkę kojarzyła, bo jej uczniowie bardzo lubią Lindsey i dzięki niej w ogóle zainteresowali się graniem na tym instrumencie. Nawet zastanawiała się czy nie zabawić się w Fun-Girl i nie zawalczyć o autografy na biletach, które mogłyby później być nagrodą za postępy w nauce. Dobry pomysł :D

Pożegnaliśmy się z kulturą i ruszyliśmy w stronę sceny. Panna Stirling miała tylko 5 minut spóźnienia, ale jak zaczęła, to już było wszystko wybaczone. 

 

Show było absolutnie nieziemskie, pod względem wizualnym. Aż się dziwiłem, że w tak niewielkiej hali dało się zorganizować te wszystkie fajerwerki. Z mojej perspektywy wyglądało trochę słabiej bo stałem dość daleko, ale jakiś dobry duszek z przodu nagrał w dobrej jakości i wrzucił już do sieci :)

 

Już dawno nie oglądałem tak znakomicie zbalansowanego programu pod względem treści i przekazu. Znalazł się tam czas na humor, żarty i dowcipy, które na prawdę były zabawne i ludzie się śmieli. Jednym z nich był moment kiedy ekipa po pierwszym przebraniu wyszła na scenę z mini instrumentami. Mini skrzypkami, Mini pianinem i mini perkusją. Lindsay chciała nam pokazać jak wyglądały jej pierwsze skrzypce i jaki utwór był pierwszym, którego się nauczyła. To było mega słodkie i zabawne bo zaczęła na tym grać covery dość znanych nam wszystkich melodii z Legend of Zelda, Harrego Pottera czy Piratów z Karaibów. Będę się teraz posiłkował materiałami z koncertu w Krakowie, gdyż ja rzadko nagrywam filmy na koncertach. Wolę się bawić. Poza tym niektórzy mieli trochę lepszy widok :)

 

Był również czas na refleksję i zadumę. Artystka opowiadała o swoim przyjacielu, który ją wspierał od pierwszego albumu oraz pierwszej trasy koncertowej. Odszedł 4 lata temu i wciąż brakuje jej jego obecności. Zadedykowała mu jeden utwór na nowym albumie pod nazwą Gavi's Song, Potem Opowiadała również o swym ojcu, który również odszedł i nie potrafiła tego zrozumieć, dlaczego świat zabiera tak wspaniałych i potrzebnych ludzi. Jemu również poświęciła jeden z kawałków. Przecudna aranżacja. W tle mogliśmy oglądać kawałki z życia jej i jej przyjaciela. Głównie te wesołe ale i te smutne również. Warto to zobaczyć, bo muzyka jest piękna.  Nie potrafię znaleźć żadnego dobrego materiału z Poznania ani Krakowa jeśli chodzi o Those Days, więc posiłkuję się nagraniem z Sacramento. Program jest identyczny dla każdego z krajów. Trochę różnią się same przemówienia ale wykonanie jest to samo. 

No i oczywiście był również czas na mocne działa, które sprawiały, że twoje spodnie same tańczyły od basów jakich użyto w Crystallize. A jak już spodnie się rozgrzały, to i nogi nie pozostałe dłużne nie potrafiąc ustać w miejscu kiedy wchodziły kolejne kawałki takie jak Mirage.

 

Nie zabrakło również słów które maja nas podbudować. Wiadomo nie od dziś, że artyści nieraz nas inspirują i zachęcają do działania. Lindsay dzieląc się całkiem sporym wycinkiem z jej życia podczas tego Tour znalazła również czas by upić nas emocjonalnym Red Bullem, który doda nam skrzydeł i nie pozwoli by ktokolwiek zwalniał nas w naszych działaniach. Nawiązała do swojego wystąpienia w America Got Talent, gdzie oblano ja kubkiem zimnej wody, porównano do szczura i nie wróżono sukcesu. No to stanęła przed publicznością z całego świata i wszędzie widziała pełne sale. Jeśli to nie jest sukces, to chyba tylko pieniądze Sorosa :) 

 

Był oczywiście bis, po którym przez całe 6 minut wyklaskiwałem z całej siły rytm i skakałem pod sufit. Widzę, że nie inaczej było w Krakowie i ludzie również wtórowali biorąc udział w zabawie. Polska publika dała radę. Nie ma bata by kiedykolwiek Lindsey odpuściła sobie nasz kraj podczas kolejnych występów. Słychać w tle jak wybijamy rytm :)

Sorki, że posiłkuje się materiałami z Krakowa, ale Poznaniacy jeszcze nie zdążyli nic powrzucać. Koncert był wczoraj, emocje jeszcze nie opadły, więc póki we mnie muza gra piszę tą relację dla potomności, by wiedziała żeby kolejnych koncertów z jej udziałem nie odpuszczać. WARTO! Zwłaszcza, że ceny biletów wcale nie były wygórowane. Zaledwie 130zł.

Oceń bloga:
14

Komentarze (15)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper