Ninja na sobote #15

BLOG
421V
Ninja na sobote #15
Dario123 | 10.04.2017, 22:08
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Kto bogatemu zabroni? 

Witam wszystkich serdecznie. Dzisiaj na tapecie nierecenzja Power Rangers. Oj maj Gad co za film! Od natężenia testosteronu w końcu urosły mi włosy na jajach… a moment to nie ten.

Te 5 osób, które czyta Ninja na sobote wie, że jestem fanem wszelakiego kiczu i tandety. Czy jest coś bardziej tandetnego i kiczowatego niż Power Rangers (Warhammer 40k w swoim najgorszym wydaniu, ale ciii)? No nie za bardzo, bo Rangersi, przynajmniej pierwsze sezony, mają za sobą dwa potężne filary, które sprawiają, że są tym czym są. O czym mowa? O latach 90. i japońskim materiale. O czym mowa?x2 Otóż Power Rangers w scenach walki z potworami bazują na tym co wzięli z japońskiego super sentai, na którym jest oparty dany sezon. Na dobrą sprawę czysto amerykańska jest warstwa amerykańska. Oczywiście są różne dokrętki tak jak na przykład w Lightspeed Rescue, gdzie pojawia się szósty wojownik nieobecny w oryginale, ale większość idzie od kitajców.

Omawiany dzisiaj film jest z tego co mi wiadomo w pełni autorski. Wszystko zaczyna się 65 milionów lat temu, gdzie Power Rangers (kosmici żeby nie było) zostają rozwaleni przez Zielonego Wojownika. Dwie sprawy, które od razu polubiłem, czyli zrobienie z Rity Zielonego oraz nawiązanie do tego, że w sumie Power Rangers istnieli od zawsze (fanowska teoria wysnuta na podstawie różnorakich sezonów). Przenosimy się do czasów współczesnych, gdzie poznajmy obecną ferajnę i muszę przyznać, że nie jest tak źle jak myślałem. Tutaj choć raz chcę być poważny, Power Rangers ZAWSZE byli tolerancyjni. Można się śmiać, że czarny był Czarnym (dopiero w połowie sezonu Might Morphin reżyserzy zdali sobie z tego sprawę). Jednak oprócz oryginalnego Niebieskiego, który był szykanowany przez ekipę ze względu na orientację to gorzej albo lepiej twórcy dbali o różnorodność rasową i nikt nie robił z tego szumu. W SPD był nawet Czerwony kobieta i to w tej „lepszej” drużynie. Niezwykle posmutniałem, gdy zdałem sobie sprawę, że jakby nie było film dla dzieci (takich dużych w przedziale 25-30 parę lat, które nadal mieszkają z rodzicami) ma chyba najlepsza postać lesbijską ostatnich lat (pewne nadużycie, ale czasami trzeba). Dlaczego? Bo NIKT nie robi z tego szumu, bo w filmie jest to jedynie delikatnie zarysowane. Nikt nikogo nie wali po głowie homopropagandą i wszyscy są zadowoleni, a nie lesbijka bo i zupełnie nic nie wnosi to do filmu.

Wróćmy do tematu. Mamy do czynienie z typowym origin story. Nasza drużyna dopiero co się poznaję, trenuję, dostaję oklep od złego, na koniec wygrywa takie rzeczy. W sumie to nawet mi się to wszystko podobało, choć byłem nastawiony dość sceptycznie. Oczywiście najlepiej zostali zagrani Rita i Zordon (Bryan Cranston nawet w roli gadającej ściany wymiata). Przyczepić się mogę do finałowej walki, bo sposób w jaki została pokonana Rita był taki słaby. Megazord raz ciach i po krzyku. Chociaż kogo obchodzi Rita? Wszyscy przecież czekają na Lorda Zedda.

Jednak najbardziej nie podobał mi się brak tej całej tandetnej i kiczowatej otoczki. Wiecie, budynki z kartonu, wzywanie miecza mocy, rapującej dyni, gumowej świni, której cięcie przez plastikową broń powoduje snopy iskier no i niezapomniani kitowcy. Pamiętacie jak na PPE bawiliśmy się w Power Rangers?

Czy warto wybrać się do kina? Jak nie macie nic lepszego do roboty to pewnie tak. Byliście? To podzielcie się waszą opinią. W sumie rzadko pytam co sądzicie o filmach, które opisuje, a tutaj wyjątkowo jestem ciekaw waszej opinii.

Podczas seansu totalnie z dupy pomyślałem sobie, że nigdy nie znajdę dziewczyny. Dlaczego taka myśl podczas takiego filmu? Pojęcia nie mam. Pozdrawiam.

Oceń bloga:
7

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper