W co graliśmy w weeknendy (i nie tylko) 2014 [emas], czyli trochę smutna historia gracza

BLOG
1503V
W co graliśmy w weeknendy (i nie tylko) 2014 [emas], czyli trochę smutna historia gracza
emas | 06.01.2015, 04:52
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Poniższy tekst początkowo miał mieć trochę inną formę i w żadnym przypadku nie miał być podsumowaniem mijającego roku. Jednakże kiedy squaresofter podrzucił pomysł wspólnej akcji użytkowników, w której każdy opisze w dowolnej formie w co grywał w 2014 roku, postanowiłem zmienić trochę formułę mojego tekstu.

         

                Rok 2014 przeminął mi błyskawicznie. Pamiętam jakby było to wczoraj kiedy to rok temu w okolicach końcówki grudnia pisałem blog na temat postanowień noworocznych. Miałem trzy mocne postanowienia odnośnie (poprzedniego już) nowego roku. Pierwsze postanowienie udało mi się spełnić - nie kupiłem PS4. Akurat wytrwać w nim nie było trudno, bo jeszcze nie ciągnie mnie do nowej generacji. Z natury jestem człowiekiem ostrożnym, więc wolę poczekać aż sytuacja konsoli się ustabilizuje. Oczywiście teraz jest w co grać i po kilku fatalnych aktualizacjach maszynka Sony osiągnęła mniej więcej STABILIZACJĘ, ale póki co jakoś nie grzeje mnie myśl zakupu nowej konsoli. Miałem także postanowienie o wygraniu levelomanii, ale skoro konkurs skończył się nie dotrwawszy nawet do swoich urodzin (okrągłego roku istnienia) temat ten porzucę. Ostatnim postanowieniem było ukończenie (chociaż trafniejsze określenie to „nadrobienie”) jak największej ilości tytułów na poczciwą czarnulkę PS3. Z list ponad 30 tytułów udało mi się skreślić połowę tytułów co uważam za dobry wynik. Niestety liczba ta była by ciut większa gdyby nie pewna rzecz, która mi się przytrafiła w tamtym roku.

 

Cóż nie lubię obijać w bawełnę i wolę walić prosto z mostu. Dopadło mnie to czego pewnie wielu graczy dość bardzo się obawia. Otóż w roku pańskim 2014 trochę w temacie mojej ulubionej rozgrywki elektronicznej się wypaliłem. Gdzieś pasja odeszła w nieznane, płonący ogień trochę przygasł, a granie nie przynosiło już takiej radość jak kiedyś. Niechęć do grania była duża do tego stopnia, że nawet odpalenie gry i pogranie kilku minut męczyło i powodowało wyłączenie konsoli. A jeszcze rok wcześniej (2013) raz włożona płyta z grą nie opuszczała napędu dopóki nie zostały wyciśnięte ostatnie soki, a w statystykach ukończenia gry i na liście trofeów nie pojawiła się magiczna liczba 100%. Teraz trofea mnie już nie obchodzą (chociaż patrząc na to z innej strony wyleczyłem się z tzw. „trophy chore”;) a grę przechodzę raz i już do niej nie wracam. Krótko mówiąc w roku 2014 wyewoluowałem z gracza hardkorowego w gracza niedzielnego. Możliwe, że przyczyną było także podjęcie nowej pracy. W tedy bardziej właśnie skupiłem się na niej. Wiecie tak pracować aby szef nie był na mnie wk**wiony i aby trochę więcej sypnął groszem przy wypłacie ;)

 

Mimo jednak ogólnego „zmęczenia materiału” i ograniczenia ilości godzin spędzonych przed konsolą udało mi się zagrać w kilkanaście tytułów i większość z nich ukończyć. Tak więc przechodzę do drugiej części bloga, którą ochrzciłem „częścią kalendarzową”, w której opiszę w kilku (bądź więcej) słowach to w co grałem w poszczególnych okresach roku 2014.

 

Styczeń, czyli dobre złego początki

 

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że początek roku nic nie wskazywał na taki stan rzeczy. Wręcz przeciwnie gdy w myśl zasady, że jaki pierwszy miesiąc taki cały rok to grania byłoby co nie miara. O co mi chodzi? Mianowicie w styczniu ruszyła olbrzymia obniżka cen gier na PSN. Sony za pomocą „styczniowej wyprzedaży” zrobiła graczom dobrze. I to jak. Grubo ponad kilkadziesiąt tytułów praktycznie za grosze. Na przekład kupiona przeze mnie  trylogia Crysis za około 80 zł. I weź tu nie skuś się na taki zakup. Dodatkowo dokupiłem jeszcze trzecią część Dead Space i Brothers: The Tale of Two Sons. Za te 5 gier zapłaciłem mniej niż 200 zł. Ja osobiście jestem graczem starej daty i wolę wersję pudełkowe co by sobie na półce postawić, ale przy takiej promocji nie da się przejść obojętnie. Poza tym podszedłem do sprawy bardziej ekonomicznie i oszczędnie, bo lepiej mieć te 5 gier w „cyrze” niż tylko dwie-trzy w pudełku.

 

 

Tak więc growy styczeń zacząłem od trylogii „kryzysu”. Swego czasu dzieło twórców z Crytek słynęło z niespotykanej dotąd oczojebnej grafiki. Mnie jednak po odpaleniu każdej z części za bardzo to nie ruszyło (co zapewne było pierwszą oznaką postępującego „wypalania się”). Najlepiej bawiłem się ogrywając część pierwszą. Można było się poczuć jak Predator czając się w krzakach z włączonym maskowaniem po cichu eliminując przeciwników. Przesiadka do betonowej dżungli w Crysis 2 wyszła kontynuacji dość średnio. Najbardziej bolał fakt, że twórcy bardziej poszli w stronę otwartej wymiany ognia niż cichego wykańczania. Nie było nawet konkretnych miejsc aby się schować i przyczaić. Pojawili się kosmici i szkoda tylko, że całkiem inni niż w części poprzedniej. Ich pojawienie nie wywoływało zamarznięcia terenu i z wyglądu przypominali kałamarnice. W multi spędziłem około kilkunastu godzin. Grało się nawet przyjemnie, ale po dłuższej przerwie nie miałem ochoty do niego wracać. W Crysis 3 za to bardzo podobał mi się zniszczony Nowy Jork pokryty bujną roślinnością i zalany wodą. Wyglądało to piorunująco. Niestety krótka kampania i nieciekawy gameplay spowodował, że po jednorazowym przejściu tytułu już nie odpalałem (identyczna sytuacja także z częścią drugą). Gry nie ratował nawet łuk, który bardziej pasowałby do części pierwszej. O Multi nie ma co wspominać bo grałem mniej niż 2 godziny. Ogólnie numerowane odsłony nie za bardzo mnie wciągnęły w porównaniu z częścią pierwszą. Klimat predatora z jedynki gdzieś uciekł.

 

 

Zaraz po zakończeniu przygody z trylogią Crysis [przed chwilą mnie olśniło! zakup tej gry przepowiedział mój nadchodzący kryzys gracza ;P Crysis = kryzys -> kryzys gracza, łapiecie?] wziąłem się za Dead Space 3. Trzecia odsłona jednego z najlepszych nowych IP 7 generacji okazała się sporym rozczarowaniem. Jeden z najlepszych horrorów przestał straszyć. „Martwą przestrzeń” niestety spotkał ten sam los co serię Resident Evil, czyli mniej straszenia (albo w ogóle) a więcej strzelania. „Trójka” to bez wątpienia najsłabsza odsłona, ale sama w sobie to dobra gra. Nie można na pewno odmówić jej klimatu. Szczególnie początek gry kiedy przemierzamy wraki statków na orbicie planety przypomina genialna część pierwszą. Skuta wiecznymi lodami powierzchnia planety także prezentowała bardzo dobrze. Opuszczone kompleksy, wszędzie krew, niepokojące odgłosy zza ścian prawie wszystko było tak jak być powinno. Tylko trochę tutaj za jasno. Momentami w całkowitej ciemności nie zostałem uraczony. Niestety stanowczo za dużo tu strzelania. Niektóre starcia z Necromorfami najzwyczajniej w świeci męczyły. Przykładowo w jednym starciu musiałem wybić kilkanaście osobników. Normalnie miałem ochotę wyłączyć konsolę.

Dziwna sprawa. Mimo, że mamy więcej strzelania to broń ograniczono do ilości dwóch sztuk, a w poprzednich częściach gdzie było mniej strzelania można było nosić aż cztery narzędzia mordu „nieumartych”?

 

 

Końcówkę miesiąca spędziłem z tytułem, którego bym prawdopodobnie pominął, gdyby nie recenzja użytkownika pancho21. Grę zapamiętam nie tylko dzięki ciekawemu gameplayowi, gdzie gracz przejmuje kontrolę jednocześnie nad dwoma braćmi przy użyciu tylko dwóch gałek i spustów czy też przepięknej historii i grafiki. To co najbardziej rzuciło mi się w oczy to kontrast pomiędzy początkiem a dalszą częścią gry. Mianowicie wszystko zaczyna się jakaś kolorowa bajka. Przemierzamy krainy zatopione w blasku słońca. Oglądamy krajobrazy pełne żywych kolorów, by potem przemierzać krainę, w której odbyła się jakaś bitwa, gdzie pełno jest poległych ciał olbrzymów a rzeki zamieniły się w potoki krwi czy też zaśnieżone miasto. Nie mówiąc już o samej końcówce gry. Nie będę tutaj spolerował i powiem tylko, że jest to dorosła opowieść z niezbyt „Happy Endem”.

 

Luty/marzec, czyli troszkę grania w mniejsze tytuły

 

Po bardzo obfitym styczniu przyszła pora na dwa chudsze miesiące. Większość najkrótszego miesiąca w roku spędziłem kontynuując przeprawę przez zamarznięte Tau Volantis. Natomiast końcówka lutego i początek marca to czas miło spędzony z I am Alive i DLC Awakened, za które dość sporo przepłaciłem. Byłem po prostu niecierpliwy i złamałem swoją żelazną zasadę aby poczekać, bo promocja prędzej czy później na dany tytuł będzie. Za pierwszy zapłaciłem 54 zł by później zobaczyć dwie przeceny jedna po drugiej na 21 zł i 19.5 zł. Na drugim za to straciłem trochę ponad 10 zł. No cóż trzeba było tą gorzką pigułę przełknąć. Wracając jednak do wątku. Tytuł od Ubi śledziłem od czasu pierwszej wzmianki w Neo Plus. Dość smutna historia. Ostatecznie to co dostaliśmy było małym wycinkiem całej gry (prawdopodobnie sam początek) z okrojoną grafiką, ale mimo to jest to najlepszy tytuł w jaki grałem w 2014 roku. Brutalny, poruszający dorosłe tematy z mocnym i ciężkim klimatem. Apokalipsa nie spowodowana przez atak obcych czy epidemię wirusa a siły natury.

 

 

Eh… gdyby tylko cały DS3 był taki jak jego dodatek DLC… Jest mrocznie, jest przerażająco, powracają halucynacje!!! Jedynym minusem jest fakt, iż jest to płatne zakończenie „trójki”.  

Za to i za odejście od formuły horroru twórcom należy się bilet w jedną stronę na Ishimurę.

 

 

Kwiecień plecień bo przeplata, czyli martwy sezon

 

 

Czwarty miesiąc roku 2014 był okresem, w którym praktycznie nie grałem. W pierwszym tygodniu nie dotykałem się nawet pada. Rzekłbym nawet, że nie spoglądałem w stronę konsoli, która zbierała już tylko kurz. W tamtym czasie nie miałem ochoty w ogóle grać.

 

Maj, czyli powrót do formy

 

W maju postanowiłem przypomnieć sobie o mojej PS3 i na nowo rozbudzić w sobie pasję grania. W tym celu zakupiłem na allegro dwa tytuły – Resistance 3 i Max Payne 3.

 

 

Max Payne podobnie jak Hitman zaliczył bardzo udaną przesiadkę na next gena. Oba tytuły doczekały się odświeżenia nie tylko w kwestii grafiki, ale także rozgrywki i historii. Za trzecią odsłonę wzięło się studio Rockstar. Największą różnicą jest zmiana miejsca akcji. Z dobrze znanego nam miasta w USA przenosimy się do Brazyli. Max zapuszcza brodę, goli głowę na łysko i zakłada kolorową koszulkę. Trzon rozgrywki to wciąż to samo, czyli skakanie szczupakiem w bullet time i dziurawienie przeciwników kulami. Widać, że twórcy mocno czerpali pomysły z takich filmów jak Die Hard czy Człowiek w ogniu. Max w podkoszulce i cały zakrwawiony wyglądał identycznie jak Bruce Willlis.

 

 

Trójeczka to chyba liczba tego roku, bo to już trzecia gra z liczbą trzy w tytule. Reistance 3 jest już definitywnym zakończeniem serii i jednocześnie najlepszą odsłoną cyklu. Wojna z Chimerami został przegrana i ludzie starają się teraz przeżyć każdy kolejny dzień. Początek gry kiedy widzimy jak ludzie żyją ukrywając się pod ziemią jest bardzo klimatyczny. Sama gra przypomina bardziej film drogi. Nasz bohater rusza w podróż w kierunku Nowego Jorku, aby po raz kolejny podjąć walkę. Twórcy naprawdę postarali się w kwestii grafiki, fabuły oraz samych lokacji. Przeprawa łodzią to najlepszy moment w całej grze. Poza tym to stara szkoła FPSów bez regenerującego się zdrowia i możliwością noszenia przy sobie wszystkich giwer dostępnych w grze.

 

Czerwiec, czyli nowe horyzonty

 

Dla jednych końcówka roku szkolnego bądź akademickiego. Dla mnie natomiast po długim okresie szukania nowa praca. Koksów to mogę was zapewnić nie zarabiałem, ale płaca była wystarczająca aby przeżyć. A gdzie zacząłem pracować zapytacie mnie pewnie? A ja wam odpowiem – w meblach kuchennych robiłem (ale i tak pewnie #nikogo). Praca bardziej fizyczna niż umysłowa, ale nie narzekałem. Wraz z podjęciem pracy wiązało się ograniczenie wolnego czasu do minimum. Wstajesz rano, śniadanie, potem 8 godzin w pracy, a jak wracasz to tylko prysznic, kolacja i spać. W tamtym okresie nie stąd ni zowąd nabrałem wielkiej ochoty na multi w Assassin’s Creed III. Tak więc codziennie przed paciorkiem i lulu spać poświęcałem 2 do 3 godzin na partyjkę w Deathmatchu.

 

 

Lipiec, czyli rejs wycieczkowym statkiem widmo

 

To co C(r)apcom wyczynia z jedną ze swoich flagowych serii każdy widzi. RE podąża w złym kierunku. Twórcy zapatrzeni na serię CoD przechrzcili serią z survival-horroru na strzelarkę TPP. Jednakże Niebiesko-żółci (bądź Żółto-niebiescy – w zależności od upodobań kolorystycznych) w pewnym momencie jednak odzyskali chwilowo świadomość i przypomnieli sobie czym był i powinien być RE. Revelations wydany na 3DSa i jego port na duże konsole (przeze mnie ogrywany w tym miesiącu) wraca do korzeni serii, czyli w skrócie mówiąc survival-horror pełną gębą.  Powrócił klimat starego dobrego RE. Mroczne miejscówki, nastrojowa muzyka, zagadki i co najważniejsze mniej strzelania. Momentami poczułem się jakbym grał w starsze odsłony. Oczywiście nie jest idealnie. Nowi przeciwnicy może i poruszają się jak zombiaki, ale ten który wymyślił ich design wypił chyba za dużo sake oglądając jahentaja z mackami. Kierowana przez nas postać porusza się wolno i ociężale co bardzo denerwowało podczas rozgrywki. Skaner natomiast z początku wydawał się fajną zabawką, ale po pewnym czasie ciągłe skanowanie lokacji w poszukiwaniu amunicji i herbów zaczynało irytować.

 

 

 

Sierpień, czyli nawał tytułów po raz drugi

 

Ósmy miesiąc 2014 roku był dla mnie bardzo gorącym okresem. W pracy istny kocioł. Nie było tygodnia bez nadgodzin a także pożegnałem się z wolnymi sobotami. Gorący także w temacie gier bo na PSN ruszyły kolejne promocje i obniżki cen. Do koszyka trafił Ducktales Remastered i Lone Survivor: Directors Cut. Zakupiłem także w pudełku Need For Speed: Hot Pursuit. Dwa pierwsze tytuły idealne na wieczory po powrocie do domu. Natomiast niedzielę spędzałem z wyścigami od Criteriona oraz Metal Gear Rising: Revengeance, którego tak właściwie kupiłem w lipcu (w promocji wraz z RE:R), a pobrałem i zainstalowałem dopiero w miesiącu następnym.

 


 

Tak właśnie powinien wyglądać remaster. Gra praktycznie zrobiona od nowa. Na nowo zrobione tła, animacje czy też odświeżony wygląd postaci. Nawet oryginalne utwory zostały zaaranżowane na nowo. Sentymentalna podróż do czasów dzieciństwa. Przeszedłem wszystkie poziomy oprócz lokacji na księżycu i od tamtego czasu nie potrafię ruszyć tego tytułu.

 

 

Lone Survivor to dość ciekawy horror mocno czerpiący z serii Silent Hill. Rozpikselowana groza jest najbardziej intrygującym tytułem w jaki grałem. Gra ma aż 5 zakończeń. Mnie póki co udało się odblokować Niebieskie Zakończenie. Po przejściu gry dostałem kompletnego mindfuck. Nie mam bladego pojęcia co się wydarzyło. Czy główny bohater przeżył czy całkiem postradał zmysły. Nic nie jest tutaj wytłumaczone... i to mi się podoba w tej produkcji. Zostawia gracza z większymi pytaniami niż kiedy zaczynał rozgrywkę.

Jednakże nie mogłem znaleźć chęci, aby ponownie zagrać w ten tytuł. Oczywiście nie przez to, że gra jest nudna czy coś w tym stylu. Po prostu brak było motywacji do ponownego uruchomienia gry.

 

 

Metal Gear Rising: Revengeance jest to jeden z najlepszych slasherów w jaki dane mi było zagrać. Nic dziwnego bo za grą stoi Platinum Games z panem Mikami ojcem DMC i Bayonetty na czele. Bardzo dynamiczny oraz efektowny ze świetną ścieżkową. Balde Mode to małe mistrzostwo świata. Możliwość krojenia przeciwników na plasterki i w kostkę sprawia masę frajdy. Bossowie też dają radę. Stylizowany na szoguna Sundowner, seksowna Mistral z tuzinem rąk i małymi pomocnikami czy też Monsoon aka kapitan Buggy. Chociaż ten ostatni został ukazany po macoszemu. Pojawia się znikąd, wali monolog i… po krótkiej walce ginie. Za to finałowy boss to śmiech na sali. Mam nadzieję, że było to zamierzone i jest to po prostu parodia typowego amerykańskiego prezydenta-patrioty starającego się o reelekcję stosując wszystkie możliwe metody. Do tego ostro przegięty i pewnie wiele padów roztrzaskało się o ścianę podczas próby jego pokonania.

 

 

Need for Speed: Hot pursuit od Criterion jest dla mnie dobrym tytułem. Porządnym arcadowym wyścigiem. Chociaż cały czas tęsknię za serią Burnout. Bardzo słabo wypada za to soundtrack. Musiałem użyć swojej własnej playlisty utworów (dobrze, że była taka możliwość). Póki co nie ukończyłem jeszcze wszystkich eventów.

 

Dodatkowo ostatni tydzień sierpnia to konsola podłączona do neta i Raid Mode na wszystkich trzech poziomach trudności oraz wbity maksymalny level 50.

 

Wrzesień, październik i listopad – wielka trójka, czyli martwy sezon 2

 

 

Nie licząc kilku niedziel września po dwie godzinki spędzone z N4S okres jesienny był kolejnym czasem bez grania. Moja niechęć do grania osiągnęła wtedy apogeum. Wszystkie próby zagrania w jakikolwiek tytuł kończyły się odpaleniem konsoli, zagraniem kilku minut i natychmiastowym jej wyłączeniem. Konsola przez większość czasu była zimna niczym tyłek zakonnicy.

 

Grudzień, czyli hałdi kałboj

 

 

Dzięki promocji na PSN (kolejnej z resztą już) zakupiłem po przecenie Call of Juarez: Gunslinger. Tytuł od naszych rodaków z Techlandu to świetny kawałek kodu. Arcade shooter z widoku pierwszej osoby osadzony w czasach dzikiego zachodu okraszony świetną ścieżką dźwiękową w przepięknym cel-shadingu. Wcielając się w Silasa Greavesa spotkasz, a właściwie będzie ścigał największe nazwiska tamtych czasów jak Billy Kid, Jesse James czy braci Daltonów. Wszystko jest ukazane w postaci opowieści dlatego pełno jest tutaj zmian scenariusza oraz pojawiających się z nikąd nowych przejść. Małe mistrzostwo świata to pojedynki 1 vs 1. Bez konkretnego skupienia nie wyjdziesz z nich cało.

 

 

Robiąc przedświąteczne zakupy wpadłem do mojego znajomego, który prowadzi sklep z grami, aby rozejrzeć się czy ma coś interesującego co zachęciłoby mnie do zakupu. Na półce wypatrzyłem Red Dead Redemption: GOTY za 110 zł i bez zastanowienia zakupiłem. Dzięki czemu kontynuowałem westernowskie klimaty. Wielu uważa, że ludzie ze studia Rockstar to cudotwórcy i czego się nie dotkną to zamieniają w złoto. Trudno mi się niezgodzie po ograniu bardzo dobrego MP3 i zagraniu w RDR. Chociaż cała formuła gry jest bardzo podobna do tej z GTA: San Andreas, czyli trafiasz do nowej miejscówki, spotykasz pewne postacie, wykonujesz kolejno dla nich zadania przez co powoli brniesz do własnego celu, to grało mi się przyjemnie.

 

 

Undead Nightmare to spokojnie jedno z lepszych DLC 7 generacji. Połączenie westernu i apokalipsy zombie wyszedł twórcom całkiem fajnie. Lepsze to niż kowboje i kosmici ;P Całość bardziej niż horror przypomina film Tarantion i Rodrigeza z lekką dawką humoru (np. Seth tańczący z zombiakami czy Brytyjscy katolicy homoseksualiści). Dodatek całkiem przyjemny lecz dość krótki i jak na sandboxa nie ma za bardzo dużo do roboty. Poza wątkiem fabularnym, oczyszczaniem miast z plagi zombii i poszukiwaniem 4 koni apokalipsy pozostają tylko losowe spotkania z NPC polegające na ratowaniu ich przed zombiakami.

Pisząc te słowa oś fabularną mam już za sobą i teraz biegam nadgniłym Johnem Marstonem polując na Czupakabrę i uganiając się za jednorożcem.

 

 

Przed samym sylwestrem skusiłem się na Tekken Revolution. Z jakąkolwiek bijatyką nie miałem kontaktu od ponad roku, więc palce trochę zesztywniały i zapomniałem większość combosów. Przede mną jeszcze sporo treningu abym odzyskał dawną formę. Minus to brak Bryana. Dobrze, że chociaż Kaz jest dostępny w podstawowym składzie.

 

 

Podsumowanie

Nie da się ukryć, że gdyby nie promocje na PSN to rok 2014 byłby dość ubogi jeśli chodzi o ilość tytułów. Cóż mogę powiedzieć ten rok nie należał do wybitnie udanych. Na domiar złego tuż przed Sylwkiem przeżyłem chwile grozy kiedy to podczas instalowania Tekkena zwiesiła mi się konsola. Myślałem, że konsola dokończyła żywota. Byłoby to wprost idealne zwieńczenie roku. Na całe moje szczęście nic poważnego się nie wydarzyło.

 

Jakie plany na 2015 rok? Dalej będę nadrabiał zaległości i szukał nowej pracy (z dniem 1 stycznia powracam w szeregi najelitarniejszej z elit – bezrobotnych). Mam też nadzieję, że pasja do gier powróci ze zdwojoną siłą.

Oceń bloga:
26

Komentarze (26)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper