Piątkowa GROmada #16

BLOG
1791V
Piątkowa GROmada #16
REALista | 13.01.2017, 00:25
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Daaku od kilku tygodni próbuję napisać podsumowanie roku, ale przez natłok obowiązków nie ma na to czasu, a więc postanowiłem odciążyć go i zająć się GROmadą. Ze względu na to, że dziś wiele osób w nocy będzie oczekiwało na prezentacje Switcha wstawiamy tą GROmade wyjątkowo wcześnie, aby każdy czekający na nowy sprzęt Nintendo mógł sobie umilić czuwanie, a przy okazji dowiedzieć się w co grają redaktorzy, moderatorzy i użytkownicy PPE.

Na rynku growym obecnie posucha. Wydawcom nie chce się wypuszczać nowych gier, a grać się chce, tyle, że nie bardzo jest w co. Na szczęście molochy na rynku konsolowo pecetowym postanowiły przecenić asortyment swoich cyfrowych sklepów dzięki czemu wiele produkcji, które zostawiliśmy "na później" można nabyć obecnie w bardzo atrakcyjnych cenach, dlatego jeśli ktoś chce zmniejszyć kupkę wstydu to jest na to dobry czas, bo już od lutego zaczyna się konkretny zrzut nowości i portfele mogą bardzo cierpieć. No ale przejdźmy do GROmady, a dziś na jej łamach wypowiedzą się Kaszydo, MSaint, Alexy78Musiel, Rayos, Daaku i ja też coś napisze.


Kaszydo

Mystic Messenger [iOS/Android]

">

Trochę nietypowo ale chce się podzielić paroma przemyśleniami odnośnie gry która jakiś czas temu nagle zjawiła się na mojej komórce i równie szybko z niej zniknęła. Wszystko zaczęło się od Tumblr. Szukają zdjęć związanych z Personą natknęłam się na takie porównanie:

z komentarzem „Mogli by być rodzeństwem”. Pierwsza postać to Futaba z Persony 5. Ale kim jest chłopak na drugim zdjęć? Tag: Mystic Messenger i 707. WTF? Przypomniało mi się, że jakiś czas temu Kotaku rozpisywało się o tym więc szybko wróciłam do tych artykułów.

Mystic Messenger to koreańska gra typu otome. Jeśli ktoś nie wie, otome to gry skierowane głównie do dziewcząt i młodych kobiet. Zazwyczaj jednym z celów gry jest nawiązanie romantycznych relacji między główną bohaterką a postaciami płci męskiej. Nie jest to zazwyczaj jedyny cel gry, ale i tak w praktyce wszystko sprowadza się do jednego. Którego przystojnego bishonena wybrać?

Znalazłam odpowiednią appke na Google Play. Nie dałam się nabrać na napis darmowa, z reguły visual novels na komórki mają system mikropłatności. Ale pomyślałam sobie, że zobaczę jak daleko zajdę. Instalacja, rejestracja (można grać jako gość ale savy są chyba zapisywane na serwerze więc bez rejestracji można je stracić), pobranie aktualizacji… No dobra gramy. Wybieram Original Story… No i oczywiście mamy licznik z walutą używaną w grze. Na dobry początek dostałam 30 klepsydr. Gra jest podzielona na dwie ścieżki Casual i Deep. Ta druga jest zablokowana i kosztuje 80 klepsydr. No to zaczynamy jako Casual.

Więc historia zaczyna się tak… Główna bohaterka pobiera aplikację Mystic Messenger i zaczyna przez nią czatować z osobnikiem o nicku Unknown. Podaje jej adres mieszkania do którego ma się udać. Po wejściu do środka appka odblokowuje dostęp do specjalnego czatu na którym poznajesz swoje potencjalne… sympatie?

Więc kogo my tu mamy? Bogaty biznesmen miłośnik kotów Jumin Han (Christian Grey), lubiący gry student Yoosung (młodszy brat), jedyna w zestawieniu kobieta Jaehee Kang (pracoholiczka), haker 707 (troll) i aktor/piosenkarz Zen (narcyz). Ta dosyć dziwna grupka ma za zadanie zorganizować przyjęcie charytatywne a nasza bohaterka ma im w tym pomóc.

Co jest takiego niezwykłego w tej grze? Przede wszystkim poziom immersji z realnym świtem. Gra dzieje się w czasie rzeczywistym, a fabułę posuwamy poprzez rozmowy na czacie, sms-y i e-maile które odbieramy w aplikacji. Nawet przez rozmowy telefoniczne. Było dla mnie nie małym zaskoczeniem kiedy mój telefon zadzwonił a na ekranie wyświetlił się ekran gry. Po odebraniu przywitał mnie koreański głos. Na szczęście na ekranie wyświetla się tłumaczenie ale jest to ciekawe rozwiązanie. Niestety gra w czasie rzeczywistym szybko ujawnia w jaki sposób autorzy zarabiają na tym tytule. Muszę przyznać, choć niechętnie, że jest to genialne. Gra posuwa się poprzez rozmowy na czacie w których możemy uczestniczyć w odpowiednich  godzinach. Ale jeśli spóźnimy się choć na jeden to nie odblokujemy kolejnych. I tu jest pies pogrzebany, bo wygląda na to, że bohaterowie nie wiedzą co to sen i piszą do siebie i o północy i o 3 rano!  Więc co robić, jeśli nie chcesz zarywać nocy przez kolejne 11 dni? Nie bój nic za niewielką opłatą możesz odblokować pominięty czat. Ba możesz od razu odblokować cały dzień. Widzicie jakie to sprytne. Teoretycznie możesz przejść grę nie korzystając z mikrotransakcji, pod warunkiem, że masz sporo wolnego czasu i problemy ze snem.

Hmm… a może jest jakaś sprytna sztuczka? W końcu takie przestawienie czasu w komórce powinno załatwić sprawę? No okazuje się, że nie. Twórcy ścigają takich cwaniaczków a jak cię złapią to dostajesz bana. A może jednak warto zapłacić? Ile w końcu może taka pierdółka kosztować? Udało mi się nawet znaleźć dokładną analizę ile potrzeba klepsydr na odblokowanie wszystkich zakończeń...2180! A ile to jest wartę? Pakiet 2000 klepsydr kosztuje… 45,99$! Prawie 200 zł. Nie wiem jak wy ale ja często po kilka razy się zastanowię zanim wydam tyle kasy na grę na PS4. Na grę na telefon? W życiu! Szybciutko więc tytuł odinstalowałam żeby nie kusił.

Aha zapomniała bym. By grać trzeba mieć ciągły kontakt z netem więc może się to wiązać z dodatkowymi kosztami.

Ale jednak nie dawało mi to spokoju. Dlaczego wszyscy tak się tym ekscytują? Immersja jest fajna ale uciążliwa.  Dobra, skoro ja nie zagram popatrzę jak inni to robią. Mystic Messenger ma też własną wikipedie więc pewnie zaraz się wszystkiego dowiemy. Hmm…sekta, narkotyki, pranie mózgu!!! O_o Co do… od ilu lat jest ta gra? I co to jest! Czy możemy choć raz od czasu „50 twarzy Greya” obyć się bez jakiś gierek BDSM?

">

Ja naprawdę zaczynam się bać.

 Ale tak na serio to byłam zaskoczona jak skomplikowana historia kryję się w Mystic Messenger. Gdyby taka gra ukazała się na konsole stacjonarną czy na 3ds albo Vite pewnie nie zastanawiałabym się nad zapłaceniem pełnej ceny gry. To trochę zabawne. Nie przeszkadza mi kupienie nowej gry za 250 zł na konsole, ale wydanie takiej samej kwoty w aplikacji w komórce po prostu mnie odrzuca. Niby te same pieniądze a jednak nie mogę.

Niestety Mystic Messenger zostało ewidentnie skonstruowane z myślą o telefonach i nawet gdyby spróbowano przenieść  ją na konsolę straciła by sporo swojego uroku. No cóż może kiedyś coś mi odbije i zapłacę a na razie chyba odpalę sobie coś innego. Może Code: Realize?

 

MSaint

Sakura Dungeon [PC]

Dungeon crawler. Gra, gdzie tworzysz ekipę herosów, która będzie szwendać się po labiryntach utkanych tak misternie, że Jozef Fritzl może tylko zazdrościć. W czasach mocno ograniczonych możliwości technicznych w porównaniu do dzisiejszych potworów obliczeniowych, "labiryntówkę" było relatywnie łatwo stworzyć i było tych gier naprawdę sporo, a gatunek miał okazję mocno się rozwinąć. Ja miałem przyjemność grać jako dziecko w Dungeon Mastera (moja pierwsza oryginalna gra, kupiona 31 grudnia 1993 roku, w dzień moich imienin!) i Eye of the Beholder. Niknące w oczach zasoby jedzenia i picia, hordy bardzo silnych stworów, zagadki wymagające zdobycia kluczy na wielu różnych piętrach... Tak, najdalej w Dungeon Masterze zaszedłem na szóste piętro (z czternastu), gdzie w końcu otoczyła mnie chmara Wcale Nie Beholderów i po zabarykadowaniu się w pomieszczeniu już nie byłem w stanie przebić się i wyjść stamtąd żywy.

Biorąc pod uwagę wszystko powyższe, koncept casualowego dungeon crawlera jest dla mnie bardzo świeży i pociągający.

No ale odejmij z formuły dungeon crawlera 90% zarządzania zasobami, dodaj automatyczną regenerację HP i many (czy też: punktów akcji), wywal gromadzenie i zakładanie ekwipunku, ogranicz mocno ilość i różnorodność skilli... Co zamiast tego Sakura Dungeon, bo o tej grze mowa, nam podrzuca? Ano łapanie napotkanych wrogów i formowanie z nich własnej drużyny. No i gołe cycki.

Procedura łapania przeciwnika to połączenie rzucania Pokeballa z komendą "Morph" z FF7. Postać w twoim teamie, wyposażona w skill "capture", musi mieć level co najmniej równy (lub wyższy) od wypatrzonej ofiary. Komenda "capture" zadaje dość niskie obrażenia i jeśli po jej użyciu HP przeciwnika spadnie do zera, to masz kolejną ofiarę w więzieniu, gdzie można przekonać interlokutorkę siłą perswazji do przyłączenia się do nas we wspólnym błądzeniu po labiryntach.

grubo

Piętra lochu są nawet w miarę jak na poziom omawianej gry - nie zmęczysz się za bardzo wielopiętrowymi zagadkami, ale są i niewidzialne ściany, i pułapki, i zasadzki stworów, jak również opcjonalni, potężni wrogowie, których tak z marszu nie da się pokonać i trzeba trochę podlevelować. Wspominałem wcześniej o regenerującym się z czasem zdrowiu - ale jeśli dostaniesz cios krytyczny, to ubranie twojej postaci mocno się niszczy, niczym w Senran Kagura, i prędkość regeneracji spada, zresztą tak samo jest, gdy klepiesz przeciwnika...

No dobra, nie można już dłużej unikać tego tematu: to jest gra fanserwisowa, co powinno być jasne już od ekranu tytułowego. Wersja dostępna na Steam jest ocenzurowana bardziej nawet, niż HuniePop, i gołych cycków nie widać, ale bez problemu ze strony wydawcy ściągniesz i zainstalujesz patcha, który dodaje zaprawdę godne uwagi rzeczy, z których z gameplayowego punktu widzenia najważniejszą jest drugi stopień zniszczenia fatałaszków, po którym oprócz tego, że widać goliznę, to regeneracja spada jeszcze bardziej i można wrzucić wrogowi status "panic". A właśnie - wszystkie postacie w grze to samiczki, nierzadko z silnymi ciągotami lesbijskimi, czemu w sumie trudno się dziwić, skoro najbliżej do spełniania funkcji samca jest tam różnokolorowym wibratorom.

Z jednej strony wszystkie postacie są rysowane na jedno kopyto - ten sam kształt twarzy, ta sama sylwetka i tak dalej, co kojarzy się z darmową flashową grą z NewGrounds. Z drugiej strony jednak rysownik pewne zdolności posiada i na bonusowych obrazkach (CG) może się nieco bardziej swoją fantazją i talentem wykazać. Bo w sumie to jest prawdziwy bonus gry - po określonych eventach, jak np. ubicie bossa, rekrutowanie wrogów (a, jak wspominałem, wszystko to samice: catgirl, mud girl, fox girl i tak dalej) itp. jesteśmy nagradzani wesołymi ilustracjami bądź opisem wydarzeń natury frywolnej. Niektóre wydarzenia w wersji Steamowej są kompletnie wycięte, a ilustracje ocenzurowane - natomiast po wrzuceniu patcha są już nie tylko gołe cycki, ale i odblokowują się eventy w bazie. Są one tak bezsensowne, że aż śmieszne, typu "Ceri strzelała z łuku tak źle, że Fox Archer została z obnażonym biustem i piczą" albo "Yomi postanowiła uskutecznić zachowania autoerotyczne".

po lewej: obrazek ze standardowej wersji Steamowej, po prawej: po zainstalowaniu patcha ("paski" dodałem ja)

A właśnie, postacie i fabuła: jest banalna, niestety. Wojowniczka Ceri szukała skarbów, ale wpadła w pułapkę i dała się zniewolić magicznemu duchowi czy coś, fox girl imieniem Yomi. Ta rzuciła na Ceri zaklęcie posłuszeństwa, ale generalnie wszystko jest na spokojnie, bo z Yomi jest raczej łagodny pan. Kiedyś była ona dungeon lordem, ale setki lat temu ktoś ją wycyckał i rzucił na nią klątwę zamknięcia. Po tak długim czasie w uwięzieniu Yomi wraca z Ceri do swojego miasteczka, gdzie dalej jest względnie po staremu, niestety jej labirynt przejął ktoś inny - i powoli przebijamy się piętro po piętrze, by ubić tego bossa, a po drodze kolejnych pomniejszych. W grze jest sporo tekstu, przez co kwalifikuje się ona na tag "visual novel". Tekst jest, jak to w przypadku większości VN, nudny i sztampowy i jedyną jego pozytywną cechą jest to, ze postacie, które masz w drużynie, czasem komentują wydarzenia, pozostając "in character" - czyli slime girl jest przymulona (ha!), boar girl chce rozwalać wszystko i tak dalej. Grę ponoć stworzył anglojęzyczny developer, w dodatku specjalizujący się w VN, więc szkoda, że tekst fabuły głównej nie jest jakiś lepszy.

"uważaj, kotek drapie"

Na Steamie mnóstwo jest tego szajsu, czyli fanserwisowych VN z "Sakura" w nazwie, które zazwyczaj omijałem szerokim łukiem, bo VN mnie z reguły nudzą, a i ceny są zaporowe. Sakura Dungeon wrzuciłem na listę życzeń generalnie dlatego, że podejrzewałem, iż może to być faktycznie gra, w którą da się grać - ale ja na swojej wishliście mam ponad 150 różnych tytułów i lądują tam rzeczy naprawdę dziwne. Grę "pod choinkę" sprawił mi proszący o zachowanie anonimowości P[redacted] O. pseudonim "Rankin" (nie wnikam, czym konkretnie się motywował, ale zakładam, że chciał dobrze), bo tak to za cenę ok. 10 euro (wtedy trwała steamowa wyprzedaż) nigdy bym jej sobie nie kupił.


Zacząłem grać i... okazało się, że gra wciągnęła mnie tak zaskakująco mocno, że aż postanowiłem o niej coś więcej napisać. Nie oszukujmy się - gra ma zbyt wiele niedostatków, by traktować ją poważnie, nie tylko ze względu na frywolną tematykę i fanserwisowe obrazki: uproszczone mechaniki, mocna powtarzalność walk, dziś już prymitywnie wyglądające przedstawianie korytarzy labiryntu jako serii statycznych plansz i tak dalej. Ale jednak, gdy zobaczyłem po raz pierwszy schody na niższe piętro, to gdzieś tam ta nostalgia z ogrywanych ponad dwadzieścia lat temu dungeon crawlerów mi się przypomniała. Tytuły jak Etriany czy Legend of Grimrock wymagają jednak pewnej inwestycji czasu - natomiast Sakura Dungeon włączę wieczorem na pół godzinki, pozwiedzam sobie bezstresowo lochy i jeszcze najprawdopodobniej zobaczę rysunki gołych cycków i jak mi się poszczęści, to poczytam o zbereźnych zachowaniach między dwoma paniami, czego np. w Plants vs Zombies (innej casualowej grze, którą bardzo lubię) już nie uświadczysz!

hint: ten succubus nie gustuje w mężczyznach

Podsumowując, polecałbym Sakura Dungeon osobom, które:
- chcą pograć w casualowego dungeon crawlera,
- mają kogoś, kto im tę grę sprezentuje albo są skłonni wywalić kilkanaście/kilkadziesiąt ojro, bo co chcieli to już kupili,
- nie przeszkadza im płytka mechanika i sztampowa fabuła.

Nie polecam grania w Sakura Dungeon osobom, które:
- oczekują porządnego dungeon crawlera,
- przeszkadzają im rysunki gołych cycków tudzież opisów czynności mocno frywolnych,
- szanują swój czas i godność istoty ludzkiej.

 

Alexy78

Cześć Wam.

Zostałem poproszony o napisanie kilku słów dla bloga dobrego Kolegi, więc niniejszym to z przyjemnością czynię.

Spokojnie – nie o Elite tym razem, chociaż mnie kusi, to napiszę o grach „przerywnikach” od latania po galaktyce.

Pierwszym tytułem, który mnie ostatnio skutecznie porwał grając nieco na nostalgii minionych lat jest „Shadow Tactics, blades of the Shogun” – bardzo ciekawa pozycja nawiązująca mechaniką rozgrywki do świetnej swego czasu gry pdt.”Commandos”.

I w zasadzie sam ten motyw by mi wystarczył, produkcja jednak jest bardzo dopracowana i na pochwałę zasługuje również grafika – świetnie oddająca klimat epoki Edo ówczesnej Japonii, jak i muzyka, która bardzo przyjemnie urozmaica główkowanie dot. sposobu poderżnięcia gardła kolejnym (koniecznie złym;)) przeciwnikom. Rozgrywka wprowadza szereg ciekawych rozwiązań, jak np. ślady na śniegu, które mogą zaszkodzić powodzeniu misji, ale i odpowiednio wykorzystane zaprowadzić wroga (koniecznie złego;)) do pułapki. Opcją wartą uwagi jest możliwość „zaprogramowania” pewnych działań podopiecznych tak, by uruchomić je jednocześnie – podam przykład.

Samuraj – nie byle jaki osobnik – zwykly ninja nie da mu rady w bezpośrednim starciu. Druga niebezpieczna postać to żołnierz  ze strzelbą – obaj stoją w odległości 15 metrów naprzeciw siebie tak, że nadzorują obszar, przez który nasza ekipa musi się przedrzeć – oczywiście bez alarmu(najlepiej, choć czasami alarm można wykorzystać na swoją korzyść, ale to osobny przykład ew. wart omówienia).

Aby pokonać samuraja potrzeba skoordynowanego ataku 2 bohaterów, przy czym pierwszy powinien go postrzelić (dosyć prymitywnym pistoletem), w tym czasie drugi zaatakować już mieczem/sztyletem. Strzał należy oddać z miejsca, gdzie jego huk nie dotrze do uszu innych pilnujących terenu – więc najpierw klasycznie „czyścimy” rejon, by docelowo stworzyć zasadzkę na głównego samuraja. A co z drugim strzelcem – ano, ten obojętny by nie został na widok takich poczynań naszych ninja względem wielkiego samuraja – zajęcie jakie mu wymyślamy to latająca gwiazdka – może być rzucona z krzaków nieopodal. W tym momencie właśnie stosujemy „tryb cienia”, który pozwala nam każdą z czynności starannie wcześniej przygotowanych wykonać jednocześnie.

Naciskamy „klawisz startu” i … shouriken leci w skroń strzelca, ołowiana kulka w pierś samuraja, a miecz zaczajonej wcześniej 3 postaci już świszczy w powietrzu.

Potem wystarczy pozbierać ciała nieszczęśników (złych, oczywiście, nie zapominajmy), skutecznie je pochować i … możemy koncentrować się na następnych celach.

Oczywiście nie jest to jedyny sposób na rozwiązanie sytuacji. Na samuraja można zrzucić skrzynię, kamień, nawet wielkie sople na zimowych mapach.

Czasem samurajowie chodzą w grupach, czasem potrzebny jest daleko umieszczony snajper do zadania pierwszego ciosu, a czasem ma się do dyspozycji Mugen’a – naszego potężnego samuraja, który jako jedyny potrafi w starciu 1:1 samuraja (tego złego oczywiście! ;)) pokonać.

Rodzajów misji jest wiele, zwykle mają więcej niż jeden etap. Wymagają kradzieży dokumentów, ucieczki z jakiegoś miejsca, jest oczywiście zamach (na 2 sposoby) itd.itp.

Nie mam mowy o nudzie i powtarzalności. Mapy są zróżnicowane i z wielką przyjemnością gracz zapoznaje się z każdym kolejnym wyzwaniem.

Warto nadmienić, że gra posiada fabułę – prostą i skromnie opowiedzianą, ale uwzględniając dobre dialogi bohaterów, również podczas misji – tworzącą spójną całość.

Obsługa całości jest łatwa i przyjemna, gra nawet informuje, kiedy był robiony ostatni save – a z opcji quick zapisywania często się korzysta – bardzo przyjazne podejście względem gracza. Jest tryb hardcore, są „achievmenty” i jeśli połączy się wszystko w całość wraz z różnymi wariantami zaliczania misji, to gra posiada atut powtórnego sensu jej ukończenia. Ja się z zakupu bardzo cieszę i naprawdę, kiedy tylko gra się pojawi na konsolach, a ma to mieć miejsce w tym roku – nie zastanawiajcie się, spróbujcie tej miłej odmiany od innych tytułów. Obsługa na padzie – która jest zaimplementowana także w wersji PC – sprawdza się bardzo dobrze, co potwierdza także wielu recenzentów. W najbliższy weekend najdalej, a może już dziś (czyli dla na dzień opublikowania bloga Kolegi, wczoraj) misja trzynasta, finalna zostanie zaliczona (zaliczona została;)). Na każdą misję za pierwszym podejściem trzeba poświęcić od 1-3h – a potem można już bić rekordy jej przejścia poniżej 30 min. Ale to właśnie rozgryzanie i adaptacja do świeżo poznanych okoliczności daje najwięcej radochy. Zdarza się, że pierwsze wrażenie „mówi” – tego się nie da zrobić, by potem tym większą czuć satysfakcję po wykonaniu zadania. POLECAM!

Z innych tytułów (poza Elite…) sprawdziłem krótkie demo Tales of Berseria – niestety nie przekonało mnie to co zobaczyłem – zarówno od tragicznej strony technicznej (mniej ważnej w takich grach) – pop up wrogów na 15 metrów przed „lachoną” mnie rozbawił wręcz, jak i od strony przedstawienia dialogów i tego, że chodzi jedna postać (jak wFFVII) ale w grupie, co widać podczas potyczek – jako laik w takich walkach robiąc typowy buton mashing86 …. Eeem sory – rozpędziłem się  – pozdrawiam Kolegę :D – pokonałem wszystkich wrogów za pierwszym podejściem w ogóle nie wiedząc co się dzieje, bo sieczka na ekranie w zasadzie pokazywała jedynie jakieś mrugające techno party z cyferkami. Nie, gra pewnie złą nie jest – ale po prostu niestety nie trafia w mój gust. Może za stary i zdziadziały jestem. Świetnie, że jest demo, bo w uczciwy sposób gracz jest w stanie określić, czy gra mu siądzie, czy nie.

Na koniec chciałbym nadmienić, że kupiłem Ride 2(PS4) – po to tylko, by sobie od czasu do czasu pojeździć na motorkach. Niestety finansowo mi się ostatnio nie poukładało i zakup RnineT w realu musiałem przesunąć na rok 2018, to sobie na konsolce pojeżdżę. A jazda jest bardzo przyjemna i po 30 minutach testów jakie gra już podczas instalacji i pobierania mi umożliwiła wiem, że dorywczo nie jeden, nie dwa razy będę przy tym tytule zdzierał analogi. Są wyzwania, jest multi (nawet split screen) – gdyby ktoś z Was chciał mnie wyzwać, to raczej długo namawiać się nie będę dawał…

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie.

P.S. Mając rangę „rear Admiral” zakupiłem najmocniejszy statek do walki w Elite – Federal Corvette. W PvE nikt mi nie podskoczy, w PvP ja nikomu nie podskoczę… dopóki nie popracuję z inżynierami w grze i odpowiednio nie stuninguję „bebechów”. I to jest mój cel na najbliższy miesiąc, dwa… potem treningi w husarskim skrzydle i w końcu polowania na „tych złych” oczywiście ;) – no, po prostu musiałem coś o ED nadmienić, musiałem…. ;P

 

Musiel

 Castlevania [NES]

Na łamach GROmady z mojej strony pojawiło się kilka opisów staroci jak chociażby Streets of Rage 2 z 1993 roku, ale takiego retro jak to co mam zamiar dzisiaj opisać, to jeszcze nie było w tym cyklu i chyba prędko nie będzie. Przed Wami Castlevania

Ostatnio w tygodniu oglądałem kilka speedrunów w różne Castlevanie i jakoś znów chwyciła mnie faza na to. A że gdzieś w odmętach szafy (pewnie w którejś części Narnii) znajduje się mój stary zakurzony Pegasus, to postanowiłem, że sięgnę po niego i po kartridż z grą. Jak pamiętam, to jeszcze kilka lat temu przed remontem cały sprzęt działał perfekcyjnie. Oby i tym razem tak było, bo chcę w końcu ukończyć tą część.

Castlevania to klasyczny platformer od Konami. Naszym zadaniem jest dotarcie do Draculi i ubicie go. Proste? W teorii tak, ale w praktyce nie jest już tak kolorowo. Ok, opisałem wam fabułę w bardzo mocnym skrócie, ale się dowiedziałem, że tło fabularne jest jednak znacznie złożone.

Jest rok 1691. W Transylwanii panuje spokój. Mieszkańcy miasteczek żyją sobie w spokoju, choć pamiętają, że po tych ziemiach kroczył kiedyś hrabia Dracula siejąc zło. Co najgorsze, powraca on co 100 lat by w końcu podbić świat ludzi. Tym, który staje do walki z Draculą jest Simon potomek rodu Belmont – ród ten słynął z walki z Draculą, dlatego nie dziw, że i nasz protagonista pragnie pozbyć się Księcia Ciemności. A pomóc ma mu w tym legendarny bicz zwany Pogromcą Wampirów. Tak więc Simon bierze swoją broń i rusza do zamku hrabiego by raz na zawsze się z nim rozprawić.

Piękny zamek. Szkoda, że długo tam nie postoi :D

Tytuł składa się z 7 poziomów najeżonych niebezpieczeństwami i oczywiście przeciwnikami w postaci chociażby zombie, szkieletów czy też znienawidzonych przeze mnie – latających głów meduz (serio, żadnego przeciwnika w tej grze nie wyzywałem tak jak tego). Na końcu każdego etapu czeka na nas boss na którego nie trzeba jakiś wyszukanych technik, ale bardziej przyda się cierpliwość, dobra celność no i odrobina szczęścia :D Zwłaszcza gdy pasek zdrowia jest na niskim poziomie.

Te głowy wyglądają niegroźnie, ale to tylko pozory :P 

Bicz to podstawowa broń, ale na swojej drodze będziemy mogli znaleźć m.in. krzyż-bumerang (ja go tak nazywam, bo nie znam prawidłowej nazwy tej broni, a taką zapewne posiada :D), siekierki do rzucania, nożyki czy też najbardziej op broń na bossów – wodę święconą. Serio, potrafi ona na chwilę zestunować bossa, a wtedy my możemy zadawać mu dodatkowe obrażenia biczem.

Pod względem muzyki, jest naprawdę super. Już motyw z pierwszej planszy potrafi wpaść w ucho, a to dopiero początek tej muzykalnej uczty dla uszu. Zresztą, posłuchajcie sobie sami kilku moich ulubionych.

">

">

Ciekawostka na koniec: Castlevania jest pierwszą grą z serii, ale dopiero siódmą jeśli chodzi o chronologię wydarzeń. Niezły mindfuck co nie?

Prócz tego zagram może jeszcze w Final Fantasy: Record Keeper, Paladins, Brawlhalle czy też w DiRT 3. To są plany na weekend, czas je zweryfikuje :D

Wszystkim życzę udanego growego i nie tylko weekendu. Pad z Wami :)

 

Rayos

To już trzecia GROmada w której mam przyjemność uczestniczyć i mam nadzieję, że jeszcze Wam nie zbrzydłem. W zasadzie to nie chciałem brać w tej edycji udziału jednak REAL mnie sprytnie wrobił i nie miałem wyjścia. Tak więc oto jestem w mojej pierwszej nietematycznej GROmadzie. Zasmarkany, z bólem głowy i gardła, zapewne chory na malarię czy inną grypę, ale jestem! Pewnie myślicie, że będę o Nintendo pisał? Otóż nie. Nintendo poniekąd nie będzie. Dlatego tak trochę smutno, depresyjnie i choro. 

SEVERED [PS Vita]

Jako, że w weekend jadę w rodzinne strony, ograniczony zostanę jedynie to moich dzielnych handheldów, Vity oraz 3DSa. Pomijam rodzinkę GB/GBC/GBA którą w domu rodzinnym posiadam, gdyż one już służą głównie do zbierania kurzu, ew rzadkiej partyjki w tetrisa bądź Pokemon Pinballa.

Jak wiecie (bądź nie) Sony od blisko miesiąca raczy nas świetną styczniową promocją na której cała masa gier na PS3/PS4/PS VITA jest objętych nierzadko dużymi promocjami. Skusiłem się na ofertę Sony i zakupiłem kilka gier na moją kochaną Vitę, między innymi SEVERED autorstwa DrinkBox Studios odpowiedzialnych wcześniej za np. genialne Guacamelee. Nie jest to mój pierwszy kontakt z ich nowym dziełem, gdyż mam już tę grę na Wii U, ale nie mogłem sobie odmówić zakupu tytułu na Vitę. Jakby nie było, to była domyślna platforma dla tej gry.

Czymże jest SEVERED? w skrócie jest to dungeon crawler z krwi i kości, z mnóstwem sekretów, zwiedzania „lochów” i walki. Wszystko to polane strasznie powykręcanym i nierzadko mocno ryjącym beret klimatem i soundtrackiem, przez co już ze dwa razy miałem lekkie koszmary. W grze wcielamy się w kobietę, której rękę odcięto a rodzinę w zasadzie zamordowano, a naszym zadaniem jest odnalezienie poszczególnych członków rodziny w obcym świecie i dostarczenie ich do naszego zrujnowanego domu. Chodzimy więc od pokoju do pokoju, stukamy i machamy palcem po ekranie gdzie się da, a raz na jakiś czas walczymy z wrogami. Walki są kluczową kwestią gry, naraz możemy walczyć z kilkoma przeciwnikami, każdy z własnymi unikalnymi wzorami zachowania i słabostkami. Każdy wróg również atakuje nas w różnych odstępach czasu, więc zajmując się ciachaniem jednego, musimy ciągle mieć na uwadze statusy pozostałych, by w porę móc skontrować (przesuwając palec w przeciwnym do kierunku ataku ruchu) i starać się zapełnić pasek odpowiadający za funkcję odcinania kończyn. Jeśli ten pasek napełnimy, po pokonaniu wroga będziemy mieli krótką chwilę by w odpowiednio oznaczonych miejscach na przeciwniku przejechać palcem (mieczem) i odciąć jego mackę/skrzydło/oko/nerkę/paszczę/łapę i tak dalej. Po co? A no po to by rozwijać swoją postać. W późniejszych lokacjach gry dochodzą nowe zdolności, czary, przeciwnicy zaczynają dostawać buffy do siły, prędkości ataku, defensywy i tak dalej, więc gra bardzo szybko potrafi zrobić się nader wymagająca.

A ja z tego wszystkiego najbardziej pamiętam obraz martwego brata...

SteamWorld Dig [PS Vita]

Żeby jednak nie popaść w depresję i zniszczyć ekran Vity od zbyt intensywnego machania po nim palcem, lubię przywdziać wdzianko steampunkowego robota, wziąć w swoje żelazne łapy kilof i wyruszyć w głąb ziemi by zbierać minerały, sprzedawać je, rozwijać sprzęt i kopać dalej, głębiej. Formuła rozgrywki SteamWorld Dig jest niezwykle prosta i została właśnie przeze mnie opisana w powyższym staniu, jednak gra tak mnie wciągnęła, że na przestrzeni kilku lat ogrywam ten tytuł już sam nie wiem który raz, na różnych konsolach. Bardzo przyjemna dla oka grafika (o ile pamiętam to polka odpowiada za stronę artystyczną tytułu), przyjemny soundtrack i ta relaksująca rozgrywka... Polecam serdecznie każemu, tym bardziej, że jest dostępne obecnie za trochę ponad 8 złotych na PSNie.

Shovel Knight [PS Vita]

KOCHAM TĘ GRĘ. Po prostu. Kocham. Już. Tyle. Kupiłem na premierę cyfrowego na 3DSa, kupiłem pudełko na 3DSa, kupiłem pudełko na Vitę, chcę kupić pudełko na PS4 i inne konsole. Zdecydowanie kupię cyfrową na Switcha. Po prostu kocham tę grę. Genialna retro platformówka czerpiąca garściami ze wszystkiego co dobre z czasów świetności NESa. Znajdziecie tu trochę megamana, trochę duck tales, trochę castlevanii i innych. Przegenialna gra ze świetną grafiką, genialnym soundtrackiem i prześwietnym gameplayem. Niby zwykła platformówka 2D jakich wiele, ale jednak ta gra ma w sobie to „coś” co sprawia, że ciągle chce mi się do niej wracać i grać. Na domiar dobrego dostępne jest już jedno z trzech darmowych DLC, osobnych kampanii w grze, w których wcielamy się w inne postacie. Świetna sprawa i chciałbym napisać więcej, ale wolę się wstrzymać, bo kto by tam chciał czytać elaboraty na temat gry o rycerzu machającym szpadlem. Poza tym kapie mi z nosa na klawiaturę więc to znak, że pora kończyć.

Capture16.png (1919×1079)

Pozdro apsik!

W razie jakby ktoś nie załapał na wstępie [dop. Real]:

 

Daaku

Warframe [PS4]

Zanim przejdę do tego, co jest pozwólcie, że napiszę nieco o tym, co było. A co było? Pierwotna wersja gry, wydana na PC w systemie free-to-play, ale poza ciekawą stylistyką raczej bez pomysłu na siebie: mając do wyboru jeden z dostępnych na początku pancerzy (wybrałem dysponującą mocami przyciągania MAG) zapuszczaliśmy się, opcjonalnie z trzema innymi graczami, na kolejne planety Ukłądu Słonecznego celem eksterminacji zastępów kosmicznych przeciwników w korytarzowych, niespecjalnie różniących się od siebie lokacjach. Było ciachanie mieczem, było strzelanie, było bieganie po ścianach i podwójne skoki. I niestety niewiele ponad to. Dlatego też po raptem paru sesjach szybko podziękowałem tworowi Digital Extremes, traktując go jako niewypał... ale jednocześnie mając w pamieci ciekawą tematykę space opery połączonej z estetyką Dalekiego Wschodu. Może kiedyś nadarzy się okazja, żeby powrócić w tamte obszary, obleczony w pancerz pradawnych wojowników?

No i nie zgadnie, co się stało - nadarzyła sie okazja! Tym razem na konsoli stacjonarnej, na padzie i z trofeami. Co pozostało niezmienione? Ano wspomniane wcześniej ciachanie mieczem, strzelanie, bieganie po ścianach itp. A co uległo zmianie? W zasadzie wszystko, co mogło wcześniej odrzucić od Warframe'a nowego gracza - rozgrywkę zaczynamy tym razem od samouczka, w którym dobieramy sobie pierwsze bronie, otrzymujemy także fabularne wprowadzenie w historię, wielosegmentowe misje pozwalające odblokować mnóstwo nowych funkcjonalności, kustomizacja... w zasadzie wszystkiego, nowe rodzaje misji... Niby ta sama gra, ale jakże inna. I jakże wciągająca!

Mobilny VOLT

Drugie podejście rozpoczęło się oczywiście od wyboru startowego Warframe'a - pancerza określającego nasze zdolności oraz styl gry. Pomiędzy nastawionym na walkę mieczem Excaliburem, płonącym Emberem i szybkim Voltem wybrałem tego ostatniego - i nie pożałowałem, ponieważ jego wszechstronność pozwoliła mi na wygodne odblokowywanie nowych planet i zgłębianie fabuły do czasu odblokowania nowych modeli. VOLT, poza pieszczeniem kolejnych przeciwników wyładowaniami elektrycznymi potrafił także podbić całej drużynie prędkość poruszania się (GOTTA GO FAST), postawić zaporę chroniącą przed wrogim ogniem (przydatne, choć mocno sytuacyjne) oraz sparaliżować wszystkich znajdujących się w zasięgu przeciwników (free frag!). To zróżnicowanie zdolności sprawiło, że bycie skazanym na startera w pierwszych godzinach gry nie było specjalnie bolesne - oswajałem się z kolejnymi rodzajami misji (Spy polegało na wykradzeniu danych pozostając niezauważonym, Capture oznaczało pogoń za oznaczonym na mapie celem, Defense nakazywało obronę punktu przed falami przeciwników itp.), masterowałem kolejne rodzaje broni i używałem dodatkowych mechanizmów gry, jak modyfikowanie broni, trening psiego towarzysza czy sterowanie latającą uprzężą niczym w kosmicznych strzelankach. A potem zawitałem na Jupiter, w nagrodach hurtem zaczęły pojawiać się materiały do produkcji pancerzy i ulepszeń broni i zaczęła się extravaganza! 

Pakerny RHINO

Moim drugim Warframem stał się RHINO - powolne i mało ambitne, ale potężne i prawie niezniszczalne bydlę. Zgodnie ze swoją nazwą, niczym nosorożec wbijał się w tłumy wrogów, rozrzucając ich niczym szmaciane lalki swoją szarżą. Jego inne umiejętności także nie pachniały finezją - ferrytowy pancerz dający nam 1500 jednostek pancerza (podbijany modami o kolejny tysiąc, gdzie jest teraz twój bóg?) pozwolił nie przejmować się większością negatywnych statusów, zagrożeń otoczenia  i części ataków, a podbijający siłę ataku całej drużynie ryk nie pozostawiał złudzeń, że masz walić w mordę, dopóki nie padniesz. Przepakowany, ale cholernie satysfakcjonujący styl gry, do którego dobrałem sobie potężną strzelbę (jeżeli szarża nie zmiotła stojącego przed tobą wroga, to zrobiła to właśnie ta armata) oraz powolny, ale oferujący potężne wymachy młot (patrz wyżej o zmiataniu). A choć grało się bardzo przyjemnie, to jednak postanowiłem spróbować czegoś nowego.

Filigranowy OBERON

W porównaniu z dwoma poprzednimi pancerzami, OBERON zdecydowanie przeznaczony jest dla ekspertów - wartości pancerza oraz zdrowia ma alarmująco niskie, musiałem więc po raz pierwszy skupić się na zapasie mocy. A tej potrzebowałem jak najwięcej, ponieważ OBERON to pełnowymiarowy healer, pozwalajacy szybko przywrócić zdrowie całej drużynie, zdjąć z nich negatywne statusy oraz tymczasowo nawracać wrogów na ich dawnych towarzyszy broni. Jak nietrudno się domyślić, te filantropijne zdolności okupuje niewielkim potencjałem bojowym, przez co w misjach solowych ginie nader często. Z tego powodu wyposażyłem go w mocny łuk do ściągania pojedyńczych jednostek z daleka, cichą kuszę na średni zasięg oraz parę toksycznych sztyletów do walki w zwarciu - na razie daje radę, choć nie ukrywam, że zdecydowanie lepiej idzie mu niesienie pomocy. 

Te trzy Frame'y to efekt moich raptem 21 dni kontaktu z grą - nie można więc powiedzieć, że wzorem innych darmowych tytułów free-to-play skazani jesteśmy na długotrwały, mozolny grind celem osiągnięcia jakichkolwiek postępów (Let It Die, patrzę na ciebie). Choć może to być wynik nieco naciągany, albowiem łatwo ulec tu syndromowi "jeszcze jednej misji", na co spory wpływ ma łatwość dołączenia do rozgrywek innych graczy poprzez log naszego statku. Masz chwilę? Zrób sobie Alerta dającego plany konstrukcyjne jakiegoś elementu stylizacji. Brakuje ci kasy? Wbij na Survival i we czwórkę zrób bezpardonową sieczkę coraz silniejszym zastępom przeciwników. A może chcesz zapolować na prime'y? Wydobądź sobie parę reliktów podczas Extraction i spróbuj wylosować z nich interesującego Cię fanta. Przez taki właśnie system szybkich misji zbyt często łapię się na tym, że siedzę do późnych godzin nocnych z padem w łapie szlachtując Grineerów zamiast wziąć się za jakiś pudełkowy, zalegający mi na półce i czekający na swoją kolej, tytuł. I to już kolejną noc z rzędu...

Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć, na czym to polega - zapraszam do klanu PPE.PL. W tej chwili staram się rozbudować jakoś nasze dojo, więc na razie zaoferować mogę jedynie trochę kredytów, jakąś broń i własne towarzystwo podczas zaliczania kolejnych misji. Ale powinno to wystarczyć - zwłaszcza, że w zbrojowni szykuje mi się już kolejny Frame, FROST...

Infamous: Second Son [PS4]

To już trochę starsze dzieje, ale czy pamiętacie może pierwszego InFamousa? Jego premierę charakteryzował jeden bardzo ciekaw przypadek - mianowicie w tym samym okienku wydawniczym na rynku pojawił się konkurencyjny Prototype, oferujacy podobny nacisk na rozwój postaci i "vertical movement" (poruszanie się nie tylko w pionie, ale także i w poziomie) w otwartym, sandboksowym świecie. I o ile jednak prezentowany przez EA Alex Mercer epatował bezpardonową przemocą i przekonywał nas - jak mało gdzie - o czystym POWERZE w naszych rękach, tak Cole McGarth stawiał bardziej na zrónoważoną opowieść o charakterze człowieka, pozwalając nam decydować o popełnianych podczas gry wyborach oraz obserwować ich wpływ nie tylko na nasze otoczenie, ale i samego bohatera. System złej i dobrej karmy pozwalał uczynić z Cole'a praworządnego, pomagającego potrzebującym i rozwiązującego konflikty pokojowo bohatera albo po drugiej stronie spektrum - zimnego, okrutnego mordercę pozostawiającego po sobie jedynie zimne ciała i swąd spalenizny. Niezależnie jednak od wybranej ścieżki czekało na nas poruszające, zaskakujące zakończenie, którego wątek rozwinięty zostaje w drugiej odsłonie gry. 

Przenieśmy się jednak kilka lat w przyszłość, kiedy to w odpowiedzi na zagrożenie, jakie stanowił Cole w Empire City oraz New Marais, powołana zostaje rządowa organizacja Departamentu Zjednoczonej Ochrony (Department of Unified Protection, czyli nasze swojskie D.U.P. ;)), mająca wykrywać i izolować od społeczeństwa Przewodników, czyli ludzi zdolnych kotrolować źródła energii. A że ogień zwalcza się ogniem, na jego czele staje Brook Augustine - bezwzględna Przewodniczka gruchocząca swoim ofiarom kości mocą betonu. Pech chce, że zmierzający do jednego z jej ośrodków transport więźniów ulega wypadkowi w okolicach indiańskiego rezerwatu Akomishy, a jeden ze zbiegłych więźniów przypadkiem wyzwala w jednym z mieszkańców - 19-letnim grafficiarzu imieniem Delsin - moc kontroli dymu. Chłopakowi udaje się ukryć swój nowy nabytek i tym samym uniknąć długotrwałej wizyty w więzieniu dla "bioterrorystów", jednak ceną milczenia są poważne obrażenia każdego z członków plemienia. Chcąc odwrócić efekty mocy betonu, Delsin, wspomagany przez swojego brata - szeryfa Reggiego, rusza w pościg za Augustine do Seattle. Na miejscu wita go jednak coś więcej poza deszczową pogodą...

Delsin Rowe - wciąż bardziej znośny od Dantego z DmC

Infamous: Second Son był jednym ze skromnej puli tytułów startowych dla PlayStation 4, ale nie oszukujmy - wrażenie nawet dzisiaj robi wprost piorunujące. Efekty cząsteczkowe dymu, gra cieni, faktura materiałów i tworzyw, refleksy odbijane od mokrej nawierzchni, oślepiające słońce... Sucker Punch potrafiło już na wstępie okiełznać moc nowego sprzętu i pokazać, jak powinny wyglądać gry nowej generacji. Wszystkie powyższe elementy sprawiają, że rozgrywka nawet podczas zwyczajnego podróżowania po mieście to uczta dla oka - obojętnie, czy walczymy akurat z D.U.P.kami (ha!), czy malujemy tagi na ścianach (farba w spreju jak żywa, również dzięki Dualowi!), czy po prostu zaliczamy kolejne elementy niezbędne do wyzwolenia dzielnicy spod jarzma żółto-czarnego okupanta. I choć na początku Delsin głównie denerwuje swoją butą, pyszałkowatością i ogólnym szeroko pojętym nieogarnięciem, to jednak z czasem zaczyna kumać większy obraz całości i próbuje zadbać o interesy Przewodników - ludzi, którzy tak jak on mogli znaleźć się w swoim położeniu zupełnie przypadkiem... Albo i nie - bo ja podążam ścieżką dobrej karmy, nie wiem więc, jak wysoki stopień bucowatości oferuje ten "zły" Delsin. 

Choć większość czasu spędzonego na graniu zżera mi aktualnie Warframe, to przy raz zapuszczonym Infamousie staram się siedzieć do oporu, nabijając kolejne procenty zaliczenia gry oraz uwolnionych dzielnic. Mam już odblokowany dostęp do drugiej wyspy, wymaksowaną moc neonu (między mocami możemy się przełączać, dokonując "ładowania" przy odpowiednim źródle, np. kominie) oraz 66% ogólnego progresu. Augustine musi więc jeszcze trochę poczekać, ponieważ Daak nie spocznie, dopóki nie podbije wszystkich posterunków, nie znajdzie wszystkich fruwających dronów, nie zamaluje wszystkich ścian i nie wytropi wszystkich tajnych agentów. Priorytety, panie, priorytety.

 

REALista

Wiedźmin 3 Dziki Gon [PS4]

Ostatnio wróciłem do Wiedźmina udało mi się zdobyć przepisy na wyśmienite wiedźmińskie eliksiry niestety, żeby stworzyć wyśmienite trzeba najpierw posiadać ulepszone, ale nie miałem receptur potrzebnych, żeby je uwarzyć. Dowiedziałem się, że niejaki Gremista ze Skellige posiada tak owe, a więc wyruszyłem do wyspiarskiej krainy, aby zdobyć potrzebne receptury. Spodziewałem się, że Gremista będzie podziewał się tam gdzie najróżniejsi alchemicy i druidzi z tamtego miejsca czyli blisko siedziby Myszowora i nie pomyliłem się. Gdy pochodziłem w okolicy usłyszałem: „Ech Gremista, Gremista, młodszy się nie robisz. Powinieneś wziąć sobie ucznia”. Poszedłem w stronę, z której dochodził głos i spotkałem Gremiste. Oczywiście wiedziałem, że tekst z uczniem będzie zapowiadał jedną z misji pobocznych, ale miałem nadzieję, że może uda się od niego odkupić receptury bez wykonywania jej. Nie udało się. Nie dało się z nim nawet pohandlować bez wykonania misji dla niego, a więc chcąc nie chcąc musiałem zgodzić się na zostanie jego uczniem, ale nic za darmo. Żeby móc nim być trzeba było najpierw wykonać dla niego zadanie: miałem przynieść mu komponenty do wykonania pewnego tajemniczego rytuału i namówić jego znajomego druida, żeby pomógł mu w dopełnieniu inkantacji. Prościej mówiąc trzeba pobawić się w chłopca na posyłki. Najpierw udałem się do druida. Oczywiście on też czegoś chciał: w jednej wiosce panował nieurodzaj, a on chciał zmienić pogodę tak, aby odmienić ten stan rzeczy. Czar, który miał to sprawić będzie zwabiał najróżniejsze stwory pokoniukcyjne, chodzi o to, żeby w czasie, gdy on będzie czarował zabijać potwory, które będą próbowały go zaatakować. Trwało to krótko, potwory nie były zajadłe, udało się zmienić pogodę na właściwą i Druid stwierdził: „Powiedz Gremiście, że przyjdę, dawno już się dobrze nie baw... znaczy, oczywiście pomogę mu przy rytuale”. Następną rzeczą na liście był kwiat pospolicie rosnący w pewnej części Skellige. To powinno być proste. Oczywiście nie było. Gdy przybyłem we wskazane miejsce wszędzie było pełno pędów tej rośliny, ale samego kwiatka nigdzie. Ktoś je wszystkie pozrywał. Znalazłem za to myśliwego, który szukał swojego pomocnika, który zaginął kilka dni wcześniej. Po chwili znaleźliśmy pomocnika w towarzystwie jednego z Sukkubów Okazało się, że to oni pozrywali kwiaty, żeby urządzić Sukkubowi w sypialni, która znajdowała się w jaskini baldachim z kwiatów. Sukkub chętnie zaprowadziła mnie do tego miejsca i pozwoliła zabrać kilka kwiatków tej rośliny.

Trzeba przyznać, że jej sypialnia wyglądała naprawdę imponująco i sporo pracy musiało zająć jej zrywanie tych wszystkich kwiatków, gdy odchodziłem powiedziała mi: „Wiesz, że gdy doda się płatki tego kwiatu do fajki to można osiągnąć całkiem fajne halucynacje? Fisstech się do tego nie umywa”. Ostatnia pozycją na liście był spirytus, ale nie jakiś zwykły spirytus. To był specjalny, który wytwarzała tylko jedna gorzelnia w całym Skellige. Znajdowała się ona w górach. Pojechałem tam. Po dość długiej wspinaczce wreszcie dotarłem do jaskini, w której urządzona była wspomniana gorzelnia, ale zamiast gorzelników gotowych sprzedać mi swój wyrób spotkałem tam wściekłego giganta, którego trzeba było ubić. Gdy już go się pozbyłem obszedłem całą pomieszczenie produkcyjne i nie znalazłem, ani spirytusu, ani pracowników. Gdy wszedłem do jednego magazynu dowiedziałem się co się stało. Otóż gorzelnicy, który wytwarzali spirytus w tej firmie wiedzieli o istnieniu tego giganta i postanowili zabawić się jego kosztem. Nalali mu do koryta sporą ilość spirytusu, którą ten wypił, oczywiście nawalił się nim, a ci opisywali jak zabawne rzeczy wyczyniał po narąbaniu się ich wyrobem. Na ich nieszczęście zrobili z giganta alkoholika, który codziennie wracał po więcej, a gdy nie dostawał alkoholu wściekał się i niszczył co popadnie. Nie wyrabiali z produkcją spirytusu i pewnego dnia, gdy gigant przyszedł oni zamknęli się w magazynie i tam już zostali do śmierci. Gorzelników nie ma, spirytusu też, ale w maszynach są komponenty gotowe do jego wyrobu, a więc po krótkiej chwili wyprodukowałem ostatnią potrzebną rzecz. Pora wrócić do Gremisty. Gdy pojawiłem się miejscu okazało się, że Gremista i Druid już na mnie czekają. Po przekazaniu mu składników powiedział, że inkantacja, którą będą odprawiać dostępna jest tylko dla uczniów 6 poziomu, a więc nie mogę w niej uczestniczyć. Kazał mi wrócić jutro. Wróciłem dnia następnego i zobaczyłem jaki rytuał odprawiali druid i mój przyszył nauczyciel: zjarani kwiatkiem, który im przyniosłem i nawaleni vódą siedzieli przy stole. Gdy Gremista mnie zobaczył od razu wyparował: Co ty tu robisz!?! Rytuał dostępny jest tylko dla uczniów 628 poziomu! Na co druid powiedział: Daj spokój Gremista. Gdyby nie chłopak, nie bawili byśmy się tak przednio. Zamiast się drzeć polej mu kielicha. Gremista postawił kubek przed Geraltem polał mu spirytusu i powiedział: Zaczynamy naukę mój uczniu. Lekcja pierwsza: przyjmowanie toksyn.

Po wykonaniu zadania udało mi się odkupić od niego receptury na ulepszone wiedźmińskie eliksiry.

Teksty znajdowane na tablicach ogłoszeniowych potrafią wrzucić banana na twarz


I to już wszystko w dzisiejszej GROmadzie. Dziękuje gościom za występ i widzimy się za tydzień, jak zawsze w piątek.

Od razu informuje, że Piątkowa GROmada #17 też będzie prowadzona przeze mnie, a więc jeśli ktoś chcę być w niej gościem to niech śle do mnie Prywatne Wiadomości (REALista).

 

Przeczuwasz, że w piątek będzie grubo? Chcesz napisać coś do następnej GROmady albo nawet ją poprowadzić?
Pisz, pisz, pisz! Tu chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę!

Oceń bloga:
31

Komentarze (54)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper