Aż wzejdzie słońce #3 - Ninja Gaiden 2: The Dark Sword of Chaos

BLOG
459V
Czarny Ivo | 23.08.2014, 18:25
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W końcu po miesiącach depresji i grania w Diablo Ivo podniósł się, sięgnął po alkohol i zaczął grać. Cykl, o którym wszyscy zapomnieli, inni w ogóle nie wiedzą o jego istnieniu albo w ogóle ich nie obchodzi, powraca. Powraca niespodziewanie i zaskakująco niczym ninja, a konkretnie Ryu Hayabusa w drugiej części swoich niestrudzonych przygód. Zapraszam.

O samej grze

Ninja Gaiden 2 przyszło na świat w 1990 r. Pierwsza część była sukcesem i kontynuacji przyświecała idea "więcej, lepiej". Chyba trochę pod wpływem kolegi i zbyt małych własnych doświadczeń średnio lubiłem tę część. Te wszystkie wiatry i ciemności, które stanowiły charakterystyczną nowość jakoś mnie wnerwiały i nie doceniłem tego dzieła w pełni. Gdy kciuki stały się nieco twardsze zmieniłem zdanie i stwierdza, że to jest naprawdę bardzo dobra gra. Pewnie nawet i lepsza od jedynki. Została poprawiona grafika, choć to najmniej ważne, ale i przede wszystkim elementy rozgrywki. Mamy bardziej rozbudowany arsenał umiejętności np. oprócz ogni rzucanych w górę mamy też ognie rzucane w dół, a ogniste wiry, dające nam chwilową nieśmiertelność i zabijalność przeciwników, są odpalane wg naszego uznania. Dorzućmy do tego jeszcze 2 ninjowe cienie naśladujące każdy nasz ruch i jesteśmy gotowi na podbój każdej formy zła. Choć owi sprzymierzeńcy i tak trochę denerwują, bo zdarza mi się mylić ich ze swoją postacią, to stanowią bardzo fajny strategiczny aspekt. Ogółem Ninja Gaiden 2 każdy dobrze zna więc chyba nie ma się co rozwodzić.

Fabuła....jest bardzo mało istotna. Są złe demony, Ty jesteś bardzo dobry i masz miecz żeby to udowodnić, do dzieła!

 

Jak hartowały się kciuki

Jak to się w piątkowe wieczory czasem zdarza, wylądowałem u mojego kolegi na browarniczym posiedzeniu. Tak sobie samolubnie pijemy, pijemy, ale co ze światem? Ano sam się nie uratuje. Jako, że w ręku było piwo Mnich po krótkim procesie skojarzeń padło na Ninja Gaiden 2. Do tej pory nie udało mi się go przejść, choć w sumie tylko raz próbowałem zrobić to tak na serio. Dopiliśmy trunek, sięgnęliśmy po następny, ręce zacisnęły się na padach.

http://i.imgur.com/4ETjFsh.jpg

 

Początki niby nie były trudne, ale ja straaasznie lamiłem, jak jakiś gamoń. Prosta droga, a nadziewałem się niemal na wszystko na co można było. Jakimś cudem zdarzały się momenty błysku geniuszu i dotrwałem z jednym cieniem do pierwszego bossa. Bez większych problemów poddał się katanie. Potem jeszcze tylko plansza z pociągiem i w końcu NG2 pokazał pazur. Pierwszy etap, który to przyniósł mu popularność. Pierwszy etap ze słynnym wiatrem. Na szczęście wcześniej zdarzało mi się go ogrywać i nadziewając się tylko na co drugiego przeciwnika, dotrwaliśmy do kolejnego bossa. Zapamiętałem go raczej jako trudnego. Jednak z pamięcią zawsze miałem problemy. Po szybkim starciu pozostało po nim ledwie wspomnienie.

W kolejnych poziomach Jaquio (dalej Żako) próbował nas powstrzymać ciemnościami rozświetlanymi tylko na chwilę błyskawicami, skutymi lodem platformami, strumieniami wodospadów i nieustającymi falami, ciągle się odradzających przeciwników. W utrudnianiu życia najgorzej spisywali się bossowie. Zwykle padali za 1-2 podejściem. Nie wiedzieliśmy niestety, że Żako ma jeszcze jednego groźnego sprzymierzeńca. Sprzymierzeńca, który był bardzo blisko nas... fizycznie czuliśmy, że jest z nami w pokoju...w naszych rękach.....to był PAD!! A właściwie wszystkie pady w pokoju były po jego stronie! Kurna na początku jak jeszcze nie było tak trudno nawet się tego nie zauważało, że coś jest nie tak. Głównie parło się do przodu i machało kataną. Dopiero później gdy poziom trudności wymagał od nas małpiej zręczności, szybkiego reagowania na 2-3 nadlatujących przeciwników na raz, okazało się, że pady nie funkcjonują jak należy. W jednym przycisk skoku trzeba było niemalże wcisnąć w podłogę aby zareagował,  drugim nie dało się kucać, a jeszcze inny notorycznie chciał iść w prawo. Lecz NIE poddaliśmy się!! Takie bzdury to tylko wymówki! Opróżniliśmy kolejną butelkę. Czas i przestrzeń wykrzywiły się na tyle by koordynacja na poziomie głowa-ręka-pad-ekran zlały się w harmonijną całość i parliśmy dalej. Takie chytre sztuczki nas nie zatrzymają Żako!! Idziemy po Ciebie!!

 

I przyszliśmy! Jak zwykle czekały na nas 3 formy tego bękarta z piekła rodem. Liczyliśmy, że uda się za pierwszym razem. Pauza na chwilę zastanowienia i łyk piwa. Co tu robić, co to za forma? Znasz strategię? Hmm może YouTube? .... Pffff HAAhaAHAhahA!! YouTube jest dobry dla dzieci!! Strategia jest taka, że walimy kataną na tyle mocno by zginął, zanim my zginiemy! Pierwsza forma uległa za pierwszym podejściem. Potem zrobiliśmy, oczywiście całkowicie celowo, co by za szybko gry nie kończyć, zaledwie rozpoznanie drugiej formy, po czym zginęliśmy i cofnęło nas do poziomu 7-2 czyli początku etapu :] Konsekwentnie uczyniliśmy tak samo z drugą formą i teraz Żako był NASZ! Ostatnia słabowita, niemalże bezbronna forma! Najpierw dla czystej przyjemności destrukcji odcięliśmy draniowi łeb i dobraliśmy się do środka demonicznego serca! Żako po raz kolejny osunął się z kart historii. Potem po najdłuższej scenie rozlatującego się zamku, w końcu ściskając ukochaną (my ściskając nieubłaganie opróżniające się butelki) Ryu Hayabusa spojrzał na wschodzące słońce, a dwaj niestrudzeni "dzierżyciele pada" oddali się biesiadzie bez reszty.

 

 

Statystyki

Czas: jakieś 2-3 godz., bardziej 3

Straconych żyć: my-nós-two

Napoje: mieszanka 4 trunków pszenno - wyskokowych

Poziom Trudności: siarczyste bluzgi, niedowierzanie w niesprawiedliwość życia

Oceń bloga:
19

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper